O człowieku z upomnieniem wychowawcy...
Jak psu buda należy się wam oczywiście czytelnicy drodzy dalsza część historii mojej tragicznej miłości, lecz we mnie samej zapału do kończenia tej opowieści jest jakby mniej i emocje z tym związane już dawno mnie opuściły. Nie mogę zatem zaproponować wam nic prócz suchego przedstawienia faktów, czy jednak to was satysfakcjonuje? Nie, wiem, że nie, bo czytelnicy moi sroce spod ogona nie wypadli. Nie wypada mi zatem karmić was jakimiś strzępkami. W gruncie rzeczy moment największego napięcia i tak mamy juz za sobą. Co prawda, od chwili pocałowania go, odnosiłam wrażenie, że jakby inaczej się mi przygląda, lecz człowiekowi z moją fantazją nie takie rzeczy się wydają. Poza tym, czym właściwie jest taki pocałunek dla kilkudziesięcioletniego faceta? Niczym, fraszką, a z pewnością nie wstępem do romansu. Romans jest tutaj zresztą słowem nazbyt poważnym, nieodzownie kojarzy się bowiem z chwilami bardziej intymnymi, na które Ala nie chciałaby sobie pozwolić w tamtej chwili i z tamtym człowiekiem. Nie wiadomo do końca zatem o co jej tak właściwie chodziło, lecz do tego już chyba wszyscy przywykli, że Aluta to zbiór iksów, które nie tworzą jednolitej całości, stąd często musi ona działać na przekór temu, co uważa za słuszne. O dziwo nie zawsze jest to przyczyną jej klęski. I zakończmy w tym miejscu już temat starszego pana, bo mówić teraz będę o mojej karierze naukowej. Dwie rzeczy w tym tygodniu dumą mnie napełniły. Z geografii dostałam 4, co pozwala mi odetchnąć i zapomnieć już o 2 na koniec, podobnie zresztą jak w przypadku matematyki, chociaż tutaj trzeba się pilnować nawet z rzędem piątek. Pozostaje mi jeszcze czekac na wyniki z biologii i fizyki, w przypadku tej drugiej nie mam najlepszych przeciuć, ale może gdybym na ostatniej pracy klasowej zarobiła 5, może by mi sie udało 3 utrzymać. Ponieważ państwo drodzy, ja jestem nierobem i tak dalej, ale mam szczątkowe poczucie estetyki i jakakolwiek dwója na świadectwie raziła by moje oczęta. Aaaale przypomniało mi się - chemia - tutaj już chyba nic nie pomoże. A miało być tak pięknie, no trudno, ważne, że zdaję. Wiadomo, gdyby się spiąć, ostatnie prace klasowe pozaliczać na piatki i czwórki, to możnaby wyjść na prostą, ale nie bądźmy fantastami. A skoro jesteśmy przy szkole to stało się to, co do czego miałam nadzieję, że jest to jedynie grożenie palcem. Ecce homo - rzec by się chciało - homo choć hetero z upomnieniem wychowawcy. Na godzinie wychowawczej wręczono mi długopis o wkładzie czarnym i wypowiedzono polecenie bym po przeczytaniu była łaskawa zostawić swój podpis. Chociaż to zwyczaj niedobry, nie czytałam tekstu, pod którym złożony miał być mój podpis. Nie było mi do śmiechu. Powiedziałabym wręcz, że wielka to była sromota, lecz z drugiej strony i dziwny bunt się we mnie obudził. Przyczyniły się do tego słowa wychowawcy pana, który mniej wiecej w ten deseń rzekł, że z miłą chęcia osoby te (tj. mnie i dwóch kolegów szanownych jeszcze) z I LO wykopie. Na swój sposób mnie to zbulserwowało albowiem żyłam w świętym przekonaniu, że co jak co, ale wychowawca stać będzie za uczniem z własnej klasy murem, niczym Rejtan za nim pierś swą obnaży, a tu takie coś. Zdołowało mnie to, naprawdę. I wiem, że jestem teraz u niego na świeczniku. Ale przecież nikt nie lubi jak się z nim leci w kulki i jesli on ma mieć przez kilku takich ancymonów (jak ja i owi koledzy) jakies nieprzyjemności, to też można próbować go zrozumieć. Boję się jedynie, że się na mnie uweźmie - ponoć ma taki zwyczaj, a gdy się na kogoś uweźmie, to ten człowiek przepada, przepada z kretesem...
Pierwszy raz od czasów kultomani, kiedy to miałam ambicję skolekcjonować całą dyskografię Kazika, kupiłam płytę, a nawet płyty trzy. Tym samym w tym miesiącu mogę sobie z głowy wybić jakiekolwiek podróże, ale to tylko lepiej dla mnie samej. Jest to wydarzenie o tyle wyjatkowe, że w dobie ściągania empetrójek, by kupić płytę muszę być pewna, że kupić ją chcę. Zdarzyło się tak po raz piewrszy od lat trzech, a przyczyną był wspomniany już kiedys zespół Raz, Dwa, Trzy. I cóż moge powiedzieć... O pierwszym zakupie tj. o krążku z piosenkami Młynarskiego, że warto, a nawet trzeba. Trzeba jedynie zastrzec, że nie poleca się słuchania tego podczas jazdy rowerem, bo człowiekowi noga chodzi, usta się ruszają, spiewać się chce i człowiek przypadkiem może nie zauważyć staruszki idącej srodkiem chodnika. Wiem co mówię, jedną taką panią uratowały jedynie moje nowe klocki hamulcowe:P Z kolei jesli chodzi o zakup drugi tj. "Muzyka z talerzyka", to...może powiem tak. Większość piosenek już znałam, więc zaskoczenia i powtórnej fascynacji być nie mogło, ale tyż płytka fajna. Natomiast w przypadku trzecim z wyrokami się wstrzymam jeszcze albowiem mam ja od dwóch dni i nie wypada mi wyrokowac bez ówcześniejszego wsłuchania się, ale strassssznie kręcą mnie te kontrabasowo - akordeonowe klimaty. Żebym to ja była młodsza, to bym męczyła rodziców o zapisanie mnie na kontrabas, ale teraz to już musztarda po obiedzie, Aluta, jaka ty stara jesteś! Niesłychane, za rok 18 lat, jak to się stało?! I co i tak po prostu bedę mogła powiedzieć "dwa piwa poproszę"? Strasne!
Poniżej zdjęć tych kilka, przed którymi nie udało mi się uchronić na wycieczce...
Tak proszę państwa, są takie dni, kiedy nawet krzak wydaje się być atrakcyjny...
Kolejne zdjecie z serii niewyżyta Alutka...
Zdjęcia jakości złej ale reklamacji nie uwzględniamy;)
Dodaj komentarz