Roztrzęsiona siedziałam na korytarzu, gdy drzwi gabinetu uchyliły się i wyszedł z nich student, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo dał mi znak, że magister G. na mnie czeka. Zdążyłam jedynie odwzajemnić uśmiech, gdy moje nogi nabrały konsystencji waty, a policzki zaczęły mnie piec jakby za chwilę miały się stopić. Ledwie pięć kroków dzieliło mnie od drzwi, lecz ciśnienie wytworzone w moim organizmie zdawało się sugerować, że właśnie zdobywam 8 - tysięcznik. Martyna Wojciechowska, na żywo z Wydziału Prawa i Administracji.
Weszłam. Magister uśmiechnął się życzliwie zza biurka i pytając w jakiej sprawie do niego przychodzę, wskazał dłonią krzesło na przeciw siebie. W zakłopotaniu, targana tikami, odpowiedziałam tonem proszącym o litość, że chciałabym zaliczyć koło. Zapytał mnie o nazwisko i wyciągnął listę obecności z ćwiczeń, po chwili westchnął przeciągle "taak". - Pani Alicjo, widzę, że nie należy pani do zbyt aktywnych studentów, widzę też, że była jedna nieobecnoć, dlaczego jej pani nie odrobiła? - Mówił pan, że jedna nieobecność nie będzie miała żadnego wpływu...
- Wpływu negatywnego, owszem - wtrącił magister - ale mogłaby mieć wpływ pozytywny, za 100% frekwencję i pani urodę, wpisałbym zaliczenie bez zastanowienia, natomiast w takiej sytuacji dla formalności chyba muszę panią przepytać.
- Czyli ocenia pan moją urodę na niedostateczną? - zalotnie uśmiechając się, zapytałam, choć czerwień moich polików zdradzała brak biegłości w sztuce flirtu.
G. zaśmiał się po czym nagle spoważniał, a mnie oblał zimny pot, gdyż w tym momencie zrozumiałam, że znów dałam się ponieść fantazji kształconej na serialach obyczajowych zaś ów komplement nie miał nic wspólnego z flirtem, lecz miał mnie jedynie odstresować.
Magister wyraźnie zaniepokojony kierunkiem jaki obrałam, lecz z typowym dla siebie spokojem odparł
- Gdyby to były wyobry miss - niech mi pani wierzy - wystawiłbym najwyższą ocenę, ale tu rzeczywistość skrzeczy - jak to pisał poeta, a pokój 213 nie jest garderobą konkursu, lecz jednym z pomieszczeń katedry Pomidory Haluksy Poziomki i Plebania. Widzę, że pani jest bardzo zdenerwowana, miejmy to już za sobą. Może niech mi pani powie wszystko, co związane z Magna Charta Libertatum - proste, prawda - nie mógłbym skrzywdzić tak pięknej istoty - zakończył znów obdarzając mnie kurtuazyjnym uśmiechem.
Rzeczywiscie, było to jedno z prostszych zagadnień, ale ja z trudem zbierałam myśli. Magister w tym czasie sprawdzał coś w kalendarzu. Właśnie miałam zacząć odpowiadać, gdy niespodziewanie zadzwonił telefon. G. przeprosił mnie i podniósł sluchawkę. Nie bardzo wiedząc co z sobą zrobić, odwróciłam wzrok w stronę gablot wypełnionych książkami i bezwolnie stałam się słuchaczem telefonicznej rozmowy G. z profesorem M., który chciał by G. wziął za niego zastępstwo na wykładzie dla studentów zaocznych. Ustawienie gablot pozwalało mi na bezkarne obserwowanie G. Przystojny, lekko łysiejący brunet pod czy trochę po 30 z odbicia, nie wydawał się być zachwycony propozycją profesora, tłumaczył się koniecznością sprawdzania kolokwiów, ale widać było, że ostatecznie będzie musial ulec tej propozycji, która zaczynała nosić znamiona służbowego polecenia. Wiedząc, że nie ma wyjścia, przystał na prośbę M., po czym tłumacząc się moją obecnością, pożegnał się i odłożył słuchawkę.
- Jeszcze raz przepraszam - to potrwa nieco dłużej - może pani poczekać 15 minut? Muszę na chwilę wyjść. Oczywiście - odparlam w zdumieniu, nie wiedząc czy również mam wyjść czy czekać w pokoju - Proszę zostać - uprzedzając moje pytanie odparł G, po czym dodał z uśmiechem - przed wejściem zapukam trzy razy dla swojego dobra. Zaskoczona tą deklaracją zdążyłam jedynie odwzajemnić uśmiech, po czym zostałam sam na sam z pokojem 213 i całym jego asortymentem w postaci książek i stosów papierów.
Stres odebrał mi elastyczność ruchów, ale nie zdołał poskromić mojej ciekawości. Liczyłam się z tym, że widok studentki bezprawnie grzebiącej w jego szufladzie może sprawić, że wylecę z tego pomieszcenia jak na czarodziejskim dywanie, ale nie mogłam się powstrzymać. Ten niefortunny komplement rozpalił moją wyobraźnię, miałam nadzieję, że znajdę w tej szufladzie coś, co da mi nadzieję na zmienienie charakteru mojej oficjalnej relacji z magistrem G. Nie wiedząc do końca co by to miało być, podniosłam się z miejsca wskazanego na początku przez G. i w stanie przedzawałowym powoli zbliżyłam się do biurka. Najmniejszy szmer na korytarzu mógł w tym momencie spowodować mój zgon, ale mimo to, drżącymi rąkoma pociągnęłam za metalowy uchwyt magisterskiej szuflady i... rzeczywiście, umarłam z przerażenia.
Szuflada pozostała zamknięta, natomiast w mojej dłoni tkwił jej uchwyt. Stałam tak chwilę spoglądając na niego, ale prócz paniki, w mojej głowie zapanowała kompletna pustka. Tępo zaczęłam przykładać go do szuflady niczym dziecko próbujące wsadzić kwadratowy klocek do owalnego otworu, ale to jedynie pogorszyło sprawę, śrubki, które wystawały zostały przeze mnie wepchnięte do wnętrza szuflady tak, że ostatecznie uniemożliwiało to nawet prowizoryczne przyczepienie uchwytu. Chaotycznie rzuciłam wzrokiem po gabinecie w poszukiwaniu czegokolwiek, co umożliwiłoby mi jego przyczepienie, otaczały mnie książki, wszędzie, nieznane nazwiska, skomplikowane tytuły, w rogu stał stolik ze szklankami, na ścianie wisiały jakieś zdjęcia z konferencji, chwilę pomyślałam nad wyjęciem ze ściany gwoździa, ale mój stukot na pewno wzbudziłby niepokój wśród przebywających w sąsiednich pokojach, więc odeszłam od tego pomysłu, w końcu z niemałym trudem zauważyłam, że pod kartką, na biurku leży taśma klejąca.
Czym prędzej, nie widząc nożyczek, zaczęłam odgryzać kolejne kawałki, ale nim zdążyłam cokolwiek przykleić, do pokoju wszedł G. Nie zapukał.
Może to wina nieprzespanej nocy, może wypitych w nadmiarze energetyków, ale w tym momencie czas się zatrzymał, poczułam zupełny bezwład i ległam na podłodze. Poczułam ciemność i to dosłownie, nie zobaczyłam, ale poczułam. Po chwili, choć nie jestem w stanie powiedzieć jak długiej, powoli zaczynałam słyszeć czyjś zdenerwowany głos, ale nie rozumiałam co do mnie mówi, nie wiedziałam czy recytuje Mickiewicza czy mnie wyzywa, nie mogłam też nic powiedzieć. Otworzyłam oczy, wszystko było rozmazane, dopiero po chwili dostrzegłam, że jakaś postać otwiera okno i następnie w pośpiechu gdzieś odchodzi. Powoli łapiąc ostrość podniosłam się do półsiadu, ale w tym momencie znów usłyszałam głos, który jeszcze przed chwilą był dla mnie niezrozumiałym bełkotem. Z końca pokoju, szedł do mnie magister G. zalecając bym się nie podnosiła.
W tym momencie zrozumiałam, gdzie jestem i dlaczego siedzę na podłodze, jednocześnie dotarła do mnie świadomość, że leżący obok mnie uchwyt pozwala domyślić się nawet przeciętnie inteligentnemu człowiekowi, że nie spadł z sufitu. G usiadł obok mnie, podał mi wodę i zapytał jak się czuję, czy powinien wezwać pogotowie.
Odpowiedziałam, że nie, zaczęłam przepraszać, że zajmuję mu czas, chciałam jak najszybciej stamtąd uciec, ale magister G.położył swoją dłoń na mojej i powiedział, że tak łatwo się go nie pozbędę - po chwili nie wiedząc czy jestem na tyle przytomna by zrozumieć ten żart - dodał, że odwiezie mnie do domu.
Wiedząc, że pracownicy naukowi uniwersytetów nie mają w zwyczaju dorabiać jako taksówkarze, próbowałam wykręcić się z tej sytuacji mówiąc, że mieszkam bezpośrednio przy uniwersytecie, więc dam sobie radę, w końcu czuję się lepiej, ale on niczym przedwojenny dżentelmen, stwierdził jedynie, że skoro uważam, że to za mały dystans na podróż samochodem, to zrobi dodatkowe 5 okrążeń mojego osiedla, aczkolwiek nie wydaje mu się żeby to było wskazane w moim stanie. Uległam i widać zaczęłam odzyskiwać siły witalne, bo poza napięciem związanym z niepewnością czy za chwilę nie zostanę skarcona za próbę włamania do szuflady, zaczęłam czuć niesłychaną ciekawość rozwoju tej sytuacji.
Z pewnością za sprawą omdlenia, moja relacja z nim nabrała nowego kształtu. Już samo to, że przestał mówić do mnie per "pani" było obietnicą ocieplenia stosunków, natomiast ta ręka na mojej ręce, to zaczynało nabierać w mojej głowie znamion erotycznej propozycji. I nabrałoby to znamion porządnego pornusa, gdyby nie G., który właśnie wrócił z dziekanatu, gdzie informował o swojej nieobecności i powiedział w tamtym momencie, że możemy już iść. Właściwie byłam już w pełni sił, ale G. widząc jak się niesfornie podnoszę podał mi rękę. Kolejny raz tego dnia poczułam ciepło jego dłoni, byłam tym zachwycona do tego stopnia, że gdy się podniosłam nie uwolniłam się z tego uścicku, lecz chwilę jeszcze trzymałam jego dłoń uśmiechając się w zakłopotaniu. Co ciekawe, on również nie zabrał ręki, lecz spytał się czy mam wszystkie swoje rzeczy przy sobie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, przez chwilę mignął mi przed oczami uchwyt, ale nie dając po sobie nic poznać, odpowiedziałam, że tak i możemy iść.
...Ala, wstawaj, już pionta.