I co? I lipa, żadnego wyjazdu na Mazury nie było, była za to wywiadówka. Jak zwykle dostało mi się solidnie, jak zwykle rzucałam się z płaczem na łóżko i miotałam w irytacji na podsumowującym moje dokonania, wielce odkrywczym kazaniu, że w przyszłości rowy będę kopać. Przy okazji wywiadówki moja mama dowiedziała się o zajęciach na Uniwersytecie. Rychło w czas, ale jakoś wcześniej nie miałam głowy do tego, by jej o tym mówić, skutecznie zresztą swoim zachowaniem mnie od tego odwodziła, w wyniku czego, gdy Dreikopel poinformował ją, że w piatek na 15:30 mam pierwsze zajęcia, zrobiła zdziwione oczy. Głupio i bezczelnie to brzmi, ale powiem, że taki rozwój sytuacji mnie usatysfakcjonował. Wierzę w jej szczere chęci nawiązania ze mną jakiegoś lepszego kontaktu, lecz o takich rzeczach trzeba było myśleć wcześniej. Gdy byłam małą dziewczynką, nie trzeba było rozpowiadać połowie rodziny moich małych sekretów. Także teraz sposób zdobycia mojego zaufania, poprzez upodabnianie się do mnie, jest komiczny, żeby nie powiedzieć żenujący, w kazdym razie irytujący naszą biedną nadwrażliwą Alutkę. Bo jest dla mnie wprost nie do przyjęcia, by kobieta w jej wieku emocjonalnie była na poziomie podobnym do mojego, bym kilkoma słowami, mogła ją doprowadzić do krzyku rozchodzącego się po całym sklepie "odejdź ode mnie, wracaj do samochodu!". Nie lubię osób, które nie potrafię panować nad emocjami, choć nie ukrywam, w mojej obecności i przy mojej upierdliwości trudno zachować zimną krew. Zatem to, że jej nie przekazałam informacji o tym wyróżnieniu, było zabiegiem świadomym. Prawdopodobnie nie wyciagnie z tego żadnej nauki, ale miałam taką małą nadzieję, że będzie to dla niej pewien sygnał, że może coś jest źle, skoro nie mówię jej nawet o takich rzeczach. Swoją drogą, to wymagało ode mnie dużej ilości dyscypliny, bo nie ukrywam, moja próżność domagała się bym rozpowiedziała o tym wszystkim. Skutecznie jednak nabrałam wody w usta i nawet po samej wywiadówce jedynie wzruszałam ramionami, na pytanie, o co chodzi z tymi zajęciami. Bo Alutki się nie irytuje, ot co. Fakt, faktem, piątkowego poranka oczy miałam czerwone jak królik i ledwo na nie właściwie widziałam, bo zapuchnięte były równie intensywnie. Oczywiście wywiadówka nie jest tu bez winy, lecz ona jedynie stworzyła okazje by sobie popłakać, a gdy już Ala płakać zaczyna, to urzadza sobie litanie "jestem głupia, brzydka, nikt mnie nie lubi, a Donald Tusk jest premierem" i to zwykle trwa czas dłuższy, jak się okazało, tym razem Ala sie nam trochę zapomniała, pofolgowała sobie i następnego dnia wyglądała, jakby jej rodzice całą noc halogenami po oczach świecili. Mimo tego, że była niewyspana, nikomu krzywdy nie zrobiła, bardziej niż zła, była bowiem sparaliżowana strachem, o to jak sobie poradzi na wyżej wspomnianych zajęciach. Ogólnie, otrzymując we wtorek kartkę z rozpiską miejsca i godziny, była kompletnie zaskoczona, całą tą sprawę z UWM uznała za raczej zamkniętą. A tu taki psikus. Większego problemu z dotarciem na miejsce nie miałam, Wydział Humanistyczny w końcu do niedawna był moim El Dorado, siedliskiem panów studentów, schody zaczynały się natomiast w kwestii odnalezienia sali teatralnej. Ambicja nie pozwalała mi pójśc na łatwiznę pytając się o nią przy punkcie ksero, krążyłam więc po całym wydziale dobre 30 minut, zanim rzeczywiście skapitulowałam. Zresztą krążenie umilał mi widok studentów, ah jakaż to szkoda, że żaden się mną nie zainteresował, jakaż szkoda... Skapitulować właściwie musiałam, bo kończył mi się czas. I szczerze, gdy już zostałam uświadomiona w kwestii umiejscowienia sali teatralnej, musiałam stwierdzić, że sama nigdy bym tam nie trafiła. Na miejscu dostrzegłam, że oprócz mnie, w pomiesczeniu przed wspomnianą salą, znajdują się jeszcze cztery osoby. Gdzieś przy stoliku żywo rozmawiały dwie raczej niewyróżniajace sie wyglądem dziewczyny, a na przeciw mnie siedziała dziewczyna i On. On był blondynem, dość wysokim. Mówił w sposób więcej niż poprawny, miał chłopak gadane. Ala znała Onego z widzenia na szkolnym korytarzu, Ony już od pierwszego spojrzenia budził w niej niechęć. Od pierwszego słowa, usłyszanego na zebraniu redakcji szkolnego Merkuriusza, wzbudził w niej nienawiść. Reprezentował soba pewien poziom i to w zupełności wystarczało, by w oczach Alutki zapłonęła zawiśc, zaczynała rozumieć, że znalazła się w tym miejscu, w wyniku fatalnej pomyłki, przypadku. Bo czy inaczej można to było nazwać? Ledwo spostrzegła, że wykładowca własnie wpuszcza do sali, gdy musiała się pogodzić z faktem, że On i dziewczyna mu towarzysząca, usiedli jak na złość, fotel w fotel przy niej. To była potwarz, Ala cicho jednak trwała i dyskretnie słuchała polemiki Onego z dziewczną. W krótkim czasie dowiedziała się, że oboje są pierwszoklasistami, następnie, że dziewczyna jest uczennicą II LO, a na końcu, że nasz bohater był na zdjęciu w Gazecie Olsztyńskiej z samym Donaldem Tuskiem. Ostatnia informacja jedynie pogłębiła nienawiść naszej Alutki (UPR!), z pogodną twarzą zdawała się ona jednak nadal wpatrywać to w sufit, to w tablicę - stwarzać pozory, że zupełnie jest pochłonięta zapoznawaniem się z nowym miejscem. Wkrótce wkroczył dr Krajewski, a zaraz za nim doktor jeszcze jeden, znacznie młodszy, który w pierwszej chwili przypominał mi nawet słynnego byłego męża Dody, lecz nazwiska nie spamietałam. Krajewski trochę pomówił, następnie oddał głos panu Majdanowi, który to z kolei począł nam przedstawiać program kursu, po czym - wyjaśniając, że nie lubi tracić czasu - przeszedł do omawiania wiersza Różewicza "Walentynki". I w tym momencie myślałam, że włosy staną mi dęba, podobnego bełkotu nie czytałam od czasu trzymania w rękach książki panny Masłowskiej. Słuchanie tego nie było jednak najgorszym, gorszym było to, co usłyszałam później, że na najbliższych zajęciach pochylimy się nad tomikiem wierszy p. Różewicza "Zawsze Fragment". Inną rzeczą, która mnie przeraziła, była deklaracja Radka, że na jego zajęciach nie będzie wykładów, gdyż jego zdaniem forma konwersacji jest bardziej przystepna. Ha, ha, Alutka i konwersacja, dobre sobie. Czy ktoś wyobraża sobie, jak Alutka z tomikiem wierszy w dłoni podejmuje żywą dyskusję z wykładowcą? Prawda, śmieszne. Armageddon, schowam się pod ławką i będę udawać, że mnie nie ma. Znacznie ciekawszą ofertę edukacyjną przedstawił pan dr Krajewski, na zajęciach z nim będziemy ponoć kształcić się w dziedzinie językoznastwa i w moim przypadku myślę, że bedzie to najsmaczniejsza część tego kursu. Oprócz dwóch doktorów, niestety uczyć nas bedzie także pani doktor i nic na to nie poradzę. Cieszę się, że mam okazję w tym uczestniczyć, ale z drugiej strony mam poważne wątpliwści, czy dam sobie radę, inna obawa to to, że Radziu mi wpoi, że Różewicz wielkim poetą był i po pewnym czasie obcowania z nim Alutka nam się zrobi political correctness...i już nikogo od czarnuchów wyzywać nie będzie. Przynajmniej dobrą czekoladę z mlekiem mają w automacie, za taka czekoladę z mlekiem jestem w stanie wytrzymać wiele...
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)
Dodaj komentarz