Na gorąco ,czyli reportaż o idiotyźmie...
Sama nazwa miejsca ,gdzie mieliśmy odbyć coroczną wycieczkę,rozporządzoną przez Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu wskazywało na pewnego rodzaju niebanalność.Brzmiała ona bowiem "Ziołowa dolina". I nie była to nazwa wzięta z kosmosu ,przynajmniej biorąc za przykład naszą wycieczkę. Co jak co ,szkoła katolicka ,jedyna obecnie w Olsztynie ,ale pewne napoje również nie ominęły tego spotkania kulturalnego. Jednak od poczatku zaczynając.Na miejsce dotarlismy podmiejskim autobusem ,bez większych perypetii,później półgodzinny przemarsz do gospodarstwa agroturystycznego noszącego tą zacną nazwę...Rozpakakowaniew pokojach 6 osobowych(pokoje o całkiem dobrym standardzie,a w szczególności mój ,ale o tym później) muzyka na maksa (Outsaider ojojoj ,outsaider....).I zwołanie na zbiórkę...Nieciekawie się zaczynało ,niby "Ziołowa" ,ale niestety wszystko takie trzeźwe:P W czasie zbiórki zostało nam oznajmione ,że mamy siedzieć na placu zabaw ,czyli huśtawki itp. Towrzystwo jednak wolałao mimo wszystko siedzieć w pokojach ,feralnie zdarzyło się ,że poprosiłam jednego z chłopaków z mojej klasy ,aby przyniósł mi mój portfel ,miałam oddać kasę Robertowi ,przy czym zapomniałam na smierć ,że mam w portfelu pewien przedmiot ,który mógłby zszokować naszych klasowych prawiczków ,mianowicie prezerwatywę...niestety ,czart nie spi ,przy otwieraniu portfela spostrzegawczy wzrok Dawida dostrzegł owy obiekt.Co się potem działo byłoby materiałem na książkę ,znaleźli oni bowiem wiele ukrytych zastosowań prezerwtyw oraz dokonali ostatecznego sprawdzenia wytrzymałości jej...HEhe ,nie przeszkodziało im nawet to ,że po korytarzu przechadzała się nasza wychowawczyni ,bawili się na całego,nawet po "śmierci" owej prezerwatywy. W końcu jednak zostaliśmy wypędzeni z pokoi pod groźbą karalną z pokoi.Trzeba by wspomnieć ,że Ala była bardzo niezadowolona ,bo nie spotkała żadnego obiektu westchnień,co prawda incydent z prezerwatywą trochę ją rozbawił ,ale była zdecydowanie niezadowolona,jednak nigdy nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca ,a dlategóz to ,gdyż gdy już zdezorientowani naszym zachowaniem opiekunowie postanowili nas zabrać na przejażdżkę barką ,okazało się ,że na horyzoncie pojawił się miły wieśniak(Darek sory...swoją drogą eh ten mój język ...robię się taka pospolita) niosący w łapach dwa akumulatory ,nie mogło to ujść uwadze Ali ,wszak wiesniak był młody i nawet nie aż tak wieśniakowaty ,a chyba kazdy juz wie ,że Ala wyznaje zasade "na bezrybiu i rak ryba".Jak się można było domyślić okazało się ,że pan z akumulatorami ,lat około 24 będzie sterownikiem naszego rejsu po Łynie...Ala postanowiła iść na całość ,usiadła blisko niego i liczac na pewien poziom intelektualny wynalezionego obiektu postanowiła prowadzić wielce inteligentna rozmowę ze swoja koleżanką. Ryba chwyciła haczyk! Młody sterownik ,znacząco co chwila spoglądał na Alę lecz obrała ona taktykę nie zwracania uwagi,jak sie okazało niekoniecznie korzystną...Rejs się skończył ,jednak postanowiłam z Jusem pozostać na tej barce ,"kto wie ,może do nas zagada"-pomyślałam.Niestety wieśniak szybko zwinął się z akumulatorami i niestety tegoż dnia to juz było ostatnie z nim spotkanie .Lecz Ala włąsnie zaczynała się nakręcać na tą znajomość ,wiedziała ,że te spojrzenia nie były całkiem takie przypadkowe,postanowiła próbować następnego dnia.I cóż się okazuje? Ano już mówię...Barka stała się naszym ulubionym siedziskiem ,znaczy się mnie i Jusa,wysiadywałyśmy tam prawie cały dzień ,ja ze względu na wieśniaka ,a Jus ze względu na spokój i chłód jaki tam panował...Właśnie mielismy się zbierać ,na obiad ,gdy zaczął się do nas zbliżać wieśniak ,znowu z akumulatorami i rzekł: "Dziewczyny ,może chcecie z nami popłynąć ("nami" znaczy się grupa przedszkolaków ,która również miała wycieczkę do ziołowej,eh coraz młodziej zaczynają:P)" Chórkiem odpowiedziałyśmy "No pewnie!" i zasiadłyśmy w barce ponownie ,zupełnie zpominajac o obiedzie...Usiadłysmy blisko niego i obserwowałyśmy ,jak próbował cos do nas zagaić...Trudno mu było ,chłopak się starał ,w końcu dowiedziałysmy się ,że zowie się Darek.Całkiem miło ,Dareczek dzielnie sterował barką pełną maluchów ,a do nas nagle dotarła brutalna świadomośc ,że jesteśmy spóźnione na obiad jakies 20 minut ,z perspektywą kolejnych 20.Jus jednak jak zawsze postanowił pójśc o krok dalej i zrobić mnie w konia ,że nawet już od tych 20 minut powinniśmy być w drodze powrotnej do szkoły.Moja łatwowierność granic nie ma ,tym razem jednak postanowiłam się spytać Darka ,która jest tak naprawdę godzynia i zaczęłam."Wie pan może która jest godzina?" Z szarmanckim usmiechem spojrzał na zegarek odpowiedział ,że jednak nie jest tak późno i szybko z ripostował ,ze chyba nie jest az taki stary ,żeby do niego mówić na "pan"...I tutaj poprostu chciałabym zachlastać się na śmierć ,moi drodzy ,co w takiej sytuacji robi normalny człowiek,jesli chce prowadzić rozmowę? Zapewne w większości odpowiecie ,że pyta się o wiek i rozmowa zaczyna się rozwijać.Sprawdźmy jednak co robi taki ćwok jak Ala?Otóż Ala speszona ,cieniutkim głosem odpowiada "no...nie..." I rozmowa się zamyka. Proszę ,zachlastajcie mnie ,żebym więcej nie była taką idiotką.Taka idealna sytuacja do rozwinięca znajomości ,a ten głupi ćwok wszystko psuje...Boże ,czemuś mnie pokarał taką inteligencją...Rejs dobiegał końca ,juz bez ciekawszych epizodów. Za to ciekawie zostaliśmy zrugani przez naszą wychowawczynię...Eh ,był dym ,ale za to żeby znajomość się rozwinęła mogliby mi nawet obnizyć zachowanie(a mam wzorowe:P)I był niestety koniec naszego wyjazdu ,jak to mówią tonacy brzytwy się chwyta ,tak i Ala postanowiła jeszcze ostatecznie podziękować ,gdy mył swój samochód ,znowu próbował coś zagaić lecz tym razem czasu już nie było...Wzięliśmy plecaki i ruszyliśmy w podróż powrotną. Reasumując dzień dwa ,a prezerwatywa z portfela by się przydała....(o dzizus ,jaki ze mnie prymityw...)...Więcej takich wyjazdów!!!!
Dodaj komentarz