Ja tam preferuję zajecia W-Fu we własnym...
Hi, hi. Ha, ha. He, he. Kto jest złą dziewczynką? Hi hi ja;) Kto ucieka z lekcji wf-u po sprawdzeniu obecności przez płot graniczacy z komenda policji? He he nasza Alutka, tak, tak. To wszystko przez wiosnę proszę państwa, bo gdy tak poczułam jej aromat, serce szybciej mi zabiło i znów psocić się zachciało. Psocić jednak w dobrym stylu, tak by śladu nie było. Bo żadna to chwała uciekać na chama:P O proszę i rym mi sam idzie. Takie akcje szybkiej ewakuacji lubię najbardziej, bo ja uwielbiam niespodzianki, a już te robione samej sobie - kocham! Dla przykładu figiel taki sobie zrobiłam niedawno, że napisałam sprawdzian z chemii. Nie byłam pewna swojej przyszłości, za wszystkie wybazgrane przeze mnie rozwiązania ręki bym sobie uciąć nie dała, lecz nadszedł taki dzień, dokładniej był to poniedziałek 31 marca 2008 roku, gdy pani Bereznowska rzekła swoim uroczym sopranem: sprawdziłam wasze prace. Pała za pałą leciała, swoistymi rodzynkami były dwóje, gdy nagle rozległo się "numer 10, ocena dobra". Numer 10, aż zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno mój numer. Po upewnieniu się, że kolega Szymon ma numer 9, a koleżanka Laura 11, faktem stało się, że rzecz równie niesłychana miała miejsce tego dnia w sali 213, że to własnie Ala dostała ocenę dobrą. Nie martw się Alutka, to prawdopodobnie ostatnia taka twoja wpadka w tym półroczu. Lecz to nie wszystko drodzy moi. Dziwnym zbiegiem okoliczności, tego samego dnia, kilka godzin wcześniej, w sali 212 rozegrał się podobny dramat. Gdzieś w połowie lekcji pani profesor od fizyki przystąpiła do wpisywania ocen z kartkówki. Jako, że była to kartkówka zapowiedziana, ocen niedostatecznych właściwie nie było. Właściwie, jedynie kolega Jakub wspiał się na wyżyny swoich intelektualnych możliwości i zbojkotował całą ta imprezę(bo przecież, nie to, że się nie nauczył. Nie, to z pewnością musiało byc przemyslane posunięcie. Kuba to taki przyczajony tygrys), ale o tym dowiedziałam się dopiero w czasie wyczytywania ocen. Natomiast, gdy jeszcze owej wiedzy nie posiadałam, miałam dziwne przeczucie, że ta ocena mi średniej z fizyki nie podniesie. Alutka, ty się nie doceniasz, po prostu permanentnie się nie doceniasz! Miałam prawo się nie doceniać, bo choć kartkówka była prosta jak budowa cepa i ewentualna treść pytań została nam ujawniona, to najzwyczajniej swoim bardzo niedobrym nawykiem sprawę olałam i pomyślałam sobie, że 15 minut z książką, wśród przerwowego hałasu w zupełności mi wystarczy. Co prawda uznałam w miarę szybko, że jest to zachowanie nierozsądne, lecz miast wziąć w objęcia podręcznik i przystapić do jednostajnie przyspieszonego "stuk - stuk - stuk - stuk" (onomatopeja mająca wyrazic, że powinnam zabrac sie do solidnego kucia), to położyłam go na blacie mojego biurka, przygotowałam kartkę i przystąpiłam do robienia gotowca. Wyjątkowo niehonorowo. Z takim oto własnie gotowcem pojawiłam się w szkole w zeszły czwartek i byłam pewna, że po takim przygotowaniu nic złego mnie spotkać nie może. Niestety, jak się okazało bezpowrotnie minęły beztroskie czasy gimnazjum, kiedy to na kartkówkach/sprawdzianach/pracach klasowych pojawiał się tylko jeden rząd, pani profesor wyznaczyła trzy rzędy i każdemu inne pytanie. Zdając sobie sprawę z tego, że nadgorliwość w postaci odpowiedzi na pytania wszystkich grup, mogła by być oceniona niesprawiedliwie, poczęłam ukradkiem spisywać na drugą, czysta stronę jedynie tą odpowiedź, która nie wzbudzała podejrzeń. To nie było jednak takie proste, pani profesor niczym jastrząb w poszukiwaniu padliny wypatrywała wszelkich niekontrolowanych i niepożądanych ruchów dłoni, stąd musiałam być niezwykle ostrożna. Skończyło się na tym, że połowę przepisałam, a połowę sobie dośpiewałam. Szczęśliwie okazało się, że śpiewać umiem na ocenę BARDZO DOBRĄ! Szok. Dobrze, ale my tu od jakiejś ucieczki zaczęlismy, więc i tą historię dokończmy. Kierując się w stronę sali gimnastycznej wcale nie miałam zamiaru gdziekolwiek się wybierać, choć wiosenna aura rzeczywiście nęciła, kusiła, maltretowała wręcz, ale udało mi się zacisnąc zęby i jakoś przetransportować do szatni, gdzie się przebrałam i w czasie niedalekim trafiłam na salę. Tak się akurat złożyło, że z powodu absencji jednej z wuefistek, miałysmy zajecia połączone z klasą 1b. W praktyce oznaczało to, że nasza wuefistka bedzie tak jakby musiała się rozdwoić i raz dyrygować 1b, a raz nami. Alutka oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie skorzystała. Jak dają to brać - rzekła do siebie, gdy zamknęły się drzwi za panią profesor. Szybciutko, ale to biegiem, niemal potykając się o swoje nogi zbiegła do szatni, myk, myk, strój zmieniła i pomachała zdziwionym koleżankom. Nie miała jednak zamiaru marnowac tego czasu siedząc w hadesie (podziemia szkoły), nie mysląc wiele, lecz kierujac się instynktem zrobiłam hop przez płot i mogłam się cieszyć 90 minutami wolności. Tylko co tu robić z taką iloscią dobra? Dla Alutki nie był to problem, jako, że od pewnego czasu jest ona już anonimowym internetoholokiem, to udała się w stronę biblioteki z zamiarem poszperania własnie w Internecie. Niestety, gdy już do biblioteki trafiła, okazało się, że Internetu ni ma, bo jakaś awaria systemu. No trudno, w dzień tak słoneczny i tak grzechem byłoby siedziec przed komputerem - pomyślała Alutka i rozpoczęła swój spacer po olsztyńskiej starówce. W międzyczasie usiadła na ławeczce i postanowiła pouczyć się matematyki (tak, dobrze czytacie!), nie szło jej to jednak, dlatego usłyszawszy gdzieś w oddali odgłos jadacego pociągu, przypomniała sobie, że znajduje się w bardzo niedalekiej okolicy dworca "Olsztyn Zachodni". Olsztyn Zachodni, Olsztyn Zachodni, aż chciałoby sie zaśpiewać. W jej małej nieroztropnej główce również owa melodia piosenki Big Cyca się pojawiła i nie musiała długich debat z samą soba prowadzić, by wstac z ławki i w owe miejsce się skierować. Jak się okazało, znalezienie stacji Olsztyn Zachodni nie było takie łatwe, lecz niewykonalne równiez nie było. Spokojnym spacerkiem doszła w końcu na peron pierwszy i przystąpiła do szukania rozkładu. Nie to żeby od razu gdzieś jechać, tak po prostu popatrzeć, pomarzyć, a może i dotrzeć na stację "Olsztyn Główny". Taką miała tradycję, że za każdym razem, gdy trafiała na dworzec, żeby sobie popatrzeć, czekała tam aż do chwili, gdy nadjeżdzał jakiś pociąg. Teraz jednak nie wiadomo było, czy tradycji stanie się zadość, bowiem na spóźnienie się na lekcje nie mogła sobie pozwolić a czas nieubłaganie leciał. Znalazła jednak rozkład, z którego wynikało, że pociąg realcji Działdowo - Olsztyn ma wjechać na tor pierwszy przy peronoie drugim o godzinie 12:05, tj. za 20 minut. Pozostawało mi zatem jeszcze kolejne 20 minut na dojście do szkoły, a nawet 30, bo kolejne dziesięć stanowiła przerwa, ale na przerwach Alutka zazwyczaj ma co robić, bo odrabia jakieś prace domowe, dlatego wolała jednak do szkoły dotrzeć na 12:25. Nie było zreszta z tym problemu, bo szkoła w gruncie rzeczy znajdowała się w całkiem bliskim sąsiedztwie. Zatem, gdy już się napatrzyłam i opaliłam w delikatnym wiosennym słońcu, westchnęłam na odchodne i byłam już w drodze powrotnej. Usmiechnieta, wypoczęta, świeża, niespocona, wracałam do szkoły, gdy... na jakies 100 metrów przed nią zobaczyłam idącą w moim kierunku panią od wf-u. Widok ten krew w moich żyłach zmroził, lecz zachowałam chłód umysłu i jak gdyby nigdy nic skreciłam w inną alejkę. Widzicie bowiem, gdyby to było moje cudowne gimnazjum, to po pierwsze primo uciec by mi się w życiu nie udało, a po drugie primo, gdyby już mnie pani Iwonka (wuefistka z gimnazjum)dojrzała, to momentalnie usłyszałabym za plecami "a ty gdzie się wybierasz". Tutaj jestem zupełnie anonimowa, niektórzy przez 5 miesięcy mojego pobytu w tej szkole nadal nie maja zielonego pojecia jak się nazywam, a nawet nie kojarzą do jakiej klasy chodzę. Oj pamiętam, pamiętam swego czasu, gdy jeszcze wf miałam na dwóch ostatnich godzinach lekcyjnych i zamarzyło mi się właśnie wolności. Niestety miałam pecha, gdy ukradkiem czmychałam ze szkoły, jak spod ziemii wyrosła mi przed oczami pani Iwonka i zadała owe pytanie. Jako, że jeszcze wtedy byłam małym niedoświadczonym krętaczem rzekłam "do dentysty", a pani Iwonka znajac sie na małych krętaczach i usłyszawszy, że nie mam wypisanego zwolnienia, zaprowadziła mnie do pani pedagog i kazała przy niej dzwonić do mamy. Oj był wstyd i to jaki, szczególnie, że właśnie uchodziłam za tą mądra i dojrzałą dziewczynkę:P Ale to stare dobre czasy, co ja bym dała, by znów być w gimnazjum, ehh...
Maj, maj, maj moi drodzy niebawem nadejdzie, a w maju... a w maju weekend majowy i matury. Z tego co słyszałam licealiści z tej okazji będa mieli owy weekend przedłużony aż do 7 maja. Jest zatem z czego się cieszyć, jesli się uda to ukryję te dwa dni wolne przed moją mamą i oddam się rozpuście jeżdząc PKP. Muszę, po prostu muszę w końcu trafić do leśniczówki Pranie, no i basta. Może by mi tak kto pomógł? A jak ładnie poproszę? Proszę... niech ktoś jedzie ze mną...