• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
26 27 28 29 30 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 01 02 03 04 05 06

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum grudzień 2007


o

Co za chłam, co za badziewie, wszędzie, naokoło mnie, nade mną, pode mną i we mnie. Do niczego. Popadłam w głęboką depresję, dlaczego jedna z kukiełek w reklamie Opla Corsy wygląda jak Hitler?

 

Jest mi smutno.

31 grudnia 2007   Komentarze (1)

Edith

Mam problem, który na wątrobie mi leży. Zakochałam się. Nie mogę pisać o tym jednak, nie mogę mówić. Tak łatwo spłoszyć tym wyznaniem można. Tym bardziej, że może mylę uczucia, może żadna miłość mną nie powoduje, lecz zwykłe zauroczenie, co minie za dzień. Z drugiej jednak strony tak by mi ulżyło, gdybym wiedziała co jest na rzeczy, odważyła się postawić wszystko na jedną kartę... Za dużo słucham Edith Piaf, za dużo Marleny Dietrich i ta cała świąteczna atmosfera również mojemu rozsądkowi nie służy. Myślę o nim, wędruję po szlakach naszych spotkań, co chwila wypatruję, wariuję? Chcę się z nim jak najszybciej zobaczyć, lecz gdy nadchodzi ta chwila, nie jestem w stanie mówić, dziwnie się zachowuję... I nie wiem, czy żartuje ze mnie, czy rzeczywiście chwytając mnie za rękę chce mi sprawić przyjemność, dać do zrozumienia, że tak nie zachowują się przyjaciele... Paweł, jak to właściwie jest?
26 grudnia 2007   Dodaj komentarz

bitte geh nicht

Jak co roku i tym razem przekonałam się, że pojemność żołądka jest ostatnią rzeczą, którą bierze się pod uwagę podczas świątecznego obiadu. Mamusiu, jak boli... Wydaje mi się, że się zakochałam albo przynajmniej zdołałam sobie wmówić, że się zakochałam...dziwne, tak na zimę? I nie da się uniknąć porównania z rokiem poprzednim, co to się wtedy działo... a jak dramatycznie opisane było, jak nam Alutka przeżywała, że świat zły, że ludzie niedobrzy... a sama też głupsza jeszcze była... po roku przyzwyczaiła się, tylko czasu zmarnowanego szkoda. Ludzie się nie zmienili, Alutka niespecjalnie zmądrzała. Żyje jak żyła pasożytniczo, leniwie, cicho. Częściej jedynie pociągami jeździ, Ala kończ...

25 grudnia 2007   Dodaj komentarz

Hej ptaszku mam wiadomośc złą, twój dom...

Jekież to niewymiernie dziwne uczcucie móc znów siedzieć tu, w wygodnym fotelu prezesa miast twardym bibliotecznym krześle, niewymierne, otóż to! Mamy zatem Wigilię, 1,5 godziny przed pasterką, zdawać by się mogło, że wieczoru tego już wszystkie spory są zażegnane, ale niestety odczuwam, że tak nie jest, trochę to wszystko naciągane, ale nie powinnam tego stanu rzeczy komentować, skoro sama do tego doprowadziłam. Właściwie Święta się jeszcze nie zaczęły, a już od kilku dni cała ta przedświąteczna atmosfera mi nosem (by nie powiedzieć dosadniej) wychodzi. Co ciekawsze, nie wiem co jest tego przyczyną. Nie wiem, czy drażni mnie to, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozmnorzyły się osoby rzekomo zbierające na dzieci biedne albo chore, albo i obie te rzeczy na raz dla wzmocnienia efektu, czy może to, że zewsząd atakowały mnie afisze informujące, że muszę coś kupić, bo w końcu Święta bez prezentów, to Święta żadne, a może te tłumy ludzi w hipermarketach, które nie pozwalały mi spokojnie pochylic się nad wyborem mrożonek, nie wiem, ale faktem było, że w ciągu tych kilku dni łatwo było ode mnie oberwać. Teraz zresztą też. Mikołaj co prawda rózgi mi nie przyniósł, wiedział już bowiem, że gdy uczynił to 9 lat temu rózga w szale została przeze mnie połamana w drobny mak i wyczuwając, że Mikołaj ma jakies dziwne konotacje z moimi rodzicami, postanowiłam wziąc na nich odwet, o atmosferze świątecznej można było wtenczas zapomnieć. Cóż...Nikt nie mówił, że byłam dzieckiem łatwym. Materialnie rzecz ujmując na całym tym swoim złym zachowaniu (mówię tu o obecnym czasie) wyszłam o jeden sweter do tyłu. Smutne... Ale jeszcze smutniej będzie w miesiącu styczniu, kiedy to będe miała kolejny szlaban. Skąd to wiem? Chciałoby się powiedzieć, że tak jak zwierzęta w Wigilię mają okazje przemówić ludzkim głosem, tak i Alutka potrafi przepowiedzieć swoją przyszłość, lecz w jej przypadku nie trzeba być prorokiem, by domyślać się, że za miesiąc z pewnością nawet przy chęciach najszczerszych zdoła powiedzieć o jedno słowo za duzo albo i przypadkiem nieopatrznie zostawi na swoim biurku kartkę z podrobionym zwolnieniem, jednak wiedząc, że w styczniu szykuje się kolejna wywiadówka, a w miniony czwartek Alutka była jedynie na dwóch pierwszych lekcjach nie trzeba być nawet człowiekiem szczególnie inteligencją obdarzonym, by najzwyczajniej te dwa fakty ze sobą połączyć. Co robiła w owym czasie - tajemnica. Zaśpiewać wam może jedynie Non! Rien de rien/Non ! Je ne regrette rien... Na pasterkę, matko...
24 grudnia 2007   Dodaj komentarz

Jak Alutka się cywilizuje...

Tak, tak zbliża się Sylwester, a ja bynajmniej z moich planów nie rezygnuję. Co ważniejsze raz w obecności mamy wypowiedziałam odpowiednio zestawione słowa "Sylwester", "koleżanka" i o dziwo nie spotkało się to z reakcją definitywnie dającą mi do zrozumienia, że zdanie "Spędzę Sylwestra u koleżanki" ma wartość logiczną równą zeru. A dzień ten zapowiada się obiecująco. Tli się we mnie myśl, że  mogłabym wtenczas wylądować w Reszlu, gdzie z kolei trafiłabym do jakiegoś pubu, restauracji, baru - jeden pies, byleby otwarte było do rana, kiedy to z owej miejscowości bym miała jakieś połączenie powrotne. To jest oczywiście jeden z nielicznych minusów, odwiedzania miejscowości małych, bo zwykle PKS staje tam jeden raz dziennie, co prawda walory estetyczne to rekompensują, lecz w mojej sytuacji może być to problem, który zmusi mnie jednak do rezygnacji z podobnych zamiarów. Mimo wszystko nie wyobrażam sobie siebie tego dnia w Toruniu, czy innym większym ośrodku miejskim. Ma być kameralnie, niekoniecznie niebezpiecznie, ale chciałabym zapamiętać tego Sylwestra, póki jeszcze takie jego spędzanie jest dla mnie zakazane. Mam pietra, oczywiście mam pietra, bo i sprawę sobie zdaję, że przypadki chodzą po ludziach, szczególnie po kobietach... Tymczasem, wczoraj jak to już w zwyczaju od czasu do czasu mam, postanowiłam zmienić swoje życie. Oczywiście, jak zwykle, od wczoraj jestem grzecznym i mądrym dzieckiem i chcę zbawiać świat, najdalej jutro powinno mi minąć. Zaczęło się wczoraj, bo zraziła moje oczy ocena z kartkówki z Łaciny, rzetelnie zresztą przez Dreikopela zapowiedzianej. Brzmiała ona "dobry" i oczywiście nie zaowocowała chęcią rzucania się z mostu, ale poczułam pewien niesmak. Czwórki z tego przedmiotu mnie nie satysfakcjonują, w moim przypadku są dowodem lenistwa. Bo i prawda, zamiast wziąć się najpóźniej we wtorek wieczorem za naukę końcówek czasu przeszłego i przyszłego, ja postanowiłam posiąść tą wiedzę na środowej lekcji historii, która poprzedzała ową kartkówkę. Może gdybym do opanowania miała większą część materiału, do całej sprawy podeszłabym z większą powagą, lecz zajrzawszy do podręcznika we wtorkowy wieczór uznałam, że właściwie jeśli popatrze na to przez 15 minut, kartkówkę uda mi się napisać z zadowalającym rezultatem na tzw. inteligencję. Z góry było wiadomo, że "na inteligencję" w przypadku Alutki udać się nie mogło. Rezultat jest jaki jest, co prawda Dreikopel wyrokuje, że na półrocze będę miała piątkę, ale w końcu nie dla szkoły się uczę... Dzisiaj zatem w ramach akcji "telewizja to zło" postanowiłam się sprzed jej oblicza uwolnić. Jak widać obecnie przesiaduję w bibliotece, następnie zamierzam odwiedzić pewien koktajlbar odkryty niedawno przeze mnie w jednym z zaułków olsztyńskiej starówki, gdzie podejmę się napisania listu do Bacha, bo ten wczorajszy, uwierz mi Bachu, jest nieczytelny dla człowieka w stanie trzeźwym. Później czeka mnie seans filmowy w Awangardzie. Zastanawiam się nad "Pora umierać" i "Dzisiaj jest piątek". Jako, że jednak dzisiaj nie jest piątek, a z samego plakatu wyczytać mogę, że jest to raczej film bełkotliwy - choć bardzo prawdopodobnie, że się mylę - myślę, że trafię na "Pora umierać". Pora zatem na mnie i do... poniedziałku mam nadzieję...

15 grudnia 2007   Dodaj komentarz

Nie mam czasu na tytuł...

Trwa niestety czas szlabanów i niestety od piątku wiem, że trwać będzie jeszcze długo, co najmniej do świąt. Mówię od piątku, bo dnia tego po raz kolejny nie powstrzymałam swojego języka i powiedziałam o jedno słowo za dużo, czyli "przygotowuję się". Kontekst był następujący:  Alutka  wyczerpana  siedziała w  salonie czytając "Najwyższy Czas!", gdy  do pomieszczenia weszła mama.  To jeszcze nie zdołało wyprowadzić naszej Alutki z równowagi, dzielnie powstrzymywała się nawet, gdy mama włączyła telewizor, lecz wraz ze zwiększeniem głośności, nie mogła dłużej milczeć, rzekła zatem: czy ten telewizor musi tak ryczeć?! (jak Alutka po wywiadówce:>) Ścisz go. Na co odpowiedz dostała następującą: gdy już będę  stara i niedołężna, będziesz mogła  mi rozkazywać... I niestety padło nieszczęśliwe, niefortunne, niewłaściwe "właśnie się przygotowuję". Wiem, wstyd mi przed samą sobą... Dobra, Alutka nie bajeruj, jeszcze oburzona byłaś na mamę, że śmiała się na ciebie po tych słowach obrazić... Zresztą, z mamą jak z mamą, przez jeden dzień uda, że nie jestem jej dzieckiem, a później mi jogurciki, owoce kupuje jak by co najmniej mnie przeprosić chciała, ale gdy sprawa dochodzi do organu najwyższego - Ojca Dyrektora, wtedy nie ma już odwołania, a wszelkie słowa wypowiedziane są dokładnie przeciwko oskarżonemu użyte. Niestety i tym razem tato dowiedział się o moim nie najlepszym stosunku do mamy i się ino pogniewał, co oznaczać w obecnej sytuacji może tyle, że nie będzie się do mnie odzywał lub robił to jedynie w sytuacji przymusu - dla przykładu, gdy trzeba mi będzie powiedzieć, że jestem pasożytem - aż do Świąt, bo wtedy sam ksiądz z ambony mu przypomni, że swe dzieci kochać trzeba. Choć i tu niczego pewnym być nie można, bo był i pewien rok, gdy całe Święta tato przetrwał obrażony na całą rodzinę, za to, że ze spiżarni zniknęły świąteczne kabanosy(Czy ktoś zgadnie, kto przyczynił się do ich cudownego zniknięcia?;)). Oczywiście, sytuacja anegdotyczna, proszę sobie tutaj mojego Ojca za jakiegoś potwora nie postrzegać, to dobry człek, tylko dzieci mu się nieposłuszne trafiły. My tu gadu - gadu o Świętach, a naturalną koleją rzeczy, po Świętach rzeczą równie ważną, jak nie ważniejszą dla laickiego społeczeństwa jest Sylwester, najczęściej organizowany poza domem. No właśnie, do tej pory Alutka z Sylwestrem poza domem wiele mieć wspólnego nie mogła, ale kiedyś trzeba zacząć. W końcu jest już licealistką. Nie mam tutaj jednak na myśli jakiejś domówki suto
zakrapianej Piccolo, bądź też napojami z większą ilością bąbelków i procentów. Już od dłuższego czasu marzy mi się spacer porą ciemną. Niespecjalnie dociera do mnie, że w noc sylwestrową, gdzie ilość upitych mężczyzn drastycznie wzrasta, wzrasta również prawdopodobieństwo wylądowania w krzakach, ryzyko zawsze wpisane jest w koszta. W obecnej chwili oczywiście jako Alutka nie zdaję sobie sprawy, że po 15 minutach takiego szwędania będę miała dość, że będzie mi zimno i smutno, że nawet upici mężczyźni nie zwracają na mnie uwagi. Z perspektywy tych kilku tygodni, taka wyprawa pora ciemną jest moim marzeniem. Marzeniem większym jest Sylwestra, a przynajmniej jego część spędzić w pociągu, lecz taki pomysł kwalifikuję już jako "hardcore" i staram się o tym nie myśleć. Ogólnie całe te moje rozważania są rzeczą, która między bajki winna być wsadzona, bo zasadnicza kwestia, czy zostanę gdziekolwiek puszczona (samemu wszak puszczać się nie wypada) nie dość, że w ogóle nie została jeszcze poruszona, to po wszystkich tych emocjach jakich dostarczyłam ostatnio rodzicom, jest - jakby nie patrzeć - wątpliwa, nie powinnam się spodziewać pozwolenia chociażby na Sylwester kółka różańcowego (aaaale Alutka ci się żart wyostrzył), a co dopiero rzekomy Sylwester u koleżanki, który to miałby być jedynie przykrywką. Zresztą ta wyżej wspomniana chęć spacerowania nocą niebezpiecznie we mnie wzrasta i to nie tylko w odniesieniu do nocy sylwestrowej. Ona właściwie prześladuje mnie w każdy weekend. I dzisiaj na przykład jestem z siebie dumna niesłychanie, że w tą sobotę oparłam się samej sobie i z domu się nie wymknęłam, po części zawdzięczam to tacie. Otóż, być może sprawca całego zamieszania był zbyt duży wpływ lektury Szekspira, ale zamarzyła mi się ucieczka przez okno. W grę wchodziły niestety jedynie okna w pokoju mojego najstarszego brata, który - jak zdawało mi się - wyjechał na kilka dni i okno w moim pokoju. Mówię niestety, bo oba te pomieszczenia usytuowane są na piętrze, w związku z czym jawiła się wizja zjeżdżania po rynnie lub schodzenia po wklęsłych elementach elewacji. Już podczas pierwszych oględzin musiałam stwierdzić, że z mojego pokoju tym sposobem wyemigrować będzie ciężko biorąc pod uwagę moja rzeczywista formę, która kwalifikuje się do I grupy inwalidzkiej. Swoje przygotowania zaczęłam zatem kierować pod kątem okna brata. Coraz bardziej jednak przekonywałam się, że brat wcale na kilka dni nie wyjechał i że mogę wracając o 2-3 w nocy przez okno jego pokoju być niemile zaskoczoną. Twardo trwałam jednak, chęć była silniejsza od racjonalnego myślenia, chociaż nadzieję już traciłam, bo i stopień trudności w wydostaniu się przez to okno był niewiele mniejszy. Wybawieniem okazało się jedno spojrzenie w kierunku drewutni, gdzie na samej górze leżała drewniana drabina. Warto jednak podkreślić "na górze", bo było to jakieś półtora metra od mojej głowy, co prawda przy wyciągniętych rekach niespełna pół, lecz zdawało się to nie mieć znaczenia - drabina była poza zasięgiem. Alutka nie byłaby jednak sobą, gdyby ot tak zrezygnowała, ręce opuściła i powiedziała, że grzecznie tej nocy w swym łóżku spać będzie. Szybko zauważyła, że ściana drewutni jest niemal stworzona do wspinaczki i tym też sposobem, niemiłosiernie się obijając, drabinę ściągnęła. Osadźmy jednak to w czasie. Z tego co pamiętam kombinować zaczęłam, gdy za oknem zapadł zmrok, jak wiemy zimą zapada on dość wcześnie i z tego co pamiętam, tego dnia była to godzina 16. Wtedy tez dostrzegłam urok ciemności panującej za oknem i pomyślałam sobie "fajnie byłoby się przejść". Nic jednak nie kreci Alutki w sposób równy jak rzeczy niedozwolone, dlatego pytanie, dlaczego na ten spacer nie wybrałam się już o 16, czy nawet o 18 nie powinny was nurtować. Gdy podjęłam się próby ściągania drabiny, było już po 18. Dokonawszy tego w okolicach 18:40 zaczęłam rozmyślać nad tym, z którego okna byłoby mi najwygodniej wyjść, lecz zapomniałam o jednym jak się okazało istotnym fakcie. Mianowicie o tym, że oba okna w pokoju mojego brata w pionowym sąsiedztwie są z oknami kuchni, w której to znajdowała się moja mama. Postanowiłam zatem odczekać aż mama skończy wszelkie prace kuchenne i dopiero wtedy drabinę ustawić w miejscu właściwym, zostawiając ją zresztą wtedy obok okna. Okazało się niestety, że tata akurat wychodził z biura by sprawdzić skrzynkę na listy i się zdziwił widząc drabinę. Jako, że Ordnung muss sein drabinę odstawił, a mi po krótce wyjaśniając odechciało sie ucieczek, bowiem stwierdziłam, że wiatr mi w oczy i mój plan nie ma najmniejszych szans powodzenia, a cały ten spacer odbiję sobie w Sylwestra. Alutka, a widzisz tu czołg? Idę...
10 grudnia 2007   Dodaj komentarz

Wyprawa po toruńskie pierniki przez Bydgoszcz...

Jakiż to miód dla mych oczu, że grono czytelników wchodzi w interakcję ze mną poprzez komentarze, jakiż dowód na to, że jednak nie mam narcystycznych skłonności i nie pisuję tego bloga jedynie po to, by zachwycać się sobą. Zatem relacja z Bydgoszczy i okolic stała nam się przez moja nieostrożnośc "never ending story", ale skoro już obiecałam, to swego słowa dopełnię. Na czym stanęło? Ustalmy, że jestesmy w momencie mojego powrotu znad Łyny, tfu- Wisły(gdziekolwiek piszę Łyna, prawdopodobnie chodzi o Wisłę), kiedy to w pospiechu lustruje rozkład szynobusów do Bydgoszczy, nastepnie kupujac bilet do wspomnianej miejscowosci. Klamka zapadła, wydajac te 7 złotych, mozliwośc powrotu do Olsztyna miałam jedną, czyli "na autostopowicza". W swej lekkomyslności sposób ten wydawał mi się mimo wszystko niebezpieczny, nie mogłam zatem trafić nigdzie indziej jak do Bacha i byc na niego zdaną. W czasie mojej podróży oczywiscie mogło się zdarzyć tysiąc rzeczy, które co prawda moja nieograniczona wyobraźnia była w stanie przewidziec, lecz nie skonsultowała tego z osrodkiem mózgu, w zwiazku z czym cechowała mnie w tamtym momencie całkowita beztroska. Bo mogło być i tak, że pociag by ni stad ni zowad się zepsuł, mogłoby byc i tak, że dwóch nastolatków świetowałoby swoje urodziny i jeden w hojnym geście postanowiłby zafundowac drugiemu ciekawe doświadczenie - "Reakcja pasażerki z parapetem przedziałowym". Prawda, mogło tak być, lecz ja nie byłam wtedy tego świadoma. Skadinąd towarzystwo na tej trasie trafiło mi sie bardzo kulturalne, nie mogłam narzekać na nadmiar ekspresyjnych srodków wyrazu zamiennie używanych z przecinkami. Naprzeciw mnie siedział mężczyzna, co oczywiscie decydowało o moim zadowoleniu, dwa fotele obok mnie znajdowała się starsza para. Było cichuteńko, czyli tak jak Ala lubi najbardziej, a przynajmniej jak mówi żeby pozować na mądra dziewczynkę. W pewnym jednak momencie postanowiła zerwać ze swoim wizerunkiem i w uszy swe wsadziła słuchawki, jako, że znudzona była muzyką jaką posiadała na swej znienawidzonej empetrzy nabytej przez wymuszenie internetowego sklepu PIXMANIA, postanowiła włączyć radio. Wszelkie żarty o Radiu Maryja są niestety już przeżytkiem, ale muszę, poprostu muszę wspomniec o tym, że jedyna stacją jaka mi w tamtym momencie odbierała, była właśnie rozgłośnia Ojca Rydzyka. Nie mam jakiegoś specjalnego urazu do tej stacji, dlatego do momentu, gdy nie zaczęli odmawiać koronki, odnajdywałam nawet pewna przyjemność, a czasami nawet radość ze słuchanych treści, a tym bardziej z telefonów słuchaczy. Rozpoczęcie koronki jednak mnie zniechęciło, dlatego kolejny już raz postanowiłam trwać ciszy, ewentualnie skupiać sie na wysyłaniu sygnałów do mojego sąsiada, że jestem wolna, a czy on jest wolny, to już nieważne. Było to bardzo nieudolne, skadinąd zewnetrznie niedostrzegalne, dlatego, że postanowiłam zaufac sile telepatii;) Pan z naprzeciwka był niewzruszony na moje telepatyczne wdzięczenie się, resztę podróży spedziłam zatem bez perypetii. Hmm...bydgoski dworzec...niewiele moge o nim powiedzieć, obawiam się, że nic z jego wygladu nie pozostało mi w pamięci. Nadzwyczajną uroda się nie cechował, z pewnością jednak większą od olsztyńskiego, ale to własciwie żadna sztuka. Z czystym sumieniem moge powiedzieć, że największą jego atrakcją był sam Bach, który dzielnie po mnie wybiegł. I teraz państwo drodzy, wrażenia ze zwiedzania pozostawiam dla siebie;) Ale o powrocie chętnie opowiem. Otóż, Bach niedobry, wodził mnie tak długo po wszelakich zakamarkach Bydgoszczy, że na dworcu znaleźlismy się na jakies 15 minut przed odjazdem. Co wiecej, bez biletu, widzac - a jakże by inaczej - kolejke porównywalną do tej, gdy za dawnych czasów w sklepie pojawił się komplet nowych meblościanek. Dzięki Bogu panie kasjerki okazały się nieocenione, dzielnie i szybko swe obowiązki pełniły, tak że na niecałe 5 minut przed odjazdem mogłam juz być spokojna, bo nie tylko bilet posiadałam, ale także nie musiałam się martwić o peron, bowiem Paweł w układzie dworca bydgoskiego był biegły. Wsadził mnie do pociagu i przezornie, zapewne znajac moje możliwości, przypilnował abym tym pociagiem odjechała. Dobry Bach. W żaden jednak sposób nie mógł tego uczynić w Toruniu, gdzie miałam przesiadkę, lecz wszystko poszło dobrze, no może z wyjątkiem jednego małego szkopułu, że gdy tak stałam na jednym z torunskich peronów, zadzwoniła do mnie mama. Nie miałam większego problemu z wmówieniem mamie, że jestem u koleżanki, wszak teraz miałam nowe koleżanki, które nie cechowała aż taka odraza wzgledem mojej fałszywej osoby, lecz w pewnym momencie rozległ się sygnał pociągu, bardzo donośne "piiii". Serce stanęło mi w gardle, ale chyba szczęście i tym razem było po mojej stronie bowiem nie zostało to nijak skomentowane, w związku z czym nie musiałam się motac w zeznaniach, że ogladam właśnie najnowszy serial Ilony Łepkowskiej o zyciu kolejarzy. Gorsze było to, że mama domagała sie bym własnie w tym momencie opusciła dom mojej wyimaginowanej znajomej i najpóźniej za godzinę była w domu. Cóż z godnie z obecnie znanymi prawami fizyki,  było to najzwyczajniej niemożliwe, ale  biorąc pod uwagę ton mojej mamy,  bardziej proszący niż grożacy, nie zawracałam sobie zbytnio tym głowy. Bac powinnam się zacząć, gdy zadzwoni tata, to jednak zgodnie z normą, miało nastąpić dopiero za jakis dłuższy czas, w kazdym razie po drugim, juz grożącym telefonie mamy. Udało mi się trafić do przedziału dla niepalących, co wiecej zajetego jedynie przez jedną osobę - Anetę. Aneta była studentką, miała chłopaka, czytała książkę nieznanego mi autora, nie lubiła prażonek i nie piła alkoholu podczas podróży pociągiem. Jako Alutka nie mogłam przecież dowiedzieć się tego przez rozmowę, jakim cudem weszłam w posiadanie tych informacji? Na poziomie Iławy, do mojego przedziału dosiadło się dwóch panów, którzy skutecznie podnieśli mi ciśnienie, wyjątkowo jednak nie swoją urodą, lecz...ustalmy, że zachowaniem. Oprócz wyglądu, który zdawał się wyrażać, że o tej porze i w takich okolicznościach nie powinnam zawierać z nimi znajomości, w pewnym momencie musiałam pogodzić się z faktem i zapoznać z wszelkimi możliwymi konsekwencjami tego, że panowie są nalani i żywo wyrażają chęć zawarcia nowej znajomości. Jedyny sposób jaki w tamtym momencie przychodził mi do głowy, to udawać, że mnie nie ma. Na wszelkie pytania odpowiadać zdawkowo, odwrócić się w stronę okna. Była to taktyka skuteczna, panowie większą uwagę skupili na mojej towarzyszce, która choć w stopniu równym niezadowolona z nowych współprzedziałowiczów, zaczęła z nimi rozmawiać. Panowie mieli nastrój imprezowy, to tez nie mogło się obyć bez trunków wyskokowych. Jako, że jednak byli gentelmenami, najpierw spytali damy, czy nie chcą wychylić z nimi litra ówcześniej wyciągniętego z torby. Zapewne ku wielkiemu rozczarowaniu, że damy trafiły im się nieimprezowe, musieli usłyszeć odmowę, zarówno ze strony Anety, jak i mojej. Zanadto się tym jednak nie przejęli, może i pocieszenie odnaleźli w tym, że litr na 2 głowy, będzie lepszy niż na 4. Mieli w sobie coś ze starożytnych Rzymian, którzy gardzili nierozcieńczonym winem, oni trunek swój rozcieńczali piwem. Budziło to we mnie strach, z każdą chwilą większy, lecz w owym czasie żyłam już tylko nadzieją, że pomimo rosnącej liczby procentów w ich krwi, pozostaną tak samo kulturalni jak przed przystąpieniem do tej libacji. I na szczęście złego słowa z perspektywy dnia dzisiejszego o nich powiedzieć nie mogę, bowiem ręce trzymali przy sobie...no w pewnym momencie zaczęły się sypać świńskie dowcipy, ale były to już przedmieścia Olsztyna, więc odetchnęłam z ulgą. Zbulwersowała mnie natomiast podczas tej podróży rzecz inna. Pan konduktor. Otóż, gdy panowie byli pomiędzy 4 a 5 kieliszkiem, do przedziału przyszedł w celu wiadomym pan konduktor. NIJAK nie zareagował na lejacy się niemal po podłodze trunek, powiedziałabym nawet, że oczy mu się zaświeciły na ten widok i w żaden sposób nie pofatygował się upomnieć tychże pasażerów. Oczywiście strach przed nimi mógłby pana konduktora tłumaczyć, lecz moi towarzysze, po alkoholu wyglądali raczej potulnie i mała uwaga, prośba, co prawda żadnego skutku prawdopodobnie by nie odniosła, lecz i w żaden sposób nie przyczyniłaby sie na szkodę samego konduktora. Więcej, zostałoby zachowane jego dobre imię, jako strażnika przyzwoitości. Niestety pan konduktor milczał i całą sytuacje potraktował z usmiechem. Jeszcze przed przyjsciem konduktora, dzwoniła moja mama, później dzwonił nawet tata zwiastując, że czekają mnie kłopoty, no ale sami widzicie, że nawet chęciach najszczerszych nie mogłam przyspieszyć mojego powrotu. Punkt 21 byłam na przystanku obok dworca, w godzinę po ostatecznym terminie mojego powrotu. I chociaż w domu byłam w okolicach bliższych 22 niż 21, miałam szczęście. tego dnia moja mama miała aerobik, stąd do domu wracała po 22, a tata jak zwykle siedział w biurze. Udało mi się zatem jako oficjalną godzinę przekręcenia klucza w drzwiach podać własnie 21. Bura była, lecz mniejsza i chwała Bogu za to...nie, właściwie wszystko jedno, skoro i tak mam szlaban... Dobrze jest jak jest, na tym historia ta się kończy, jak jednak z zycia wiemy, lubi się ona powtarzać, więc...;)
05 grudnia 2007   Komentarze (2)

Rozłąka z komputerem tydzień drugi...

Śmieszna sprawa, siedzę sobie właśnie kulturalnie w bibliotece, próbując wejść na mego bloga, gdy przed moimi oczami wyskakuje mi komunikat "Dostęp zabroniony. Kategoria: pornografia". Żeby tam jeszcze moje nagie fotki były, to bym zrozumiała, ale w przypadku następującym? Ah, rozumiem, tu chodzi o nagość taką metafizyczną, że niby autor obnaża się całkowicie ze swoich myśli, no tak, własnemu dziecku bym nie dała tego czytać. Dobrze, lecz nie o tym dzisiaj mówić będziemy, jeszcze tylko droga dygresji a propos Boskiego Krzysztofa. Przez 16 lat mojej edukacji, czy to szkolnej, czy pozaszkolnej, od lat najmłodszych wbijane mi było, że nie wygląd się liczy, nie szata człowieka zdobi. To jest oczywiście wierutna bzdura, bo gdyby tak było, gdyby mężczyźni żenili się z fizycznie niepociągającymi kobietami w wyniku dziedziczenia dzieci miałyby garbate nosy i oczy po przekątnej twarzy. Wygląd się liczy, choć ludzie wykształceni wiedzą, że nie stanowi on jedynego kryterium wartości człowieka. To biologia, ale różnica pomiędzy małpami a nami ludźmi jest taka, że my zdołaliśmy ją przez te kilka tysięcy lat bardziej lub mniej okiełznać. Może Krzysio nie jest przystojniachą, ale to co sobą reprezentuje obecnie jest według mnie godne uwagi. Jeśli przyjmiemy, że jest kibolem i nazistą, to sorry Winnetou, ja według tego schematu jestem i kibolem, i nazistą, i homofobem. Wszystko w jednym swoisty eintopf. Tak, tak, zresztą porzućmy już te niedorzeczności. Miedzy nami, co prawda nie chcę nikogo straszyć, ale Krzysio jest tym jednym z ładniejszych z mojej listy Obiektów Westchnień;).

Co słychac u panny Alicji K.? Jest nie tak ciekawie jak mogłoby się wydawać, szlabany nadal są, ale  nie cierpię przesadnie z powodu nazbyt oziębłego stosunku moich rodziców do mnie. Zdaje się, że ten kawałek gumy potraktowali jako szczeniacki kaprys. I jak najbardziej cieszę się z takiego obrotu sprawy, gorzej byłoby, gdyby doszli do wniosku, że ich niespełna 16 letnia córka rozpoczęła już życie płciowe. Brrr, nie, nie chcę nawet myśleć, że oni mogliby tak pomyśleć. Ale na ich miejscu czułabym się niesłychanie nieswojo, wszak nawet nie podjęli ze mną jeszcze "poważnej rozmowy"(o tym skąd się biorą dzieci), a tu nagle okazuje się rzecz równie zaskakująca. Nawet jeszcze dnia nie było, że przyprowadziłam jakiegoś "kolegę" do domu... I nie zanosi się na to by taki dzień był. A, pan adorator, Misiek zrobił się ino nachalny, musiałam porzucić złudzenia, że jestem dla niego ofiarą jedynie do męczenia swymi opowieściami, gdy w esemesie zapytał się mnie, czy nadal latam za brodatymi studentami. Cóżżż... Oj Miśku, Miśku. Nie latam, bo damie nie przystoi :P Taka jest wersja oficjalna, w rzeczywistości pewnego dnia rzekłam: - idźcie wy wszyscy w diabły - i "skończyło się lovestory". Zresztą studenci to jeszcze dzieciaki - powiedziała 16 letnia Alicja K. :> Prawda jest niestety taka, że sama Alutka emocjonalnie stoi gdzieś na poziomie 6 latka, któremu trudność sprawa artykułowanie chociażby podstawowych potrzeb. A może to tylko kamuflaż? Dobra, ustalmy wersję, że mam to gdzieś, gdy książe się zjawi będzie fajnie, gdy się nie zjawi będzie jeszcze fajniej, bo jak już kiedys  prorokowałam, mieszkać będę w chatce na dalekim Kaukazie i kota mieć bede imieniem Bogdan...czarnego. Nie, nie o tym miałam pisać...W sobotę szykuje się spotkanie klasowe w mojej byłej szkole, obawiam się jednak, że frekwencja będzie niska, gdyz wszystko wskazuje na to, że jestem jedną z 7 osób, która w ogóle o jakimkolwiek spotkaniu wie. Szkoda, zależy mi na tym, by spotkać ich znowu, nawet dziewczyny. Nawet pewna kontrowersyjna myśl nachodzi mnie, by się z nimi pogodzić, ale i tak się nie odważę... Tym mało optymistycznym akcentem chyba kończę. Ta rozłąka z komputerem wychodzi mi raczej na dobre...

03 grudnia 2007   Komentarze (2)
Pewna_dziewczynka | Blogi