Z życia młodej rowerzystki...
Jestem zrozpaczona, dzisiaj na bezrobociu, wczoraj na bezroboiu, mój Nikon oddala się ode mnie w ciemny las. Wczoraj miałam pogrzeb w rodzinie, zmarła babcia moich sióstr ciotecznych. No, własciwie nie ciotecznych, ale to zawiła genealogia, w każdym razie żona brata mojej babci. Miała 85 lat. Jak to przy pogrzebach, przychodziły chwile zadumy nad kruchoscią żywota ludzkiego. Ludzie przychodzą i odchodzą odciskajac w nas ślad. I taka jest ich misja. Nie chodzi tutaj jedynie o odejście w sensie smierci, chodzi o codzienne mijanie się w sklepie, na spacerze, a w moim przypadku w internecie. Chociażby Aleksander, był sobie taki chłopak, prezentował sobą coś co mnie uwiodło i sprawił, że przez rok próbowałam upodobnić się do kogos kto mógłby go zainteresować. Nie do końca wyszło, ale ta postać pokazała mi inną ciekawą scieżkę, na której może to własnie ja kogos minę z takim skutkiem. Ludzie prędzej czy później odchodzą, dlatego nie warto się do nich przywiązywać. To takie głupiutkie stwierdzenie naszej zbuntowanej Alutki, lecz jak się kazdy domyśla, ona chciałaby się do kogoś przywiązać (Alutka! do drzewa się przywiąż!), ale za tym idzie tez strach. Oprócz tak poważnych refleksji, Ala spostrzegła, że nieznajomość języków to dość kłopotliwa sprawa. Jedna z sąsiadek zmarłej miała na sobie czarną bluzkę, fakt ten nie wydaje się być zaskakującym, lecz otóż na tej bluzce srebrnym napisem wypisane było "fuck fear"...hi hi, no czyli odważna kobita;) A później była stypa...a na stypie kotleciki. Przebiegłe kotleciki, które miały gdzieś moją powoli wyłaniająca się figurę. Oj za dużo mi się zjadło i jeszcze te serniki...od poczatku wiedziałam, że to jakaś zmowa...No trudno, jak sie tyle zjadło to trzeba było to jakos spalić, niestety zanim wrócilismy do Olsztyna (z Ostrołęki) zapadł zmrok. Ale, że jak Alutce cos się umyśli, to nie da rady jej tego z głowy wybić. Była 20:40, gdy wsiadła na rower i ruszyła w stronę Rusi. Przez pierwsze pięć minut rzeczywiscie miała taki zamiar, twardo pedałowała, lecz, gdy przejęchał obok niej pierwszy samochód szybko zrozumiała, że jest to pomysł conajmniej nierozsadny. Z jej pamięci wynurzył się oblesny starzec z drogi na Ostródę(a państwo chyba nie znaja tej historii, w skrócie, wracałam rowerem z Ostródy, gdy przed moimi oczami na zjeździe pojawił się pewien pan stojący przy samochodzie - starej volkswagenowskiej drezynie, skinął żebym zjechała i zapytał czy mnie podwieźć. Sytuacja wygladałaby całkiem naturalnie, gdyby nie fakt, że przypomnę, byłam wtedy na rowerze, a po odmówieniu dziad jeszcze bardziej nachalnie mnie namawiał), było ciemno, a pobocze pozostawiało wiele do życzenia. I serce biło jakby szybciej. Rozsadek wygrał, lecz czy aby do końca? Skoro nie Ruś, to Bartążek, a później miasto - pomyslała nasza Alutka. O tej porze była to trasa niewiele bardziej bezpieczna niż droga na Ruś. Jechała po wertepach i błocie, a jej droge oświetlała jedynie maleńka lampka przy rowerze. BYło to jednak doświadczenie, teraz wie dzięki niemu, że o takiej porze, dziewczynki, które nie chcą aby je coś złego spotkało, nie wypuszczaja się same w takie rejony. No, a dzisiaj z racji wolnego, postanowiłam wybrać się do Gietrzwałdu. Żeby nie popaśc w rutynę, ciągiem Bartąg-Tomaszkowo-Sząbruk-Unieszewo-Gietrzwałd, a nie jak zwykle krajową 16. Całkiem przyjemna trasa, choć na odcinku Bartag-Tomaszkowo jest do przejechania pewna górka na długość 300 metrów, pochyłość 60° i co by tych wrażeń nie było za mało to jest jeszcze wyłożona tzw. "kocimi łbami". No, ale później to już bez większych rewelacji, droga całkiem prosta. Czasami na poboczu można zobaczyć przejechanego kota, sprasowanego ptaka, czy też rozbebeszoną mysz, jak szczęście dopisze to i nawet przepołowionego lisa się dopatrzyć można. Ogólnie tak jechałam w ciemno, z nadzieją, że wszystkie drogi prowadza do Rzymu;) Miałam zatrzymać się dopiero w Gietrzwałdzie, ale taki jakiś sentyment mnie z roweru zciągnął na unieszewski dworzec, z rozkładu wynikało, że za 15 minut ma być pociag do Torunia, to tak sobie pomyślałam, że popatrzę chociaż, bo w portfelu jedynie 4 złote bidowały,a i tak z rowerem nie miałabym co zrobić, chociaż znajac zycie pewnie bezdusznie bym go przywiązała do jakiejś poręczy i zostawiła biedaka na pastwe losu, ale te 4 złote, były niczym 12 groszy z kazikowej piosenki i nie pytajcie co autorka ma na mysli. W kazdym razie pociąg przejechał, a ja zebrałam się do daleszej drogi. Gietrzwałd był juz w odległości 6-7 km wysiedziałam się, więc nawet nie chciało mi się robic postoju w okolicach Sanktuaryjnych. Dojechałam do Olsztyna i oto jestem, z przerwą piszę tą notkę. W końcu dotarł do mnie odtwarzacz, już chyba Poczta Polska by go prędzej dostarczyła, ale nawet nie chce mi się na kuriera języka strzępić. Więc tak, wrażenie jest takie, że nowy odtwarzacz(Creative Zen V Plus) godzi w moje słynne poczucie estetyki...co ja bym dała żeby znowu mieć iAudio U3, ale trudno takie zycie...
Aaaa i jakże bym mogła nie wspomnieć, że gdy tak sobie wesoło pedałowałam krajową 16, minęła mnie ciężarówka z żołnierzami, do których nie omieszkałam się uśmiechnąć na co żywo zareagowali :P Ehh ta słabośc do mundurowych...
Dodaj komentarz