• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 31 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum sierpień 2008


Poczytaj mi mamo...

Moja mamusia to jest agent, drugiej takiej nie znajdziecie;) Wyobraźcie sobie, wchodzę wieczorem późnym do biura taty. Mamusia siedzi, z pozoru coś czyta, więc ja tak od niechcenia spoglądam o czym to mamusia znowu nazajutrz zbulwersowana będzie rozprawiać, na jakich Żydów przeklinać. I co się okazuje? Mamusia czyta mojego bloga! Tak! Ale chyba - mam przynajmniej taką nadzieję - dopiero zaczynała to robić, bo w popłochuć coś tam tłumaczyła, że adres był w historii to weszła. Oj mamusia, jak ty tak bedziesz we wszystkie adresy z historii wchodzić, to się przerazisz pewnego razu:P A na tym moim blogu zdołałam już napisać kilka kontrowersyjnych dla niej rzeczy, więc dobrze, że udało mi się w porę zadziałać. Wolę nie myśleć, co to by było, gdybym kilka minut później przestała robić sobie kakao. W związku z następującym biegiem wydarzeń zamieniamy adres. Brzmi on teraz następująco:

 

 

http://www.stopmamusi.blogspot.com

 

 

Lecz co jeśli mamusia przybyła na tamtego bloga wprost z pewnej-dziewczynki? O losie... Mamo! Mama nie czyta tego bloga, bo ja mówię wprost, że nam się relacje popsują, ja tylko mamę ostrzegam... Niech sobie mama poszpera w moich szufladach, ale bloga proszę zostawić, bo się w sobie zamknę, kiwać się zacznę, jąkać...

30 sierpnia 2008   Dodaj komentarz

Kończymy...

Wczoraj portal blogi.pl wstrząsnął mną do głębi, postanowiłam skończyć się pieścić z tym portalem. Czech mnie porzucił, nie odzywa się już chyba od dwóch tygodni, więc uznaję, że wyrzucił z pamięci adres mojego bloggera. Urządziłam się po raz drugi na nowo i z czystym sercem mogę państwa zaprosić do mojej nowej przestrzeni życiowej, z która mam nadzieję zwiążę się na stałe. Przy okazji od dłuższego czasu zastanawiam się, jakim sposobem by tu sobie na pamiątkę wydać tego bloga w postaci papierowej, ale ten pomysł musi jeszcze dojrzeć. Po pierwsze trza by to wszystko jako przenieść do Worda, wszystkie byki ortograficzne i im podobne poprawić, a to wymaga duuużo czasu, 2 lata to jednak kawałek makulatury. No, a później zanieść to do jakiegoś introligatora czy czegoś podobnego, a ja przecież w dalszym ciagu boję się odzywać nawet do pani z kiosku a co dopiero do jakiegoś introligatora. Dobra muszę kończyć. Szukajcie mnie pod adresem:

 

 

 

http://www.dzicz.blogspot.com

25 sierpnia 2008   Komentarze (2)

Tytuł, tytuł, tytuł...

Niestety, przykra prawda, ale za ileś tam, bliskich dni już do szkoły trzeba bedzie maszerować. Na samą myśl o tym, czyją twarz będę musiała oglądać, kogo słuchać przez kolejne 10 miesięcy mojego życia chce mi się womitować. Jestem jednak dobrej myśli, w którymś momencie wakacji miałam nawet ochotę iść do szkoły, ale na szczęście zdołałam stłamsić ten dziwny odruch. Mam nadzieję, że w drugiej klasie - pomimo wszystkich głosów, jakie do mnie docierają i twierdzą inaczej - będzie mi dobrze. Rzeczą, która mnie absolutnie zachwyca to ilość godzin przedmiotów ścisłych (wyłączając niestety matematykę), dokładnie JEDNA tygodniowo. Wyobrażacie sobie jakaż to dla mnie ulga, ileż mniej okazji do kartkówek? Ileż mniej tego irytującego pytania: "no moje laleczki, jak tam wasz stan wiedzy na dziś?" regularnie, na każdej lekcji zadawanego przez panią od biologii. Co prawda w zamian za to dojdzie mi kilka takich przedmiotów jak WOS czy filozofia, ale pod warunkiem, że uczyć tego nie będzie jakaś głupia baba, może być to całkiem przyjemnie spędzony czas. Z moich pobieżnych wyliczeń wynika, że przede mną 168 dni roboczych, odliczając weekendy i wszystkie inne dni ustawowo wolne. Nie wygląda groźnie, prawda a trzeba zauważyć, że ta liczba nie zawiera imprez szkolnych. Hmm... Imprezy szkolne, to też całkiem istotny rozdział moich dotychczasowych rozmyślań. Dokładniej tzw. "półmetek" czyli dansing dla drugoklasistów. Myślę, że wolę mieć tego dnia wolne popołudnie. Bo spójrzmy na to z mojej perspektywy. Jestem dzikim zwierzątkiem, co prawda nie mam z klasą otwartych konfliktów, ale cała moja znajomość tych ludzi ogranicza się do spłoszonego "cześć" i to nie zawsze wobec wszystkich. I co, miałabym tam przyjść i udawać, że się dobrze bawię? Bez sensu. Nie piszę jednak tego z rozgoryczeniem, właściwie jest mi to obojętne. Bal maturalny również stoi pod znakiem zapytania. Może gdzieś tam jeszcze w latach wcześniejszych marzyło mi się tańczyć tego poloneza, ale teraz robi mi się to jakby... obojetne. Wam się pewnie wydaje to strasznie ponure, że ja się tak izoluję. Może odrobinę, lecz bardziej jest mi to obojętne. Z drugiej strony chyba głupio byłoby się pozbawić takiego wspomnienia. Sama nie wiem, pożyjemy zobaczymy. Wspominałam już, że moje "noworoczne" postanowienie głosi, że nie bedę wagarować? To się oczywiście okaże, ale chcę spróbować. Wyszalałam się już, poudawałam zbuntowane dziecko, wiec pora chyba stawić czoła nowemu wyzwaniu. Ahoj przygodo! Tymczasem pakuję się i jadę do Naglad, samochodem. Będę tam czytać książki, jeść kotlety babci Krysi i oglądać filmy po 23(dlaczego akurat pomyśleliscie o takich filmach? Przecież na dwójce całkiem porządne rzeczy można obejrzeć w ramach "Kocham kino"), tak! Jednak za tydzień... za tydzień może porzucę już los piechura, bo są całkiem ciekawe wyprzedaże w salonach a w międzyczasie może uda mi się gdzieś wybrać. W piątek dla przykładu jadę do Ostródy. Chętni? 11:04 stacja Unieszewo, 11:24 przystanek Ostróda. W programie topienie się z żalu wielkiego w jeziorze Drwęckim. Zapraszam.

 

 

Zaskoczcie mnie...

20 sierpnia 2008   Dodaj komentarz

Proza życia...

Mój Czech nie odzywa się do mnie już od 4 dni. Hmm... Może nie potrzebnie mu opowiadałam o prezydencie Małkowskim:P Pewnie się chłopak przestraszył, poczuł się molestowany czy cuś. No trudno, nie ten to inny:> Sprawa mojej komórki się wyjaśniła, na szczęście sytuacja nie była tak poważna jak ja ją zdążyłam już wykreować. Okazało się, że zaszalałam na jakieś 42 złote poza limitem i system automatycznie mnie dezaktywował. Trzeba było w związku z tym pofatygować się do salonu Plusa i tam spojrzeć głęboko w oczy pani obsługującej, która najwyraźniej miała dokładnie na swoim monitorze wypisane co to się robiło, że teraz przychodzi się ze spuszczoną głową i rzuciła jedynie stwierdzenie z trzema kropkami: "po internecie się chodziło...". Na szczęście to "gdzie" się chodziło pozostało moją i pani z Plusa tajemnicą, siedząca obok mnie mama nie została uświadomiona. Odetchnęłam z ulgą i już wiem, że używanie internetu w komórce zdecydowanie ograniczę, bo widok znaczącego uśmiechu tejże pani był dla mnie karą wystarczającą. No... A dzisiaj, dzisiaj nic szczególnego się nie działo. Obudziłam się na 15 minut przed 11:00 i jak zwykle nie wiedzałam co z sobą zrobić. Postanowiłam posprzątać pokój, bo przedostanie się do łóżka wymagało już opracowywania konkretnego planu. W międzyczasie, wynosząc stertę jakichś pomazanych kartek spotkałam jeszcze dziewczyne mojego brata, (co wyraźnie wskazywało na to, że tej nocy nie spędziła w swoim łóżku) udałam, że o niczym nie wiem i skierowałam się w stronę kosza. Eh ci młodzi... I jak tu brać dobry przykład? Ja już nie wiem, wszędzie się gżą, zewsząd dochodzą do mnie wieści o "pierwszych razach" i zaczynam się czuć jak jakiś obiekt muzealny. Oczywiście mam swój rozum, ale może to zwykła walka z wiatrakami? Głupio byłoby dowiedzieć się po 40 (gdyby wcześniej nie udało mi się wyjśc za mąż), że ominęło mnie coś być może bardzo przyjemnego, a z pewnością dobrze popłatnego:P. Cóż życie, a ja znowu poruszam temat, którego nie wypada poruszać. Porozmawiajmy zatem o... podróżach. Czy ktoś, obojętnie czy kobieta, czy mężczyzna, czy niski, czy głupi, czy nieśmiały, czy niemowa, czy młody, czy wykształcony, czy stary, czy kombajnista, czy leśnik - uwaga - czy komunista, ktokolwiek, kto tylko nie boi się mnie, chciałby na jeden dzień pojechać ze mną, czy też spotkać się w (niepotrzebne skreslić)Toruniu/Rucianem/Szczytnie/Lidzbarku Warmińskim/Mrągowie/Starych Kiełbonkach/Karwicy/Elblągu/Fromborku/Braniewie/Gdańsku/jakimkolwiek mieście nie odległym zbyt od Olsztyna? Bo mnie kusi przygoda, a we dwoje, a może troje, a jak kto chce to i jeszcze więcej zawsze razniej... Proszę się nie bać, jeśli nawet ktoś ma ochotę, ale boi się, że bedzie drętwo, bo przykładowo nie należy do osób zbyt przebojowych, to ja dołożę wszelkich starań, by tak nie było. Każdy towarzysz jest dobry. Ja naprawdę nie jestem groźna, tylko trochę dzika.

 

Jak kto boi się publicznie deklarować, zapraszam na GG: 1165456 albo mejla ptrzmocle_pana_klemensa@o2.pl Naprawdę nie ma się czego bać.

13 sierpnia 2008   Dodaj komentarz

Kontakty międzynarodowe...

Po raz kolejny się ino waham. Założyłam bloga, wstępnie zdołałam się zapoznać z nim, wszystko się ładnie zapowiadało, a tu bach!(nie, nie ten Bach, ani Ty Bachu) Już wiem, że nie bedę na nim pisać tego, czego chcę. Poznałam pewnego Czecha. Ach jak dumnie to brzmi, lecz w rzeczywistości czasownik "poznałam" ulega w tym przypadku sporemu nadużyciu. Zawsze ciągnęło mnie do obcokrajowców, body language i te sprawy:P Dlatego korzystając z tego, że na bloggerze jest ich całkiem sporo, w wyniku szybkiej selekcji znalazłam sobie Czecha. Czecha, bo czeski to piękny język, chwilami przypominający zarchaizowaną polszczyznę, do nauki którego już od dłuższego czasu się zbieram i nijak mi nie wychodzi. Wybrany przeze mnie Czech ma na oko 25 lat, nie wiem dokładnie, bo to jeszcze nie ten etap. Wygląda na takiego trochę samotnika, ale jednocześnie z głową ma chyba wszystko ok. Celem rozpoczęcia znajomości kilka dni temu napisałam na jego blogu komentarz. Jakieś bzdury, bo nie spodziewałam się, że cokolwiek zrozumie i czekałam na odpowiedź. Ta przyszła juz nastepnego dnia i jakaż niespodzianka mnie spotkała? Nasz Czech, zwany Martin(oj mam jakieś złe skojarzenia z Martinami) czyli w tłumaczeniu na polski Marcin, ma matkę Polkę. Szczena oczywiście mi opadła, bo żebym to wiedziała, to bym jakiś wielce elokwentny komentarz wyskrobała, jakieś "ą", "ę", o polityce czy efekcie cieplarnianym, ale kilka linijek dalej przeczytałam, że już niekoniecznie dobrze tym językiem włada. Natomiast w komentarzu kolejnym napisał mi, że trochę czytał moje notki(na bloggerze) i mówi mi żebym się nie smuciła, że jak podrosnę to bedę miała jeszcze większe problemy. Cholery można dostać z tymi wszystkimi mężczyznami powyżej 17 roku życia. Czy oni mają jakiś problem, siostry szukają, muszą się dowartościowywać przyjmując ten mentorski ton? Mam dwóch starszych braci, to mi w zupełności wystarcza, nie potrzebuję kolejnego. A prawda jest niestety brutalna, mając 25 - 26 lat o życiu niczego się nie wie. Można co prawda przeczuwać, że żony nie znajdzie się na dyskotece, że lepiej nie mieć kaca będąc w pracy, ale o życiu nie wie się jeszcze niczego i robi się czasami potworne głupoty uciekając przed odpowiedzialnością. Ja niestety nie jestem mądrzejsza, ale za każdym razem słysząc taki to głos emerytowanego kierowcy tira, wewnetrznie się burzę i mam do tego prawo, chociaż od kilku dni liczba moich lat wynosi 17 i co raz wiecej rzeczy nie wypada. Wracajac jednak do Marcina, to może pocieszanie nie wychodzi mu najlepiej, ale bardziej uwagę zwróciłam w tamtym momencie na to, że on rzeczywiście musiał te moje bzdury rozumieć. O czym pisałam? A, nieważne, ale pisało mi się całkiem dobrze i wylewnie, lecz skoro nasz Marcin jednak "polski rozumieć", to przecież nie mogę sobie pozwolic na wpisy o złamanym paznokciu. Ehh, gdzie bym sie nie przeniosła, tam nie mogę być szczera. A od pisania w zwykłym diariuszu to rączka boli, szczególnie przy mojej wylewności. Poza tym ja wcale nie chcę uciekać od Marcina, tu się może zdarzyć coś ciekawego, a wakacje przecież nadal trwają;) Może niedługo przejdziemy na mejla, wiecie, kolejny etap:> Tymczasem z rzeczy przyziemnych, rzecz mnie nieprzyjemna dzisiaj spotkała, albowiem gdy swe oczęta otworzyła i spojrzałam na ekran mojej komórki, nie tylko nie zobaczyłam żadnej nowej wiadomości, ale jeszcze przeczytałam komunikat o następujacej tresci: "karta sim nieaktywna". Nooo i co teraz? Z urywkowo czytanych wpisów na forach internetowych wynikałoby, że mój numer przepadł gdzieś w eter i juz go nie odzyskam. To mnie martwi srednio, bo i liczba osób, które ten numer znała była niewielka, a tych, które go uzywały równa zeru, ale... Niedawno odnowiłam umowę z operatorem i obawiam sie, że przy takim obrocie spraw będę musiała płacić jakies kary... Co prawda niedawno miałam urodziny, trochę się wzbogaciłam, ale jest mi to wybitnie nie na rękę, bo zdołałam już wymyślic inny plan inwestycji tych pieniędzy. No tak, bo należałoby jeszcze nadmienić, że moge wiedzieć dlaczego ta karta sim jest nieaktywna, podejrzewam, że się do tego przyczyniłam... Wczoraj wieczorem mi się troche nudziło... Leżałam sobie w łóżku i pomyślałam, że może poprzeglądam sobie internet w komórce, później coś tam sobie ściągnęłam i nagle bach!(nie, nie ten Bach, ani Ty Bachu)przyszedł sesemes, że rozmowy wychodzące i przyjmowanie wiadomości jest zablokowane. No to ja sobie westchnęłam tylko, bo to juz nie raz widziałam wiadomość o tej treści, trochę się na siebie poboczyłam za te marnotrastwo, bo o nastepne zasilenie konta ubiegać się bede mogła dopiero we wrześniu i poszłam spać. A tu o poranku taka niespodzianka, oj chyba bedę mieć kłopoty...

11 sierpnia 2008   Dodaj komentarz

Cóż "la donna e mobile" śpiewał...

Jeśli zwieszę smętnie głowę i powiem, że ciagle przecież dorastam w związku z czym narażona jestem na wieczne wahania nastrojów, czy przyjmiecie to jako godne wytłumaczenie na te moje odejścia i powroty? Może powiem wam jak to dokładnie jest. Zaczęłam zbyt dużą wage przywiązywac do tego bloga, co wbrew pozorom mu nie służyło. Więcej, zaczęłam dopisywać jakąś filozofię jego tworzeniu, co było kompletną pomyłką. Opublikowałam do tego kilka wpisów, które szczerze mówiąc mnie żenują niebywale. Nie chcę ich jednak kasować, bo skoro ma to być dokumentacja mojego zycia, to muszę pamietać za te lat X, że były chwile, gdy zachowywałam się jak smarkula i z różnymi dziwnymi, niewłasciwymi sprawami się afiszowałam. I jest jeszcze rzecz najbardziej mnie irytująca, tym razem niezależna ode mnie - edytor tekstowy portalu blogi.pl. Nie wiem co z nim jest nie tak, przy większej ilości spacji rozciaga sie niemiłosiernie i niektóre ikony znikają zupełnie, a ja mam taką moją fanaberię, że w windowsowym notatniku piszę w ostateczności, dlatego argument ten jest koronnym przy podejmowaniu mojej decyzji o wyprowadzce stąd. Ogólnie przeszkadza mi to, że jest tutaj (tj. na portalu) pełno wszelakiego śmiecia. Do niedawna było tu zupełnie inaczej, tak intymnie raczej. Przeprowadzam się na bloggera, który co prawda uzytkowników ma x - krotnie więcej, ale tak naprawdę jest tam trochę kosmiczna atmosfera. Atmosfera kosmicznej próżni, wydaje mi się, aczkolwiek nie wiem, bo jestem tam od tygodnia, że o ile nie zna sie konkretnego adresu bloga, to ciężko tam znaleźć kogokolwiek. No i jest tam cudowna funkcja "niewidoczny dla wyszukiwarek" takich jak google, przykładowo ;) Nie znaczy to oczywiscie, że mam w zamiarze bluzgać na każdego - dziwnie przeszła mi na to ochota - jedynie na wszelki wypadek, by nie ułatwiać niektórym życia. Zatem urządzę się tam trochę, podam wam adres i zaczynamy od nowa, o ile znów nie dostanę straszliwej depresyji, która dotyka mnie średnio co godzinę;)

08 sierpnia 2008   Komentarze (1)

Na herbatę do mistrza Konstantego przez...

Karwica prócz swojej byłej, niemieckiej nazwy, nie mogła zainteresowac byle Kowalskiego marzącego o złotych piaskach Egiptu czy chociaż wczasach w nadmorskim bułgarskim kurorcie. Jest to wieś, a właściwie wioseczka jakich wiele na Mazurach, każdego lata przeżywa oblężenie, by na przełomie sierpnia i września zupełnie opustoszeć. Ktoś kto trafił tam zupełnym przypadkiem - więcej - nie wiedział jak to uczynił, mógł się czuć przerażony. Prócz domów i budynków gospodarczych nie było tam żadnego sladu człowieka. Jedynym moim celem jednak w chwili przedostania się do Karwicy było po pierwsze dowiedzieć się, jak daleko jest do Leśniczówki Pranie, po drugie, gdyby okazało się, że jest to odległość nie do przebycia, znaleźć przystanek PKS. Cudem byłoby, gdyby sie okazało, że na przystankowym rozkładzie widnieje połączenie Karwica - Leśniczówka Pranie, ale życie to nie serial - rzeczywistość znów okazała się być brutalną. W gruncie rzeczy nie pamiętam już rozkładu, ale jego widok mnie nie ucieszył. W przeciwieństwie do drogowskazu, który stał nieopodal przystanku i głosił, że ziszczenie moich marzeń jest kwestią 8 km. Tyle, że znów droga prowadziła przez las, a mój zasób sił był iksem. 8 km brzmiało całkiem zgrabnie, ale gdy już przeszło się podobną odległość, nawet 3 km wydawały się być dystansem nie do pokonania. Chwilę zatem odpoczęłam i drugi raz tego dnia ruszyłam w nieznane. W godzinę później byłam bliska położenia się na drodze i krzyczenia, czego i tak nikt by nie usłyszał. Był to czas kryzysu, który szczęśliwie został zażegnany głosem powstałego z martwych rozsądku. Od czasu gdy weszłam na tą ścieżkę liczba samochodów, które mnie minęły wynosiła 2, w tym wszystkie jechały w kierunku przeciwnym do mojego. Nie mogłam zatem liczyć na stopa, wybór zdawał się być prosty albo sie położę na drodzę i kusić bedę leśnych zboczeńców, albo wezmę się w garść i będę szła dopokąd nie usłyszę za plecami odgłosu silnika. Wybrałam opcję drugą i naprawdę nie obchodziło mnie to w jakim stanie zdrowia psychicznego czy tez moralnego może być zatrzymany kierowca, choćby i był to traktor, bez zastanowienia wsiadłabym panu traktorzyście na kolana. Długo trwało nim rzeczywiście to upragnione brzmienie zadrgało w moim uchu, przez ten czas jeszcze kilka razy siadałam i mówiłam, że zostaję i wstawałam by za kilka metrów znów zrezygnować z dalszej walki. Byłam właśnie w trakcie przykucania, gdy zza zakrętu zaczął wynurzać się samochód. Nie jechał zbyt szybko, więc jedynie jakaś wewnętrzna nieśmiałość powstrzymywała mnie przed wyskoczeniem na środek drogi. Stanęłam i przypominając sobie jak to robią na filmach, wyciągnęłam rękę z wyciagnętym kciukiem. Nerwowo spoglądałam to na przednią szybę pojazdu, to na niebo, jakby prosząc o łaskę. Niestety, zostałam minięta bez najmniejszych wyrazów współczucia, a kolejna szansa na złapanie stopa, z moich wyliczeń przypadała za dwie godziny. Szczęśliwie jednak już po kilkuset metrach znów usłyszałam najbardziej pożądany dźwięk. Tym jednak razem wyłaniał się przede mną czerwony, sportowy samochód. Znów, tym razem śmielej, z bardziej zdesperowaną miną wyciągnęłam dłoń we wspomnianym geście, lecz ponownie zostałam olana. Jednak liczba samochodów jakie w tak krótkim czasie zdołąły mnie minąć, wyraźnie podniosła mi morale. Wyglądało na to, że w końcu los się do mnie uśmiechnął. Nie inaczej, bo niebawem znów odwróciwszy się, na horyzoncie zobaczyłam samochód. Granatowego VW Golfa III, który niespodziewanie zjechał w moją stronę. Bardzo zdziwiona tym faktem i jeszcze bardziej przestraszona, podeszłam do okna, przywitałam się. Kierowcą okazała się być kobieta przed czterdziestką, poinstruowała mnie bym usiadła z tyłu, bo na przednim siedzeniu wiozła jakiś karton. Ja sama zresztą wolałam siedzieć z tyłu, bo czułam się mniej sparaliżowana. Jechalismy w milczeniu, choć niezupełnym, w tle grało radio, swój wzrok skierowałam w stronę okna. W krótkim dialogu, który pojawił się jedynie z konieczności dowiedziałam się, że moja wybawczyni jedzie do Rucianego - Nidy. Na pytanie, gdzie mnie wysadzić, nie wiedziałam do końca co odpowiedzieć. Spojrzałam na komórkę i wiedziałam, że z pewnością nie będzie to pobliska leśniczówka Pranie, niepewnie zapytałam zatem dokąd jedzie, na co usłyszałam odpowiedź, że do Nidy. Dla niezorientowanych dodam, że Ruciane - Nida chociaż obecnie administracyjnie jest jednym miastem, jeszcze do roku 1966 stanowiło dwie odrębne osady oddalone od siebie o 3 km. Należy równiez dodać, że to właśnie Ruciane jest bardziej nastawione na turystykę, jest tam chociażby stacja kolejowa a Nida jest/była jedynie starą osadą rybacką. Oczywiście jestem taka mądra, bo teraz wygodnie w fotelu siedząc mogę bez większego wysiłku wyczytać to w Internecie, lecz w tamtej chwili myślałam, że to czy znajduje się w Nidzie czy w Rucianym nie ma żadnego znaczenia, bo to w końcu miał być jeden pies. Tymczasem okazało się, że odległość między nimi, na tamten czas przerastała moje możliwości, nim jednak się o tym dowiedziałam, na pytanie, gdzie mnie wysadzić, odpowiedziałam pytaniem o to czy w Nidzie jest jakikolwiek przystanek, z którego mogłabym się przedostać do Olsztyna jeszcze tego samego dnia. Kobita chwilę się zastanowiła, po czym powiedziała, że nie jest pewna, wiec podjedziemy sprawdzić ten rozkład, a jeśli nie bedzie tam żadnego odpowiedniego autobusu to zawiezie mnie jeszcze do Rucianego. Nie wiedziałam, że na tym świecie są jeszcze tak życzliwi ludzie - więcej - ludzie tak ufni. Gdy dojechalismy do Nidy, wspomniana już pani powiedziała żebym zaczekała w jej samochodzie, bo musi na chwilę skoczyć na rynek. Niewiarygodne, prawda. A może to ja wygladam na taką bezbronną sierotkę Marysię:P Po kilkunastu minutach przyszła i pojechaliśmy do Rucianego, tam wysiadłam przy urzędzie pocztowym, dziękując jej jak tylko mogłam i rozpoczęłam dalszą wędrówkę za ratunkiem. Znalezienie przystanku okazało się nie być tak prostym jak z poczatku się wydawało, nie mogło jednak trwać dłużej niż 10 minut, bo tyle trwało zwiedzanie całego Rudzkiego centrum. Zaraz przy stacji kolejowej ( z dwoma połączeniami: w godzinach porannych z Pisza do Olsztyna i wczesnowieczornych z Olsztyna do Pisza), pomiędzy drzewami nieznanego mi gatunku, stał przystanek PKS. Przy nim elegancko wisiał rozkład jazdy, na którym widniały godziny przyjazdu autobusu do Olsztyna, było ich kilka, lecz mi pozostawało już tylko to w okolicach 17(?). Szczerze mówiąc nie pamiętam już dokładnie, wiem, że w każdym razie do dyspozycji miałam 2 - 3 godziny w Rucianem, z którymi nie wiedziała co zrobić, bo gdziekolwiek ruszyć się bałam, nie chcąc się spóźnić na ostatni tego dnia autobus do domu. Pierwsze co zrobiłam jednak, to były odwiedziny sklepu spożywczego, tam odruchowo chwyciłam mineralkę, snickersa i paczkę suszonych bananów. Nie wiedziałam i nie przewidywałam co prawda ile kosztowac mnie bedzie podróż powrotna, ale uznałam, że suszone banany są mi bardziej niezbędne do przeżycia. Zadowolona z siebie usiadłam na przystanku i patrzyłam. Cudowna chwila konstatacji, z opakowaniem suszonych bananów i delikatnym powiewem wiatru we włosach. Zauważyłam wtenczas, że Ruciane - Nida to jednak piękna mieścina, co prawda w wakacje gromadzi się tam wszelkie buractwo z Warszawy, ale to buractwo na szczęście nie przesiaduje na przystankach w związku z czym nie zakłóca mojej przestrzeni życiowej. Miło byłoby się tam jeszcze pojawić w te wakacje i ja przyjemności tej sobie nie odmówię. Drogą małej dygresji, gdzieś pod koniec wakacji powinnam mieć rower, a wtedy... oj się będzie działo i to właśnie w Rucianym. Mam taki plan: wsiadam w szynobus z moim skarbeńkiem, przedostajemy się do Szczytna, stamtąd 27 km rowerkiem do Spychowa, kolejne 10 do leśniczówki Pranie (tym razem już wiedząc, w którą stronę skręcić) i jakieś 4 - 6 kilo do stacji kolejowej, skąd już droga do domu prosta. Wracając do naszej opowieści, siedziałam tak i myślałam i skończyły mi się banany. Zaczęłam sie zatem zastanawiać, co tu przez tyle czasu można robić. Może by i jakąś gazetkę do poczytania kupić, ale to z kolei wydatek rzędu 5 i powyżej złotych, chyba, że bym się zdecydowała na Cosmopolitan bez dodatków :P, wiec nie wiedziałam czy mogę tak szastać pieniędzmi, postanowiłam zatem wtenczas oszczędzać na mojej edukacji seksualnej. Skierowałam się jednak w stronę straganu z pamiątkami, gdzie po chwili zastanowienia kupiłam kartkę, dowiedziałam się którędy na pocztę i tam właśnie się skierowałam, by kupic znaczek i kartkę wysłać. Wbrew pozorom nie miałam zamiaru wysyłać jej do domu, całe swoje emocje z tamtego dnia przelałam na skromną pocztówkę do Bacha, bo skoro dał adres to chyba liczył się z tym, że nie będzie miał spokoju;) Spokojnie mijał mi zatem czas, gdy się skończył razem z Basią (bo miała co pokazać) o srebrnych trzewikach rozbłyskujących się w promieniu kiludziesięciu metrów i złotej torebce wsiadłam do autobusu i zajęłam miejsce. Do rozwiązania pozostawała mi juz jedynie kwestia tego, co powiem rodzicom, wracając do domu w okolicach 20 (chociaz ostatnio i tak wykazują się coraz mniejsza troską o to gdzie jestem i kiedy wracam, co mnie wyraźnie niepokoi). I na to znalazł się sposób, jako, że dawno nie byłam w kinie postanowiłam takież alibi sobie stworzyć, udało mi się nawet namówic mamę by po mnie przyjechała. Faktem jest, że nie dotarłam do leśniczówki Pranie, pod tym względem z pewnością znów musiałam wrócić z opuszczoną głową, lecz biorąc pod uwagę to jak wielką lekkomyslnością się wykazałam i ile udało mi się nie ponieść konsekwencji tego, myślę, że powinnam zacząć grać w totolotka;) Poza tym do trzech razy sztuka moi mili, do trzech razy...

08 sierpnia 2008   Dodaj komentarz

Dzień dobry jako wstęp do pożegnania

                                                                          Olsztyn, 3 VIII 2008r.
         

Najmilsi czytelnicy!


Było mi z wami wygodnie, aczkolwiek powzięłam decyzję o rychłym rozwodzie.
Wszystkich oburzonych moją decyzją przepraszam i jednocześnie proszę o pozostawienie tej sprawy bez komentarza.
Niezależnie od tego jak kiczowato to brzmi, idę dalej.

 

Pozdrawiam

 

na zawsze Wasza

 

Alutka

 

 

 

PS Widzieliście może "Porządek musi być (Muxmäuschenstill)"? Ja widziałam...

03 sierpnia 2008   Komentarze (1)
Pewna_dziewczynka | Blogi