Frauenburg story...
Milczenie jest złotem ;) Oto blog ten "uświetniła" kolejna notka z typu "jestem potworem - proszę do mnie nie podchodzić". W 2 godziny po napisaniu autorka już nie utorzsamia się z tym co napisała. Odpoczęła, jest znów w pełni sił. A przed nią jedynie jeszcze twierdzenie Talesa. Tak, tak, rzecz banalna, ale dla takiego młotka matematyczno-fizyczno-chemiczno-geograficzno-biologicznego to tragedia. Lecz nie o Talesie chciałam tutaj rozprawiac, bo zapewne jak reszta starożytnych braci greków lubował się w młodych chłopcach. Tak ogólnie chciałam napisać o co poszło, że wróciłam taka roztrzęsiona. Główny powód znamy już od 2 miesięcy. Dalej. Pierwszy dzień znośnie, Ala jest persona non grata , ale tylko w pewnych kręgach. Na tamten dzień jeszcze udawało mi się nawiązać kontakt, poza tym byłam podekscytowana niskim poziomem okna i łatwością wymknięcia się przez nie. Oczywiście okolica była malownicza etc. CHoć z tego co pamiętam już wtedy byłam wkurzona, bo się nie wyspałam, a to z kolei z powodu takiegoż, że zostawiłam otwarte okno (no, czekając na Romea:P) i okryłam się jedynie kocem. Nie dość, że pan Morfeusz niedługo mnie w swoich objeciach gościł, to jeszcze przemarzłam i gardło mnie bolało. Jednak próg szkolny przekroczyłam prawdopodobnie z miną uśmiechniętą. I stan ten utrzymywał mi się nawet podczas jazdy...znaczy się dopóki trasa, którą mogliśmy zrobić w 1,5 godziny nie rozrosła się do ponad 3 godzin. Wtedy juz zaczynałam być złaaaaa. Jeszcze ten bus trząsł niemiłosiernie, chwilami na prawdę ledwo się powstrzymywałam od poturbowania kierowcy, a co. Dobra, że trafiliśmy na miejsce już napisałam? No, to dalej było rozkwaterowanie. Wycieczka liczyła 5 dziewczyn i 8 chłopaków. Pokoje były czteroosobowe. Przy czym dziewczynom przydzielono ich w liczbie 2. Wszystko wyglądało na to, że jako ta "be" będę miała szczęśliwie pokój samotnie ergo w nocy mogłabym kogoś na herbatkę zaprosić! Ale nie, musiałam wstrzymać wodze fantazji i pogodzić się z decyzją, że podzieliły się po połowe. Jako, że w grupie drugiej była kol. Magda, wybór był prosty, musiałam dołączyć do Justyny i Jagusi (to zdrabnianie jest irytujące). Łaskawie mnie przyjęły. Swoją drogą tak niesmiało mogłabym wysunąć hipotezę, że podzieliły się właśnie dlatego żebym z tej radości nie oszalała, ale to tylko taka sugestia, ja oczywiscie nie śmiem przypuszczać, że te cudowne istoty mogłyby w podobny sposób chcieć komuś uprzykrzyć zycie;) Ok, więc rzuciłam śpiwór na swoje łóżko i tak zastanawiałam się co z sobą zrobić. Pierwszy pomysł najlepszy, więc wyjęłam już wspomnianą wcześniej książkę i schylona pod katem prostym, czytałam. Dziewczyny w międzyczasie wyszły na dwór. Dobra, czytałam, czytałam, później zaczęłam studiować budowę okna, a! I oczywiście napisałam do Olgierda. Olgierd coś tam sceptycznie przebąknął, że on własciwie myślał o srodzie, a w nocy to nie ma czym jechać, dla pocieszenia lub na odczepnego dodał jeszcze, że coś wymysli, na co ja zadeklarowałam, że wierze w jego możliwości i....skończyła się rozmowa. Zbytnio mnie to nie ugodziło, bo rzeczywiscie wierzyłam do końca. Ale znów okazało się, że sierotą nie jestem i nadzieja moją matką jest. No cóż, nie wyszło i z tego powodu krzyczeć nie zamierzam, bo to, że chłopak nie przystał na spotkanie z zupełnie nieznajomą osobą, być może "wojtkiem_42", nocną pora, świadczy jedynie o zdrowych zmysłach. Lecz tak mi żal tego spaceru po Fromborku nocą! Gdy tak sobie siedziałam, pół rozmyślając pół czytając okazało się, że oto mamy się zbierać na zwiedzanie katedry. Ależ owszem, bardzo chętnie. Nie zdam jednak relacji z tej części żadnej, bo szczerze, nie wsłuchiwałam się w to co głosił przewodnik, być może dlatego, że był najprymitywniej mówiąc - brzydki. Ja, wpatrując się w sklepienie katedry, w ołtarze i kwieciste ornamenty umieszczone na konfesjonałach, wolałam myśleć o migdałach...pewnego młodzienca;)(żeby mnie tu ktos o jakąś sodomię nie podejrzewał, migdały są w gardle, of course) Poważnie mówiąc kościółek owszem, niczego sobie, życzyłabym nawet sobie taki zamiast tego czegoś przynależącego do mojej parafii. Ok, zwiedzanie, zwiedzaniem, jednak Frombork, to tak na prawdę wieś zapadła i poza tym "kompleksem zamkowym" wiele już tego dnia do zwiedzania nie mieliśmy. To też towarzystwo zgromadziło się w pokojach. Nastąpiły pierwsze migracje. Mój pokój zapełniał się amatorami kenta, ja z kolei uparłam się żeby czytać Łysiaka. Może inaczej;) Ja z kolei niezręcznie czułam się w tym pokoju wzajemnej przyjaźni;) Wyemigrowałam do pokoju kolegów: Filipa, Bartka, Piotrka, Gołoty, w którym to pokoju urzędowała akurat wymieniona pierwsza trójka. No cóż, zbytnim entuzjazmem mnie nie przywitali, nie rzucili wszystkiego żeby porozmawiać z panną Alutką, aczkolwiek był tam spokój, więc pozwoliłam sobie tam zostać przez minut...10. Krzesło było niewygodne, to też swoją wedrówkę rozpoczęłam ponownie, tym razem kończąc na schodach. Tam jednak też długo nie zagościłam, schody były wyłożone posadzką, i że tak powiem tyłek mi zmarzł. Wybawicielem okazała się wychowawczyni, która całe grono wypędziła na podwórką, choć ja osobiście zostałam. Sam na sam z Łysiakiem. Ehhh dlaczego ja sięb tak późno urodziłam?! Łysiak, to był mężczyzna ahhh..Mój błogostan nie trwał jednak długo, pani Asia uparła się, że nie powinnam tak sama siedzieć i na moje kolejne burknięcie znad książki "ale ja nie chce", zamknęła drzwi pokoju, wzięła krzeslo i usiadła na przeciwko mnie. Ehh skąd ja to znam. Się zaczęło. "Ale Ala, ja tez w zyciu popełniłam wiele głupstw, ale wiesz, trzeba się zmierzyć z nimi, przecież przyjaźnicie się tyle lat..." bla, bla, bla. Przyznam się, oczy zapełniły mi się łzami, lecz jak wiadomo w moim przypadku nie jest to jakis objaw żadko spotykany. Schowałam głowę w książkę, a pani Asia zauważając, że najwyraźniej odbioru brak, powiedziała mi żebym wyszła na świeże powietrze. Była to tak jakby prośba, lecz nie wypełnienie jej byłoby ewidentnym objawem nieposłuszeństwa, to też wyszłam, łudzac się, że może zachowanie "wzorowe" jeszcze do mnie wróci. Usiadłam na betonie, oparłam się o ścianę domu i czytałam. 10 metrów ode mnie stała wychowawczyni wraz z panią pedagog. 50 metrów ode mnie grała cudowna klasa im. bł. Reginy Protmann. 10 metrów, to odległość, z której można dużo usłyszeć. Siedziałam, po częsci zmuszona, po części z ciekawości słuchałam jakimi to doświadczeniami dzielą się te dwie dzielne kobiety. W większości jednak było o...no...pięknie! Tak, o tej zdziczałej pannie Alicji K.! Na szczęście pojawiły się komary, dzieki którym mogłam opuscić moje audytorium i wrócić do domu. Znów zaczęło się rżnięcie w karcięta, choć tym razem trwało ono krótko i dośc szybko mogłam pójść spać. Z przyczyn niewiadomych byłam skonana i fakt, że od Olgierda wiadomości o ewentualnym nocnym spotkaniu nie ma, niespecjalnie mnie zasmucił, zresztą i tak, komórkę z włączonym dźwiękiem zostawiłam pod poduszką. Spałam całą noc na promieniowaniu, a jedna się wyspałam;) Szczęśliwie śniadanie było dopiero na 9. Tego dnia wybieralismy się w rejs do Krynicy Morskiej. Tak niezbyt byłam do tego optymistycznie nastawiona, lecz widziałam, że jest to dobra okazja do kontunuacji lektury. Z tego jednak wyszły nici, bowiem okazało się, że pasażerami jest także wycieczka rozwrzeszczanych bachorów. (Ależ ja lubię dzieci:P Chodziło o to, że agurat ta grupa była wyjątkowo rozpasana, takiego słowa, jak "przepraszam" chyba w życiu nie słyszeli) Przy akompaniamencie " proszę pani on mnie uderzył! ; jesteś głupiiiiii!; taaaaki wiesz, no, no" musiałam wytrwać przez godzinę. Udało się, żaden z maluchów nie został wyrzucony za burtę, zamknięty w toalecie lub też przywiązany do masztu, to była prawdziwa próba cierpliwości. A moja noga stanęła na krynickiej ziemi. Wszystko ładnie pieknie, gdyby nie fakt, że mieliśmy jedynie 45 minut do rejsu powrotnego. W czasie tym mieliśmy zjeść loda i udać się na plażę oddaloną o 15 minut drogi. Ten kto liczyć umie w zakresie matematyki podstawowej, dobrze stwierdza, że może się to nie udac. A jednak, nad samym morzem, proszę państwa, byliśmy aż 7 minut! No, to tegoroczne moczenie nóg w morzu mam już a soba. Biegiem na statek i znów rejs z rozkosznymi maluchami. Tym jednak razem, spieczona słońcem postanowiłam zejśc po pokład. Ah raj! Żebym to ja wiedziała, że taki spokój tam panuje. Spokój jednak zakłóciła pani Jagoda (pedagog), która od samego rana poczuła się do roli....(tak wiem, nie ładnie jest tak porównywać)....Matki Teresy z Kalkuty. Za wszelką cenę chciała mi udzielić porady. I co tu zrobić z takim natrętem? No, nieładnie tak udawać, że się nie zwraca uwagi, ale innego sposobu nie było. Nałożyłam słuchawki na uszy i zaczęłam czytać przenosząc się na Dziki Zachód. Droga powrotna minęła prędko, gdybym wiedziała co mnie czeka, z chęcia popłynęłabym w kolejny rejs. Nic strasznego, tyle, że noc się zbliżała, Olgierd kompletnie milczał, a towarzystwo rżnęło przy karcianym stoliku już dobre kilka godzin. Człowiek chciał się normalnie wykąpać i spać położyć, a tu zero szans. I drą się, i śmieją, i śpiewają, i weź tu człowieku w takich warunkach zasnij. Nie da się? Ano nie da, ale ty leżeć spokojnie musisz, bo głosu podnosić nie możesz, niewiele to da, wyśmieja cię człowieku, więc śpij, próbuj zasnąć spokojnie. Skończyli. Po którymś z kolei napomnieniu wychowawczyni wyemigrowali do swoich łóżek. Były okolice 24. Tak jakbym spała, lecz słyszałam głos koleżanek. Zachciało im się o miłosnych problemach rozprawiać. W końcu przestały, lecz co z tego, gdy ja kompletnie zasnąć już nie mogłam. Zaczęło się. Rytualne turlanie po całej powierzchni, aż do białego rana. Za ściana słychać było rechot koleżanek. Nie kontaktowałam już, w godzinach wczesnoporannych udało mi się uciąc komara na...2 godzinki, nie dłużej. Wstałam, bo któraś z moich współlokatorek ustawiła budzik....
się dokończy, póki co muszę uciekać...
Dodaj komentarz