• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
30 31 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 01 02 03

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum czerwiec 2011


Ma oci sede

Skrajne emocje dzisiaj mną targają. Z samego rana chcialam uciekac z domu, ale później okazało się, że ostatnia osoba, której próponowałam wyjazd, zrezygnowała. Zaliczam zatem teraz zjazd. Tym bardziej stromy, że pojutrze mam zaliczenie z historii, a pomimo dwukrotnej lektury i tysiąca stron notatek, wciąż jestem pustą tablicą.

28 czerwca 2011   Komentarze (1)

Rzym się wypowiedział

Ojciec o mojej wyprawi dowiedział się w poniedziałek późnym wieczorem. Wiem, bo ze snu wybudziło mnie donośne, dochodzące zza ściany "do Czech?!". Dzisiaj natomiast z samego rana, sprawdził wpierw czy niczego nie brakuje w garażu, gdzie zwykłam trzymać rower, po czym usiadł w salonie. Nie ma tego w zwyczaju, więc przebywając akurat w sąsiadujacej z salonem łazience już wiedzialam, że to jest pułapka. Jak tylko mogłam przewlekałam mój pobyt nadzwyczaj dokładnie myjąc zęby, lecz dźwięk nerwowo przerzucanych stron gazety zwiastywał to co nieuchronne. Gdy tylko otworzyłam drzwi łazienki, automatycznie dobiegł mnie głos ojca. - Ala. - zabrzmiało wyraźne, lecz już słychać było naznaczenie pretensją. Odpowiedziałam - co? Usłyszałam - gdzie ty się wybierasz? - Do Czech. - Nie zgadzam się. Nie życzę sobie tego. - Tutaj popłynął mój jęk dezaprobaty połączony z lekkim przytupem, lecz ojciec stwierdził jedynie, że wszyscy spośród osób z jakimi rozmawiał uważają, że to idiotyczny pomysł (oh wow, jest 8 rano, on sam dowiedział się o tym o 23 dnia poprzedniego, ciekawe kim są ci wszyscy?). Na tym zakończyła się rozmowa. Zapewne ojcu wydaje się, że Rzym się wypowiedział, sprawa jest zakończona i w sumie jest w tym trochę racji. Zapoznałam się ze stanowiskiem ojca, przyjmuje je do wiadomości i 4 lipca jadę do Czech. Wiem, że teraz będę baczniej pilnowana, więc muszę obmyślić dokładny plan tej ucieczki z domu w wieku 20 lat. Przede wszystkim muszę gdzieś schować rower i sakwy, które obecnie (zapakowane) stoją w garażu, bo ich konfiskata byłaby skuteczną forma prewencji. Trochę mnie bulwersuje, że w tak późnym wieku staropanieństwa, nadal nie mogę swobonie poróżować. Długo się powstrzymywałam i rozumiem jak ryzykowne jest to czego podjąć się zamierzam, ale kiedyś chyba trzeba odciąć tą pępowinę. Zobaczymy co będę mówić o pępowinie jak po powrocie zastanę zmienione zamki :> Ja rozumiem, że w stanowisku ojca nie ma nic ze złośliwości, że to wydestylowana wręcz troska, ale no, tak już na świecie jest, że ludzie mogą się z sobą nie zgadzać, mogą robić rzeczy wbrew sobie nawzajem, bo stanowią odrębne istnienia. Tak więc tate, mame, w tym roku wyjeżdżam z namiotem poza obręb naszego ogórdka. Dosyć marudzenia.

 

28 czerwca 2011   Dodaj komentarz

...

Jeśli Ala puszcza "Dziewczynę szamana", wiedz, że cos się dzieje.

 

23 czerwca 2011   Dodaj komentarz

Sam jesteś tytuł.

Dobry humor mam, to notkę sobie strzelę, tym bardziej, że jest o czym pisać. Jak się okazało, pobrzmiewająca w mojej głowie piosenka Village People była zwiastunem pomyślnych wiatrów na egzaminie (gazy?). Najprzyjemniejszego, jaki w swoim życiu przyszło mi zresztą zdawać - o dziwo - bo miał on formę ustną, a jak wiadomo nie do końca radzę sobie z takimi interakcjami. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że musiała być w tym jakaś Boska ingerencja, bo zasób mojej wiedzy był naprawdę poniżej godności studenta prawa (czo?). Jest bowiem zasadnicza dysproporcja szans na zdanie w przypadku, gdy wylosuje się pytanie o pozycję ustrojową Prezydenta RP, gdzie w odpowiedzi można wpleść informacje wyniesione jeszcze z lekcji WOSu w liceum i urywki tego, co pobieznie wyczytało się w podręczniku a przykładowo koniecznością wymieniania kompetencji KRRiT. No, może przesadziłam, bo lać wody też się do końca nie dało, ale powiedzmy, że rozdział o Prezydencie był jednym z lepiej opracowanych przeze mnie, podczas gdy na KRRiT, RPO czy też zasady prawa konstytucyjnego zabrakło mi już czasu i jakiekolwiek pytanie z tego zakresu byłoby pocałunkiem śmierci dla mojego akademickiego żywota.

 

Szczególnie wobec taktyki jaką obrałam. Bardzo minimalistycznej - trzeba przyznać - bo zakładającej zaliczenie jedynie wszystkich ćwiczeń, w najlepszym wypadku egzaminu z Konstytucyjnego właśnie, a tym samym wykluczającej moją obecność na egzaminach z Powszechnej i Logiki, które mam zamiar zaliczać we wrześniu. Myślę, że gdybym nie zdała Konstytucyjnego, mogłabym się rzeczywiscie pożegnać z tymi studiami. Nie chodzi o to, że 2 miesiące nauki to za mało żeby zaliczyć te 3 przedmioty, 2 miesiące to całkiem dużo, ale moje rozchwianie emocjonalne, które musiałoby w tak krytycznej sytuacji dać o sobie znać, z pewnością skutecznie wykluczyłoby moją kandydaturę do bycia studentem II roku prawa. Nie wspominam już o aspekcie wydziedziczenia mnie przez rodziców i szeregu kąśliwych uwag o czekającym na mnie etacie w Biedronce. Tymczasem nie ma lekko, bo do Biedronki przyjmują obecnie ludzi z wyższym wykształceniem (pozdrawiam studentów socjologii i politologii), więc nawet ta perspektywa wydawałaby się nazbyt optymistyczna w mojej sytuacji.

 

Komuś widać mój los nie jest obojętny i tą samą Siłą, która rozdzieliła wody Morza Czerwonego udało mi się zdać ten egzamin. Bluźnię okrutnie, bo kogo by obchodziła taka leniwa Alutka, która ciągle nic nie robi, a później płacze, że znowu w życiu jej nie wyszło, ale to już kolejny raz, gdy wychodzę obronną ręką z prawdziwie beznadziejnej sytuacji, więc zaczyna się we mnie budzic jakiś dziwny dewotyzm.

 

Fortuna jednak toczy się kołem, łaska pańska na pstrym koniu jeździ, nie mogę wiecznie liczyć na szczęście, a ponad to nie chcę być naprawdę typem studenta "pan da trzy", bo to leży poniżej moich kwalifikacji umysłowych (taaa, jak to jeden dobrze zdany egzamin potrafi zawrócić w głowie:>). Wszyscy znamy tą przyśpiewkę, takowoż i dzisiaj zanucę jej refren. Będę się uczyć, nie będę już więcej marnować czasu (hej, na, na, na!). Gwarancją tego ma być nie tylko - realna jak nigdy dotąd - wizja wydziedziczenia, ale też stosowna izolacja od dóbr doczesnych, które skutecznie uniemożliwiają mi skupienie się na tym, co ważne. Lipiec i sierpień niech będzie zatem czasem cudownego skupienia pośród nagladzkich sosen z dala od Pudelka i powtórek "Rozmów w toku".

 

Z ironicznym uśmiechem zastanawiacie się też na pewno jak tam mój wyjazd do Czech. I chyba znów muszę wam przyznać rację - to ta sama historia co poprzednio. Skład wycieczki na tydzień przed wykruszył się kompletnie. Dziwnym trafem większości poprzesuwały się terminy egzaminów, chociaż skłamałabym twierdząc, że systematycznie składane rezygnacje kolejnych osób były przyczyną mojej czarnej rozpaczy. Jak to ze mną bywa, sama zaczęłam wątpić i bać się konieczności bycia z kimś non stop przez tydzień. Dodatkowo pojawiła się kwestia odroczonego zaliczenia ćwiczeń z Powszechnej 30 czerwca (mam nadzieję, że wszyscy się zorientowali, że to niżej to bajeczka napisana pod wpływem szoku czy może bardziej największe niespełnione marzenie mojego życia:<). Naturalnie, mogę próbować udać się na dyżur magistra G. wcześniej, ale chcąc wyjechać 22 czerwca, musiałabym to zrobić nie później niż 21, czyli spoglądając na kalendarz, za 3 dni. Będę próbować, naiwnie wierzę, że 2 dni wystarczą mi na opanowanie 200 stron podręcznika. W końcu nawet jeśli nie pojadę do Czech, to lepiej mieć tydzień więcej wakacji, tym bardziej w mojej sytuacji. Nie zmienia to jednak faktu, że choćbym miała dolecieć do tych moich Czech na miotle i być tam ledwo 2 godziny, to w te wakacje postawię tam moją nogę. ("Deklaracje Alutki" - fantastyczno - kryminalna powieść od 22 czerwca w kioskach Ruchu)

 

Wciąż pozostaję nieutulona w żalu po oderwanym uchu mojego kubka z krecikiem. Myślę, że byłabym zdolna do tego by jechać samotnie, ale po ostatnim doniesieniu o jakiejś 16-latce z południa Polski znalezionej z poderżniętym gardłem przy szosie, nie wiem czy jestem aż takim kozakiem by ryzykować. Sama miałam przecież przygodę z dziwnym panem proponującym mi podwiezienie, gdy kiedyś wracałam rowerem z Ostródy, więc tym bardziej się boję, ale kto nie ryzykuje ten nie wygrywa. Z każdym dodatkowym kilogramem ryzyko morderstwa na tle seksualnym maleje, więc jeśli już mnie zabiją, to przynajmniej nie będę świecić gołym tyłkiem (Alutko, Twoje żarty są naprawdę, poniżej wszystkiego..). Jeśli zdam ćwiczenia z Powszechnej wcześniej, to jadę, jeśli nie, to może wykombinuję towarzystwo i pojadę po 2.07(ale wolę w czerwcu, tak żeby już cały lipiec spędzić na nauce) w każdym razie od tego wyjazdu nie ma odwrotu. Jeśli ktoś się o mnie martwi, niech jedzie ze mną, proste :>

 

Btw, dacie wiarę, co znalazłam na siedzeniu autobusu, gdy wracałam z dworca do domu?

Wagę do narkotyków.

Co miałam robić, przywłaszczyłam ją sobie, a nuż się przyda.

Czy w związku z tym powinnam spodziewać się gości?

18 czerwca 2011   Dodaj komentarz

Kolego, kolego...

Czy jest jakieś racjonalne wytłumaczenie, dlaktórego na 12 godzin przed egzaminem z konstytucyjnego w moich myślach pomiędzy zakresem kognicji TK a rozporządzeniami atrybucyjnymi przewija się niżej zamieszczona piosenka?

 


Village People - Macho man (version courte) przez scorpiomusic

Raczej trudno doszukiwać się powiązania w osobie sześćdziesięciokilkuletniego profesora. Chociaż...

16 czerwca 2011   Dodaj komentarz

Magistre!

Roztrzęsiona siedziałam na korytarzu, gdy drzwi gabinetu uchyliły się i wyszedł z nich student, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo dał mi znak, że magister G. na mnie czeka. Zdążyłam jedynie odwzajemnić uśmiech, gdy moje nogi nabrały konsystencji waty, a policzki zaczęły mnie piec jakby za chwilę miały się stopić. Ledwie pięć kroków dzieliło mnie od drzwi, lecz ciśnienie wytworzone w moim organizmie zdawało się sugerować, że właśnie zdobywam 8 - tysięcznik. Martyna Wojciechowska, na żywo z Wydziału Prawa i Administracji.

 
Weszłam. Magister uśmiechnął się życzliwie zza biurka i pytając w jakiej sprawie do niego przychodzę, wskazał dłonią krzesło na przeciw siebie. W zakłopotaniu, targana tikami, odpowiedziałam tonem proszącym o litość, że chciałabym zaliczyć koło. Zapytał mnie o nazwisko i wyciągnął listę obecności z ćwiczeń, po chwili westchnął przeciągle "taak". - Pani Alicjo, widzę, że nie należy pani do zbyt aktywnych studentów, widzę też, że była jedna nieobecnoć, dlaczego jej pani nie odrobiła?  - Mówił pan, że jedna nieobecność nie będzie miała żadnego wpływu...

- Wpływu negatywnego, owszem - wtrącił magister - ale mogłaby mieć wpływ pozytywny, za 100% frekwencję i pani urodę, wpisałbym zaliczenie bez zastanowienia, natomiast w takiej sytuacji dla formalności chyba muszę panią przepytać. 

- Czyli ocenia pan moją urodę na niedostateczną? - zalotnie uśmiechając się, zapytałam, choć czerwień moich polików zdradzała brak biegłości w sztuce flirtu.

G. zaśmiał się po czym nagle spoważniał, a mnie oblał zimny pot, gdyż w tym momencie zrozumiałam, że znów dałam się ponieść fantazji kształconej na serialach obyczajowych zaś ów komplement nie miał nic wspólnego z flirtem, lecz miał mnie jedynie odstresować.

Magister wyraźnie zaniepokojony kierunkiem jaki obrałam, lecz z typowym dla siebie spokojem odparł

- Gdyby to były wyobry miss - niech mi pani wierzy - wystawiłbym najwyższą ocenę, ale tu rzeczywistość skrzeczy - jak to pisał poeta, a pokój 213 nie jest garderobą konkursu, lecz jednym z pomieszczeń katedry Pomidory Haluksy Poziomki i Plebania. Widzę, że pani jest bardzo zdenerwowana, miejmy to już za sobą. Może niech mi pani powie wszystko, co związane z Magna Charta Libertatum - proste, prawda - nie mógłbym skrzywdzić tak pięknej istoty - zakończył znów obdarzając mnie kurtuazyjnym uśmiechem.


Rzeczywiscie, było to jedno z prostszych zagadnień, ale ja z trudem zbierałam myśli. Magister w tym czasie sprawdzał coś w kalendarzu. Właśnie miałam zacząć odpowiadać, gdy niespodziewanie zadzwonił telefon. G. przeprosił mnie i podniósł sluchawkę. Nie bardzo wiedząc co z sobą zrobić, odwróciłam wzrok w stronę gablot wypełnionych książkami i bezwolnie stałam się słuchaczem telefonicznej rozmowy G. z profesorem M., który chciał by G. wziął za niego zastępstwo na wykładzie dla studentów zaocznych. Ustawienie gablot pozwalało mi na bezkarne obserwowanie G. Przystojny, lekko łysiejący brunet pod czy trochę po 30 z odbicia, nie wydawał się być zachwycony propozycją profesora, tłumaczył się koniecznością sprawdzania kolokwiów, ale widać było, że ostatecznie będzie musial ulec tej propozycji, która zaczynała nosić znamiona służbowego polecenia. Wiedząc, że nie ma wyjścia, przystał na prośbę M., po czym tłumacząc się moją obecnością, pożegnał się i odłożył słuchawkę.

- Jeszcze raz przepraszam - to potrwa nieco dłużej - może pani poczekać 15 minut? Muszę na chwilę wyjść. Oczywiście - odparlam w zdumieniu, nie wiedząc czy również mam wyjść czy czekać w pokoju - Proszę zostać - uprzedzając moje pytanie odparł G, po czym dodał z uśmiechem - przed wejściem zapukam trzy razy dla swojego dobra. Zaskoczona tą deklaracją zdążyłam jedynie odwzajemnić uśmiech, po czym zostałam sam na sam z pokojem 213 i całym jego asortymentem w postaci książek i stosów papierów.


Stres odebrał mi elastyczność ruchów, ale nie zdołał poskromić mojej ciekawości. Liczyłam się z tym, że widok studentki bezprawnie grzebiącej w jego szufladzie może sprawić, że wylecę z tego pomieszcenia jak na czarodziejskim dywanie, ale nie mogłam się powstrzymać. Ten niefortunny komplement rozpalił moją wyobraźnię, miałam nadzieję, że znajdę w tej szufladzie coś, co da mi nadzieję na zmienienie charakteru mojej oficjalnej relacji z magistrem G. Nie wiedząc do końca co by to miało być, podniosłam się z miejsca wskazanego na początku przez G. i w stanie przedzawałowym powoli zbliżyłam się do biurka. Najmniejszy szmer na korytarzu mógł w tym momencie spowodować mój zgon, ale mimo to, drżącymi rąkoma pociągnęłam za metalowy uchwyt magisterskiej szuflady i... rzeczywiście, umarłam z przerażenia.


Szuflada pozostała zamknięta, natomiast w mojej dłoni tkwił jej uchwyt. Stałam tak chwilę spoglądając na niego, ale prócz paniki, w mojej głowie zapanowała kompletna pustka. Tępo zaczęłam przykładać go do szuflady niczym dziecko próbujące wsadzić kwadratowy klocek do owalnego otworu, ale to jedynie pogorszyło sprawę, śrubki, które wystawały zostały przeze mnie wepchnięte do wnętrza szuflady tak, że ostatecznie uniemożliwiało to nawet prowizoryczne przyczepienie uchwytu. Chaotycznie rzuciłam wzrokiem po gabinecie w poszukiwaniu czegokolwiek, co umożliwiłoby mi jego przyczepienie, otaczały mnie książki, wszędzie, nieznane nazwiska, skomplikowane tytuły, w rogu stał stolik ze szklankami, na ścianie wisiały jakieś zdjęcia z konferencji, chwilę pomyślałam nad wyjęciem ze ściany gwoździa, ale mój stukot na pewno wzbudziłby niepokój wśród przebywających w sąsiednich pokojach, więc odeszłam od tego pomysłu, w końcu z niemałym trudem zauważyłam, że pod kartką, na biurku leży taśma klejąca.
Czym prędzej, nie widząc nożyczek, zaczęłam odgryzać kolejne kawałki, ale nim zdążyłam cokolwiek przykleić, do pokoju wszedł G. Nie zapukał.


Może to wina nieprzespanej nocy, może wypitych w nadmiarze energetyków, ale w tym momencie czas się zatrzymał, poczułam zupełny bezwład i ległam na podłodze. Poczułam ciemność i to dosłownie, nie zobaczyłam, ale poczułam. Po chwili, choć nie jestem w stanie powiedzieć jak długiej, powoli zaczynałam słyszeć czyjś zdenerwowany głos, ale nie rozumiałam co do mnie mówi, nie wiedziałam czy recytuje Mickiewicza czy mnie wyzywa, nie mogłam też nic powiedzieć. Otworzyłam oczy, wszystko było rozmazane, dopiero po chwili dostrzegłam, że jakaś postać otwiera okno i następnie w pośpiechu gdzieś odchodzi. Powoli łapiąc ostrość podniosłam się do półsiadu, ale w tym momencie znów usłyszałam głos, który jeszcze przed chwilą był dla mnie niezrozumiałym bełkotem. Z końca pokoju, szedł do mnie magister G. zalecając bym się nie podnosiła.

W tym momencie zrozumiałam, gdzie jestem i dlaczego siedzę na podłodze, jednocześnie dotarła do mnie świadomość, że leżący obok mnie uchwyt pozwala domyślić się nawet przeciętnie inteligentnemu człowiekowi, że nie spadł z sufitu. G usiadł obok mnie, podał mi wodę i zapytał jak się czuję, czy powinien wezwać pogotowie.

Odpowiedziałam, że nie, zaczęłam przepraszać, że zajmuję mu czas, chciałam jak najszybciej stamtąd uciec, ale magister G.położył swoją dłoń na mojej i powiedział, że tak łatwo się go nie pozbędę - po chwili nie wiedząc czy jestem na tyle przytomna by zrozumieć ten żart - dodał, że odwiezie mnie do domu.


Wiedząc, że pracownicy naukowi uniwersytetów nie mają w zwyczaju dorabiać jako taksówkarze, próbowałam wykręcić się z tej sytuacji mówiąc, że mieszkam bezpośrednio przy uniwersytecie, więc dam sobie radę, w końcu czuję się lepiej, ale on niczym przedwojenny dżentelmen, stwierdził jedynie, że skoro uważam, że to za mały dystans na podróż samochodem, to zrobi dodatkowe 5 okrążeń mojego osiedla, aczkolwiek nie wydaje mu się żeby to było wskazane w moim stanie. Uległam i widać zaczęłam odzyskiwać siły witalne, bo poza napięciem związanym z niepewnością czy za chwilę nie zostanę skarcona za próbę włamania do szuflady, zaczęłam czuć niesłychaną ciekawość rozwoju tej sytuacji.

Z pewnością za sprawą omdlenia, moja relacja z nim nabrała nowego kształtu. Już samo to, że przestał mówić do mnie per "pani" było obietnicą ocieplenia stosunków, natomiast ta ręka na mojej ręce, to zaczynało nabierać w mojej głowie znamion erotycznej propozycji. I nabrałoby to znamion porządnego pornusa, gdyby nie G., który właśnie wrócił z dziekanatu, gdzie informował o swojej nieobecności i powiedział w tamtym momencie, że możemy już iść. Właściwie byłam już w pełni sił, ale G. widząc jak się niesfornie podnoszę podał mi rękę. Kolejny raz tego dnia poczułam ciepło jego dłoni, byłam tym zachwycona do tego stopnia, że gdy się podniosłam nie uwolniłam się z tego uścicku, lecz chwilę jeszcze trzymałam jego dłoń uśmiechając się w zakłopotaniu. Co ciekawe, on również nie zabrał ręki, lecz spytał się czy mam wszystkie swoje rzeczy przy sobie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, przez chwilę mignął mi przed oczami uchwyt, ale nie dając po sobie nic poznać, odpowiedziałam, że tak i możemy iść.

 

 

...Ala, wstawaj, już pionta.

07 czerwca 2011   Dodaj komentarz

Ja nie wiem.

NIE WIERZĘ w to czego dokonałam! NIE CHCĘ w TO WIERZYĆ! Pomyliłam terminy i myśląc, że koło z historii jest 8 czerwca, nie poszłam na dzisiejsze zaliczenie.

 

NIE WIERZĘ!

 

Teraz nie wiem czy się zabić czy ćwiczyć czołganie i skłony, które będę musiała wykonać na najbliższym dyżurze magistra F. Swoją droga całkiem przystojnego... Ty sobie żarty stroisz w takiej chwili?!

 

Taaa... nawet muzyczkę sobie zapuszczę ;_; Choć odpowiedniejszy byłby marsz żałobny.

06 czerwca 2011   Komentarze (1)

O historiach...

Hmm, skąd my to znamy? :>

 

może stąd

 

ależ nie, to zupełnie inna historia!

05 czerwca 2011   Dodaj komentarz

No to grubo.

No, elo, elo pamietam, że miałam napisać po kole i tak też czynię, choć z lekkim opóźnieniem. Udało mi się zaliczyć zarówno konstytucyjne jak i logikę, do której uczyłam się niecałe dwa dni (nie masz się czym chwalić przebrzydły leniu), na głowie mam jeszcze środowe zaliczenie Powszechniej Historii Państwa i Prawa, ale ponoć ma to być przeprowadzone w formie testu, więc zupełnie nie biorę sobie tego do serca (a za 4 dni będzie ryk). W obliczu jednak tak pięknie rozkwitającej wiosny, nie mam zamiaru pisać o mojej drodze do wyrzucenia ze studiów, myślę natomiast, że pożytecznie byłoby wyjaśnić wam co miałam na myśli pisząc gruba rzecz (siebie?), choć właściwiej byłoby napisać - grube rzeczy.

 

Z pewnością wiecie, co miało na celu umieszczenie w jednej z poprzednich notek obrazka zawierającego obrys terytorium Czech, na tle którego umieściłam zmodyfikowaną rzeźbę Davida Cernego i enigmatyczną datę 23 - 30.06.2011. To właśnie w tych dniach, ja i mój rower, będziemy przebywać na terenie Czeskiej Republiki. Próżna mowa! - zaśmieje się każdy, kto widział deklaracje z poprzednich lat, ale ja śmiem twierdzić, że nie tym razem koldzy i koleżanki. Dlaczego uważam, że akurat tego lata spełnię swoje groźby? Otóż, już spieszę z wyjaśnieniem, twierdzę tak ponieważ mam już odpowiednie wyposażenie (rower, sakwy, namiot, karimata), które starannie gromadziłam przez ostatnie trzy lata, mam nowy absolutnie sprawny rower, mam skromne środki pozwalające mi na dotarcie i przeżycie oraz - co najważniejsze - mam osoby, które gotowe są jechać tam ze mną (wyimaginowani przyjaciele się nie liczą, Alutko). Jakim cudem? Ano, tym już nie chcę się chwalić, bo większość z was pokręci głową albo powie rodzicom (o nie, tylko nie rodzicom:>), ale w zasadzie bezpieczniej będzie jeśli jednak powiem, bo w razie, gdyby to miała być ostatnia podróż mojego życia, będziecie mogli mnie pomścić i powiadomić odpowiednie osoby, w tym media (moje wielkie 5 sekund w Faktach TVN-u:>). Pozwólcie, że zanucę: "Jest takie miejsce w czeluściach sieci, gdzie słowa płyną szybko, lecz czas wolno leci..." , miejsce, w którym to znalazłam ludzi tak bardzo podobnych do mnie(od kiedy to Pudelek ma swoje forum?), że aż przestraszyłam się tego kim jestem. Wiedziałam jednak, że jedynie z nimi będę w stanie zrealizować moje wielkie marzenie i pewnego dnia, który powinnam spędzać na nauce, napisałam post o moich planach. Odzew nie był tak duży jak się spodziewałam, ale oficjalnie zebrałam w ten sposób 5 osób, o których nie wiem nic, poza tym, że 4 z nich jest płci męskiej, a jedna osoba deklaruje się jako dziewczyna. Oczywiście nikt mi nie musi tłumaczyć, że wszelkie kontakty zawarte w sieci mają to do siebie, że nabierają nowych barw w świetle rzeczywistości (czo?), więc po pierwsze nie wiadomo czy zastanę którąkolwiek z tych osób w umówionej miejscowości na końcu Polski, po drugie, nie wiem czy w ten sposób nie załatwię sobie zatrudnienia w holenderskim burdelu ani czy w ogóle kiedykolwiek jeszcze pojeżdzę na rowerze. Co by się jednak nie miało stać, w ostatnim tygodniu czerwca mam zamiar przebywać w Czechach (to już słyszeliśmy) i nie ma od tego odwrotu. Tylko muszę o tym powiedzieć rodzicom :>

 

Inna gruba rzecz, która nie pozwala mi oddać się nauce, to zbliżające się wesele mojej siostry ciotecznej, na którym zamierzam tańczyć do nieprzytomności i upić się do białego rana. Cieszę się niesłychanie, bo mało mam okazji do uczestniczenia w takich ludycznych zabawach, a przecież wszyscy wiemy, że tak naprawdę, w głębi duszy, za tymi rzekomo ambitnymi Osieckimi, Okudżawami, Brelami, pociąga mnie piękno prostoty piosenek disco-polo, więc to wesele będzie dla mnie prawdziwym świętem lasu. Szkoda tylko, że termin wesela wykluczył mojego jedynego kandydata na osobę towarzyszącą, aaale ponoć niedługo szykuje się kolejne wesele, a kto wie, może w końcu, i któryś z moich braci postanowi porzucić stan kawalerski, więc będzie okazja do wyegzekwowania jego obecności:>

 

Pozwólcie, że na tych dwóch grubych rzeczach na razie poprzestanę, chociaż ostatnio wiele się dzieje i to rzeczy dobrych, ale właśnie zbliża się północ, a ja muszę wcześnie wstać z okazji zakupów spożywczych w hipermarkecie sieci Real. Takowoż pozdrawiam was z całego serca i obiecuję, że napiszę po kole z historii. Elo.

 

Wzruszyłam się, te niedzielne poranki z Disco Relax na Polsacie ukształtowały moją wrażliwość ;_;

Kto z was w latach 90 nie chciał być jak Shazza, niech pierwszy rzuci kamieniem.

 

03 czerwca 2011   Dodaj komentarz
Pewna_dziewczynka | Blogi