myslą jedna zdominowana i brakiem apetytu...
Po krótkiej przerwie witam ponownie i zapewnić moge, że meczyc was bedę równie krótko i w miare bezbolesnie. Przesiaduje własnie na urodzinach koleżanki i choć nie za bardzo wypada mi w takiej chwili siedziec w tym miejscu nie zajmujac się solenizantem, piszę dla was umiłowani tych oto mysli kilka. Myśl pierwsza, mam szlaban i na komputer wstepowac prawa nie mam. Mysl druga, potwierdzam, w społeczeństwie polskim znieczulica panuje! Powtarzam po raz kolejny, bo wynik moich badań mnie przeraził! Juz tłumaczę cóże to za eksperymenta, na polskiej ludności przeprowadzałam. Otóz, w chwili, gdy możliwość gawędzenia z wami przez znany polski komunikator została mi zlikwidowana, w poczuciu krzywdy ogromnej i jeszcze wiekszej nudy, postanowiłam skontaktować się ze społeczeństwem poprzez trochę zarchaizowana formę, mianowicie pisanie listów. Jako, że jednak poznawać chciałam osoby nowe postanowiłam listy w liczbie 15 wysłać nieznanym adresatom. Nie chciało mi sie jednak bawić w wynajdowanie adresów, w fundowanie znaczków, więc postanowiłam ominąć procedure pocztową, nie męczyć biednych listonoszy, co to ulotki w nadmiernych ilosciach roznoszą i owe listy zostawiac po prostu na olsztyńskich przystankach. Tym sposobem list obowiązkowo znalazł się na jednym z kortowskich przystanków i na reszcie przystanków w mieście. Pisałam dość szczegółowo, zwłaszcza o bierzmowaniu i o jedzeniu ziemniaków. Może nie były to odpowiednie tematy, może zostały potraktowane, jako żarty, może zwiał je wiatr i tkwia teraz w krzakach, ale na miłość boską! Zero odpowiedzi na listów 15? Jestem zawiedziona, ludzie, jestem zawiedziona waszą postawą! Dobrze, myśl trzecia. Bartosz jest cudowny. Myśl czwarta, trochę sie zbłaźniłam. Oh, jak wielka jest moja wiara w "troche'". Jak wiele znaczy "trochę". Poszłam w piatek, na umówiona próbe zespołu. Co prawda zastrzegłam, że basistka ze mnie taka jak z koziej dupy trabka, ale Bartus przekonywał, prosił, Alutka ze swoim dobrym serduszkiem odmówić nie mogła. Dzielnie w piatkowe popołudnie dotarła do Bartążka, w międzyczasie poznając zespołowego kolegę...no własnie, jak kolega sie nazywał? Oh, no cóż Alutka znów popełniła faux pas, bo się nie przedstawiła,ale to akurat była chyba najmniejsza z gaf jakie wtedy zdołała popełnić. Bartek, mieszka w Bartążku. Bartążek to prowincja Olsztyna. W Bartążku jest jeden przystanek, gdzie autobus staje może 5 razy dziennie. Gdy dotarłam na miejsce oprócz mnie, na przystanku wysiadł także pewien młodzieniec, ktory jak się później okazało był moim zespołowym kolegą. Nie, stop, być może bedzie moim zespołowym kolegą, lecz po moim wystepie nie sądze bym jakikolwiek angaż dostała, ale jak juz powiedziałam po kolei. Wysiadłam, za mną szalety i jezioro, przede mną dom jakichś nowobogackich idący "kolega z zespołu", z boku boisko i druzyna BKS, czyli Bartąskiego Klubu Sportowego:P, a w głowie pustka totalna, "gdzie mam dalej się kierować?". Inteligentnie postanowiłam zadzwonic do Bartka, lecz czynił to także idący przede mna kolega, więc numer był zajety, postanowiłam więc zdać się na "kolegę" i już chciałam do niego zagadać, lecz uprzedził mnie krótkim "cześć, ty też na próbę?". Wyjasnił mi dlaczego Bartka jeszcze nie ma i stalismy dobre 15 minut w milczeniu zanim gównodowodzacy przyszedł. Przyszedł, przywitał się z nim (bezczelnik! z nim się jako pierwszy przywitał!), ze mną i poszlismy w kierunku domu na wzgórzu, który wczesnie okresliłam, jako przybytek nowobogackich( w myslach oczywiscie, nie na głos). jak się okazało był to dom Bartosza. Weszłam, zdjęłam kurtkę i zostałam zaprowadzona do sali prób. Wręczona mi została gitara basowa i grac miałam ustalony wcześniej kawałek "Nothing to say" zespołu Soundgarden. Muzyka ta zbytnio do gustu mi nie przypadła, ale ogólnie wychodze z założenia, że na poczatku w repertuarze wybrzydzac nie można i skłonna byłabym grać disco polo, gdyby w tej muzyce gitara basowa nie była zastepowana syntezatorem. Przebieg był taki, że przez 15 minut wyjaśniałam, że nie bedzie to brzmiało najlepiej, przez godzine nie brzmiało to najlepiej i mniej wiecej pod koniec tego spotkania brzmiało to w miare dobrze. Oczywiscie mój wystep był porazający pod wzgledem rytmiczności...ale, że chłopcy dżentelmenami byli, to tylko się zapytali czy może włączyc metronom:P OMG, ale sie zbłaźniłam! Takie życie, ale za to co się działo "po próbie" mogłabym się zbłaźnić jeszcze 1000 krotnie. Bartus z kolegą zaczął się bić jakimiś przypadkowymi przedmiotami. Znaczy się , nie był to żadne nagły atak agresji, lecz młodzieńczej głupawki. Ah Alutka jak to slicznie okresliłaś! "Młodzieńcza głupawka". CHłopcy się bili, a Ala siedziała jak kołek i udawała, że czyta gazetę. Tak troche niezręcznie to wygladało, ale w końcu znaleźlismy wspólne zajecie:P Bartek wygrzebał skądś swoje zdjęcia rodzinne i rozpoczęło się opowiadanie. Siedzielismy barrrdzo blisko. Ahhhhhhhhhhhhhh, mogłam tak wieczność, ale jak zwykle zadzwoniła pani przyzwoitka i pytała się kiedy wracam do domu. To własciwie było pytanie retoryczne;). Tak w krótkim czasie opusciłam dom Bartosza i wróciłam jak z koncertu styczniowego, cała w skowronkach. No dobra, kończę, bo to nieprzyzwoite poczyna być, że tak tu siedzę. Jeszcze tylko koleżanka Joanna prosiła mnie żebym o niej wspomniała. Hmm..co ja moge o niej wtracić. Gra na pianinie, a właściwie na organach, jest wolna? No patrzcie państwo, jak mało o niej wiem, a od 8 lat razem pokutujemy w jednej klasie...Nie lubie jej:P
Dodaj komentarz