• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 31 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 01

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum czerwiec 2007


Nie będę zmywać naczyń! Vive la libert!...

Co Ala robi w te wakacje? Psuje się. Niedawno, zupełnie niewinnie przemierzając przestrzenie internetu w poszukiwaniu grafik na prezentację z matematyki (której to zreszta nie zdążyła oddać) trafiła na blog pewnego człowieka(?). Blog ten był i jest obrzydliwy w pełnym tego słowa znaczeniu. To, co tam zobaczyła przeraziło ją doszczętnie, aczkolwiek niez rezygnowała po obejrzeniu pierwszych wpisów. Brnęła dalej. Czytała dalej i zastanawiała się, kim własciwie jest ten chory człowiek. Mimo prześledzenia całego archiwum nie jest w stanie odpowiedzieć, czy to jakiś ohydny lewak, gej a może zwykły dewiant. Jest w szoku, lecz czy aby na pewno? Ala nie należy mimo wszystko do nadzwyczaj wrażliwych kobiet, faktem jest jednak, że większość materiałów z tego bloga przyprawiło ją o odruch wymiotny. Nie wiem, czy wklejać wam tutaj linka do tego bloga, bo to zapewni jedynie temu panu większą poczytność, a na to zdecydowanie ten blog nie zasługuje. Lecz z drugej strony co to za poczytalnośc, skoro ilość osób wstępujących na mojego bloga można policzyć na palcach jednej ręki. Więc jak, narażać was na wszechobecne zniesmaczenie? Nie zmuszam, a nawet odradzam: www.panikkk.blox.pl . A co poza tym słychać w Krainie Traw? Ah proszę państwa ileż się dzieje! Wyobrażacie sobie, że zmusili mnie do mycia naczyń. Niepojęte, ale prawdziwe. W ciągu 3 dni wakacji, 2 razy myłam gary, pomijajć fakt, że zalałam całą kuchnię, zużyłam tyle wody, ile przeciętny człowiek potrzebuje na kąpiel w wannie i wykorzystałam do tego znaczną zawratośc Ludwika, to rzeczywiscie moi rodzice wpadli na dobry pomysł. Komicznie to zabrzmi i pewnie trochę niewyobrażalnie, bo Ala to przecież takie spokojne stworzenie, ale gdy tylko ujrzała na swoim biurku kartkę z zapisaną prośbą, wpadła w taka furię, że powstrzymac się nie mogła od spontanicznego kopnięcia w ścianę, walnięcia pięścią w biurko i głośnego zakrzyknięcia słowa na "k"(kurczę!). Oczywiście nie ma co kontynuować tego watku, bo jej pretensje są niczym nieuzasadnione, to, że myć naczynia powinna z pocałowaniem reki, dyskusji nie podlega i naprawde mówię to bez ironii. Aczkolwiek nie zgadzam się na taki stan rzeczy i korzystając z tego, że wszystko wskazuje na to, że juz w czwartek mój rower będzie sprawny wybieram się do Naglad. Niech zdechnę, ale naczyń myć nie będę. Przesiedzę tam 2 miesiące w odcieciu od wszelkich mediów, pewnie stanę się głównym żywicielem jakiejś sporej gromadki kleszczy, ale będę bardziej wolna niż gdybym miała siedzieć tutaj. I rowerem sobie pojeżdżę po okolicznych miejscowościach, może trafię na jakiegoś zapaleńca;) No, to niech żyje wolność!

27 czerwca 2007   Komentarze (1)

Więc...

Więc to już jest koniec? Więc nie ma już nic? Więc jestem wolna? Więc mogę iść? Nie będę się dzisiaj silić na oryginalność i jedynie te słowa spowszedniałej, wyśpiewywanej przez większość uczniów w dniu wczorajszym, piosenki sparafrazuję. No szkoda, wielka szkoda, że własnie kończy się ten etap mojego życia, ale co robić, aż tak wielką miłością tej szkoły nie darzyłam, by zostać tam na rok kolejny;) Tylko już w dzień po zakończeniu czuję taki potworny niesmak, bo wiem, co mnie czeka w te wakacje. Wielkie puste, nudne NIC. Będę wstawać o godzinie 7, schodzić do salonu, włączać telewizor i czekać aż tato wyjdzie z biura (a propos wszystkiego najlepszego tato;)) później siedzieć do godzin popołudniowych czekając momentu, gdy odezwie się jakiś nieszczęśnik w przedziale wiekowym 19-23...a co ja się będę, w przedziale wiekowym 18-29 jak szaleć to szaleć. Okaże się, że jest wolny, Alutka wejdzie w rolę intrygującej kokietki i będzie wesoło szczebiotać aż w końcu osobnik złapie haczyk i postanowi się umówić z tym niezwykłym okazem. Co będzie dalej? Ala owszem umówi się, bo to przecież bedzie jej główna wakacyjna rozrywka, lecz na samym spotkaniu nie bedzie już potrafiła pozować na tą uroczą dziewczynkę z internetu, po części będzie ją też to nurzyć, a z pewnością w przypadku kawalera, będzie niezadowolona jego urodą, a tym bardziej sposobem bycia. Prawdziwi mężczyźni nie umawiają się bowiem przez internet. I tak a piać w kółko to samo. Być może wybierze się gdzieś pociągiem, być może przesiedzi ten czas w Nagladach, ale to i tak będzie nikły pierwiastek(tak, wiem, modne ostatnio słowo)tego jak pożytecznie mogłaby spędzić ten czas. Przy okazji, znowu wpadła na genialny plan. Tak, znowu niekontrolowany przez nikogo wyjazd. Długo by tłumaczyć...i tak zapewne z niego nie skorzysta. Ciężki żywot pustelnika. Ehhh, ja chcę do Torunia, oj tak ;) A właśnie, przy okazji. Wszystko się wydało odnośnie tej wyprawy. Ja- prawie, że już weteran w dziedzinie wagarów, popełniłam błąd rangi najgłupszego nowicjusza. Nie wyrzuciłam biletu. Tylko głupio, sentymentalnie, pozwoliłam żeby walał się po torbie. Z kolei torbę zmęczona rzuciłam, gdy tylko weszłam do domu pod kanapę i zupełnie o niej zapomniałam. Poszłam na komputer,a widocznie w czasie tym moja zmyślna i przebiegła Mutter postanowiła zajrzeć co tam słychać u jej córki. Czytaj, co obecnie nosi w torbie. Szczerze mówiąc myślałam, że taka inwigilacyjna faza już jej przeszła, a przynajmniej, że ogranicza się jedynie do sprawdzania moich szuflad, ale cóż...Zasadniczo jej wspołczuję, tak nagle ni stąd, ni z owąd dowiedzieć się, że mała Alutka samodzielnie wyruszyła do Torunia... i był szlaban...dopóki nie przyniosłam swiadectwa ;)

PS. Cudownym trafem ukończyłam gimnazjum z zachowaniem wzorowym. Co jak co, ale to był chyba szczyt miłosierdzia względem mojej osoby...

23 czerwca 2007   Komentarze (10)

Nowe ścieżki edukacji...

Mądrzy ludzie mówią, że dzieci wagarują, gdy mają problemy. Rzeczywiście, Ala ma problem ze świniowatością. Zawarła z panią germanistką umowę, że ta da jej kredyt zaufania, wstawi celujący na koniec, ale pod warunkiem, że Ala na miniony wtorek przygotuje odpowiedź ustną na temat "Make-up ja oder nein". Ala oczywiscie rzekła "ja wohl" i nawet z początku coś tam zaczęła szykować, lecz w końcu recę jej bezradnie opadły. Był poniedziałek wieczór, właściwie oprócz wspomnianej pracy, nie miała nic więcej do zrobienia. Położyła się jednak na łóżko i myślała. Jak to z Alą bywa, zwykle takie procesy, w jej przypadku, grożą jakimiś rewolucyjnymi pomysłami. Miała lenia totalnego, z początku rzeczywiście kombinowała, jak przechytrzyć germanistkę, wyszukać pracę w internecie, czy cuś podobnego, później jednak zapomniała o swoim dobrym imieniu, nasilił się syndrom świniowatości i postanowiła nie iść do szkoły.Była to decyzja tym bardziej nierozsądna, że rzeczonego dnia odbywała się rada, a mało tego, Alutka planowała już od czasu dłuższego nieobecnośc środową (ahhhhhhhh!). Lecz co było robić, gdy już jej się wkręciło, że nie będzie w szkole we wtorek nawet nie próbowała odejśc od tej myśli. W tej sytuacji pojawił się problem. Dobrze, wagary, wagarami, ale chyba w tak piekny słoneczny czas, nie wypada cały dzień przesiedzieć w szafie - pomyślała nasza bohaterka. Trzeba wspomnieć, że znów zaczęła myśleć. Przybrała mądrą minę, brwi zmarszczyła i myślała. Czy wybrać się do Torunia? Odpada, przecież jadę tam jutro. A może by tak gdzieś spokojnie w przyzamkowym zamku książkę poczytać? Odpada, panowie policjanci dobrze wiedzą, kto w takich godzinach przesiaduje w parku. No to może...Pieniężno! A w Pieniężnie...Olgierd:P Jako, że dużo się już namyślała, to teraz postanowiła myślenie wyłączyć i napisać sesemesa do owego delikwenta. Delikwent się zgodził, aczkolwiek nie wyczuwałam w jego smsach nawet minimalnej dozy entuzjazmu. Toteż w pewnym momencie doszłam do wniosku, że jak to tak, żeby panna się tak bezwstydnie narzucała, chciałam się wycofać, ale...za dużo zamętu już zrobiłam, by teraz to odkręcać. Klamka zapadła, kości rzucone zostały. Szynobusem relacji Olsztyn-Braniewo o godzinie 8:50 wyruszyłam do celu. Jak to w pociągach bywa, żołnierza spotkałam, miejscowego kosiarza spotkałam (jak Boga kocham, kosę miał owiniętą w pomarańczową kamizelkę;)) a także zdążyłam zwiedzić szynobusową toaletę. Teraz ta technika tak idzie do przodu, że minęło dobre pięc minut zanim doszłam do tego, co zrobić by z kranu popłynęło źródełko. Jechało się dość szybko. Punkt 10:12 byłam na miejscu. Pierwsze co zobaczyłam, to reprezentacyjny, zabity dechami i zamknięty na cztery spusty dworzec, drugie co zobaczyłam, to kiosk Ruchu, trzecie co zobaczyłam to Olgierd. No, no, nooooooo. Również dostrzeżona zostałam, wiec przykleiłam sobie uśmiech do twarzy i podeszłam do niego. Żenujące powitania mam chyba we krwi. Cześć, jak sądze Olgierd, tak? (Zastanawiam się, czy gdyby ktoś mnie tak zaczepił, nie odeszłabym:P) Tak, Olgierd, potwierdził i...poszliśmy. Jakaś taka lakoniczna rozmowa się toczyła, on prowadził ja szłam, widać było wyraźnie, że nie jest zachwycon rolą mojego przewodnika. Oj było to widać. Zaciągnął (to chyba zbyt sugestywne słowo i właściwie niewłaściwie. Olgierd jakby sam szedł sobie na spacer ;)) mnie do lasu (słyszę ten pomruk!), w czasie to którym wypytywał się, o której mam powrót. Oczywiście brzmi to, jakby rzeczywiscie bezczelnie, prawie, że mówił "właściwie to mała narzuciłaś mi się, a ja nie mam ani czasu, ani ochoty nianczyć ciebie". Jednak to nie było tak. Być może ja już zdążyłam sobie ułozyć całą interpretację, jak to wyglądało z jego strony, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że Olgierd poprostu znał sytuacje z zamiejscową komunikacją i wiedział, że jeśli nie wydostanę się stamtąd do pewnej godziny, to nie wydostanę się już do dnia następnego. Tak więc wszystko odbywało sie błyskawicznie, po godzinie znów byliśmy przy dworcu i sprawdzaliśmy rozkłady. Nie było dobrych wieści;) Pociąg uciekł przed minutami 10-cioma, a autobus odjechał minut temu 12. Chyba nie do końca docierało do mnie co to może oznaczać. Niespecjalnie się przejęłam:P Jakiś taki chwiliowy debilizm mnie ogarnął. Na szczęście Olgierd, w przeciwieństwie do Ali, to człowiek chłodno myślący. Wykombinował, że pojadę najsampierw autobusem do Ornety, który akurat w krótkim czasie miał się zjawić, a następnie już na miejscu odszukam jakieś połączenie do Olsztyna. "Wsadził" (ano cudzysłów, bo został przy wiacie przystanku nawet mi reki na pożegnanie nie podając) mnie do autobusu i poinstruował, że mam wysiąśc w Ornecie. Łatwo mówić trudniej zrobić. Co prawda autobus kończył swoją trasę w tejże miejscowości, ale ludzie wysiadali w tysiącu innych miejscach, a nie na samym dworcu. Dzięki Bogu kierowca, niejaki Janek Misiek (miał takie tabliczki na tablicy rozdzielczej-jak Boga kocham!;)), gdy zdezorientowana postanowiłam dojechać z nim aż do bazy autobusowej(no baza, to chyba dworzec-myślała Alutka)i odważyłam się w końcu spytać, którędy na dworzec, chcąc "z buta" nań trafić, powiedział do mnie "słoneczko, poczekaj, zaraz robię drugi kurs, to cię zawiozę". Poszedł zdać przetarg, ja miałam siedzieć w pustym autobusie. Tak siedziałam i głupie myśli zaczęły mnie nachodzić na temat pana kierowcy, że ja tutaj tak naiwnie siedzę, a może on mnie gdzieś wywiezie, wykorzysta, zabije etc. Jednak w końcu przyszedł, włączył silnik i pojechaliśmy. Na miejscu przekonałam się, że zdecydowanie, gdybym miała dotrzeć tu sama, nie podołałabym temu zadaniu. Ornecki dworzec PKS stanowiło osiedlowe podwórko i jedno pomieszczenie, w którym to był sklepik, a raczej kiosk i ława. Pospiesznie zaczęłam lustrować rozkład jazdy. Chyba dopiero w tym momencie zrozumiałam powage tej sytuacji. Na moim zegarku było kilkanascie minut po 12, na tablicy rozkładów PKS do Olsztyna odjeżdżał o godzinie 11:54, następny był w okolicach godziny 18. Przypomnę jedynie, że jeszcze tego dnia musiałam trafić na zajęcia basu o godzinie 16:30. Przyznam, zimny dreszcz spłynął po moich plecach. Najpierw zaczęłam kombinować, żeby może taką metodą małych kroków dostać się do Olsztyna. Nie rozumiecie? Chodzi o to, że tak jak z Pienieżna do Ornety, później jakimś miejscowym PKS do miejscowości bliższej Olsztynowi i tak dale i dalej. Wydało mi się to jednak bez sensu, tym bardziej, że moja znajomośc tych wszystkich warmińskich mieścin jest znikoma. W rezultacie okazałoby się jeszcze, że zamiast do Olsztyna trafiłabym do dajmy na to Kaliningradu;). Zrezygnowana usiadłam na dworcowej ławeczce i pogrążyłam się w myślach, co ja teraz własciwie zrobię. Właściwie nie mogłam usiedzieć w miejscu szybko wstałam i zaczęłam chodzić w tą i nazad. Rozważałam powrót na piechote, wzięcie autostopu, a także napad na PKS:P W końcu EUREKA! Przemieszczając się tak z jednego końca "dworca" na drugi (no, no to będzie z jakieś 3 metry:P) ujrzałam na szybie wypisane godziny, a nad samymi godzinami napis "Firma X - przewozy regionalne. BUS do Olsztyna zatrzymuje się przy ulicy Ż-jakiegoś tam". Odetchnęłam z ulgą, bowiem najblizszy takowy bus miał być już o 13:10, lecz była też i niewiadoma. Gdzie ja tu znajdę tą ulicę? Szybciutko zapukałam do pani z kiosku i pytam się grzecznie, a ona spojrzała na mnie jak na wariatkę i mówi, że właśnie stoję przy tej ulicy;) No cóż, kto pyta nie błądzi w końcu ;) Szczęśliwie usiadłam na ławeczce i z ulgą na sercu czekałam. Bus w czasie niedalekim nadjechał, a ja wróciłam do domu. Faaaaaaaajnie było! Szkoda tylko, że pan Olgierd zapewne, jak życie znam już się nie odezwie, ale pies z nim. Mało to chłopów na świecie?!;P

23 czerwca 2007   Komentarze (1)

Finiszujemy i winszujemy...

Otwierajcie szampana i patrzcie - tak wyglada kobieta sukcesu;) Przyszły wyniki, które to może nie były tak optymistyczne jak wieściłam, lecz mimo to wprawiły mnie w nastrój bardzo dobry. Tym bardziej, że znalazłam się w klasowej czołówce. Choć szczerze przyznam, że tak na prawdę całe te egzaminy to jedna wielka loteria, udało się w tym roku, lecz czy udało by się w roku następnym już bym głowy nie dała. Bo faktem jest, że tegoroczne arkusze były banalne. Takie życie ;) A moje pomimo tam jakichś jednodniowych wpadek, coraz bardziej zaczyna mi się podobać. Po powrocie ze szkoły, uwaliłam się na kanapę, włączyłam telewizor i spojrzałam na stół, na którym przed chwilą zawiesiłam swoje giry (bo nóżkami chyba tego nazwać nie można:P). Tak patrzę, patrzę, czy poczytać leżący od dwóch tygodni program tej nieszczęsnej wycieczki, czy też dla odmiany telewizyjny, gdy tymczasem w zasięgu mojego wzroku pojawia się moja ulubiona lektura - gazetka reklamowa:P. Jogurty, mąki, kiełbasa, sprzęt RTV, ogórki i czego to tylko dusza zapragnie. Fascynujące! Podwawelska po 8,99 za kilogram! No, no, to się postarali, ciekawe z którego przemiału...Dobra, przeglądam dalej, kosmetyki, zabawki ubrania, przejeżdżam wzrokiem od jednej krawędzi do drugiej i szok. Moje oczy zatrzymują się na torsie pewnego modela. Oh my God (jak to zwykły mawiac amerykanki przeglądając się w lustrze po 10 operacji plastyczej w ramach programu "Łabędziem być")! Skrzywdzili biedaka. Na potrzeby reklamy wystrzygli mu całą sierść z brzucha i klatki piersiowej. Doprawdy, jestem w szoku totalnym, po raz pierwszy widzę takie poświęcenie :P. Gdyby mój chłopak/mąż (potencjalny of course) zrobił coś podobnego, zastanowiłabym się solidnie, czy przypadkiem wieczorami nie giną mi sukienki z szafy. Co to się dzieje teraz z tymi mężczyznami? Czy oni na prawdę poszaleli? No, jak tak można?! Mężczyzna powinien być zarośnięty kompletnie:P Oczywiscie nie mówię, że ma chodzić z pół metrową brodą, ale żeby ścinać włosy na klatce piersiowej to już jakaś patologia, to zboczenie! Otóż to. Ten niezwykły przypadek podtrzymał mój dobry humor do tego stopnia, że sprawdziwszy absencję jakichkolwiek produktów zdatnych do spożycia w lodówce postanowiłam własnoręcznie ugotować zupę dla debili - czyli instant. Wiosenna się nazywała i na jej opakowaniu pisało "moc warzyw". Aż się przestraszyłam, że z torebki wyleci kapitan Planeta, który to miał różne podobne moce (moc ziemi, moc wiatru, moc ognia - "z waszych połączonych sił, powstaję ja - Kapitan Planeta! - ruszaj Planeto!" - nigdy tego nie zapomnę, bajki z dzieciństwa:P) Wiem, odlatuję już tutaj, ale to widocznie po tej zupie. Pocieszam się, że jej zielony kolor jest kolorem prawidłowym, no w końcu "wiosenna". Dobra, to tyle, miałam dokończyć to wczorajsze, ale ilość przerosła treść, to się musiałam opamietać;) Zakończenie było takie, że obudzona tym budzikiem byłam zła maksymalnie, dodatkowo wszyscy zapomnieli, że istnieję i nikt nie zjawił się po mnie na dworcu. Z podróżna torba na ramieniu wracałam przez pół miasta, przyciagając wzrok szerokiego grona gapiów, a przy okazji mojej nihilacji nikt też nie pomyślał o tym, że muszę tego dnia jeszcze trafić na zajęcia basu, więc po raz drugi, tym razem z gitarą w łapie musiałam przemaszerować połowę drugą. Jakby tego było mało, okazało się, że nikt mnie nie poinformował, że tego dnia zajęć nie ma, bo koleżanka gitarzystka powiedziała, że na żadnym koncercie grać nie będzie. Na szczęście Kowalski się zlitował, powiedział żebym usiadła i dopisał mnie do innego gitarzysty przy okazji żaląc się na tą oto sprawczynię całego zamieszania z taką dokładnością, że myślałam, że zaraz usiądzie zacznie mi opowiadac o swoich problemach małżeńskich. (Ależ ja chętnie pocieszę ]:->). Kilka razy przegrałam z nim nowy numer i dnia jutrzejszego znów mam koncert. Tym razem na olsztyńskiej starówce....

14 czerwca 2007   Komentarze (6)

Frauenburg story...

Milczenie jest złotem ;) Oto blog ten "uświetniła" kolejna notka z typu "jestem potworem - proszę do mnie nie podchodzić". W 2 godziny po napisaniu autorka już nie utorzsamia się z tym co napisała. Odpoczęła, jest znów w pełni sił. A przed nią jedynie jeszcze twierdzenie Talesa. Tak, tak, rzecz banalna, ale dla takiego młotka matematyczno-fizyczno-chemiczno-geograficzno-biologicznego to tragedia. Lecz nie o Talesie chciałam tutaj rozprawiac, bo zapewne jak reszta starożytnych braci greków lubował się w młodych chłopcach. Tak ogólnie chciałam napisać o co poszło, że wróciłam taka roztrzęsiona. Główny powód znamy już od 2 miesięcy. Dalej. Pierwszy dzień znośnie, Ala jest persona non grata , ale tylko w pewnych kręgach. Na tamten dzień jeszcze udawało mi się nawiązać kontakt, poza tym byłam podekscytowana niskim poziomem okna i łatwością wymknięcia się przez nie. Oczywiście okolica była malownicza etc. CHoć z tego co pamiętam już wtedy byłam wkurzona, bo się nie wyspałam, a to z kolei z powodu takiegoż, że zostawiłam otwarte okno (no, czekając na Romea:P) i okryłam się jedynie kocem. Nie dość, że pan Morfeusz niedługo mnie w swoich objeciach gościł, to jeszcze przemarzłam i gardło mnie bolało. Jednak próg szkolny przekroczyłam prawdopodobnie z miną uśmiechniętą. I stan ten utrzymywał mi się nawet podczas jazdy...znaczy się dopóki trasa, którą mogliśmy zrobić w 1,5 godziny nie rozrosła się do ponad 3 godzin. Wtedy juz zaczynałam być złaaaaa. Jeszcze ten bus trząsł niemiłosiernie, chwilami na prawdę ledwo się powstrzymywałam od poturbowania kierowcy, a co. Dobra, że trafiliśmy na miejsce już napisałam? No, to dalej było rozkwaterowanie. Wycieczka liczyła 5 dziewczyn i 8 chłopaków. Pokoje były czteroosobowe. Przy czym dziewczynom przydzielono ich w liczbie 2. Wszystko wyglądało na to, że jako ta "be" będę miała szczęśliwie pokój samotnie ergo w nocy mogłabym kogoś na herbatkę zaprosić! Ale nie, musiałam wstrzymać wodze fantazji i pogodzić się z decyzją, że podzieliły się po połowe. Jako, że w grupie drugiej była kol. Magda, wybór był prosty, musiałam dołączyć do Justyny i Jagusi (to zdrabnianie jest irytujące). Łaskawie mnie przyjęły. Swoją drogą tak niesmiało mogłabym wysunąć hipotezę, że podzieliły się właśnie dlatego żebym z tej radości nie oszalała, ale to tylko taka sugestia, ja oczywiscie nie śmiem przypuszczać, że te cudowne istoty mogłyby w podobny sposób chcieć komuś uprzykrzyć zycie;) Ok, więc rzuciłam śpiwór na swoje łóżko i tak zastanawiałam się co z sobą zrobić. Pierwszy pomysł najlepszy, więc wyjęłam już wspomnianą wcześniej książkę i schylona pod katem prostym, czytałam. Dziewczyny w międzyczasie wyszły na dwór. Dobra, czytałam, czytałam, później zaczęłam studiować budowę okna, a! I oczywiście napisałam do Olgierda. Olgierd coś tam sceptycznie przebąknął, że on własciwie myślał o srodzie, a w nocy to nie ma czym jechać, dla pocieszenia lub na odczepnego dodał jeszcze, że coś wymysli, na co ja zadeklarowałam, że wierze w jego możliwości i....skończyła się rozmowa. Zbytnio mnie to nie ugodziło, bo rzeczywiscie wierzyłam do końca. Ale znów okazało się, że sierotą nie jestem i nadzieja moją matką jest. No cóż, nie wyszło i z tego powodu krzyczeć nie zamierzam, bo to, że chłopak nie przystał na spotkanie z zupełnie nieznajomą osobą, być może "wojtkiem_42", nocną pora, świadczy jedynie o zdrowych zmysłach. Lecz tak mi żal tego spaceru po Fromborku nocą! Gdy tak sobie siedziałam, pół rozmyślając pół czytając okazało się, że oto mamy się zbierać na zwiedzanie katedry. Ależ owszem, bardzo chętnie. Nie zdam jednak relacji z tej części żadnej, bo szczerze, nie wsłuchiwałam się w to co głosił przewodnik, być może dlatego, że był najprymitywniej mówiąc - brzydki. Ja, wpatrując się w sklepienie katedry, w ołtarze i kwieciste ornamenty umieszczone na konfesjonałach, wolałam myśleć o migdałach...pewnego młodzienca;)(żeby mnie tu ktos o jakąś sodomię nie podejrzewał, migdały są w gardle, of course) Poważnie mówiąc kościółek owszem, niczego sobie, życzyłabym nawet sobie taki zamiast tego czegoś przynależącego do mojej parafii. Ok, zwiedzanie, zwiedzaniem, jednak Frombork, to tak na prawdę wieś zapadła i poza tym "kompleksem zamkowym" wiele już tego dnia do zwiedzania nie mieliśmy. To też towarzystwo zgromadziło się w pokojach. Nastąpiły pierwsze migracje. Mój pokój zapełniał się amatorami kenta, ja z kolei uparłam się żeby czytać Łysiaka. Może inaczej;) Ja z kolei niezręcznie czułam się w tym pokoju wzajemnej przyjaźni;) Wyemigrowałam do pokoju kolegów: Filipa, Bartka, Piotrka, Gołoty, w którym to pokoju urzędowała akurat wymieniona pierwsza trójka. No cóż, zbytnim entuzjazmem mnie nie przywitali, nie rzucili wszystkiego żeby porozmawiać z panną Alutką, aczkolwiek był tam spokój, więc pozwoliłam sobie tam zostać przez minut...10. Krzesło było niewygodne, to też swoją wedrówkę rozpoczęłam ponownie, tym razem kończąc na schodach. Tam jednak też długo nie zagościłam, schody były wyłożone posadzką, i że tak powiem tyłek mi zmarzł. Wybawicielem okazała się wychowawczyni, która całe grono wypędziła na podwórką, choć ja osobiście zostałam. Sam na sam z Łysiakiem. Ehhh dlaczego ja sięb tak późno urodziłam?! Łysiak, to był mężczyzna ahhh..Mój błogostan nie trwał jednak długo, pani Asia uparła się, że nie powinnam tak sama siedzieć i na moje kolejne burknięcie znad książki "ale ja nie chce", zamknęła drzwi pokoju, wzięła krzeslo i usiadła na przeciwko mnie. Ehh skąd ja to znam. Się zaczęło. "Ale Ala, ja tez w zyciu popełniłam wiele głupstw, ale wiesz, trzeba się zmierzyć z nimi, przecież przyjaźnicie się tyle lat..." bla, bla, bla. Przyznam się, oczy zapełniły mi się łzami, lecz jak wiadomo w moim przypadku nie jest to jakis objaw żadko spotykany. Schowałam głowę w książkę, a pani Asia zauważając, że najwyraźniej odbioru brak, powiedziała mi żebym wyszła na świeże powietrze. Była to tak jakby prośba, lecz nie wypełnienie jej byłoby ewidentnym objawem nieposłuszeństwa, to też wyszłam, łudzac się, że może zachowanie "wzorowe" jeszcze do mnie wróci. Usiadłam na betonie, oparłam się o ścianę domu i czytałam. 10 metrów ode mnie stała wychowawczyni wraz z panią pedagog. 50 metrów ode mnie grała cudowna klasa im. bł. Reginy Protmann. 10 metrów, to odległość, z której można dużo usłyszeć. Siedziałam, po częsci zmuszona, po części z ciekawości słuchałam jakimi to doświadczeniami dzielą się te dwie dzielne kobiety. W większości jednak było o...no...pięknie! Tak, o tej zdziczałej pannie Alicji K.! Na szczęście pojawiły się komary, dzieki którym mogłam opuscić moje audytorium i wrócić do domu. Znów zaczęło się rżnięcie w karcięta, choć tym razem trwało ono krótko i dośc szybko mogłam pójść spać. Z przyczyn niewiadomych byłam skonana i fakt, że od Olgierda wiadomości o ewentualnym nocnym spotkaniu nie ma, niespecjalnie mnie zasmucił, zresztą i tak, komórkę z włączonym dźwiękiem zostawiłam pod poduszką. Spałam całą noc na promieniowaniu, a jedna się wyspałam;) Szczęśliwie śniadanie było dopiero na 9. Tego dnia wybieralismy się w rejs do Krynicy Morskiej. Tak niezbyt byłam do tego optymistycznie nastawiona, lecz widziałam, że jest to dobra okazja do kontunuacji lektury. Z tego jednak wyszły nici, bowiem okazało się, że pasażerami jest także wycieczka rozwrzeszczanych bachorów. (Ależ ja lubię dzieci:P Chodziło o to, że agurat ta grupa była wyjątkowo rozpasana, takiego słowa, jak "przepraszam" chyba w życiu nie słyszeli) Przy akompaniamencie " proszę pani on mnie uderzył! ; jesteś głupiiiiii!; taaaaki wiesz, no, no" musiałam wytrwać przez godzinę. Udało się, żaden z maluchów nie został wyrzucony za burtę, zamknięty w toalecie lub też przywiązany do masztu, to była prawdziwa próba cierpliwości. A moja noga stanęła na krynickiej ziemi. Wszystko ładnie pieknie, gdyby nie fakt, że mieliśmy jedynie 45 minut do rejsu powrotnego. W czasie tym mieliśmy zjeść loda i udać się na plażę oddaloną o 15 minut drogi. Ten kto liczyć umie w zakresie matematyki podstawowej, dobrze stwierdza, że może się to nie udac. A jednak, nad samym morzem, proszę państwa, byliśmy aż 7 minut! No, to tegoroczne moczenie nóg w morzu mam już a soba. Biegiem na statek i znów rejs z rozkosznymi maluchami. Tym jednak razem, spieczona słońcem postanowiłam zejśc po pokład. Ah raj! Żebym to ja wiedziała, że taki spokój tam panuje. Spokój jednak zakłóciła pani Jagoda (pedagog), która od samego rana poczuła się do roli....(tak wiem, nie ładnie jest tak porównywać)....Matki Teresy z Kalkuty. Za wszelką cenę chciała mi udzielić porady. I co tu zrobić z takim natrętem? No, nieładnie tak udawać, że się nie zwraca uwagi, ale innego sposobu nie było. Nałożyłam słuchawki na uszy i zaczęłam czytać przenosząc się na Dziki Zachód. Droga powrotna minęła prędko, gdybym wiedziała co mnie czeka, z chęcia popłynęłabym w kolejny rejs. Nic strasznego, tyle, że noc się zbliżała, Olgierd kompletnie milczał, a towarzystwo rżnęło przy karcianym stoliku już dobre kilka godzin. Człowiek chciał się normalnie wykąpać i spać położyć, a tu zero szans. I drą się, i śmieją, i śpiewają, i weź tu człowieku w takich warunkach zasnij. Nie da się? Ano nie da, ale ty leżeć spokojnie musisz, bo głosu podnosić nie możesz, niewiele to da, wyśmieja cię człowieku, więc śpij, próbuj zasnąć spokojnie. Skończyli. Po którymś z kolei napomnieniu wychowawczyni wyemigrowali do swoich łóżek. Były okolice 24. Tak jakbym spała, lecz słyszałam głos koleżanek. Zachciało im się o miłosnych problemach rozprawiać. W końcu przestały, lecz co z tego, gdy ja kompletnie zasnąć już nie mogłam. Zaczęło się. Rytualne turlanie po całej powierzchni, aż do białego rana. Za ściana słychać było rechot koleżanek. Nie kontaktowałam już, w godzinach wczesnoporannych udało mi się uciąc komara na...2 godzinki, nie dłużej. Wstałam, bo któraś z moich współlokatorek ustawiła budzik....

się dokończy, póki co muszę uciekać...

13 czerwca 2007   Dodaj komentarz

Persona non grata - hoc erat in votis?

Drodzy czytelnicy głodni mojej relacji - nie będzie żadnej relacji. Jestem styrana życiem. Jestem zdołowana i niebezpieczna dla środowiska. Nawet gdyby podszedł do mnie przeuroczy książe z bajki dostał by taką reprymendę słowna, że odechciałoby mu się księżniczek. Jak było? Czy jeśli powiem, że fatalnie, będzie to oznaczać zupełne dno? Było fatalnie. Chociaż nie, wróć. Było uroczo, aczkolwiek ja bawiłam się fatalnie. Próbowaliście się kiedyś bawić samemu? Właśnie, co to za zabawa. Właściwie o żadnej zabawie mowy tutaj nie było. I rycerz, którego zwiastowałam w notce poprzedniej, najzwyczajniej się nie zjawił. A warunki były wyśmienite. Okna wręcz bezszelestnie otwierające się, pokój w sąsiedztwie dalekim od siedziby wychowawczyn i fromborska okolica, wyjątkowo spokojna i urocza porą ciemną. Nici z moich planów. Pokój dzielony z dwoma koleżankami i wszechobecna ignorancja mojej osoby. Tak jak wszechobecny był śmiech i radość tych niefałszywych. Drażniło mnie to niesłychanie. Całymi dniami wesoło rżnęli w karty. Byli tacy...tacy...uprzejmi? Tacy, nie wiem jak to nazwać, tacy inni niż zwykle. Tacy inni niż ja...Ja siedzaca na skraju łóżka próbująca pomiedzy głośnymi przekomarzaniami przy karcianym stole zrozumieć szczątkowe frazy książki Łysiaka - "Asfaltowy Saloon". Książka owszem wyborna, ale...przecież wiadomo, że czytanie, choćby było moją największą pasją wcale nie potrafiło mnie wtedy zająć. Odpływałam ciągle zadręczając się myślami o to jak łatwo człowiek może sobie spaprać żywot. Chociaż chyba bardziej zajmowałam się śledzeniem, czy oni są w swym zachowaniu szczerzy, a nuż to spisek przeciwko mojej osobie, czy to możliwe żebym to ja była takim okropnym przypadkiem? Czy to możliwe, że Alutka pod swoim cukierkowo słodkim pseudonimem jest taką suką? Pardon, ale tak się chyba takie osoby jak ona nazywa. Nie znajdywałam pocieszenia, oni bawili się tak zgrani...wszyscy dobrze czujący się w tym towarzystwie i ja...siedząca na skraju łóżka. I nie denerwowało mnie to, że robię w tej chwili za outsaidera. Wiecie co mnie denerowało na prawde? Oni byli prawdziwi...ja byłam figurą z wosku siedzącą na skraju łóżka. O ile do południa dnia pierwszego miałam względny spokój, wymuszony, ale spokój, o tyle, gdy słońce zaczynało zachodzić najsampierw dopadła mnie wychowawczyni - pani Asia - odbywając ze mną rozmowę indywidualną, a następnie pani pedagog, która wzięła sobie za cel męczyć mnie już do końca tego wyjazdu. Ta rozmowa z wychwowawczynią oświeciła mnie, że jakieś dwa tygodnie temu zostało mi postawione ultimatum. Pod koniec maja wystawiane były próbne oceny, miedzyinnymi z zachowania. Spodziewałam się, że na kartce mogę nie ujrzeć już zachowania wzorowego, aczkolwiek postanowiłam się karmić nadzieją. Było rozczarowanie, rzeczywiście, proponowaną oceną był stopień "bardzo dobry". Powiecie phi, co za różnica. Ano phi, różnica dwóch punktów przy rekrutacji do liceum. Gdyby ocena z zachowania nie miała wpływu żadnego, zdecydowanie byłoby mi obojętne, a tak, dostałabym chyba wylewu, gdyby te dwa punkty zadecydowały o mojej przyszłości licealnej. W każdym razie, gdy już odważyłam się podejść do wychowawczyni, by desperacko spytać się, czy mam jeszcze jakieś szanse na odzyskanie oceny z pierwszego półrocza, dostałam odpowiedź, że oczywiscie, bedą jeszcze wyjazdy...i trzykropek. Ten trzykropek jest tu najważniejszy. Ultimatum bowiem w domyśle trzykropkowym było takie "będą jeszcze wyjazdy, zdążysz pogodzić się z klasą". No to nici z "wzorowego". Dlaczego się nie pogodzę? Bo ponoć ta wasza prawdziwość jest tak ważna, a ja w tej chwili jestem prawdziwa. Mam was dość, mam dosyć waszego towarzystwa wzajemnej adoracji. Mam dosyć waszych żartów, kultury i rozrywek. I nawet, jeśli chwilami czuję skruchę, to jest to skrucha pozorna - chwilowa. Równie szybko jak bym przeprosiła, znów zaczęłabym na was przeklinać. Przepraszanie tutaj, choć to ponoć kwestia honorowa, nie ma sensu. Nie czuję, że chcę kogokolwiek przepraszać...a honor zgubiłam już dawno. A mimo to nie potrafiłam, a może nawet już nie potrafię się uśmiechać. Przez te trzy dni chodziłam jak zbity pies, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Traf chciał, że to właśnie mój pokój okazał się być towarzyskim salonem. Jednak nie był to traf zupełny. Było to do przewidzenia, że mieszkając w jednym pokoju z Jagusią (dlaczego ja tak zdrabniam to imię?!) i Justyną, drzwi nie będą się zamykały. Lepszy los spotkałby mnie, gdybym miała nocować w schowku na miotły. Dodatkowo, jak już wspomniałam, kochana pani pedagog zainteresowała się moja wyalienowaną osobą. Krok w krok łaziła za mną, co rusz próbując nawiązać ze mną rozmowę. Jej osoba drażniła mnie wyjatkowo. Za wszelką cenę próbowała mi pomóc. A to mnie rozdrażniało jeszcze bardziej. Później chyba szepnęła coś Justynie na mój temat, bo ta zaoferowała mi rozmowę, a nastepnie była podejrzanie miła. Co tam podejrzanie, to było sztuczne! Zupełnie jak ja. Ta sytuacja mnie rozjuszyła kompletnie. Byłam wściekła, zapowiadało się, że raza wszyscy poczują się do roli Matki Teresy z Kalkuty i zaczną latac za biedną zagubioną owieczką. Czy wy na prawdę nie rozumiecie, że ja nie jestem miłym zagubionym stworzonkiem? Jestem hieną, która zasługuje na los pustelnika, kompletny ostracyzm. To, że klęczycie nade mną mówiąc "kazdy w życiu popełnia głupstwa" wprawia mnie jedynie w cyniczny śmiech. Nie mogę znieść tej waszej dobroci. Nie mogę znieść myśli, że ja byłam zła pierwotnie, od pierwszego zachłyśnięcia się powietrzem. Tak, nie radzę sobie ze sobą, ale czy wcześniej tego nie komunikowałam?! Dlaczego to lekceważyliście... 

13 czerwca 2007   Komentarze (1)

I am I am I am I am I think I am I feel I...

Because you're there when I awake
And then you give me a life so great
Because the children with you can play
I think, I think I am

Because when I speak, you're always there
People listen, what I can tell
Because you're my gospel, my daily bread
That's why I think I am

I am I am I am I am
I think I am
I feel I am
I'm glad I am
I'm proud I am
A real religious man

I am I am I am I am
I pray I am
I feel I am
Oh Lord I am
God knows I am
A real religious man

?? you're my best friend
Can separate a chance from fate
Because you have all I need to take
That's why I think I am, I am, I am oohh

The silent prayer, I just ??
Saints and sinners aren't quite the same
This is my temple, the whole wide world
That's why I think I am, I am

I am I am I am I am
I think I am
I'm glad I am
I'm proud I am
A real religious man

I am I am I am I am
I pray I am
I feel I am
Oh Lord I am
God knows I am
A real religious man

I am I am I am I am
I pray I am
I feel I am
Oh Lord I am
God knows I am
A real religious man
A real religious man
A real religious man

Genialna piosenka! Od dwóch dni niemalże nieprzerwanie na niej działam. Mała odmiana muzyczna ;) Tak a propo, może ktoś chciałby mi polecic jakąś muzykę, bo ostatnio moje poszukiwania skończyły się na takim lekko smętnym Mieczysławie Foggu, a wiadomo, że Ala ma humor taki, jakiej muzyki obecnie słucha. No...to teraz mi zbrakło tematów. Wycieczka szkolna zapowiada się o tyle interesująco, że może wyniknąć pewna ciekawa sprawa. Nieprawdaż, że Ala już dawno się przez internet nie umawiała? Kiedy to było...jakieś dwa miesiące temu z tego co widzę. Już, już wyjaśniam w czym rzecz. Jest taki jeden młodzieniec, w wieku maturalnym, którego to jednak imienia wymieniać nie moge na bezpośrednią jego prośbę. Może żeby nie było tak "dziko" i bezosobowo, nazwijmy go...Olgierd! Przepadam za tym imieniem:P Ok, więc z Olgierdem rozmawiam już od czasów niepamiętnych, a przynajmniej tli mi się gdzieś w otchłaniach pamięci, że napewno dłużej niż od samego sylwestra roku poprzedniego. Oczywiście znajomość zawarta w internecie. Postać to myślę dość ciekawa, swego czasu był nawet czytelnikiem tego bloga, lecz na moją prośbę być przestał. Taki raczej milczek, więc nie wiem, jak na żywo kontakt nawiążemy, ale bądźmy mysli dobrej. Ale chwila, pytacie zapewne co on ma wspólnego z wycieczką? Ano, mieszka dość blisko miejscowości, gdzie będę urzędować w tych dniach, więc..więc wymieniliśmy się nr komórek i istnieje duże prawdopodobieństwo, że się tam spotkamy. Czyli stały punkt programu - wyszukiwanie obiektów westchnień chyba mamy już za sobą. Jednak nie sądzę, by wszystko poszło tak gładko. Wycieczki z naszą wychowawczynią mają specyfikę taką, że dosłownie musimy chodzić parami za rączkę, jeszcze najlepiej trzymając się skakanki. No cóż, ale istnieje jeszcze taka pora doby jak noc ;) Oj tak, to byłoby bardzo głuuuuuuupie, ale czy ja już nie przyznawałam się do tej cechy? Nie bójcie się, póki co to fantasmagoria, nie sądzę, aby Olgierd uznał to za poważną propozycję i co więcej na nią przystał. No, a dzisiaj szykuje się próba zespołu. Pierwsza. Właściwie nic nie wspominałam, bo myślałam, że z tego nic nie będzie, ot spotkało się dwóch chłoptasiów w wieku moim, gitarzystów i mówią, że zespół chca zakładać...perkusji nie mieli, sali prób też nie, to i poważnie o tym nie myślałam. Aż w końcu nasi dzielni chłopcy znaleźli salę...no, to się zbieram na próbę...

08 czerwca 2007   Komentarze (1)

Straszliwa fałszywość, alias,słówko...

I dobrze droga Incognito, że nabrac się nie dajesz. Ja przez kilka godzin byłam święcie przekonana, że moja skrucha jest prawdziwa, że naprawdę źle mi z tym co zrobiłam, lecz gdy tak lepiej zaczęłam się zastanawiać nad swoją postawą doszłam do wniosków skrajnie odmiennych. Jestem manipulatorką. Często podświadomie, ale sami zwróćcie uwagę na ten mój poprzedni wpis. Rzeczywiście, użalam się nad tym co zrobiłam i żałuję co linijke wytykajac swoją głupotę, ale zauważcie także, państwo moi mili, czego Alutka tak naprawdę żałuje. Czy w swoim wpisie wyraża żal, że być może przez jej zachowanie, któraś z koleżanek poczuła się urażone, że być może bardzo kogoś skrzywdziła? Otóż nie, o ile pamiętam, nie ma tam ani jednego słowa w takim kontekscie. Ala owszem, kaja się niesłychanie, wręcz uniża się i swe plecy wystawia na chłostę, lecz to, czego jej żal, to najzwyczajniej wygody i swojej reputacji. Wybitny dowód na egocentrym i skrajny egoizm naszej bohaterki. Tak, tak drodzy czytelnicy, swoim wpisem chciała odwrócić role, chciała pokazać, że to ona jest ofiarą, a oprawcami bezwzględnie wredne koleżanki, przez które nasza biedna Ala czuje się odrzucona. Dość sprytne Alutka, ale za długo cię znam bym tego nie wywęszyłą...I jeszcze a propo tej sprawy, wyczieczka Frombork - Krynica Morska, która odbywać się miała w tygodniu bieżącym została przełożona na tydzień następny, dokładnie 11-13 VI 2007 r. Niespecjalnie cieszę się z tej okazji, ale jako, że jest to "ostatnia klasowa wycieczka" zostałam zmuszona do wzięcia w niej udziału. Nie to, żebym nie lubiła takich wojaży, bo ciekawa świata jestem niesłychanie, ale jak sobie pomyślę, że w sytuacji rozmieszczenia w pokojach wyniknie pewien zonk (jak podaje Miejski Słownik Slangu i Mowy Potocznej "zonk" - 1) problem, kłopot, wpadka; 2) zonk oznacza zaskoczenie, zdziwienie pewną sytuacją; ). Mianowicie, no, jak bym nie kombinowała w pokoju na pewno bedę musiała wylądować z jakąś dziewczyną, lub dziewczynami. Primo, ja + któraś z solidarnych koleżanek w pokoju 4x4 z pewnością musi się równać jakiemuś konfliktowi. Secundo, nawet jeśli ja, postanowię wznieść się na wyżyny swojej dyplomacji, bądź też jak ktoś woli fałszywości istnieje możliwość, że w nocy zostanę umazana jakimś badziewiem, w najlepszym przypadku pastą do zębów. W grę wchodzi także tysiąc innych sposobów na wyrażenie wdzięczności, ale wolę nawet o nich nie wspominać. Słowem, chyba powinnam wziąć na tę wycieczkę termos z trzydniowym zapasem kawy. Kwestii trzeciej na dzień dzisiejszy nie przewiduję, ale odnośnie jeszcze konsekwencji tegoż konfliktu. Dziewczyny pod koniec roku szkolnego zaplanowały mały koncert pożegnalny dla rodziców i nauczycieli. Pierwotnie byłam w ten projekt zaangażowana, choć sama przyznam, nie kwapiłam się do zbytniego szlifowania mojej działki, argumentowałam, że czasu mam wiele, zresztą moja partia wydawała mi się być dośc prostą. I tak czas mijał, a sprawa się rozstrzygnęła, ale o tym już wiecie. W każdym razie, zonk (tak, spodobało mi sie to słowo) jest taki, że na tym spotkaniu rola skruszonej dziewczynki, stojącej w kącie o martwym wzroku pokutnicy, niespecjalnie by mi odpowiadała. Dodatkowo te wszystkie spojrzenia matek koleżanek, które o całej mojej niecności również poinformowane zostały, zapewne w tempie natychmiastowym zdecydowanie nie sprzyjałyby mojemu komfortowi psychicznemu. I kwestia oczywista moi drodzy. 20 czerwca, to ja już sobie kilka tygodni temu zarezerwowałam na wyprawę toruńską. Więc cóż...absens carens, ale Alutka zdaje sobie sprawę, że jest jedną z najbardziej niepożądanych osób na takim spotkaniu ;) Ale ogólnie pomysł bardzo fajny i gratuluję go dziewczynom (czyżby Ala się podlizywała?)...

06 czerwca 2007   Dodaj komentarz

Ten sok z marchwii mi rzeczywiście nie służy......

Chciałam zacząć tak jakoś optymistycznie, zakomunikować państwu, że stanęłam na rzęsach i ten rok szkolny zakończę z oceną "dobry" w rubryce chemia, ale...Tak sobie weszłam na pewnego bloga, tak sobie spojrzałam na pewne zdjęcie i taki smutek mnie ogarnął. Głupia ja byłam. Co tam byłam, jestem. Była kiedyś taka piosenka kabaretu Potem, której pierwsze frazy brzmiały "Nie kocha mnie nikt, nie lubi mnie nikt...". O ile mogę z powodzeniem wtórować tymi słowy za bohaterem lirycznym, o tyle już w wersie trzecim i każdym kolejnym muszę nucić własny tekst. Nie rozchodzi się bowiem o domniemany brak urody bedacy przyczyna braku miłości, choć tutaj również bym polemizowała, lecz o straszne słowo, dzieci zakryjcie uszy - fałszywość. No co ja poradzę, że nie potrafię, że czasami się wyżywam jak najgorszy tchórz na stronach tego bloga, co ja poradzę? Nie lubię was, ale ten brak kontaktu z wami wprawia mnie w pewien dyskomfort. W waszych oczach jestem frajerem najgorszym, ale czy przedtem nim nie byłam? Zawsze było, "ale Alutka ty to durna jesteś". Jestem, ale nie trzeba mnie było traktować jak półdebila. Powinnam przeprosić, ale czy to coś da? Czy jedynie ofukacie mnie mówiąc, że macie dosyć mojego teatrzyku? Źle mi z tym niesamowicie, na początku myślałam, że to zabawne, widziałam, jak szepcą w konspiracji o moim wybryku, ledwo powstrzymując się od wytykania palcem. Teraz widzę, że to rzeczywiście zabawne, jak cała ta sprawa poważnie odbija się to na mnie. Tak drodzy czytelnicy, pomimo dzisiejszych sukcesów znów wpadłam w dół. Taki dość głęboki. Mogłabym machnąć swoją łapą beztrosko mówiąc, jeszcze tylko miesiąc, ale byłoby to nędznym kłamstwem, które już mnie nawet nie pociesza. To nieprawda, że miesiąc. To miesiące wakacji, a nawet te kolejnych lat szkolnych i to przede wszystkim miesiące przeszłe. Wspólnie spędzone wycieczki, obozy, wyjścia do kina. Miesiące, kiedy budowałam swój wizerunek, niekoniecznie fałszywy. Teraz to wszystko nie ma znaczenia. Teraz jestem tą nędzną dziewczyną siedzącą w ostatniej ławce rzędu pierwszego. Na tabloidach ze zdjęciami absolwentów już na zawsze pozostanę bohaterem negatywnym. Boże, Ala, dlaczego ty byłaś i jesteś taka głupia? Dlaczego największa radośc sprawiają ci upadki i potknięcia innych ludzi, dlaczego jesteś taka zawistna? Dobra, zasób łez na dzień dzisiejszy mi się skończył...Przede mną jeszcze ostatnia bitwa z przedmiotu historia. Damy radę...

04 czerwca 2007   Komentarze (2)

Wymyślne urządzenie tortur potocznie zwane...

Dobra, dzieci kochane, święto wasze dzisiaj mamy. Zasobność portfelów z okazji tej powiększamy. I zakupy robimy:P Dzisiaj Ala podzieli się z państwem przeżyciem niezwykle osobistym. Opowie wam o swoim pierwszym razie z urzadzeniem o zastraszającej nazwie de-pi-la-tor. Osoby o słabych nerwach proszone sa o opuszczenie tej strony. W życiu każdej dziewczynki przychodzi taki moment kiedy to zastanawia się nad słusznością owłosienia swoich nóg. Ala podchodziła do sprawy z rezerwą, te jej włosy też jakoś strasznie widoczne nie były, bo jako blondynka się urodziła, ale...coraz cześciej zdażało jej się słyszeć jak szkolni koledzy bez cienia litości naśmiewają się z nauczycielki od geografii, której włosy na wymienionej wyżej części ciała z nadmiaru układały się w przeróżne wzory, międzyinnymi bieżnik. Czasami było to też rozkosznie zwane trawnikiem. Wiadomo, że Alutka ośmieszenia boi się przeraźliwie, raczej się do tego nie przyznaje, raczej woli myśleć, że ona jest ponad to i takie rzeczy jej nie dotyczą, jednak w końcu coś ją ukuło...Co prawda w swoim życiorysie jakieś próby pozbycia się owłosienia już miała, na poczatku nieudolnie zwykłą maszynką, później drastycznie plastrami z woskiem, lecz zauważała, że efekt jest krótkotrwały, a w przypadku drugim, bardzo bolesny i też nie do końca skuteczny. W tym roku, jako że panna Alicja, po raz pierwszy od lat 7 chciała założyć sukienkę, postanowiła również kupić to tajemnicze dotąd urządzenie. Za kwotę zgromadzoną przez czerpanie profitów z racji swojego jeszcze młodego wieku weszła w posiadanie depilatora. Czym prędzej znalazła się w domu, rozpakowała to "cudo techniki", chwilę zadumała się nad instrukcją i włożyła zasilacz do gniazdka. Dźwięk jaki rozległ się po włączeniu był Ali znany jedynie z czasów, gdy dziadek podcinał gałęzie działkowych drzew piłą mechaniczną marki Husqvarna. Minęło dobre 5 minut zanim Alutka otrząsnowszy się ze wstepnego szoku postanowiła drżącą ręką przybliżyć "to warczące coś" do swojej nogi. Kręcąca się głowica dotknęłą jej stopy. Ala lekko odetchnęła z ulgą, nie czuła żadnego bólu. Postanowiła nawet przesunąć depilator wyżej, już tam, gdzie znajdowały się pierwsze włosy, cóż za odwaga nią kierowała! I gdy to zrobiła, nie omieszkała wrzasnąć piskliwie: AUUUUUUUŁ! Pospiesznie wyłączyłą to narzędzie szatana, odrzuciła je na bok i z troską zaczęła przyglądać się swojej nodze. Dziwne, noga nie zdradzała żadnych niezdrowych objawów. Ala znów nieufnie spojrzała na swój nowy przybytek leżący na dywanie. Spojrzała też ponownie na swoją nogę. Powiedziała "to dla Twojego dobra" i po chwili jej dłoń znów dzierzyła to zdradzieckie urządzenie. Z rowera niejednokrotnie spadała, w dziecinstwie za nieposłuszeństwo pasem bita była, do bramy przywiązywana przez braci, a teraz ma się bać takiego małego bzyczącego badziewia? Niedoczekanie. Zaciskając oczy kilkakrotnie przejechała swoim oprawcą po nodze. Z każdą chwilą bolało coraz mniej i w końcu, gdy nie było już czego depilować, gdy już całe nogi były zmaltretowana, przywdziane w zaczerwienienie, tak jakby ktoś chłostał je przez znaczny okres czasu - postanowiłam zakończyć te masochistyczne praktyki. Wsmarowałam jeszcze pół pudełka kremu i dałam spokój moim biedny kończynom. Wiecie co wam powiem? Stwierdzam, że ciężko jest być kobietą. Jak można z taką głupotą egzystować? Kto wogóle wprowadził ta idiotyczną modę na gładkie nogi? To jakiś terror. Jakiś idiota skonstruował to dla swojej żony, czy też kochanki i później stado idiotek doszło do wniosku "Łał, ja też chcę mieć takie gładkie nogi!" i teraz czy idiotką jesteś czy nie, to przystosować się musisz...No, albo nie musisz, tyle że wtedy narażasz się na przypięcie łatki "babochłop" czy też ciche podszepty...To tyle...

01 czerwca 2007   Dodaj komentarz
Pewna_dziewczynka | Blogi