Jakiż to miód dla mych oczu, że grono czytelników wchodzi w interakcję ze mną poprzez komentarze, jakiż dowód na to, że jednak nie mam narcystycznych skłonności i nie pisuję tego bloga jedynie po to, by zachwycać się sobą. Zatem relacja z Bydgoszczy i okolic stała nam się przez moja nieostrożnośc "never ending story", ale skoro już obiecałam, to swego słowa dopełnię. Na czym stanęło? Ustalmy, że jestesmy w momencie mojego powrotu znad Łyny, tfu- Wisły(gdziekolwiek piszę Łyna, prawdopodobnie chodzi o Wisłę), kiedy to w pospiechu lustruje rozkład szynobusów do Bydgoszczy, nastepnie kupujac bilet do wspomnianej miejscowosci. Klamka zapadła, wydajac te 7 złotych, mozliwośc powrotu do Olsztyna miałam jedną, czyli "na autostopowicza". W swej lekkomyslności sposób ten wydawał mi się mimo wszystko niebezpieczny, nie mogłam zatem trafić nigdzie indziej jak do Bacha i byc na niego zdaną. W czasie mojej podróży oczywiscie mogło się zdarzyć tysiąc rzeczy, które co prawda moja nieograniczona wyobraźnia była w stanie przewidziec, lecz nie skonsultowała tego z osrodkiem mózgu, w zwiazku z czym cechowała mnie w tamtym momencie całkowita beztroska. Bo mogło być i tak, że pociag by ni stad ni zowad się zepsuł, mogłoby byc i tak, że dwóch nastolatków świetowałoby swoje urodziny i jeden w hojnym geście postanowiłby zafundowac drugiemu ciekawe doświadczenie - "Reakcja pasażerki z parapetem przedziałowym". Prawda, mogło tak być, lecz ja nie byłam wtedy tego świadoma. Skadinąd towarzystwo na tej trasie trafiło mi sie bardzo kulturalne, nie mogłam narzekać na nadmiar ekspresyjnych srodków wyrazu zamiennie używanych z przecinkami. Naprzeciw mnie siedział mężczyzna, co oczywiscie decydowało o moim zadowoleniu, dwa fotele obok mnie znajdowała się starsza para. Było cichuteńko, czyli tak jak Ala lubi najbardziej, a przynajmniej jak mówi żeby pozować na mądra dziewczynkę. W pewnym jednak momencie postanowiła zerwać ze swoim wizerunkiem i w uszy swe wsadziła słuchawki, jako, że znudzona była muzyką jaką posiadała na swej znienawidzonej empetrzy nabytej przez wymuszenie internetowego sklepu PIXMANIA, postanowiła włączyć radio. Wszelkie żarty o Radiu Maryja są niestety już przeżytkiem, ale muszę, poprostu muszę wspomniec o tym, że jedyna stacją jaka mi w tamtym momencie odbierała, była właśnie rozgłośnia Ojca Rydzyka. Nie mam jakiegoś specjalnego urazu do tej stacji, dlatego do momentu, gdy nie zaczęli odmawiać koronki, odnajdywałam nawet pewna przyjemność, a czasami nawet radość ze słuchanych treści, a tym bardziej z telefonów słuchaczy. Rozpoczęcie koronki jednak mnie zniechęciło, dlatego kolejny już raz postanowiłam trwać ciszy, ewentualnie skupiać sie na wysyłaniu sygnałów do mojego sąsiada, że jestem wolna, a czy on jest wolny, to już nieważne. Było to bardzo nieudolne, skadinąd zewnetrznie niedostrzegalne, dlatego, że postanowiłam zaufac sile telepatii;) Pan z naprzeciwka był niewzruszony na moje telepatyczne wdzięczenie się, resztę podróży spedziłam zatem bez perypetii. Hmm...bydgoski dworzec...niewiele moge o nim powiedzieć, obawiam się, że nic z jego wygladu nie pozostało mi w pamięci. Nadzwyczajną uroda się nie cechował, z pewnością jednak większą od olsztyńskiego, ale to własciwie żadna sztuka. Z czystym sumieniem moge powiedzieć, że największą jego atrakcją był sam Bach, który dzielnie po mnie wybiegł. I teraz państwo drodzy, wrażenia ze zwiedzania pozostawiam dla siebie;) Ale o powrocie chętnie opowiem. Otóż, Bach niedobry, wodził mnie tak długo po wszelakich zakamarkach Bydgoszczy, że na dworcu znaleźlismy się na jakies 15 minut przed odjazdem. Co wiecej, bez biletu, widzac - a jakże by inaczej - kolejke porównywalną do tej, gdy za dawnych czasów w sklepie pojawił się komplet nowych meblościanek. Dzięki Bogu panie kasjerki okazały się nieocenione, dzielnie i szybko swe obowiązki pełniły, tak że na niecałe 5 minut przed odjazdem mogłam juz być spokojna, bo nie tylko bilet posiadałam, ale także nie musiałam się martwić o peron, bowiem Paweł w układzie dworca bydgoskiego był biegły. Wsadził mnie do pociagu i przezornie, zapewne znajac moje możliwości, przypilnował abym tym pociagiem odjechała. Dobry Bach. W żaden jednak sposób nie mógł tego uczynić w Toruniu, gdzie miałam przesiadkę, lecz wszystko poszło dobrze, no może z wyjątkiem jednego małego szkopułu, że gdy tak stałam na jednym z torunskich peronów, zadzwoniła do mnie mama. Nie miałam większego problemu z wmówieniem mamie, że jestem u koleżanki, wszak teraz miałam nowe koleżanki, które nie cechowała aż taka odraza wzgledem mojej fałszywej osoby, lecz w pewnym momencie rozległ się sygnał pociągu, bardzo donośne "piiii". Serce stanęło mi w gardle, ale chyba szczęście i tym razem było po mojej stronie bowiem nie zostało to nijak skomentowane, w związku z czym nie musiałam się motac w zeznaniach, że ogladam właśnie najnowszy serial Ilony Łepkowskiej o zyciu kolejarzy. Gorsze było to, że mama domagała sie bym własnie w tym momencie opusciła dom mojej wyimaginowanej znajomej i najpóźniej za godzinę była w domu. Cóż z godnie z obecnie znanymi prawami fizyki, było to najzwyczajniej niemożliwe, ale biorąc pod uwagę ton mojej mamy, bardziej proszący niż grożacy, nie zawracałam sobie zbytnio tym głowy. Bac powinnam się zacząć, gdy zadzwoni tata, to jednak zgodnie z normą, miało nastąpić dopiero za jakis dłuższy czas, w kazdym razie po drugim, juz grożącym telefonie mamy. Udało mi się trafić do przedziału dla niepalących, co wiecej zajetego jedynie przez jedną osobę - Anetę. Aneta była studentką, miała chłopaka, czytała książkę nieznanego mi autora, nie lubiła prażonek i nie piła alkoholu podczas podróży pociągiem. Jako Alutka nie mogłam przecież dowiedzieć się tego przez rozmowę, jakim cudem weszłam w posiadanie tych informacji? Na poziomie Iławy, do mojego przedziału dosiadło się dwóch panów, którzy skutecznie podnieśli mi ciśnienie, wyjątkowo jednak nie swoją urodą, lecz...ustalmy, że zachowaniem. Oprócz wyglądu, który zdawał się wyrażać, że o tej porze i w takich okolicznościach nie powinnam zawierać z nimi znajomości, w pewnym momencie musiałam pogodzić się z faktem i zapoznać z wszelkimi możliwymi konsekwencjami tego, że panowie są nalani i żywo wyrażają chęć zawarcia nowej znajomości. Jedyny sposób jaki w tamtym momencie przychodził mi do głowy, to udawać, że mnie nie ma. Na wszelkie pytania odpowiadać zdawkowo, odwrócić się w stronę okna. Była to taktyka skuteczna, panowie większą uwagę skupili na mojej towarzyszce, która choć w stopniu równym niezadowolona z nowych współprzedziałowiczów, zaczęła z nimi rozmawiać. Panowie mieli nastrój imprezowy, to tez nie mogło się obyć bez trunków wyskokowych. Jako, że jednak byli gentelmenami, najpierw spytali damy, czy nie chcą wychylić z nimi litra ówcześniej wyciągniętego z torby. Zapewne ku wielkiemu rozczarowaniu, że damy trafiły im się nieimprezowe, musieli usłyszeć odmowę, zarówno ze strony Anety, jak i mojej. Zanadto się tym jednak nie przejęli, może i pocieszenie odnaleźli w tym, że litr na 2 głowy, będzie lepszy niż na 4. Mieli w sobie coś ze starożytnych Rzymian, którzy gardzili nierozcieńczonym winem, oni trunek swój rozcieńczali piwem. Budziło to we mnie strach, z każdą chwilą większy, lecz w owym czasie żyłam już tylko nadzieją, że pomimo rosnącej liczby procentów w ich krwi, pozostaną tak samo kulturalni jak przed przystąpieniem do tej libacji. I na szczęście złego słowa z perspektywy dnia dzisiejszego o nich powiedzieć nie mogę, bowiem ręce trzymali przy sobie...no w pewnym momencie zaczęły się sypać świńskie dowcipy, ale były to już przedmieścia Olsztyna, więc odetchnęłam z ulgą. Zbulwersowała mnie natomiast podczas tej podróży rzecz inna. Pan konduktor. Otóż, gdy panowie byli pomiędzy 4 a 5 kieliszkiem, do przedziału przyszedł w celu wiadomym pan konduktor. NIJAK nie zareagował na lejacy się niemal po podłodze trunek, powiedziałabym nawet, że oczy mu się zaświeciły na ten widok i w żaden sposób nie pofatygował się upomnieć tychże pasażerów. Oczywiście strach przed nimi mógłby pana konduktora tłumaczyć, lecz moi towarzysze, po alkoholu wyglądali raczej potulnie i mała uwaga, prośba, co prawda żadnego skutku prawdopodobnie by nie odniosła, lecz i w żaden sposób nie przyczyniłaby sie na szkodę samego konduktora. Więcej, zostałoby zachowane jego dobre imię, jako strażnika przyzwoitości. Niestety pan konduktor milczał i całą sytuacje potraktował z usmiechem. Jeszcze przed przyjsciem konduktora, dzwoniła moja mama, później dzwonił nawet tata zwiastując, że czekają mnie kłopoty, no ale sami widzicie, że nawet chęciach najszczerszych nie mogłam przyspieszyć mojego powrotu. Punkt 21 byłam na przystanku obok dworca, w godzinę po ostatecznym terminie mojego powrotu. I chociaż w domu byłam w okolicach bliższych 22 niż 21, miałam szczęście. tego dnia moja mama miała aerobik, stąd do domu wracała po 22, a tata jak zwykle siedział w biurze. Udało mi się zatem jako oficjalną godzinę przekręcenia klucza w drzwiach podać własnie 21. Bura była, lecz mniejsza i chwała Bogu za to...nie, właściwie wszystko jedno, skoro i tak mam szlaban... Dobrze jest jak jest, na tym historia ta się kończy, jak jednak z zycia wiemy, lubi się ona powtarzać, więc...;)
Już spieszę z wyjaśnieniem, sponsorem mojej podróży powrotnej był własnie głowny poszkodowany moją wizytą, czyli Bach. Jeśli chodzi o rodziców, to z pewnością dowiedzieli się, że nie było mnie tego dnia w szkole, od kogo - nie mam pojęcia, krąg podejrzanych jest szeroki, bo głupia Alutka afiszowała się ze swoim wybrykiem. Raczej jednak nie wiedzą, że byłam w Bydgoszczy, aczkolwiek nie moge tego wykluczyć. Przyczyną szlabanu było kilka czynników, w tym dwa główne - absencja w szkole i prezerwatywy w portfelu. I to by było na tyle...
... dwa pytania mam ... skąd wzięłaś pieniądze na bilet? Bo przecież ich nie miałaś, planowałaś jechać stopem ... i drugie: Czy rodzice w końcu dowiedzieli się o tej wyprawie? Bo niby za co ten szlaban, za spóźnienie?....
Dodaj komentarz