• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
30 31 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum sierpień 2007


< 1 2 >

Ta ostatnia niedziela, wiec nie żałuj jej...

Ha ha, już niedługo, co raz bliżej, za 3 dni, czy tam jak kto woli 4 dni, rozpoczęcie roku szkolnego. Czuję niesamowity dreszcz emocji, połaczony z histerycznym rozbawieniem, a także niepohamowaną ciekawością. Jak podaje strona olsztyńskiego LO 1, "godziną W" (choc może to niestosowne używac tej nazwy w tak błahym kontekście) będzie 10:30. Oj się będzie działo:P Biedne struchlałe pierwszaczki, a wśród nich ja, wyszukujaca swoim sokolim wzrokiem nowych obiektów westchnień. Ah, aż chciałabym, by ten poniedziałek był jutro. Jest to raczej objaw dziwny, w normalnych okolicznościach Ala na wszelkie sposoby unika obowiązku szkolnego, ryzykujac nawet swoje zycie w desperackich próbach jedzenia surowych kartofli, ale oto wyrusza w nowe nieznane tereny. Brr, najgorsze będzie, gdy wszyscy na siłę bedą szukać "nowych przyjaciół" haha, a ja wtedy "no pasaran", wara ode mnie:P Jeju, juz mi się podoba:P Az zaczęłam nadużywac tych idiotycznych znaczków ":P". Tak, a oprócz wiadomosci odnośnie rozpoczęcia, ku mojemu zaskoczeniu, lecz i jeszcze większej radości, w internecie pojawił się także plan lekcji. I otóż przedstawia sie on nastepująco (bo z pewnoscią niecierpliwie chcecie się dowiedzeć):

GodzPoniedziałekWtorekŚrodaCzwartekPiątek
1. 8:00-8:45BR pol 114 MJ his 105MB inf 208 
2. 8:50-9:35EW ang 017
EK ang 015
 TD łac 203
JS łac 017
MB inf 208TD gw 210
3. 9:45-10:30KM fiz 212KK biol 110(MG) wf
ZK wf 221b
KM fiz 212EW ang 017
EK ang 015
4. 10:45-11:30(MG) wf
ZK wf 221b
SK mat 107SK mat 107BR pol 114TD łac 116
JS łac 006
5. 11:40-12:25(MG) wf
ZK wf 221b
BR pol 114KD przed 110MS geo 112AB chem 209
6. 12:35-13:20AB chem 213BR pol 114BR pol 114EW ang 017
EK ang 015
SK mat 107
7. 13:30-14:15MJ his 105MJ his 105BR pol 114KK biol 110MS geo 112
8. 14:20-15:05 Mo rel 203 BA po 002MB inf 208
9. 15:10-15:55 Mo rel 006  MB inf 208

 

Na ilośc godzin nie narzekam, w gimnazjum miałam jedynie 2 godziny lekcyjne mniej i jedynie ta zmiana klas mnie przeraża. Bowiem dla tych, którzy jeszcze nie znają specyfiki mojej byłej szkoły, każda klasa miała swoja salę i zwykła nawet na przerwach w niej przesiadywać, ale to już czasy zamierzchłe. Rzeczą nazbyt ciekawą wydaje mi się być natomiast postac nowego wychowawcy. Sam fakt, że jest on mężczyzną, budzi we mnie nieukrywaną radość, gdyby dodać do tego, że nie ma jeszcze 50 lat, a jak głoszą uczniowie jest on nauczycielem dość osobliwym, co wiecej uczy Łaciny, to można od razu się domyślic, że będzie on adresatem wielu westchnień. Ciekawe jak wyglada...

To były dobre wakacje, może nie tak dobre jak mogłam marzyć, lecz dobre wystarczająco bym nie czuła niezadowolenia. W czasie tych dwóch miesięcy nauczyłam się wielu pożytecznych rzeczy z dziedziny geodezji, nabawiłam się także tzw. choroby zawodowej, bowiem wszędzie mimowolnie wypatruję kamieni granicznych, reperów oraz wszelkich innych punktów osnowy, ale to takie małe nieszkodliwe hobby:P Przede wszystkim jednak uczyłam się zarabiać i współpracować, i myślę, że na dobre mi to wyszło. Nie żałuję, że nie spałam do 10, że ani razu się nie upiłam, ani, że nie siedziałam cały ten czas przed telewizorem. Za kilka dni wejdę w posiadanie Nikona D40x i wtedy powiem: dobrze wykorzystałam ten czas. Hahaha aaaale przemowa:P No cieszę się!

 

Dobra rada na dziś: nie kupujcie Creativów.

30 sierpnia 2007   Komentarze (1)
hhhh  

Z życia młodej rowerzystki...

Jestem zrozpaczona, dzisiaj na bezrobociu, wczoraj na bezroboiu, mój Nikon oddala się ode mnie w ciemny las. Wczoraj miałam pogrzeb w rodzinie, zmarła babcia moich sióstr ciotecznych. No, własciwie nie ciotecznych, ale to zawiła genealogia, w każdym razie żona brata mojej babci. Miała 85 lat. Jak to przy pogrzebach, przychodziły chwile zadumy nad kruchoscią żywota ludzkiego. Ludzie przychodzą i odchodzą odciskajac w nas ślad. I taka jest ich misja. Nie chodzi tutaj jedynie o odejście w sensie smierci, chodzi o codzienne mijanie się w sklepie, na spacerze, a w moim przypadku w internecie. Chociażby Aleksander, był sobie taki chłopak, prezentował sobą coś co mnie uwiodło i sprawił, że przez rok próbowałam upodobnić się do kogos kto mógłby go zainteresować. Nie do końca wyszło, ale ta postać pokazała mi inną ciekawą scieżkę, na której może to własnie ja kogos minę z takim skutkiem. Ludzie prędzej czy później odchodzą, dlatego nie warto się do nich przywiązywać. To takie głupiutkie stwierdzenie naszej zbuntowanej Alutki, lecz jak się kazdy domyśla, ona chciałaby się do kogoś przywiązać (Alutka! do drzewa się przywiąż!), ale za tym idzie tez strach. Oprócz tak poważnych refleksji, Ala spostrzegła, że nieznajomość języków to dość kłopotliwa sprawa. Jedna z sąsiadek zmarłej miała na sobie czarną bluzkę, fakt ten nie wydaje się być zaskakującym, lecz otóż na tej bluzce srebrnym napisem wypisane było "fuck fear"...hi hi, no czyli odważna kobita;) A później była stypa...a na stypie kotleciki. Przebiegłe kotleciki, które miały gdzieś moją powoli wyłaniająca się figurę. Oj za dużo mi się zjadło i jeszcze te serniki...od poczatku wiedziałam, że to jakaś zmowa...No trudno, jak sie tyle zjadło to trzeba było to jakos spalić, niestety zanim wrócilismy do Olsztyna (z Ostrołęki) zapadł zmrok. Ale, że jak Alutce cos się umyśli, to nie da rady jej tego z głowy wybić. Była 20:40, gdy wsiadła na rower i ruszyła w stronę Rusi. Przez pierwsze pięć minut rzeczywiscie miała taki zamiar, twardo pedałowała, lecz, gdy przejęchał obok niej pierwszy samochód szybko zrozumiała, że jest to pomysł conajmniej nierozsadny. Z jej pamięci wynurzył się oblesny starzec z drogi na Ostródę(a państwo chyba nie znaja tej historii, w skrócie, wracałam rowerem z Ostródy, gdy przed moimi oczami na zjeździe pojawił się pewien pan stojący przy samochodzie - starej volkswagenowskiej drezynie, skinął żebym zjechała i zapytał czy mnie podwieźć. Sytuacja wygladałaby całkiem naturalnie, gdyby nie fakt, że przypomnę, byłam wtedy na rowerze, a po odmówieniu dziad jeszcze bardziej nachalnie mnie namawiał), było ciemno, a pobocze pozostawiało wiele do życzenia. I serce biło jakby szybciej. Rozsadek wygrał, lecz czy aby do końca? Skoro nie Ruś, to Bartążek, a później miasto - pomyslała nasza Alutka. O tej porze była to trasa niewiele bardziej bezpieczna niż droga na Ruś. Jechała po wertepach i błocie, a jej droge oświetlała jedynie maleńka lampka przy rowerze. BYło to jednak doświadczenie, teraz wie dzięki niemu, że o takiej porze, dziewczynki, które nie chcą aby je coś złego spotkało, nie wypuszczaja się same w takie rejony. No, a dzisiaj z racji wolnego, postanowiłam wybrać się do Gietrzwałdu. Żeby nie popaśc w rutynę, ciągiem Bartąg-Tomaszkowo-Sząbruk-Unieszewo-Gietrzwałd, a nie jak zwykle krajową 16. Całkiem przyjemna trasa, choć na odcinku Bartag-Tomaszkowo jest do przejechania pewna górka na długość 300 metrów, pochyłość 60° i co by tych wrażeń nie było za mało to jest jeszcze wyłożona tzw. "kocimi łbami". No, ale później to już bez większych rewelacji, droga całkiem prosta. Czasami na poboczu można zobaczyć przejechanego kota, sprasowanego ptaka, czy też rozbebeszoną mysz, jak szczęście dopisze to i nawet przepołowionego lisa się dopatrzyć można. Ogólnie tak jechałam w ciemno, z nadzieją, że wszystkie drogi prowadza do Rzymu;) Miałam zatrzymać się dopiero w Gietrzwałdzie, ale taki jakiś sentyment mnie z roweru zciągnął na unieszewski dworzec, z rozkładu wynikało, że za 15 minut ma być pociag do Torunia, to tak sobie pomyślałam, że popatrzę chociaż, bo w portfelu jedynie 4 złote bidowały,a i tak z rowerem nie miałabym co zrobić, chociaż znajac zycie pewnie bezdusznie bym go przywiązała do jakiejś poręczy i zostawiła biedaka na pastwe losu, ale te 4 złote, były niczym 12 groszy z kazikowej piosenki i nie pytajcie co autorka ma na mysli. W kazdym razie pociąg przejechał, a ja zebrałam się do daleszej drogi. Gietrzwałd był juz w odległości 6-7 km wysiedziałam się, więc nawet nie chciało mi się robic postoju w okolicach Sanktuaryjnych. Dojechałam do Olsztyna i oto jestem, z przerwą piszę tą notkę. W końcu dotarł do mnie odtwarzacz, już chyba Poczta Polska by go prędzej dostarczyła, ale nawet nie chce mi się na kuriera języka strzępić. Więc tak, wrażenie jest takie, że nowy odtwarzacz(Creative Zen V Plus) godzi w moje słynne poczucie estetyki...co ja bym dała żeby znowu mieć iAudio U3, ale trudno takie zycie...

 

Aaaa i jakże bym mogła nie wspomnieć, że gdy tak sobie wesoło pedałowałam krajową 16, minęła mnie ciężarówka z żołnierzami, do których nie omieszkałam się uśmiechnąć na co żywo zareagowali :P Ehh ta słabośc do mundurowych...

29 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
fdfdf  

Dumka na jednego pedała...

Pedały to stworzenia żyjace w parach. Niestety bywa i tak, gdy jeden pedał się wyłamuje. Wczoraj Ala miała sposobność doświadczyć wyłamania, czy też jak kto woli, połamania się pedała. W rowerze. I nie chodzi tutaj o plastikową "stopkę", lecz metalową dźwignię. Zapewne zachodzicie w głowę, jak można połamać tą część, lecz Ala nie da wam odpowiedzi, bowiem sama jest zdumiona swoim osiągniecem. Jak każdego popołudnia wsiadła na rower, najsampierw wybrała się do Rusi, następnie zajechała do domu po mamę i razem ruszyły na miasto. Właśnie przejeżdżały przez przejście, gdy Ala chcąc cisnąć pod górkę docisnęła prawy pedał i....niemalże zaliczyłaby peeling na chodnikowych płytach. Rzeczony pedał z kolei odbijając sie od chodnika uniósł się na wysokość pół metra, po czym mając w poważaniu wszelkie prawa fizyki, spadł. Zdezorientowana Alutka spojrzała raz na pobliski trawnik, gdzie spoczywał pedał i na obłamaną dźwignię. Stop, jeszcze raz. Raz na trawnik, raz dźwignię. Co jest? Trawnik - dźwignia. W końcu dotarło do niej jakiego barbażyństwa się dopuściła. Mama z niedowierzaniem i jeszcze większym przerażeniem patrzyła na pedał. Leżał bez oznak życia. Pośród martwej ciszy rozległ się jakby histeryczny śmiech Alutki. Uwierzyła w to co się stało, wzięła pedał do plecaka i wiedziała, że na dzisiaj już koniec przejażdzki. Była niepocieszona, bo obawiała się, że jej rower postoi sobie teraz pewien dłuzszy okres czasu w garażu zanim uda jej się znaleźć w grafiku taty czas na wizyte w serwisie. Na pocieszenie, że pora jeszcze była wczesna, wykąpała się i poszła z towarzyszką swojej niedoli do kina. Evan Wszechmogacy - fatalna komedia. Komedia to za dużo powiedziane. Po raz kolejny złamałam się i poszłam na amerykańską komedię, rany boskie, nigdy więcej tego nie zrobię. Nic, dosłownie nic, słownie nic i zero groszy mnie nie śmieszyło! W ciągu tych wakacji byłam łącznie na 4 filmach. Shrek 3, Simpsonowie, Death Proof i ten nieszczęsny Evan. Gdybym posiadała obecną wiedzę, do kina wybrałabym się jedynie na Death Proof, na reszte nie poszłabym nawet za darmo, no chyba, że fotel obok mnie miałby zajmować pan z serwisu:P W ogóle w tym olsztyńskim multipleksie taka chała leci...W kazdym razie humor miał byc poprawiony, lecz niestety był ten sam, a nawet jeszcze gorszy, bo fotel obok mnie był pusty,a drugi zajmowała mama. Na szczęście dzisiaj tak cudownie się wyspałam...Na śniadanie usmażyłam sobie kiełabachę(no bo nic innego nie było:P) i poszłam rozkładac siedzenia w samochodzie. Poszło bez większych przeszkód. W niedługim czasie obudziła się mama, własnymi siłami wciągnęłysmy rower do srodka i w drogę. W drogę na spotkanie z uroczym panem serwisowym:P Jak Boga kocham, ja tego pedała zupełnie niespecjalnie połamałam! Dobra, dojechalismy, prowadzimy rower, a tu surprise...w serwisie nie zastaję mojego blondi! Kurka wodna, z moich obliczeń by wynikało, że to już by była czwarta nasza randka, poważna sprawa, w amerykańskich filmach to już na trzeciej się do łóżka idzie, a mojego blondi nie ma:P No skandal! Moje oczęta widzą za to pana tak po czterdziestce ubranego nieserwisowo. Wyjątkowa inteligencja panny Ali pozwala jej skojarzyć, że to sam mistrz Ciućkowski! Pyta się "co dolega", (na jego twarzy nie widać ani krzty zdziwienia na widok połamanego pedała)zakasa rękawy i bierze w swoje ręce mój rower. I tutaj Alutka pragnie zauważyć, że chyba ją mocno zboczyło. Widok tego mężczyzny grzebiącego przy jej rowerze...budził w niej dziwne uczcucie. Kręcił ją, no najzwyczajniej ją kręcił widok tego podstarzałego faceta naprawiającego jej rower. Uff, to sie goraco zrobiło:P Mam nadzieję, że to zboczenie jednorazowe. Szybko zresztą wymienił mi tego pedała, a właściwie całą zębatkę, wstawił nowy komplet, zainkasował 129 złotych i mogłam ruszyć do domu. No, no na rowerze po przeszczepie jeździ mi się trochę inaczej, rzekłabym ciężej...wydaje mi się, że wstawił mi większą zębatkę, ale to kwestia przyzwyczajenia. W kazdym razie, gdy wracałam nim z serwisu, sniadaniowa kiełbasa mówiła "zaraz wracam", na szczęście jakos dojechałam. A na dzień dzisiejszy plany sa takie, że wraz z el Bernarrdo i mamą jedziemy do Kadzidłowa, tam jakiś rezerwat zwierzat jest chyba czy cuś. Nie wiem po co, nie wiem na co, ale lepsze to niż siedzieć tutaj...no, a popołudniem oczywiscie rowerek:)
25 sierpnia 2007   Dodaj komentarz

No degrengolada!

Teraz te dzieci takie przekorne, farbują się, kolczykują sie jak krowy(zdradzę wam teraz wielką tajemnicę, nigdy w zyciu nie miałam przekutych nawet uszu) zalewają się wiśniówkami kupowanymi przez kloszarda i przeklinają...i myślą, że są w ten sposób oryginalni. Dobre sobie, a ja będę inna! To jest mój bunt. Będę siostra miłosierdzia, abstynentem totalnym i purystką. Ha ha, dobre sobie, kto mi uwierzy ;)...ten jest naiwny. Kurczę, czy też jak kto woli "motyla noga!", mi sie to nie podoba, bo kiedys jak się wspomniało, że cos się nielegalnie wychyliło, to były oburzone spojrzenia wśród rówieśników i czasami trafiał się epitet, żem pijak, a teraz...teraz to odpowiedzia jest "zbieramy ekipę i robimy powtórkę". Piją wszyscy. No mnie to przeraża, bo do tej pory tylko ja byłam taki degenerat, a teraz..no wkurza mnie to! To miasto jest za małe na wiekszą ilośc degeneratów, a tymczasem niemalże za kazdym murkiem widac jakieś nadzwyczaj rozweselone nastoletnie twarze. Co się z tymi dziecmi dzieje? Ciekawe jakie towarzystwo mi się trafi w nowej klasie, szkoda, ze nigdzie w internecie nie ma listy przyjętych. Z tego co zdążyłam wysledzić, jednym z moich kolegów bedzie niejaki Piotr, który prowadzi blog pod tytułem www.bozywariat.photoblog.pl, nie brzmi to najlepiej, znam ten typ doskonale i już widzę, że się nie polubimy. Mam jedynie nadzieję, że Filip doszczętnie się na mnie nie obraził, bo będzie mi on jedyną (no oprócz Jagusi choc z nia kontakt najlepszy nie jest) znaną osobą i wolałabym jednak miec z nim relacje poprawne, bo to zawsze woda mniej głęboka, gdy się kogoś zna.

 

A teraz wróćmy do Nikona. Tydzień ten określam jako dobry. Z planowanych 25 godzin, przepracowałam 24, stad też dzieli mnie od mojego ukochanego jedynie 26. Choc to "jedynie", może się w nastepnym tygodniu okazać "aż", gdyż jak twierdzi tata, bedzie wiecej papierkowej roboty, czyli ja nie bedę potrzebna, ale trzeba myslec pozytywnie...taa, lemoniade będe sprzedawać:P No, jeśli by jednak brać pod uwagę wersję pesymistyczną, której to jednak juz do swojej świadomości nie dopuszczam, to właściwie na Nikona już mam, tyle, że model D40, a ja niestety jako snob naczelny, dający się omotać marketingowi dla idiotów, mam smaka na D40x...i tyle z wieści...Dobra rada na dziś: nie kupujcie w Pixmani.

24 sierpnia 2007   Dodaj komentarz

Był sobie pies...

Ano był, kundelek koloru moich włosów, właściwie suczka, na oko dwa lata. Znaleziona w lesie. Nie bedę się tutaj rozpisywać nad bestwialstwem ludzi, bo może to był jedynie przypadek, może się najzwyczajniej zgubiła, piszę jednak o niej, gdyż przez jedną dobe dzieliłam z nią dach nad głową. Właśnie wracałam z mojej codziennej przejażdzki, gdy wchodząc do domu usłyszałam rozmowę mojego brata z mamą. Urywki zdań "błąkał się środkiem drogi", "dałem mu tej szynki" wystarczyły mi abym zrozumiała, że w naszym domu pojawił się pies. Wiem, że dla was brzmi to dziwnie, ale tutaj chociażby małe napomknięcie, że chciałoby się mieć zwierzaka grozi długimi tygodniami ciszy ze strony ojca. To temat tabu. Z kolei, gdyby postawić go przed faktem dokonanym, można śmiało pakować walizki i żegnać się z domem. W końcu nowe meble są ważniejsze i on nie ma zamiaru patrzeć jak jakiś głupi pies mu je niszczy. Jest materialistą, tak samo jak ja. Pozwolił jednak, by pies mógł przenocować. Pocieszna psina, chyba wszyscy w duchu mysleli, że ta zgoda daje pomyslne rokowania na dalszy pobyt tego psa w naszym domu. Z poczatku była strasznie przygaszona, leżała na dywanie, kuliła ogon, gdy chciało się ją pogłaskać, bała się schodzić po schodach z wieczora jej sie odmieniło, zaczęła nawet machać ogonem. I to było straszne. Widziałam jak budzi się w niej zaufanie do nas, jak skacze, chce się bawić...a my ją zostawiliśmy, bo meble były ważniejsze. Boże, nie mogę, siedzę i ryczę...oddalismy ja do schroniska, do syfu i hałasu. Po jaką cholere Bernard ja brał do domu, po co budził jej zaufanie?! Strasznie skurwysynstwo, pardon...Myslałam, że się tak nie rozkleję, że normalnie przejdę nad faktem "był pies - nie ma psa", ale gdy widziałam jej oczy...Mam nadzieję, że znajdzie właścicieli, ładny pies...Będzie jej lepiej, z pewnością będzie jej lepiej, bo ja prędzej czy póżniej potraktowała bym ją jedynie jak zabawkę...Był kiedyś taki film nazywał się "28 dni" amerykańska produkcja, grała tam bodajże Sandra Bullock, której to postać trafia na odwyk do kliniki. Gdzieś w trakcie jest nastepujacy dialog:

 

 - Wielu ludzi wychodzących z nałogu chce wiedzieć, kiedy można znów zacząć. Radzę wszystkim jedną rzecz. Po powrocie do domu, kupcie roślinę. Ja lubię storczykowate, ale każdy może wybrać, co mu się podoba. Pojakimś roku kupcie sobie zwierzaka.
Jeśli pojakichś dwóch latach...roślina i zwierzę będą żywe, można zacząć myśleć o związku z innym człowiekiem.

 

Widziałam ten film już dłuzszy czas temu, a jednak ta kwestia wmurowała mi się w pamięć. Powraca do mnie niemalże kazdego dnia. Choć w moim przypadku nie ma mowy o żadnym nałogu, to myslę, że pasuje równie dobrze, bo chodzi w nim o odpowiedzialność. W swoim pokoju nie mam roslin, pousychały kilka dobrych lat temu...Kiedyś miałam psa, jamnika krótkowłosego, nazywał się Rambo, miałam też kota własciwie kotów było kilka w różnych odstępach czasowych...z całego tego towarzystwa do dzisiaj zyje tylko Rambo, mieszka sobie u dziadków, ale niedługo i tak zejdzie z tego świata, bo pod opieką babci przypomina obecnie walec parowy, no i stary już jest...Krótko był pod moją opieką, chyba nawet niecały rok, jednak to, że się nim nie zajmowałam było chyba problemem najmniejszym. Rambo musiał zmienić miejsce zamieszkania z powodu takiegoż, że lubił sobie podgryzać meble. I tak to już trwa, od 9 lat tato używa koronnego argumentu, że nikt w tym domu nie jest odpowiedzialny, a on nie ma zamiaru zyć w syfie...trudno...i tak jutro zapomne o wszystkim, może to i lepiej...

23 sierpnia 2007   Dodaj komentarz

Myślisz i masz...

No, kto ma rację dzieci kochane, kto ma rację? Ciocia Ala of course! I gdy wam mówi, byscie nie ślęczeli przed monitorem cały dzień, również ma rację. Trzeba wyjść na ulice i się usmiechać, przyrost naturalny nam sie poprawi. Rzecz działa się dnia wczorajszego. By oddać nastrój w jakim byłam o poranku, pragnę powiedzieć, że się nie wyspałam. Choć spać poszłam o godzinie, uwaga, 21:00, kiedy to słońce ledwo co z nieboskłonu zeszło. No był, to krok nierozsądny, niestety, bo przyszło mi się obudzić gdzieś w okolicach godziny 3:00. Po trzeciej jak zwykle nastapiło turlanie i tak aż do godziny 7. Poczucie zmęczenia wiekszego niż wtedy, gdy kładłam się spać, potegowało moje złe samopoczucie. Już o 8:00 wiedziałam, że na żaden rower nie pojadę, bo najzwyczajniej siły nie bedę miała, a przed telewizorem siedzieć, przy wakacyjnej ramówce to katusze jeszcze większe niżli pedałować w tym stanie 30 kilometrów. Najlepszym byłoby się położyć spać, ale to tworzyło by z kolei błedne koło, gdyż połozyłabym sie dajmy na to o 16, a wstała o 23, więc mija się to z celem w wieku 16 lat, gdy prowadzenie nocnego zycia jest skutecznie uniemozliwiane przez rodziców. Dałam jednak rade, jakos przewegetowałam 6 godzin w pracy i swoim obyczajem usiadłam przed komputerem. Poczta, gadu-gadu, blog. Wszędzie zero odezwu od kogokolwiek, ale robić nie było co, to siedziałam i czekałam, jak ten pies, a nuż się ktos - przystojny, inteligentny, czarujacy, zaskakujący, książe z bajki - odezwie. Na szczęście przyszło wybawienie, mama już od dłuzszego czasu komunikowała, że zamierza kupić sobie nowy rower. Postanowiła zabrać ze sobą sztab doradczy w postaci mnie i mojego brata. No własciwie ja się trochę wcisnęła, bo dla mnie nawet wyjście do warzywniaka jest atrakcją, a co dopiero zakup roweru:P Zresztą zaoferowałam się, żeby mniej zachodu z rozkładaniem siedzeń w samochodzie było, że nowym zakupem bezkolizyjnie dojadę do domu. Tym sposobem w okolicy godziny 17 znalazłam się w salonie rowerowym pana Ciućkowskiego. Taa, no trochę zajęło zanim doszlismy do kompromisu, ale w końcu dostalismy się do kasy z naszą zdobyczą, po czym nie zostawało już nic innego, jak dotarcie nim do domu. Koszmar z ulicy Wiązów! Rower model a'la "wyjazd na rynek po ogórki", rama niemęska, niewiadomo po co amortyzatory(a raczej coś co jedynie z wygladu przypomina amortyzatory, bo ich skutecznosci wole nawet nie sprawdzać) na przedzie, niebieski. Dobra, przyzwyczajona do mojego roweru wsiadłam "z pół obrotu" i jadę...Dziwne uczucie, nad kierownicą zapanować ciężko, przezutka wrzucona jakaś lekka, a ja zawsze mam konfigurację "3x7", ale jadę, nie przezucam, bo nie wiem jak. Po pierwszym kilometrze, zaczynam "czuć" ten rower, między drugim a trzecim dochodzę w końcu do tego, na jakiej zasadzie działaja przezutki, na kilometrze kolejnym zaczynam eksperymentować z nietrzymaniem kierownicy, a 500 metrów dalej, o mały włos nie zapoznaję się bliżej z latarnią. Rower zdecydowanie nie przeznaczony dla mnie. Piekielnie niewygodny, wręcz do tego stopnia, że na kazdym przejsciu chce się posłusznie z niego zsiadać...ale mamie pasuje i o to chodzi, nie bądźmy wredni. Swoją drogą, jeśli mu się coś stanie, ja nie mam nic przeciwko kolejnej wizycie w serwisie....Ahhh, az chce się wracać. Pracuje tam taki jeden młody, z kreconymi włosami, znajacy się na rowerach pan...uroczy. Ale dość, rozmarzylismy się:P Tymczasem zdążyłam wrócić cała, zdrowa i czerwona do domu, a że mama usilnie chciała przetestować swój zakup, to rzuciłam rekawicę, proponując rajd na Ruś. Trasa raczej prosta, choć, kilka lat temu gdy jechałam tam za pierwszym razem, kończyłam ten odcinek w stanie agonalnym. Wierzyłam jednak w mamine siły i ruszyłyśmy. Oj wolno...a miedzy nami mimo to kilkusetmetrowa przerwa...małą to frajda bylo, w rezultacie 1,5 godznny odcinek zrobiłysmy w czasie 3 godzin, aaaaale jakaż była nagroda za ten trud! Wyobraźcie sobie, na jednym już z końcowych odcinków, przy wjeździe na Bartążek, jadę sobie drogą piaszczysta, co chwila spoglądając się za siebie, czy mama nadal zyje, gdy wtem na horyzoncie jawi mi się postać młodego mężczyzny. Ala nie robi sobie jednak z tego faktu nic, bowiem przestała już reagować na każdego mężczyznę. W jej głowie jednak w pewnej chwili pojawia się myśl, że to mógłby być Bartosz, w końcu zamieszkuje on te okolice. Bartosz, ano państwo chyba już zapomnieli, któż to taki. Przypomnę, jedyny 17 latek budzacy moje zainteresowanie, bliżej poznany na koncercie w LO V. Ala juz tak ma, że co pomysli, to najczęściej się sprawdza i rzeczywiście postać młodego mężczyzny z kazdym metrem zaczyna coraz bardziej cieszyć jej oko. Błyskawicznie jednak pojawia się myśl, jeśli to Bartosz to "Boże, jak ja wyglądam?!". No, Ala wyglądała wtedy fatalnie i nawet gdyby pojawiła się możliwośc spotkania w tym czasie boskiego Aleksandra, odpusciłaby sobie, a tu sam Bartek we własnej osobie. Trudno, jego wzrok trafia na mnie, chwila konsternacji i....no, jak zwykle, to Ala mówi pierwsza "cześć". Na szczęście nasz bohater odpowiada, a później to już śmiga w siną dal. Jednak to dopiero pierwsza część, otóż...po kilku minutach wraca. Ha! Zawsze wracają:P Pyta się, czy nadal gram, czy gdzieś gram, czy mam ochotę grać i czy bym chciała z nim grać. A co Bartoszku, rodzicom już nie przeszkadza hałas?:P Dla mnie to wsioryba, byleby gdzieś grać, to na ostatnie pytanie przytaknęłam, a on mówi żebym się odezwała do niego na GG. No smieszny chłopcze jesteś, nawet Twojego nr GG nie mam. Co mu zresztą zdążyłam zakomunikować, fajną miał minę na tą wiadomość:P Z pewnością wiedział, że się w nim podkochiwałam, miałam tak maslany wzrok na jego widok, że trudno byłoby się nie domyslić co jest grane. Ale było minęło, Ala zakochuje się bardzo łatwo i szybko, lecz tak samo jej przechodzi. Za młody jest żebym miała za nim po nocach płakać:P W kazdym razie odparł, że ma gdzieś mój nr i do mnie napisze co i jak. Napisał i na dzień dzisiejszy jestem zaproszona na próbę. Wiedziałam, że go kiedys spotkam na tej trasie i dlatego przez Bartążek starałam się jechać jak najszybciej. Myślałam bowiem, że takie spotkanie będzie bardziej niezręczne, ale widać się myliłam. Dobrze, że znów angażuje się w nowy projekt, obawiam się jednak, że znów ulegnę czarowi oczek naszego Bartoszka...

22 sierpnia 2007   Komentarze (1)
fddfd  

Przychodzi nocą i dręczy mnie...mózg

Miałam nie pisać bez powodu lub powodu takiegoż, że chcę się wymadrzać, ale jedna myśl ostatniej nocy dała mi tak w kość, że nie mogłam zasnąć i dzisiaj wiele pozytku ze mnie nie ma. Myśl brzmi: najpotrzebniejszą rzecza w zyciu młodego człowieka jest dys-cy-pli-na. Najlepszym jej rodzajem jest samodyscyplina. Błagam, kitów mi nie wciskajcie, że młody człowiek potrzebuje, oh tak poetycko to jest okreslane, swojej "drugiej połówki". Wybaczcie, ale to bujda na resorach, frazes, który wchodzi kazdemu nastolatkowi do głowy i trwale się tam zadomawia za sprawą filmów i telewizji. Młody człowiek nie potrzebuje miłości innej od rodzicielskiej, albowiem nie jest jeszcze na tyle dojrzały żeby rzeczywiście kochać druga, zupełnie obcą osobę i co najważniejsze, kryjace się pod definicja miłosci, brać za nia odpowiedzialność! Tym bardziej śmieszą mnie widoki obściskujących się gimnazjalistów, a nawet licealistów, deklarujacych miłość pozagrobową, gdy tymczasem zaspokajają oni jedynie swoje potrzeby sek-su-al-ne. Koniec kropka, wszystko w tym temacie. Natomiast jeśli chodzi o dyscypline, jako, że Ala jest pod wrażeniem swojego geniuszu i wydaje jej się, że znalazła złoty srodek na zycie, cudowną dyscyplinę, postanawia zmienić swoje życie. Który to juz raz chciało by się zapytać. Oczywiscie brzmi to zbyt górnolotnie, a tak właściwie w jej codzienny grafik wprowadzić chce zmian niewiele. Na 7:00 do koscioła, na 8:00 do pracy, później obiad, godzina przed komputerem, rower, książka, spać. Tak ma wyglądać dyscyplina w wykonaniu naszej szurniętej Alutki. Jak widzicie nie ma w tym spisie szkoły, bowiem jest to dopiero plan prototypowy, do przetestowania przez wakacje. Natomiast od września...no od wrzesnia Alutka jak co roku patrząc na nowe zeszyty, zagryza wargi i przysiega w duchu, że ten rok będzie obfitywał w oceny bardzo dobre. Zwykle ten entuzjazm mija po miesiącu, ale nie odbierajmy nadzieji naszej pustej bohaterce. Byleby przetrwać zimę, a później to już z górki. I tak aż do studniówki. Chyba powinnam się zacząć rozglądać za butami, bo jak wam wiadomo, pantofle(bo raczej nie pantofelki) są trudno dostępne w rozmiarze 42;) Ha ha jeszcze inna kwestia to partner do poloneza:P Aaaale bedzie kicha:P Dobra, póki co mamy czas, jak się nie uda, to od czego są internetowe portale randkowe, ewentualnie agencje modeli:P A teraz spaaaać, mam nadzieję, że więcej genialnych, natchnionych myśli mnie juz w przeciągu tego tygodnia nie spotka. A propo tego tygodnia, do piatku powinna przyjśc przesyłka z Pixmanii z odtwarzaczem, zobaczymy, a dziesiejszym czasem, 8 godzin bliżej Nikona...
20 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
gf  

Wszystkie dzieci nawet złe, pogrążone...

To wręcz niepojete, jak wiele czasu tracę na zazdrość, a to zwykłe frajerstwo, proszę państwa, jest. Zamiast robić coś konstruktywnego, ciągle skupiam się na wpadkach i wypadkach ludzi mi bliżej znanych. Widocznie sprawia mi to nieopisaną radość. Wyglada jednak na to, że jest to hobby szkodliwe. Przez te oto wakacje zauważam, że trochę cofnęłam się w rozwoju, a moje mniemanie o sobie rozrosło się do rozmiarów niepojetych. Łatwo można rzecz ta udowodnić lustrujac letnie notki. Jest coraz mniej "reportazy", a coraz wiecej rozwodzenia się nad wszelakimi aspektami życia i na siłę wciskanie swojego zdania, jak na przykład ta już sławetna "niechęć do przyjaźni". To smieszne, to raczej taki szpan. Ala dośc często próbuje pokazać się od strony jak najgorszej, by później nikt nie był zawiedziony. Dlaczego tak naprawdę z nikim się nie koleguje? To czysty strach przed nawiązywaniem relacji i związanym z tym odrzuceniem. Podłoże zapewne zwiazane z wczesnym dzieciństwem. Dośc wiec tych nadmuchanych wywodów i rażacych snobizmem notek. Wróćmy do starej, sprawdzonej formuły tegoż bloga. Się niewyspałam tylko dodam.

 

Rower, rower, to jak już wielokrotnie pisałam pojazd niezwykle przeze mnie umiłowany. Ostatnio narzekałam, że nie mam gdzie jeździć, totez odważyłam się poszerzyc moją stałą trasę o kierunek Bartążek. Czyli wokoł jeziora, a nastepnie już po staremu. Wczoraj kontrolnie przejechałam cały ten odcinek i muszę przyznać, że była to decyzja dobra. A przynajmniej Ala przezyla kolejną lekcję anatomii męskiej. Nie brzmi to zbyt dobrze, widze, jak już wstrzymujecie oddech, ale spokojnie. A otóż, jak wspomniałam, rzecz dzieje się w okolicy przyjeziornej, że wczorajszy dzień zaliczał się do ciepłych to i na plażach odnotowano wysyp ludzi. Ala w tym roku się o dziwo jeszcze nie kąpała i specjalnie planów swych w tym kierunku nie układa, ale bicyklem objechać jeziora nigdy nie odmówi. I tak wieczoru pięknego, gdy słońce z nieboskłonu schodziło przyprawiając je ciepłą czerwienią, Ala z pięknie wtapiajaca się w ten kolor twarzą, zziajana, przemierzała kręte ścieżki przy bartąskim wodostanie(jest takie słowo w ogóle?). Gdy w pewnej chwili zaczęła wyłaniać się zza zakretów, jej oczom, jakies 100 metrów, zaczął ukazywać się mężczyzna, na oko 30 paro letni, lecz już z dobrze wyrobionym mięśniem piwnym, stał przy samochodzie. Z początku wzrok Ali przykuł dość dziwny kolor jego ubrania, bowiem wydawało jej się, że własciwie tego ubrania nie ma, zganiła się jednak szybko, myślac, że to jej już wyuzdana do granic przyzwoitości wyobraźnia. Jechała dalej i z kazdym metrem musiała coraz bardziej przecierać oczy, by ciagle wierzyć, że to jedynie jej wyobraźnia. Spytała się nawet w duchu, "Boże Alutka coś Ty brała?!",wszak ostatnio jadła pieczarki, rzekomo pieczarki. W odległości 20 metrów musiała jednak uwierzyć. Przed jej oczami stał goły facet i wycierał się ręcznikiem. (Ale przezycie, prawda:P) Gdy w końcu mnie dostrzegł, skulił się tak jak na filmach, łapami zasłaniając to co trzeba, a gdzieś z samego brzegu rozszedł się rechot jego znajomych, ubranych. Osobiscie skuliłam głowę, oszczędzając biedakowi dodatkowych zmartwień o demoralizacje młodzieży i z burakiem na twarzy(chyba można to nazwać karminem), jakbym nigdy nie szpiegowała zawartości komputera mojego brata, odjechałam. Dziwne, nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałam na tej trasie i trochę mnie dziwi wiara tego faceta w małą uczęszczalność tej drogi. Za mną zresztą jechał samochód, wiec to dopiero musiało przysporzyć mu wrażeń;) Nie ważne, w każdym razie, po okrążeniu Bartążka trafiłam już na standartową trasę i tym sposobem wróciłam do domu, bez ciekawszych widoków;) Ale dzisiaj już nie dam rady, jak Boga kocham, całą noc nie spałam. I to mnie przerażało, bo przyczyną nie był potencjalny nad wyraz głosno grajacy telewizor, zbyt parna noc, ani natłok myśli. Po prostu zamykałam oczy i przez kilka godzin trwałam w tym samym stanie, jak za dnia. W końcu chyba musiałam sobie urzadzić drzemkę bowiem śniło mi się, że prowadziłam samochód podwędzony tacie z moimi obecnymi umiejetnosciami prowadzenia pojazdów mechanicznych, czytaj zerowymi i w końcu, nie panując nad kierownicą wjechałam w jakąś grupkę dzieci. Potem był szloch matki, jakis pogrzeb. Bardzo niemiły sen, jeden z tych snów, przy których po przebudzeniu mysli się "Boże, co ja zrobiłam, co teraz będzie". Już nie pierwszy raz miałam taki sen, dziwne. Po przebudzeniu tj. w okolicach godziny 3, nasłuchiwałam ciszy i tak do szóstej, gdy wstałam, umyłam się ubrałam i do pracy. Praca z Bernardem, no cóż, myślę że jeszcze musi sie trochę w swojej dziedzinie nauczyć, ale coś z niego będzie, osobiście czuję jednak większy komfort pracujac z tatem, mniej obawiam się pomyłki i tego, że komuś przeze mnie zawali się dom, choc oczywiscie akurat na mojej działce taka odpowiedzialność nie ciąży. Było trochę pechowo, bo nadepnęłam na taśmę (taką 50 metrową miarkę) i się ino złamała i gdyby tato był w złym humorze mógłby mi to uciąć z pensji, dzięki Bogu pogodnie przyjął ta wiadomość i jestem 6 godzin do przodu. Dobra,byle do wieczoru i w kimę. Dobranoc.

17 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
gggg  

Mecenas daje złoto, mecenas wymaga...

Leży obok mnie, moje szczęście, jest brunetem i ma ładne zamki. Plecak of course:P Właśnie rozpoczęłam zbieranie wyprawki pierwszoklasisty. No cóż, farbek niestety juz w tejże wyprawce nie znajdziemy, ale za to cos takiego jak podręcznik do PO i owszem. Śmieszny przedmiot, nigdy wczesniej nie miałam z nim do czynienia jeśli by brać pod uwagę szkołę, bo w domu praktykuję go na codzień;) Starszy brat ostrzega, że do tegoż przedmiotu należy podchodzić z pełną czcią i szacunkiem albowiem nauczyciele są nadwyraz przewrażliwieni na wszelkie formy lekceważenia. To coś pewnie w stylu plastyki i muzyki, czyli takie podnaszacze średniej. Wyobrażacie sobie, że jeszcze w gimnazjum musiałam tracić na to 2 godziny tygodniowo. O WF-ie nie wspomnę. Właściwie z tej całej wyprawki książki stanowią mniejszość, pomimo, że w internecie jest spis książek, to cieżko się połapać, które sa do jakiego profilu, więc na dzień dzisiejszy poprzestałam na tych najbardziej oczywistych i skupiłam się na gromadzeniu zeszytów i długopisów. Ileż to radości mogą sprawić naszej zmaterializowanej Alutce takie zakupy. Jest w swoim żywiole, ale żeby wydawać trzeba i zarabiać. Wczoraj wolne z racji święta, dzisiaj wolne z racji zbyt małych kwalifikacji, mam nadzieję, że jutro się uda, a jeśli się uda to będzie, że tak pojadę sobie żargonem młodziezowy, fajowo, bowiem szykuje się na to, że bedę pracować razem ze starszym bratem, a on nigdy nie popada w rutynę. Byleby bliżej Nikona. Tylko jest jeden problem...obawiam się, że tata nie akceptuje mojego wyboru. Wczoraj zostałam zaszczytnie utytułowana przez niego snobem. Uważa, że nie powinnam kupować lustrzanki. Ciężko bedzie go przekonać. Rany boskie, no wiem, że jestem snobem, wiem, ale to, że kupiłabym aparat za 700 złotych wcale nie znaczyłoby, że zaosczędziłabym reszte pieniędzy na coś innego. Otóż posiadam taki cudowny dar trwonienia pieniędzy w tempie natychmiastowym i jeśli nie mam okreslonego celu, na który te pieniadze zbieram, to one sie najzwyczajniej rozpływają. Na dzień dzisiejszy nic oprócz aparatu mi do szczęścia potrzebne nie jest. A przy jego wyborze kierowałam się równiez tym, by trochę przewidywać przyszłość, nie wiem co będzie za rok, może spodoba mi się fotografia, a może nie. Obecny okres mojego zycia to ciągłe eksperymentowanie. No, a przepraszam, ten Nikon jest jedną z najmniej zobowiązujacych lustrzanek i wydaje mi się odpowiednią. Snobizmem byłoby, gdybym sobie umyśliła kupować taką za kilkanaście tysięcy. Dziękuję, koniec wywodu.
16 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
kkk  

Dawno, dawno temu, kiedy to jeszcze małej...

Co my dzisiaj mamy? Hmm z tego co pozostało mi z lekcji historii wynikałoby, że rocznicę niejakiego "cudu nad Wisłą", tymczasem mamy tez i rocznicę bardziej regionalną, czyli 25 rocznicę ślubu moich rodziców, gdybym miała być złośliwa również nazwałabym to cudem, tyle, że znad Łyny;) Małżeństwo to raczej dość ciężkie dla postronnego widza, w czasie tych 25 lat zdarzało się tyle cichych dni, że można by to było w latach liczyć, ale to tym bardziej jedynie sprawia, że mój podziw jest większy. Podziw zarówno dla mamy, która mimo wszystko wytrzymuje z tatem i dla taty, który mimo wszystko wytrzymuje z mamą, a to wcale takie łatwe jakby się mogło wydawać nie jest,, lecz dość, dość tych złosliwości. Młodej parze życzymy szczęścia na nowej drodze zycia i ten temat już zamykamy.

 

Lady King Kong, powszechniej zwana Alutką,zaczyna przypominać kobietą, no no to się porobiło. Co prawda nadal może poszczycić się dużym tyłkiem i nogami a'la kolumna Zygmunta, ale powoli się to zmienia. Z pewnościa zawdzięcza to wieczornym wypadom rowerowym, po których to wraca do domu z purpurą na twarzy i większość przechodniów odbiera to jako stan agonalny:P A dzieci nieznajace jeszcze wszystkich zagadek natury z trwoga w głosie pytaja "mamo, dlaczego ta pani jest taka czerwona?". Choć ostatnio robi się juz czerwona mniej, bo i zdążyła odrobić już kondycję straconą przez nienadmuchane koło. Lecz z drugiej strony nie jest też i to faktem pocieszajacym, gdyż musi ona sobie znaleźć nową trasę, bo doczesna bardziej przypomina niedzielny spacerek i nie spełnia już wymagań naszej młodej, prężnej rowerzystki. Tylko gdzie tu jechać, najbliżej jest Bartążek, ale odległośc jest podobna do obecnie robionej, a gdyby chciec się wypuszczać dalej, to trzeba by jeździć drogami wyjazdowymi z Olsztyna, a Ali zycie nadal jest miłe i bardzo nie chciała by się znaleźć na masce jakiegoś tira. Trzeba coś wymyślić. Bo i po mieście jeździć to frajda znikoma, trzeba omijać rozpasanych przechodniów, którzy zwykle chadzają po całej szerokości scieżek rowerowych. I nie pomaga uzycie dzwonka, co to to nie, jeszcze się na ciebie spojrzą i ofukają z miną na twarzy "to ja tu jestem panem":P Zresztą ścieżki rowerowe to i tak luksus, w Olsztynie co prawda nie mozna narzekać na ich brak, lecz ilośc jest dość niezadawalajaca. Częściej zdarzają się chodniki i to o zgrozo nie te wykładane polbrukiem, lecz stare, dwudziestokilkuletnie płyty chodnikowe, które z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej przypominają wysypisko gruzu. Komu zycie miłe, ten woli jechać ulicą. Inni powiekszają statystyki tzw. "czarnych punktów". Ale wrócmy jeszcze do przechodniów. Gdy widzą, że jadę z rękoma w miejscu innym niż kierownica, widzę w ich oczach wręcz gotowość do ataku, i nie dość, że akurat przy ich mijaniu zawsze ta kierownice trzymam żeby broń Boże zawału nie dostali, to jeszcze musiałabym na głowę upaść, żebym nie znajac swoich możliwości pozwalała sobie na działania, które prowadziły by do uszkodzenia mojego roweru bądź też ciała, w dalszej kolejnosci tych zafajdanych istot. Przyznam jednak ,że z tymi rekoma to powinnam chyba troche zaprzestać swego swobodnego obyczaju, bo jakos intuicyjnie czuję, że niedługo skończy się ta beztroska, gdy mnie przyuważy jakiś patrol. Wtedy to dopiero bedzie żegnaj Nikoś, bo i dostanę za nietrzymanie kierownicy, za przejeżdżanie na czerwonym świetle i jak bedzie złośliwy to i za brak świateł. Boże, co za fatalny kraj, zero wolności, gdzieś tam mi się obiło o uszy, że projektowana jest ustawa wnosząca o obowiązkowe jeżdzenie w kaskach. Figa z makiem, wyprowadzę się do puszczy amazońskiej i tyle mnie zobaczycie. No dajcież wy spokój, tak samo z tymi pasami w samochodzie, halo! To ja decyduję o moim życiu, a nie jakiś zafajdany urzędas...

 

Ostatnimi czasy spać nie mogłam próbując ustalić jak najlepszą strategię w sprawie Nikona. Chodziło tutaj międzyinnymi o ta nieszczęsną pixmanię, która jak się okazało, zwróciła mi sumę no, znacznie wieksza niż się spodziewałam, w zwiazku z czym juz kombinowałam, żeby Nikona jednak nabyć właśnie przez tą firmę. Byłoby to jednak przyczyną wielu niesnasek w tym domu, albowiem tata nie ma juz zamiaru najmniejszego dokonywać jakichkolwiek transakcji za posrednictwem tej firmy, a przecie Nikona bez jego pomocy nie kupię, bo najzwyczajniej na cenę z Vatem już mnie stac nie bedzie. Lecz co zrobić z kwota z pixmanii, radośnie zatytułowaną przez nich "prezentem"? Ano Alutka po nieprzespaniu dwóch nocy informuje o nastepujacym przebiegu. Gwóźdź programu, niejaki Nikon D40x zostanie zakupiony w jednym z olsztyńskich sklepów, bo i to wygodnie, serwis będzie pod nosem, jakby nie daj Boże coś i przede wszystkim cena jest taka sama jak w sklepach internetowych, a nawet tansza, gdyby brac pod uwagę tą idiotyczną pixmanię. Z kolei pieniądze jakie mam do wykorzystania w tymże internetowy sklepie, postanawiam poswiecić na odtwarzacz mp3, pokrowiec na aparat i karte pamięci. Ach zachwyćcie się i westchnijcie nad możliwościami logistycznymi panny Alutki!

15 sierpnia 2007   Komentarze (1)
ffdfd  

Z życia pomocnika goedety...

Nic mi tak humoru nie poprawia jak męskie spojrzenie. Twarde, zdecydowane męskie spojrzenie. Takich spojrzeń pod dostatkiem mam pomagajac tacie w tyczeniu budynków na nowopowstajacym osiedlu. Szkoda jedynie, że za tymi spojrzeniami przeważnie kryje się jedna myśl. I szkoda, że gust tych panów jest tak niewyszukany. Ale naszej Alutce to wystarcza. Co prawda, na zegarze zbliża się dopiero 11, lecz zdążyła ona już poprawić swój stan konta o dwie godziny, grosz do grosza i bedzie Nikon... Zreszytą i z tak krótkiego czasu pracy jest zadowolona albowiem dzisiaj się nie wyspała i większego pozytku na dłużej by z niej nie było. Pociesznym incydentem natomiast było, gdy jeden z panów budowlańców, wiek dość młody, twarz jeszcze nie zniszczona alkoholem, wzrost niski, włosy blond, wyręczał ją w noszeniu palików. Z poczatku ja to irytowało, poczuła jakby chciał jej zabrać prace, ale w końcu Ala nie pracuje na zlecenie, lecz na godziny, więc tylko lepiej, że mniej się narobi, a zarobi więcej. Gdy niosąc maczete do wycinania krzaków, skomentował "no, taką szablą to uuuu", co prawda Ala nie zrozumiała przesłania "uuuu", ale grzecznie się uśmiechnęła. To miło, gdy ludzie są mili, jednak Ali zazwyczaj trudno jest zrozumieć, że oni są mili tak poprostu, zwykle stara się szukać drugiego dna. Jest też zadowolona, bo znalazła sobie obiekt westchnień, się znaczy, że oko można zawiesić:P Jest taki inwestor, którego to nazwiska nie zdradzę zasłaniając się tajemnicą handlową. Chyba już bliżej 40-tki niż 30-tki, duuuuży:P Z twarzy bardziej burak, lecz tak od czasu do czasu fajnie spojrzeć, obraczki nie ma, ale większośc osób w tej branży z przyczyn praktycznych poprostu takowej nie nosi. Bożżżże, o czym my tu mówimy Alutka! On mógłby być Twoim ojcem! Ale się dobrze trzyma wrrrr:P:P:P Jak państwo mogą zauważyć Alutka czuje się coraz gorzej;)

13 sierpnia 2007   Komentarze (1)
kjjjkjkj  

Jak spaść z konia, to dobrego...

Dobra, poddaję się, czuję się samotna, jak cholera. Chociaż, czy ja wiem? Eeee chyba tak gadam żeby gadać, trochę się juz gubię w tych swoich manipulacjach...właściwie manipulacjach samą soba. Znów zrobiła nam się tutaj nadprodukcja notek, ja wiem, wiem, że pewnie nie służy to ich jakości, lecz niech państwo pomyślą, skoro Alutka się taka wylewna robi, to musi być z nią bardzo źle. E tam, źle, nie kumam co mam na mysli, gadam żeby gadać, chyba zwrócić na siebie uwagę. Ja potrzebuję interakcji, bo inaczej mi się w dupie już kompletnie poprzewraca! Chciałabym się zalać w trupa. A jednak nie mogę, obowiązki nie pozwalają, grosz do grosza odkładam i co najśmieszniejsze nie mam z kim się zalać. Zalewanie się samemu to żadna rozrywka, bo ryzyko popełnienia jakiegoś głupstwa jest mniejsze, a nawet równe zeru zakładając, że robi się to w miejscu zacisznym i później nie rozmawia się w parku z gołębiami. Gdy dzieci mają problem to siegają po alkohol. Każdy psycholog i pedagog wam to powie. Czy Ala ma problem? Jedynie z tą samotnością, ale to nie jest znowóż taki problem żeby od razu miała popadać w alkoholizm, a jednak czuje potrzebe oderwania się od rzeczywistosci. Zresztą nawet jeśli pić to kulturalnie piwo, a nie gorzałę, ani broń Boże wiśniówkę. Wisniówkę kategorycznie broń Boże, jak radził jej kiedyś pewien menel, bo strasznie wątroba po tym siada. Zresztą o czym my tu rozmawiamy, ja mam 16 lat, lecz od 2 lat nie ma to żadnego znaczenia, nikt nie wymaga ode mnie dowodu. Śmieszne, że też tak rzadko z tego korzystam. Ostatni raz rok temu, przed ostatni raz, dwa lata temu. Ostatni raz z siostrami ciotecznymi, przed ostatni ze słynną Magdą i jej koleżankami. Ostatni raz zakończony zwrotem treści żołądka, przed ostatni jedynie strasznym kacem. I że też czelność mam o tym pisać. Smacznego, jestem samotna.

12 sierpnia 2007   Komentarze (1)
dgbg  

Smęcenie przy akompaniamencie pilarki sąsiada......

Gdyby tak się dłużej w głowę podrapać, można by dojśc do wniosku, że z Alutki nam się tutaj straszna materialistka zrobiła. Jednak słowo zrobiła wskazuje na przeszłość niedawną, a z nią to tak chyba od dawna jest. Przynajmniej od kiedy zrozumiała, że dzieci z podwórka nie zawsze są posłuszne i nie chcą wykonywać jej poleceń:P A przecież było to dla niej zjawisko niewyjasnione, gdyż w domu swoim już od lat najmłodszych rozstawiała wszystkich po katach i terrozryzowała dom krzykiem, gdy ktoś podejmował się ryzyka przełączenia jej ukochanego Cartoon Network, który leciał dosłownie mówiąc około 18 godzin na dobę. Patologia od kołyski, oto kulisy dzieciństwa naszej Alutki, rozpuszczony do granic możliwosci bach. Czasami było lepiej, czasami gorzej, a obecnie jest najgorzej, bo rzeczywiscie wszelkie swoje uczucia przelewa na sprzęt RTV-AGD, tak odkurzaczowi tez się należy, a co. Owszem, można machnąć ręką, powiedzieć, pójdzie do nowej szkoły pozna nowe osoby, ale to już nawet nie od nowych osób zależy. Wszystko wskazuje na to, że jej obecny układ całkowicie odpowiada. I nie chce go zmieniać, bo ludzie ją irytują, swoich rówieśników zwykle rozpracowuje w 5 minut, rozpracowuje czyli wkłada do odpowiedniej szufladki i rzadko się myli. Jedyną rówieśnicą, która mogłaby w jakis sposób jej imponować była stara klasowa koleżanka, a właściwie i nowa, bo ironio losu, jest to druga, po Filipie osoba ze starego składu, która będzie ze mną w klasie. Myślę, że mogłabym ja tutaj obsmarować do cna i mieć pewność, że ona tego nie przeczyta. Bardzo prawdopodobnym byłoby jednak, że któraś z solidarnych koleżanek by jej doniosła, ale po pierwsze nie mam czym ją obsmarowaywać, a po drugie nasze stosunki i tak są do tego stopnia zimne, że cokolwiek bym nie powiedziała, nie miało by to znaczenia. Nazywa się Jadwiga, choć w szkole bardziej popularnym było zwracać się do niej per Jagis, bądź też Jagusia. Osobiscie, gdy wyładowywałam swoją złość w myślach nazywałam ją Jadźką, ale szczerze nawet mi to nie pomagało, bo imię Jadwiga uznaję za ładne. Własciwie zazdrościłam jej wszystkiego od rodzeństwa po charakter czy styl ubierania. Była dojrzała i to zdecydowanie bardziej dojrzała niż ja, to też mnie denerwowało niesłychanie, ale jeszcze bardziej denerwowało mnie to, że w moich oczach ona właściwie nie miała wad. Czasami zdarzało mi się myśleć, że jest dość podobna do mnie, że gdybym miała swoją dobrą strone, byłabym jak ona. Wiedziałam, że mogłabym być jak ona, lecz sęk w tym, że to miasto byłoby za małe dla nas dwóch. Chyba jako ta słabsza postanowiłam usunąć się w cień i zamiast zajmować jakieś marne miejsce w szeregu dzieffcynek, znaleźć sobie bardziej poważane miejsce wśród chłopaków. I to było lepsze, bo chociaż tam nie byłam durnowatą Alutką. Oh biedna Ty Alutka jesteś. Oh i ah, ubolewam nad Twoim przykrym życiem...Tryiumfem byłoby, gdyby okazało się, że jednak ona to czyta...Tak zauważam, że mimochodem zaczął mi wychodzić ten Alfabet, który zapowiadałam, szkoda jedynie, że zaczęłam go od osób, z którymi nadal bedę chcac nie chcąc utrzymywać kontakt, a więc nie dobrze...aaaale "mam wszystko w tyleee, są czasem takie chwileee, że się nie mylęęę...tarararaa". Jest mi już wszystko obojętne, jeśli rzeczywiscie panna Jadwiga okaże się tak dojrzała to bedzie mnie miała w głębokim poważaniu tak jak i całą moją twórczość. Ahoj!

11 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
dfdgfdg  

Nie wiem jak wypowiedzieć to zachwyciło...

Naiwnoscią byłoby powiedzieć "szczęście w nieszczęściu". Przed chwilą rozwiązała się sprawa mojego odtwarzacza. Jest kaput. Słowem nie żyje. A internetowy sklep, w którym go kupiłam, nie posiada już mu podobnych nawet w magazynie. Myślę, że warto tutaj podać nazwę tego sklepu. Przez dwa miesiące zwlekającego z wyjaśnieniem sprawy. PIXMANIA. Odradzam wszystkim, bez wyjątku. Na czym polega więc szczęście? Łaskawie zostanie mi zwrócona równowartość mojego odtwarzacza, ale uwaga, zostaną od tego odjete koszty przesyłki. No świetnie, biorac pod uwagę, że sprzęt musiał być wysyłany do serwisu gdzieś we Francji, to wręcz genialnie 200 stówy do tyłu! Niech zyje Pixmania. I tego by było za mało, bo owszem zwracają mi tą gotówkę, lecz w postaci bonu na kolejne zakupy w Pixmanii. O ironio losu! Teraz tato wkurzy się doszczętnie, bo znowóż, gdyby nie daj Boże Nikonowi Wspaniałemu coś się stało, a w związku z zaistniałą sytuacją będę musiała skorzystac ponownie z usług tegoż sklepu, to tato bedzie zmuszony do kontaktowania się z tymi patałachami. Ehh nie wiem zupełnie jak to rozegrać. Kochałam ten odtwarzacz miłością szczerą, wszak był on mi jedynym przyjacielem, a teraz odszedł na wieki wieków. Nie wiem, nie wiem, czy kupować drugi czy odłożyć te pieniądze na rzecz Nikona. Wszak dobrze było się odcinać od szumu świata codziennego jadąc autobusem bądź idąc na piechotę do szkoły. Aaaale trzeba sobie ustalić priorytety. Moim priotetem jest Nikon, gdy już wejdę w jego posiadanie, wtedy może pomyślę nad jakąś mp3. Ja to mam dylematy, prawda:P Aż żal mi się samej czasami robi, gdy myślę, jakie bzdury stanowią moje życiowe problemy. Ale i prawda jest taka, że ostatnio jakoś taki człowiek bezproblemowy się zrobiłam. Poziom frustracji mi spadł, do następnego miesiąca:P W sprawach rodzinnych wszystko git, zdrowie dopisuje wszystkim, od kiedy parcuję z tatem, zaczęliśmy się lepiej dogadywać, wręcz zaczął mi się wydawać bardziej ludzki. Z mamą też jest w porządku.  Dobrze sypiam, do tego stopnia dobrze, że codziennie coś mi się śni. Rower...no tu sprawa bardziej skomplikowana, ale dzisiaj znów jadę z nim do serwisu. Natomiast mężczyźni? Ah mężczyźni, na razie daję sobie z nimi spokój, matka biologia doskonale wie co robi. Gdy przyjdzie czas przyjda i mężczyźni w końcu każda potwora znajdzie swego amatora, więc jakże Alutce by się miało nie udać? Nie prawdaż, że jest śliczniusio? Czasami jedynie można u mnie zaobserwować objawy psychozy, gdy gram w Rollercoastera. Ściągnęłam sobie jakoś tydzień temu, tak z nudów, na przypomnienie dzieciństwa (jak bym teraz była dorosła) i gram całymi dniami. Że gra zaczyna mi bokami wyłazić to wymyślam różne dziwne scenariusze. Na przykład najsampierw zganiam pełno ludzi, później kasuję im drogę do wyjścia, rozmontowuje całe wesołe miasteczko i zamykam wszystkich zgromadzonych(tj, ok 400 gości) na powierzchni 4m x 4m. Żeby nie było, że jestem nie humanitarna, to dodam, że zostawiam im równiez toaletę:P Ala jest ZUAAAAA! Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że podczas gry słucham zespołu Coma. Zakwalifikowałabym to do hardrocku. Całkiem znośna muzyka, ale wokalista przesadza chwilami z tym swoim ryczeniem zachrypnietym głosem, widać, że niejedną paczkę Sportów w życiu wypalił. Uwiódł mnie tekst piosenki, co się zwała System, gdzieś w środku były słowa "Zastrzeliłem się
październikiem w łeb", tyle, że w czasie pierwszych przesłuchań wydawało mi się iż w słowach zamiast "się" jest "cię" w związku z czym uznałam to za wyjatkowy romantyzm. Hehe, nieważne, chyba dopada mnie głupawka w związku z czym plotę trzy po trzy i śmieję się nawet z teleturnieji typu "Wygraj fortunę". Te prezenterki to dopiero maja gadane:P Aaaaa wczoraj widziałam, jak Richa z "Mody na Sukces" wiozło pogotowie, aż oddech wstrzymałam! No idę, idę, bo wy zwykli ludzie nie jestescie w stanie docenic mojej weny XD...NIKON FOREVER!
10 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
cvbgdbfd  

No o czym innym, jak nie o NIkosiu:P

   Po raz kolejny zmiany, jakoś nie moge znalęźć kompromisu w sprawie wyglądu tego bloga. Jak diabeł święconej wody boję się efektu z jakim mamy do czynienia w przypadku większości blogów nastolatek czyli szablon "jaki świat jest zły, oto zamykam się w swoim cierpieniu" i oczywiscie masakryczne zdjęcie skulonej kobiety. Bo Ala niby czuje się lepsza:P Ale ciężko jest tegoż kiczu uniknąć. Najnowszy wklejony obiekt również jakąś tam dozą przesadzonej melancholii siąpi, ale nie ma co znów popadać w skrajnośc i wklejać tam twarz roześmianego dziecka, bo to również na swój sposób jest mi nie w smak. Co wcale nie oznacza, że ja dzieci nie lubię:P Chyba, że rozpuszczone bachory z mamusiami co prenumerują Cosmopolitan, to i owszem:P

   Znowu nie chciałabym zapeszać, ale tak romans z Nikonem D40x robi się coraz bardziej realny. Ja wiem, jestem kobieta niewierna, ale te jego rozmiary pikselowe:P No człowiek głupi jest, bo to Ci co się znają, to twierdzą, że tych pikseli takiemu amatorowi jak ja to i by wystarczyło 3 mega, ale wiecie jaka Ala jest. Z moich skrzętnych obliczeń wynika, że gdybym tak jeszcze przepracowała 60 godzin, to połączyłabym się z młodszym bratem D40 świętym węzłem małżeńskim w akcie kupna już bez żadnych przeszkód, a 60 godzin, to właściwie jest pikuś, bo dajmy na to, dzisiaj pracowałam przez godzin 8. Tylko to znowu jest taki hurraoptymizm i gdyby się nie sprawdził to byłoby bardzo bolesne. Jednak na dzień dzisiejszy jest koniunktura na moje usługi, wiec myśli badźmy dobrej. Zresztą nawet gdybym miała robić za darmo to i tak wolałabym to niż siedzieć w domu. Fucha jest to niezła wam powiem i gdyby nie moja wybitna tępota matematyczno-geograficzno-fizyczno-czasami biologiczna, to z checią bym i poszła na tą geodezję, co by szeregi rodzimej firmy zasilić, ale sorry Winnetou, w kwestiach ścisłych jestem cienki Bolek;) A tak do latania z tyczką po polu to myśleć nie trzeba wiele, że jestem kobietą, to nikt mi pali wbijać nie każe, zwykle robota jest usytuowana na przestrzeniach zamiejskich czyli dookoła łąka, uwalić się można i w niebo patrzeć, no tyle, że płaca taka jak na budowie za noszenie cegieł, wiec rodziny raczej bym za to nie utrzymała;) A niestety myśleć o tym trzeba, bo mężczyźni teraz są jacy są, że kobiety głupie, na traktory się pchają, to mężczyźnom "w to mi graj". Aaale nie będę wchodzić w ten temat, bo mnie nerwica bierze jak przychodzi mi myśleć o tej całej ludzkiej degrengoladzie. Reasumując, praca uszlachetnia ;) I sama siebie zaskakuję, że ja ssak z gatunku leni naczelnych mówię coś podobnego. Choć jutro mam wolne, no, to może w końcu zaniosę koło do serwisu, oby się udało...

09 sierpnia 2007   Dodaj komentarz
ghfd  

Ciocia Ala radzi...

Dzisiaj Ala po raz kolejny przekonała się o przyczynowo-skutkowym biegu dziejów. Wpakowała się w kolejną, wielką, krwistą, niezasmażaną kaszanę. Przez ostatni rok nauczyła się, że kłamstwo wcale nie musi być ciekawsze od prawdy, bo to bowiem jedynie zycie pisze scenariusze na miarę M jak miłość. Nie nauczyła się jednak jeszcze mówienia prawdy prosto w oczy, w internecie owszem szczera była aż do bólu. Ładną wczoraj napisałam notkę? Ano ładną, tak ładną, że dzisiaj wracając z pracy, mój telefon obwieścił, że dostałam smsa. Od kogóż to? Pomyślała sobie Alutka, ostatni sms, który wysłał osobnik z krwi i kości, a nie system spamujący, dostała wczoraj wieczorem, zresztą to i tak okoliczność była specjalna. Zwykle zdarzało jej się czytać smsa co dwa tygodnie, co i tak było można nazwać natłokiem wiadomości w jej przypadku, a tymczasem ktoś pisał do niej smsa. No któżby inny w moim zaskakująco mrożacym krew w żyłach życiu, jak nie sam poszkodowany wczoraj udziałem w notce Filip. Widać chłopak wspiął się na wyżyny dyplomacji, bo w swoim smsie, ani razu nie użył wobec mnie słowa "idiotka", a nawet nazwał mnie człowiekiem. Łaaaał hip hip hurrra, weź Filip, bo jeszcze naprawdę wezmę to sobie do serca i pomyślę, że jestem człowiekiem! W każdym razie pragnę sprostować.

 

1) Filip nie twierdzi, jak pisałam, że słucha Eminema. Filip słucha Eminema, ma większość płyt(chodnikowych XD).

2) Eminem to nie hiphop.

3) Eminem to rap. (Białodupny raper, dobre sobie XD!)

4) Nie zgadza się równiez z ustępem odnosnie żon.

 

I widzicie państwo, niczego w życiu być pewnym nie można, Alutka dała by sobie głowę uciąć, że po tych serwerowych zawieruchach, jej adres przepadł zupełnie i nie będzie już dostepny dla osób z jej klasy, a tu taka heca! Dzieci uczcie się z przykładu cioci (16 lat zobowiązuje:P) Ali i pamiętajcie by zawsze ugryźć się w ozor zanim zapragniecie coś napisać.

  No, miało być dzisiaj o czymś zupełnie innym, raczej jakiś płaczliwy temat, ale widzicie, człowiek ze mnie dziwny i po pracy humor mam szampanski, a jeszcze ten fakt, że wplatałam się w kolejną niesmaczną sytuację, ah to mój żywioł! No i o osiem godzin jestem do przodu w sprawie Nikona. Jest git. Tak z tego co pamiętam, to już nawet układałam sobie w głowie co napiszę. Miało być między innymi takie zdanie w klimacie ciemny wieczór, ja stoję nad rozkopanym dołem, w dole zapewne jakieś zwłoki i tak kończę palić peta i rzucam go na podłogę. Teraz uwaga, uwaga zdanie: "Problemem wiekszości ludzi jest , że nie rozumieją tego, że ja nie uznaję relacji przyjaźni. Pchają swoje przyjazne pyski w oczekiwaniu odwzajemnienia. A ja zwykłam ludzi dzielić na tych, których wpuszczę do domu i tych, którzy nie przekroczą nawet furtki." No, mi się podoba:P Wiadomo, że i dom i furtka są metaforami, bo inaczej by było za mało nadmuchane. Ok, kończę już kończę, idę jeszcze popatrzeć na cudownego Nikona i zmykam... 

 

Aaaaaa! Zapomniałabym nadmienić jak bardzo byłam na was zła mysie pysie. Zła byłam, bo w swoim różowiutkich notesikach, nie zanotowaliście różowiutkim długopisikiem, że w 62 rocznicę zrucenia bomby na Nagasaki, wasza ukochana, klawa, arcyinteligentna Alutka ma urodziny! To oburzające! Panie Filippo, pan też nie raczył:P

07 sierpnia 2007   Komentarze (1)
fghfhhf  

Nie rycz mała, nie rycz, ja znam te wasze...

Dzień jak każdy, jak każdego dnia otworzyła oczy. Tej nocy śnił jej się Filip, stary klasowy kolega, z którym od września znów będzie chodzić do tej samej klasy. Sen ten był dość osobliwy, sugerował jakoby łączyło ją z nim coś więcej niżli codzienne grzeczności. Czasami patrzyła na niego pod tym kątem i wydawało jej się jakoby z jego strony też było coś na rzeczy, jednak postanowiła nie zawracać nim sobie głowy dopóki nie dorośnie do czegoś wiecej niżli ciaganie koleżanek za warkocze w celu wyrażenia swojego zainteresowania. Filip to własciwie typ o predyspozycjach pantoflarza, ma stanowczą matkę, z zawodu zresztą sędzinę. Zawsze uczył się dobrze, zwykle swoje miejsce znajdywał w klasowej trójce, do niedawna próbował się buntować. Nieudolnie udawał styl hiphopowca i twierdził, że słucha Eminema. Mówię nieudolnie, bo to zwykle jego mama decydowała o tym jak Filipek się ubierze. Nie mogła pozwolić, by nosił te cyrkowe spodnie z krokiem na poziomie kolan. Kobieta z silnym poczuciem estetyki ...i władzy. Być może podświadomie, zupełnie dyskretnie jakby chciała już na etapie gimnazjum wypatrzyć dla swojego Filipka żonę. Tak się akurat stało, że Ala akurat została wytypowana. Pewnego razu, gdy miała składać papiery do liceum, z racji tego, że Filip również się tam wybierał, jego mama zaproponowała, że ją podwiezie. Była to kobieta stanowcza, a to nie była propozycja. To był wyrok. Gdy zamknęły się drzwi, a zamki lekkim pyknięciem zasygnalizowały, że wyjścia już nie ma, zaczęło się niby delikatne przesłuchiwanie odnośnie całego jej życiorysu. Ale po co tutaj o tym wspominam, to był jedynie sen, jakich w swoim zyciu śniła tysiące. Wstając uśmiechnęła się jedynie do siebie, jak bardzo abstrakcyjne moga być jej sny. Dzień nie zapowiadał się ani szczególnie optymistycznie, ani nazbyt źle. Ot dzień, jak codzień. Poszła do łazienki i spojrzała w lustro. Minęły już czasy, gdy na jej twarzy pojawiały się nieplanowane wypryski. Oczy miała średnio podkrązone, właściwie bardziej z powodu niezmytego tuszu do rzęs nizli niewyspania. I jedynie odbicie oka zwróciło jej uwagę. Pękniete naczynka, pierwszy ślad rozkładu ciała w procesie starzenia, czy może jedynie kilkudniowa zmiana gałki ocznej. Zepsuło jej to humor, zaczerwienienie na oku, a właściwie idaca przez pół oka żyłka, nie wyglądała na coś co zejdzie w ciągu kilku dni. Jakże zeszpeciło jej to dzień i buźkę. Bez skalpela się nie obejdzie.Odeszła zirytowana od lustra, zrzuciła piżamę i owinęła się szlafrokiem. Jak każdego dnia poszła wziąć prysznic. Umyła głowę, bo nadal nie zdązyła zlikwidować tego głupiego nawyku codziennego faszerowania swoich włosów szamponem. Zawinęła włosy niedbale w ręcznik i usiadła w salonie. Na stole leżała bombonierka, w niej resztki zawartości, czekoladki, na które jest najmniej chetnych. Tym razem były z nadzieniem toffi. Nie przepadała za tym smakiem, przepadała jednak za wszystkim co jest słodkie. Tym sposobem na śniadanie zjadła pół bobonierki i chyba jedynie tym, ten dzień zaczynał się różnić od wszystkich poprzednich. Wkrótce zdjęła ręcznik i usiadła przed komputerem. Włosy schły, a jej tak fatalnie nie chciało się ich rozczesywać. Nie miała dla kogo. W rezultacie wyschły nierozczesane tworząc na jej głowie afro i jedynie wiadomość, że za pół godziny ma być gotowa do pracy zmusiła ją do doprowadzenia się do porządku. Przepracowała równo cztery godziny. Wśród palącego słońca i klących robotników. Było jej jednak wszystko jedno. Wróciła do domu, czekali na nią dziadkowie. Przywitała się z nimi jedynie przez "dzień dobry", bardzo często żałowała, że nie umie się witać w sposób bardziej ciepły, ale taka już jest, bezemocjonalna. Na stół został wniesiony tort, odbył się coroczny test wydolności płuc i były życzenia. On jednak nie napisał, a nawet On nie napisał, że ten dzień różni się czymś od poprzedniego i następnego. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest samotna. Cynizm nie pozwolił jej jednak na dłuższą refleksję. Zwykły sierpniowy poniedziałek popołudniem. Ten dzień, nie różni się niczym od zwykłego dnia. Jedynie głupia legitymacja szkolna wskazuje, że ukończyła kolejny rok życia, równie samotnie jak kazdy poprzedni.

Im bliżej jestem Nikona D40 tym bardziej chce posiąść Nikona D40x...człowiek to jednak stworzenie pazerne...

06 sierpnia 2007   Komentarze (1)
dsfgsgfds  

Babcia Krysia superstar...

Z wielkim trudem wtoczyłam się przed oblicze komputera i oto jestem, piszę dla was notkę. Po obiedzie u babci Krysi nie sposób inaczej dostać się gdziekolwiek. Dzisiaj co prawda standardowy obiad niedzielny, czytaj schabowy i pomidorówka, ale ten smak....ah ten smak to poezja, na której eksporcie państwo mogłoby zarobic krocie. Dobrze, ale ja dzisiaj nie o kulinariach i własciwie tez i o niczym konkretnym. W każdym razie drodzy państwo wspomnę, że poznać tą oto szalenie nieprzewidywalną staruszkę(choć i z tym wiekiem nie ma co przesadzać), to zaszczyt ogromny, więc drodzuy kandydaci na męża, liczcie się, że prędzej czy później traficie przed oblicze mojej babci:P Jeszcze chyba nie było obiadu, żebym nie leżała ze śmiechu na podłodze. Dla przykładu, dzisiejszego południa, a właściwie popołudnia, kiedy to juz wszyscy siedzą przy stole, półmisek z mizerią w ruchu, temat prowadzonej rozmowy schodzi na schorowanego znajomego, a babcia z uśmiechem na ustach oznajmia wszystkim siedzacym, że ona jak juz umrze, to chce zostać pomocą dydaktyczna dla studentów medycyny. Looodzie, tego to nawet ja bym nie wymyśliła;) Mało co się kotletem ze śmiechu nie udławiłam. Inna sprawa, że ja zwykle jem w pospiechu i takie udławienie w moim przypadku jest śmiercią w przyszłości jak najbardziej prawdopodobną. Nie wspominając o tym, że nie umiem posługiwać się nożem i kotleta jem jak sześciolatek i jak najbardziej nie wyolbrzymiam, bo najpierw kroję nożem na kosteczki i potem widelcem to zjadam:P No taki inwalida ze mnie. Tak, a po zjedzeniu obiadu, jak zwykle babcia rozpoczyna temat "a Bernard jak był mały, a Ala jak była mała, a Darek jaki był duży". I wtedy zaczyna się popołudnie wspomnień, setny raz opowiadane, jak mnie bracia przywiązywali do bramy, jak podziurawiłam fotel, jak podpaliłam dywan. Różne wybryki sprzed okresu szkolnego;) Ah te niedzielne obiady...

I już tylko 300 złotych dzieli mnie od Nikona:)

05 sierpnia 2007   Komentarze (1)
gfdsfgd  

O wszystkim i o niczym, rozważania o zmierzchu...

Jest siedmiu mężczyzn, którzy upewniają mnie w przekonaniu, że urodziłam się jakieś 20-30 lat za późno.

 

 

♦ Waldemar Łysiak

 

♦ Janusz Korwin Mikke

 

♦ Wojciech Cejrowski

 

♦ Pułkownik Heldbaum ;) 

 

♦ Tilo Wolff

 

♦ Gary Oldman

 

♦ Rocco Siffredi (znawcy kinematografii wiedza o kogo chodzi XD)

 

Na szczęście jest jeszcze Krzysztof Bosak:P A propos, przegladajac moja skrzynkę mejlową, wzrok mój przywołał pewien krzykliwy nagłówek porcji codziennego spamu wysyłanego przez niejaki portal pudelek.pl. Głosił on...chwila co on głosił...coś w stylu "Saleta krytykuje pupę Kasi Cichopek! czy  Uczestniczka "Tańca z gwiazdami" Isis Gee jest facetem!? ". Zabicie mnie, ale musiałam się dowiedzieć, co Przemek ma do pupy Kasieńki, ulubienicy tysięcy polskich gospodyń! No i tak mnie lektura, wyobraźcie sobie pochłonęła, wypieki na policzkach i te sprawy, gdy w końcu na istnym głodzie wiedzy, czyj jeszcze tyłek i komu się nie podoba, trafiłam na niusa, że oto nasz śliczny Krzyś, niegdyś prezes Młodzieży Wszechpolskiej, obecnie poseł na Sejm RP, wystąpi w Tańcu z gwiazdami. No cóż, najpierw konsternacja, co jest, Krzysiu, tyś przecież moim ulubieńcem, a takie numery wywijasz?! Aaaale po chwili, oh Krzysiu, Ty to jesteś:P Przecież wiadomo, że występ w tym programie ma służyć jedynie wzrostowi popularności, a jeśli grono fanek dzieki temu postanowi żyć jako wzór cnot marząc, że w przyszłości zostaną dziewczyną boskiego Bosaka, to ja mogę jedynie podziękować panu Krzysztofowi, niech polska młodzież wzrasta wzorem naszego Krzysia, a będzie dobrze. Dobrze, to tyle o gorących towarach z nowej edycji Tańca z gwiazdami:P Swoją drogą...to sie tak trochę jak Moda na Sukces robi, ale jak Boga kocham, to jest dla mnie fenomen socjologiczny!

A teraz melancholijnie...stary poczciwy Kazik...

 

Co u Ciebie nowego? Tyle lat cię nie widziałem
Kiedy to ostatni raz, nawet nie zapamiętałem
Dokąd jechał ten pociąg, którym jechać miałeś?
Wsiadłeś wtedy w ogóle? Czy na peronie stałeś?
Jakie słowa i myśli były z nami w tej chwili?
O czym żeśmy gadali i w co żeśmy wierzyli?
Wszystko mi się miesza
Obraz, obraz przykrywa
Weź, mi proszę przypomnij
Właściwie jak się nazywasz

Coś raz miałem i nie mam
Z resztą trudno to powiedzieć
Co to było? Lecz chyba było warto to mieć?
Wtedy życie było mocne, szybkość też niczego sobie
Nie sądziłem, że Cię spotkam jeszcze kiedyś, bowiem
Na rozstaju każdy jeden wtedy poszedł w swoją stronę
Drogami, które bardziej od siebie oddalone
Opowiadaj szybko, niewiele czasu mam mój kolego
Naprawdę tyle lat. Co u ciebie nowego?

Kiedy zrozumiałem jak ważny jest każdy dzień
Okazało się, że już coraz dłuższy rzucam cień
Kiedy zrozumiałem jak ważny jest każdy krok
Zobaczyłem siebie gdy ledwie zaczął się film

Gdy odgarnąć mogłem wreszcie co ważne tutaj jest
Mocniej serce mi zabiło, coś się otworzyło
Świat odmienny się stał inny wymiar już miał
Gdybym umiał cofnąć się

Kiedy nauczyłem się jak te torby swe nieść
Zrozumiałem, że tak nie ma aby obie prawdy mieć
Tylko tyle i aż tyle nauczyłem się tu
Życie dając jednocześnie też odbiera każdemu

Kiedy zrozumiałem jak ważny jest każdy dzień
Coraz dłuższy za mną cień, z każdym dniem dłuższy cień
Kiedy zrozumiałem jak ważny jest każdy dzień
Gdybym wiedział to co wiem
Gdybym wiedział to co wiem
Gdybym wiedział to co wiem
Gdybym wiedział to co wiem
Gdybym wiedział to co wiem
Gdybym wiedział to co wiem

03 sierpnia 2007   Komentarze (1)
szfghfdsgh  

Żegnaj Nikoś?!

No to mamy żałobę, po wczorajszej entuzjastycznej notce przychodzi kolej na ostudzenie emocji i gorzką gorycz porażki. Choć i tak sytuacja ma swoje dobre strony. Zakochana do szleństwa w moim nowym obiekcie wetchnień postanowiłam dokładniej zgłebić warunki cudownego rabatu "Zwrot gotówki na 90 rocznicę". Otóż, jak czytamy w ustępie 3 regulaminu promocji "Sprzedaż Premiowa dotyczy tylko konsumentow, czyli osób fizycznych, które nabywają rzecz w celu niezwiązanym z działalnością zawodową lub gospodarczą. Ze Sprzedaży Premiowej „Weź 340 zł” mogą korzystać wszyscy mieszkańcy Polski, którzy mają ukończone 18 lat, a każda osoba może z niej skorzystać tylko raz. Z niniejszej oferty nie mogą korzystać pracownicy firmy Nikon i najbliżsi członkowie ich rodzin." Czyli albo rybki albo akwarium, choć w tym przypadku bardziej opłaca się zrezygnować z rzeczonej promocji niżli odjęcia podatku VAT. Aj, aj, podcięło mi to skrzydła, lecz trzeba zakasać rękawy i najzwyczajniej te pieniadze zarobić. Takie życie, oby tylko pogoda była, bo inaczej arbeitu nie ma. Z kolei wspomniana dobra strona, to to, że zdążyłam się o tym dowiedzieć jeszcze przed kupnem, bo zamierzałam ubłagac tatę o pozyczkę z szybkim wyjasnieniem, ze wedle promocji, te pieniadze mu splace w przeciagu 28 dni od daty zakupu. A wtedy to dopiero by była kaszana, uła już słyszę te wszystkie teksty o moim pasozytniczym trybie zycia, stara spiewka, ale wyjatkowo nieprzyjemna. Dzieki Bogu, kto czyta nie bładzi i uniknelam tej nieciekawej sytuacji. Zreszta odetchnelam też, bo do konca sierpnia(termin trwania promocji) pieniadze mialabym na styk, a tak, jak cos sie nie uda, to moge liczyc na Boze Narodzenie i dobrotliwego pana Mikołaja:P No i nie jest źle, bo ogólnie jestem zadowolona, że mojemu bratu z pomocą kolegi, który to rzekomo zna się na aparatach, udało się wyperswadować mi pomysł zakupu kompaktu za taka cene. No niby fajnie, ale tego Nikosia to ja sobie do kieszonki nie wsadze, jednak trzeba skończyć z tym głupim szpanerstwem i postawić na jakość. W sumie to i lepiej, taka lustrzanka nie jest zobowiązujaca, jest akurat na moje wymagania i przede wszystkim nie ma przesadzonej liczby megapikseli. Choć korci mnie Nikon D40X, nowsza wersja z matrycą 10mp, ale to już wydatek nie na moja kieszen, więc sobie odpuszczę. Może ktos chce mnie zatrudnić na dugi etap?!:P
03 sierpnia 2007   Komentarze (1)
ghdsghfdg  
< 1 2 >
Pewna_dziewczynka | Blogi