Pora umierać...(przedurodzinowa depresja)...
Za 3 dni obchodzę swoje 15 urodziny...Piętnascie straconych lat...Pietnaście lat pseudoelokwencji...Pietnaście lat ,tony słodyczy i hektolitry wody...Pietnascie lat ,podczas których paliłam ,piłam i masturbowałam się...Tak mi wstyd za siebie...Tyle czasu zmarnowałam...tyle czasu byłam próżna....Pietnascie lat ,które doprowadziły mnie do zwątpienia w Boga...Proszę nie mówcie mi ,że taki wiek ,każdy to przechodzi nie porównujcie mnie do tych wszystkich płaskich umysłowo nastolatek...tylko....tylko ,że taka jest prawda ,tak jak one ,tak jak tysiące bezmózgich ,niczym nie wyróżniających się nastolatek ,czytujacych bravo i inne badziewia przeżywam dorastanie...To okropne...Te moje zadufanie w sobie też...To takie poniżające...I piszę tego bloga...Po kiego? Czyzbym jak miliony nie mogła sobie poradzic z moimi emocjami? A może chcę jedynie zobaczyc reakcję? Nie wiem ,nie wiem kim jestem ,nie wiem czego chcę ,NIE WIEM...I choć poukładałam sobie życie dawno i wiedząc kim będę ,tak naprawdę nie wiem nic...Powiecie pewnie ,że wszyscy w moim wieku na to cierpia ,ale ja naprawdę mam kłopoty...wydaje mi się ,że jestem świrem...ale mimo moich usilnych prób nikt nie chce mnie skontaktować z psychologiem....Ratunku!!! Ja nie wiem kim jestem! Jestem zlepkiem różnych osobowości...jestem moja znienawidzona koleżanką,jestem moja matka,jestem moim ojcem,jestem aktorem z telewizji i autorem książek...Ale mnie nie ma...Nie wiem jak się zachować ,wiem jedynie jakby sie zachowali wymienieni wyżej i tak się zachowuję...Wiesz ,ostatnio słuchałam piosenki Pink Floyd'ów We don't need no education...Wyobrażałam sobie siebie w stroju femme fatale w dużych okularach z lat 80 z cygaretką w jednej ręce i kanistrze w drugiej...Dostojnie spacerowałam wokół mojej szkoły ,w tle leciała własnie ta piosenka,w pewnym momencie stanęłam naprzeciw wejścią ,pociągnęłam ostatni raz cygaretkę i rzuciłam ,w mokry ślad otaczający całą szkołę...Czuć było opar benzyny ,ciemnośc dominowała ,lecz po chwili wszystko stanęło w jasnościach...Zupełnie jakby Bóg się naćpał i wprowadził dzień...zza budynków zaczęły wychodzić tłumy dzieciaków ,śpiewając refren...ja stałam i napawałam się tym widokiem.Wkrótce dostojnym krokiem ,w dzwiękach piosenki opuszczałam miejsce ,z którym dzieliłam swoje smutki i niepokoje ,w których doświadczałam chwil najprzyjemniejszych i nabardziej upokarzających...opuszczałam rudzielca,historyka,żegnałam się z jaśnie germanistką ,zdziwaczałą anglistką i całym żeńskim gronem mojej klasy ,który chętnie zgromadziłabym w jednym pomieszczeniu zagłady...Wsiadłam najzwyczajniej do autobusu rozpusciłam włosy,zdjęłam okulary i resztę powłoki niszczyciela.Dojechałam na dworzec,kupiłam bilet,wsiadłam do pociągu.Ruszyłam w nową podróż do nowego życia. Jechałam studiować...
Ale mi ulzyło...