• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31 01 02 03

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum styczeń 2008


Szkoło, jak Cię kochać mam...

Sens istnienia szkoły jest chyba jednym z najgłębiej ukrytych sensów, dostrzega go jednak teraz dokładnie. Z nim to tak zupełnie jak z dobrem i złem. Gdyby zła nie było, nie istniało by także pojęcie dobra. Gdyby nie było szkoły, pojęcie wolności również straciłoby rację bytu. Chociaż dzisiejszego ranka podnosząc się z łóżka rzucałam najgorszymi przekleństwami, to dziwiąc się samej sobie, muszę przyznać, że szkoła jest tym, bez czego życie moje wionęło by pewną pustką. Z pewnością! Bo i skąd miałabym uciekać, po cóż kreślić ściagi i do kogo wzdychać, jeśli szkoły by nie było. Większość nie zdaje sobie z tego sprawy, a ja owszem, przekonałam się o tym już na pierwszej lekcji, gdy z tęsknotą wspominałam przeciskanie się przez bramkę. Gdyby ferie miały trwać jeszcze tydzień, prawdopodobnie z nudów zaczęłabym oglądać "Modę na sukces" i to niestety nie jest ponury żart, albowiem już w tygodniu drugim zainteresowałam się losami sagi Lubiczów, z której wywodzi się słynny warszawski taksówkarz Ryszard L. Przyznaję się bez bicia, źle wykorzystałam ten czas. Miało być tak pięknie i szlachetnie, miałam się uczyć Łaciny i ostatecznie zdecydować się czy zgłosić się do przygotowań do olimpiady z tegoż przedmiotu. Niestety poddałam się i mówiąc "jutro się za to wezmę" odkładałam naukę z dnia na dzień. Jedyne czym mogę się pochwalić, to tym, że rzeczywiście przyłozyłam się do matmy, ale jak by nie patrzeć, jedna godzina dobrze wykorzystana na 16 zmarnowanych razy liczbę dni ferii, to raczej kiepski bilans. Po samej pracy klasowej zresztą raczej nie liczę na sukces... A w tym tygodniu przede mną jeszcze geografia, w następnym chemia i fizyka, a jak znam życie to jeszcze biologica wciśnie swoje trzy grosze. Pociesza mnie już tylko to, ze ponoć do kolejnej dłuższej przerwy w nauce pozostało 35 dni roboczych...no, a później zaczna się matury i jakoś to bedzie...jakoś to będzie. Mój ambitny plan przewiduje, że w moim wykonaniu tych dni dziwnym trafem będzie mniej, ale na chwilę obecną, oprócz tego, że znów koleje posłużą mi za środek transportu, nie wiem jeszcze nic i nawet nie chcę nic pisać, bo jeszcze zapeszę. Nawypisuję się, czego to ja robić nie będę i znów wyjdzie na to, że to jedynie moja bójna wyobraźnia. Zresztą, dopiero co ferie się skończyły, więc też nie ma co przesadzać i juz kolejnego dnia urzadzać sobie wycieczki, pożyjemy, zobaczymy...

28 stycznia 2008   Komentarze (1)

Nie dorosłem do swych lat...

Niestety przyjemny czas legalnego nic nierobienia dobiega końca. Smutek mój tym większy, że dopiero w drugim tygodniu udało mi się pokonać swoje lenistwo i zagospodarować dzień w sposób bardziej różnorodny. A tu masz, już tylko kilka dni dzieli mnie od powrotu do szkoły, gdzie już pierwszego dnia - trach! klasóweczka z matematyki, której pomysłodawcą jest znany ze swej kontrowersyjności pan Krzysztof S. pseudonim Stachursky. Tym jednak razem planuję się solidnie przygotować, nie to żeby od wyskakiwać z oceną bardzo dobrą, ale taka czwóreczka mi się marzy... Ogólnie tak mówiąc, to odnoszę wrażenie, że przechodzę klimakterium. Napady gorąca, wahania nastrojów... Drodzy czytelnicy, chyba przekwitam. No bo przecież 13 lat już nie mam, zatem całego mojego irracjonalnego zachowania pod dojrzewanie już się podczepić nie da. Szczerze mówiąc dobija mnie mój wiek, no, może nie tyle wiek, co ciagła jego zmienność. Powoli czuję zewsząd już presję przedmaturalną, a te wszystkie pytanie o studia... Czuję się bardzo zagubiona. Im bliżej matury, tym bardziej nie wiem do czego mogę się nadawać. Czy lepiej harować przez 5 lat studiów i później mieć mało przyjemności z pracy, lecz życ w dostatku, czy też pójść na jakiś zupełnie nieprzydatny kierunek i mieć satysfakcję? Podstawowe pytanie, miec czy być. Prędzej czy później musiałam przed nim stanąć. Właściwie, bez obłudy, życie w małym murowanym domku w lesie całkowicie by mi odpowiadało, ale jednocześnie boję się, że ten domek w rzeczywistości będzie małą kawalerką w bloku, gdzie co noc będe musiała wysłuchiwać kłótni sąsiadów. No i rodzice, czy oni mogliby zaakceptować to, że ich córka zdziwaczała i miast iść na jakiś porządny kierunek chce studiować dajmy na to wzornictwo i żyć jak pustelnik? To wszystko jest ponad moje siły, a nie mogę już mówić, że mam jeszcze czas, bo już teraz musze się zdecydować jakie przedmioty zdawać będę na maturze. Miałam być prawnikiem, ale wielkomiejskie życie mi się nie uśmiecha, ja chcę spokoju. W pierwszej kolejności chcę być matką, pełnoetatową, a nie na pół dnia. Jednak nawet gdyby mi się to nie udało, bo w końcu przez powietrze w ciążę nie zajdę, a mężczyzn potrafię kochać jedynie na odległość, to i tak nie wyobrażam sobie siebie w roli Magdy M. Ale z czegoś zyc będę musiała. I nie wiem, czy liczyć mam na pogłoski o moich literackich zdolnościach. W gruncie rzeczy nie wytrzymałabym na żadnym kierunku, który zmuszałby mnie do interpretacji utworów literackich. A zdaje mi się, że to może się zawierać zarówno we wszelkich filologiach jak i dziennikarstwie. Koszmar... Powinnam studiować coś, co mnie rzeczywiscie interesuję, ale...właśnie, ale prócz lenistwa i wzdychania do mężczyzn nie interesuje mnie nic. Przeciez ja jestem jeszcze dzieckiem!

 

Nie o tym zreszta miałam pisać... Wczoraj, po tym jak mama włączyła telewizor i zignorowała moje wezwanie do ściszenia go, trafiłam na strych, gdzie postanowiłam zrobic porządek i urzadzic sobie pokój. Jak dobrze pójdzie, to do wiosny uwinę się z porzadkami...Przy okazji wstępnych ogledzin trafiłam jeszcze na jakieś kwity z podstawówki podsumowujące moje dokonania i trochę się zdziwiłam, bowiem już od pierwszej klasy, wychowawczyni okreslała mnie jako "dziewczynkę miłą, spokojną, zamknietą w sobie". To wskazywałoby na to, że nawet w tak wczesnych latach byłam fałszywa... Ehh...kim ja własciwie jestem..

23 stycznia 2008   Komentarze (2)

Łotry! Szubrawcy!

Zdawało się, że nic nie powstrzyma mnie przed dzisiejszym wyjazdem. Chociaż plan mój nie tworzył zgodnej kompozycji, to byłam gotowa ryzykować. Ignorancji wobec wszelkich znaków odradzających mi realizacji tegoż pomysłu musiałam powiedzieć "dość", gdy okazało się, że z mojego portfela znikły wszelkie środki przeznaczone na jego realizację. Była to chwila, w której wstrzymałam oddech i bezwiednie zamrugałam oczami nie mogąc uwierzyć w obraz, który widniał przed moimi oczami. Wszystko właściwie było już przygotowane. Plecak spakowany, trasa wycieczki ustalona, szczegółowy rozkład dnia ułożony i jedynie portfel pozostawał mi do spakowania. Zajrzałam do niego tak jakby od niechcenia, bo w gruncie rzeczy w żadnych najdalszych zakamarkach świadomości nie przewidywałam ich nieobecności. Fala gorąca, która w owej chwili mnie zalała, zmusiła mnie do opadnięcia na łóżko. Byłam trochę jak w transie, w jednej sekundzie okazało się, że nigdzie nie pojadę, a wszystko to przez - jak mi się wydawało - bandę jakichś gnoi, którzy splądrowali kieszeń mojego plecaka, gdy wracałam z działki. Byłam wściekła, o ile we wczorajszym wpisie marudziłam coś o tumiwisizmie, to tamtego wieczoru powodowała mną już nie złośc, nie gniew, lecz całkowicie bezwzględna chęć zemsty na wszystkich nierobach, którzy śmią okradać uczciwych obywateli. Byłam gotowa przywdziać chustę Warmińskiej Bojówki i przy blasku księżyca egzekwować moim mieczem sprawiedliwość. Tu nie chodziło już o pieniądze, tu gra rozchodziła się o odebranie czegoś więcej. Jakiejś metafizycznej zapowiedzi szczęścia. Legły w gruzach wszystkie plany, cała podróż, cały spacer sopocką plażą i późniejsze wysypywanie piasku z butów. Nie ważne było to, że pogoda podczas tejże podróży miała być deszczowa, że prawdopodobnie rodzice szybko zorientują się, że nie ma mnie w Olsztynie, najzwyczajniej ktoś pokrzyżował mi plany, a tego nie lubiłam najbardziej. Co mogłam jednak zrobić, jako bohater, który ciszę nocną ma o 22? Jedynie życzyć tym szubrawcom, by wypili za moje zdrowie... Niechby jeszcze te drobniaki wzięli, na dwa Żywce by im starczyło... Zanim jednak pogodziłam się z moim losem ofiary, to zdążyła wszcząć alarm w całym domu, mając nadzieję, że może jedynie pamięć mnie zawodzi i owe fundusze zostawiłam gdzieś na stole. Brałam to pod uwagę, ponieważ okoliczności, w jakich zostałam rzekomo okradziona były dośc dziwne. Przez cały swój powrót autobusem, plecak ze względu na tłok trzymałam w dłoni, co prawda dla zawodowego złodzieja to żaden problem, ale... Fakt, był tłok, ale przedział wiekowy w jakim były otaczające mnie osoby, nie przekraczał 9 lat! Ja rozumiem, że teraz te dzieci tak postepowo chowane to są bardzo zdolne, ale bez przesady. Warmińska Bojówka kontra przedszkolak 0:1? No i poszlaka kolejna, od kiedy to złodzieje są tak cywilizowani, by brać gotówkę i posłusznie zwracać portfel? Niewiarygodne, prawda? Prawda, lecz byłam w zbyt dużym szoku by móc racjonalnie ocaniać realność takiej kradzieży. Był portfel, nie było w nim pieniędzy, nie było wycieczki do Sopotu, a ja zaklinałam się, że w przyszłości zostanę Prokuratorem Generalnym i pomszczę mój Sopot. Już widziałam te wywiady, w których pytana o to, dlaczego wybrałam ten a nie inny zawód, opowiadam moją wzruszającą historię o zawiedzionych nadziejach... I zasnęłam. Sen miałam w miarę spokojny, lecz przez uchylone okno, obudziłam się w nienajlepszym samopoczuciu, do tego mama zbierała się do pracy i wszystkie szafki trzaskały. Takie poranki najczęsciej doprowadzają mnie do szaleństwa, lecz nim zdołałam tego dnia oszaleć, okazało się jednak, że kradzieje odwalili kawał dobrej roboty uziemiając mnie w domu. W pewnym momencie bowiem do mojego pokoju wtargnęła mama. Od czasu do czasu robiła to z matczynej troski, częściej jednak z obowiązku budzenia mnie do szkoły. Tym razem doskonale wiedziała jednak, że nie musi mnie budzić. Czy była to zatem troska? Nie sądzę. Będąc w okresie tak zwanego buntu, mogę mówic o niej wiele złych rzeczy, moge wytykać jej niekonsekwencję i durne babskie usposobienie, jednak w żaden sposób nie mogę odmówić jej intuicji, czy może bardziej matczynego instynktu. Ona zawsze doskonale wie, że coś kombinuję. Niewątpliwie może to wyrokować po moich rumieńcach, które pojawiają się gdy tylko zaczynam coś kombinować, ale jest w tym również coś niewytłumaczalnego. Możliwe, że wcale nie zaglądałaby do mojego pokoju dzisiejszego poranka, gdyby nie czuła, że może mnie w łóżku nie zastać. Ja w każdym razie, gdyby nie kochane łotrzyki miałabym duuuuże kłopoty. Nie wpadłabym bowiem na pomysł, by upychać pod kołdrą ubrania. Byłoby to zreszta dośc niepraktyczne, bo w końcu w okolicach 16 mama wróciła by z pracy i z podobnych pobudek znów zajrzała by do mojego pokoju, lecz tym razem pofatygowałaby się by sprawdzic czy oddycham. A wtedy to już byłaby buba, bo jak dowiedziono, przykryta sterta ubrań nie oddycha. Pozostaje jedynie czekac na dalszy rozwój techniki... Dlaczego jednak piszę teraz o tym z takim spokojem? Ano, okazało się, że Olsztyn to pożądna mieścina. Gdy już taka zmarnowana siedziałam na kanapie przed telewizorem, podszedł do mnie Benadek, który w dłoni trzymał dziwnie znajomą mi sumkę. Z poczatku nie chciałam niepotrzebnie rozbudzać w sobie radości, lecz on rozwiał wszelkie wątpliwości i przyznał się do czynu haniebnego. Czyli stresowania siostry. Oczywiście, nie chodziło tu o żadna kradziez, jedynie pomstę na mnie za to, że ostatnio przebywając w jego pokoju zostawiłam przyklejoną do biurka gumę...no i przy okazji portfel. Benadek oczywiście jako dziecko bystre zorientował się, że wielce lamentować będę straciwszy mojego przyjaciela pięniądza i postanowił taki oto psikus mi uczynić. A niech go diabli... Że też tak się to wszystko w czasie zbiegło, akurat, gdy ja miałam wyjeżdżać. I co, przypadek? Dziwne to wszystko... Ale najważniejsze, środki odzyskałam, draki nie było, a PKP nadal istnieje... to gdzie jedziemy?
18 stycznia 2008   Komentarze (3)

Hulaj dusza bez kontusza...

Gdybym wierzyła w różne znaki na Ziemi i niebie objawiające się człowiekowi celem nawrócenia go na pewien tor, z którego on właśnie ma zamiar skręcić, to wzięłabym sobie do serca dzisiejszy atak ojca, który uprzedzał mnie, że jeśli jeszcze raz wyjdę z domu nie informując go o swoich planach, to będę tego żałować. I rzeczywiście wierzę, że będę tego żałować, ale postępująca depresyja i rutyna w jaką ostatnio popadłam nie pozwala mi postąpić inaczej jak wsiąść jutro do pociągu. Tumiwisizm wtórny, że tak to nazwę. Bo wszystko jest do dupy nie bawiąc się w zbędne eufemizmy. Zakochałam się, ale jak to w telenowelach bywa, on nie wie, że ja jestem zakochana, a nawet jeśli wie - to rzecz jeszcze gorsza - ignoruje moje umizgi. Ja z kolei nie mam odwagi by mu napoknąć o tym w sposób bezpośredni obawiając się, że mi się zwierzyna spłoszy. Poza tym ta zwierzyna wbrew pozorom nie zalicza się do łownej, lecz drapieżnej, dlatego jakby nie patrzeć to raczej on ma we krwii potrzebę polowania i nie lubi, gdy mu się padlinę pod nos podtyka. Coś na wzór błędnego koła zatem tu mamy, bo być może nasz zwierzak na mnie poluje, lecz czeka na jakiś pomyślny znak z mojej strony, a ja z tej strony drugiej żadnych znaków mu nie daję, bo sie boję by się nie przestraszył. Czyli materiał na kolejnych 1000 odcinków "Mody na sukces", czekam na tantiemy. Ten stan tak straszliwie mnie przybija, a wszystko to przez to, że straciłam dystans. Dystans to wbrew pozorom rzecz niezwykle przydatna, może nie mówię tu o tym, by na wszystkich patrzeć z góry, ale jeśli o braniu wszystkiego z przymróżeniem oka i owszem. Łatwiej i zabawniej się wtedy zycie przeżywa, a bez tego człowiek jest nadętym burakiem. I ja się niestety kimś takim robię. Męczy mnie cała ta sytuacja, ale z czystej wygody jej zmieniać nie będę, bo nie chcę stracić tego co mam. Może to błąd, ale znowu nie ma co tego rozpatrywać w kategoriach "błędów życiowych", zresztą czas pokaże o co w tym wszystkim chodzi.

 

Wróciłam z Naglad, niewiele się tam działo i właśnie z tej przyczyny tam pojechałam. Stwierdzam, że byłam tam za krótko. Miałam jechać już w poniedziałek, ale dowiedziałam się, że  następnego dnia Paweł będzie w Olsztynie, więc szybko swoje plany skorygowałam i zamiast jechać rowerem do Naglad, Naglady jedynie minęłam, wspominając letnie przejażdzki przez Unieszewo. W trakcie mojej wycieczki okazało się zresztą, że temperatura jest mniej więcej na pograniczu zera, o czym informowały mnie wszystkie przydrożne kałuże będące w stanie stałym, lecz mimo to zdołałam sobie zachlapać błotem tryskającym z pod koła cały plecak, o tyłku juz nie wspominając. Była to rzecz jednak w tamtych okolicznościach i tak mało ważna, najwięcej uwagi skupiałam bowiem na tym by jakoś dojechać do domu. Przeceniłam swoje siły do tego stopnia, że już przy wjeździe z Łajs na krajową 16 - tkę chciało mi się rozpaczliwie wołać "Mamusiu!". Mamusia jednak nie nadchodziła, dzieki Bogu o całej wyprawie nie wiedziała, bo zamiast krzty współczucia ofiarowałaby mi kilka razów ścierką za głupotę. Bo to w sumie był pomysł głupi, coś za szybko poczułam wiosnę. Nie ja jedna w każdym razie, dwa koty na unieszewskim dworcu, gdzie zawsze robię sobie przerwę najwyraźniej poczuły ją również, bo zaraz po tym jak zeszłam z roweru jeden z nich, ogromny, łaciaty kocur się na mnie rzucił i domagał się głaskania, na co ja posłusznie przystałam, lecz ten drugi, mniejszy, bardziej też płochliwy jakby, nieśmiało próbował wdrapywać się na moje kolana. Niestety te były już zajęte, co wyraźnie komunikował łaciaty groźnym burczeniem. Ale mały ciągle próbował, w końcu zorientowałam się, że na moich kolanach niekoniecznie mu zależy, a przynajmniej nie tak bardzo jak na wejściu na łaciatego...No, łaciatą własciwie, z homoseksualizmem wśród kotów się jeszcze nie spotkałam. Łaciata jednak wysoko się ceniła i wyraźnym prychniecem dała do zrozumienia, że byle mruczek na nią włazic nie będzie. I takie to życie niedobre, drogi mruczku...

 

Wiosnę za szybko poczuła również pewna mucha bzycząca mi z rana nad uchem w moim nagladzkim pokoiku, lecz ta historia bezwzględnie skończyła się bez happy endu, bowiem we mnie obudził się instyntk mordercy i musiała zginąć. Tak to bywa, że czasami znajdujemy się w niewłaściwym miejscu i czasie, o porze zbyt wczesnej. Morał z tej przypowieści nasuwa mi się całkiem nieciekawy, głosi bowiem, by zbyt szybko wiosny nie czuć, by nie urządzać sobie wiosny ludów, a ja w końcu jutro jadę do Sopotu... Mam cykora, bo może się to skończyć źle, bo mam przeczucie, że bardziej będę się przejmować konsekwencjami niż cieszyć wyjazdem. I będę się nudzić, bo samotność to stan wiecznej nudy, do której można przywknąć lub walczyć jak z wiatrakiem. Czy warto?

17 stycznia 2008   Dodaj komentarz

Jak szumi, szumi las...

W Nagladach do czwartku, od czwartku w Sopocie do 15:37, później prawdopodobnie szlaban. Niech żyją wszystkie szlabany, w ten specyficzny sposób od zawsze byłam związana z kolejami... Lecę, jeszcze się spakować muszę...
14 stycznia 2008   Komentarze (1)

Plaża, dzika plaża, morze dookoła...

Własnie wpadłam na pomysł z serii pomysłów głupich i nieodpowiedzialnych, ale w końcu dzieciństwem póki jest cieszyć się trzeba i uczyć się życia póki jeszcze brak dojrzałości jest traktowany z pewnym pobłażaniem. Sopot. Molo w Sopocie. Sopocka plaża. To mój cel w pierwszym tygodniu ferii. Prawdopodobnie w piątek. Do tego czasu zrealizuję jednak swój wyjazd do Naglad albowiem pogoda zrobiła mi prezent i śnieg cudownie topnieje i w powietrzu czuć już wiosnę. Tak, czuję ją, ale jeszcze zanim nadejdzie chciałabym poczuć nadmorski wiatr w moich włosach. Jak dobrze pójdzie to może mnie nikt nie zgwałci/okradnie/zamorduje. Chyba, że ktoś wyraża chęć zabawienia się w bodyguarda, wtedy zapraszam, o ile dany bodyguard sam nie jest seryjnym mordercą głupich małolat lub też szejkiem, który uczyni mnie 15 żoną w swoim haremie (w sumie, dlaczego nie, Alutka?). Kręćcie sobie głowami, mówcie, że Alutka jest durna, a ona i tak swoje zrobi. Soooopot, o ile mnie pamięć nie myli, nigdy dotąd nie zaszczyciłam tego miast swoją osobą...to prawda, najwyższy czas to zmienić.

 
 Stacja/przystanek  Data  przyj.  odj.  Per/Tor  Środki komunikacji   
Olsztyn Główny  18.01.08     06:41    
P 58101
  
Olsztyn Zach.    06:45   06:45   
Morąg    07:21   07:22   
Pasłęk    07:48   07:49   
Elbląg    08:07   08:10   
Malbork    08:35   08:38   
Tczew    08:56   08:59   
Pruszcz Gdański    09:17   09:18   
Gdańsk Główny    09:30   09:33   
Gdańsk Wrzeszcz    09:38   09:39   
Gdańsk Oliwa    09:43   09:44   
Sopot    09:48   
 

 

Jeśli już mówimy o podróżach pociągami, to w końcu odkryłam, a raczej zostało mi uświadomione, jakim "cudem" moja podróż do Torunia i okolic Bydgoszczem zwanych została odkryta. Piszę "cudem" w nawiasie, bo w gruncie rzeczy cała ta eskapada była oparta na tylu czynnikach, które mogły się okazać właśnie tym co sprawiło, że wpadłam, że nie zastanawiałam się nad tym. Okazuje się jednak, że świat jest mały, albo i moja postać tak sławna ;), że gdzie się nie ruszę, tam ktoś mnie rozpoznaje. Ponoć tego dna pociągiem relacji Olsztyn - Toruń jechała również córka koleżanki z pracy mojej mamy, która miała okazję mnie poznac przy okazji wycieczki do Czech. Żeby nie było, owa córka nie urządzała sobie tak jak ja wagarów, lecz jako przykładna studentka jechała na swą uczelnię. Flądra jedna, zachowała się, jakby nigdy do szkoły nie chodziła. Jeszcze a propos nieobecności, to rzeczywiście, po wywiadówce twarz mi trochę zbielała, gdy zobaczyłam w miejscu nieobecności liczbę 30 godzin, tym bardziej, że wszystkie były USPRAWIEDLIWIONE! A ja jak Boga kocham, honorowo w tym roku szkolnym niczego nie podrabiałam. No, Alutka lekko przegięłaś - pomyślałam sobie i zaczęłam zachodzić w głowę gdzież to ja te całe 30 godzin wyjeździłam. Że dwa dni w tym półroczu poświęciłam na hulanki i swawole, to nie ulegało wątpliwości, lecz co z pozostałymi godzinami? Myślałam i myślałam, bardzo się tym myśleniem zmęczyłam, a tu nic nie szło sobie przypomnieć, a na żadnym rauszu również ostatnio nie byłam żeby nie pamiętać co się robiło. Już chciałam kląć na wuefistkę i fizyczkę, które regularnie mylą się przy sprawdzaniu obecności, ale 15 godzin wydawało mi się być ilością za dużą nawet jak na ich zdolności. W końcu zaświtało, przypomniałam sobie zapchany nos, spierzchnięte usta i mój błagalny krzyk, bym mogła iść do szkoły, bo twierdziłam, że nie będąc na jednej matematyce dostanę szereg jedynek. I to niestety nie był żart, rzeczywiście był taki dzień, gdy ja do szkoły iść chciałam, lecz moi rodzice biorąc mój stan zdrowia pod uwagę do szkoły iść mi najzwyczajniej zabronili. Kto by pomyślał. I ten dzień, a właściwie dwa dni były rozwiązaniem tych tajemniczych dwóch godzin, ale, że tako po gorolsku sobie powim, było już po ptokoch, bo dostałam opieprz za całe 30 godzin. Co gorsza, zostałam posądzona o podrabianie usprawiedliwień, podczas gdy sumienie w tej kwestii miałam wyjątkowo czyste. Dlatego, żeby nie dać się sprowokować, zachować zimną krew i czystą twarz, wyszłam we wczesnym momencie mowy oskarżającej, choć to również mogło się skończyć dla mnie źle, wyglądało bowiem na arogancką ignorancję, ale to była naprawdę zwykła troska, by nie skończyło się na wyzwiskach od pasożytów i gówniarzy. A teraz nie wiem jak jest, czy mam karę, czy jej nie mam. Skoro mam możliwość siedzieć w fotelu prezesa to chyba coś jest nie tak...

Sopocie DRŻYJ!

12 stycznia 2008   Dodaj komentarz

Wybornie...

Witaj biblioteko znów, ale przynajmniej żegnaj szkoło na 2 tygodnie. Wraz z końcem półrocza przyszedł czas na wywiadówkę, wiemy wszyscy jakaż to przerażająca rzecz ta cała wywiadówka, szczególnie, że nawet, gdy Alutka nie zrobi nic złego, to dostanie jej się za "niewinność", tak prewencyjnie. Zanim to jednak nastąpi, a prawdopodobnie stanie się to za 1,5 godziny, mogę cieszyć się wolnością i dniem dzisiejszym, który był wyborny podobnież jak kotlety schabowe mojej babci. Jeśli Ala mówi, że dzien był wyborny, to od razu nalezy wykluczyć, że był nudny, a jeśli z kolei był ciekawy, to niestety jest to jednoznaczne z tym, że Ala zdołała cuś nabroić, że podniosła sobie poziom adrenaliny. A dobrze wiadomo wszak, że najlepiej czyni się to forsując bramkę będącą granicą  między szkolną rzeczywistości ciemiężąca młodzież a wolnością. Dzisiejszego dnia, Alutka mogła wtórować za samym Michałem Wiśniewskim, "keine granzen". Skończywszy czwartą lekcję (tj. język polski) nie bacząc na dyżurujacych nauczycieli zbiegła do szatni, w pośpiechu chwyciła płaszcz i w jeszcze szybszym tempie znalazła się na boisku, asystował jej w owym czasie kolega z ławki, niejaki Mateusz P., pseudonim Benek. Jako, że warunki atmosferyczne nie sprzyjały czołganiu się przez dolną część, tako Alutka, z wielkim żalem (sposób "na szczupaka" przypadł jej szczególnie do gustu) postanowiła wspinać się po bramce, która to zresztą bramka nosiła już całkiem sporo śladów desperacji uczniów 1 LO. Wszystko to rozgrywało się w sekundach, a nawet ułamkach sekund, w wielkich nerwach (całą noc nie spałam!) dlatego dopiero, gdy zawiesiłam się i nagle zaczęłam lecieć do przodu zorientowałam się, że rzeczona bramka jest otwarta, a ja wiszę na niej jak jakaś małpa. Komizmu całej sytuacji dodawał jeszcze fakt, że w którymś ułamku sekundy, gdy tak wisiałam, z drzwi szkoły wyszedł jeden z polonistów, był jednak czymś do tego stopnia pochłonięty, że nawet nie zwrócił swojego wzroku w stronę okazu domagającego się banana. Benek dzielnie mi pomagał, gdy trzeba było przysłonił, plecak podał, szarmancko nawet "cześć" powiedział. A małpa w czarnym wydostała się na wolność. I to jest uczucie bezcenne, niczym dobry humor pana Stachurskiego, za wszystkie inne rzeczy zapłacisz karta Mastercard. (Aaaaaależ Alutka pojechałaś!) Miałam wtenczas do wygospodarowania 1,5 godziny. Z początku nie wiedziałam jak właściwie tą lukę czasową uzupełnić, myślałam nawet nad tym, co by zostać jeszcze na historii, ale postać pani Jastrzębskiej (jak tęskno teraz do pana Wojno. To prawda, co stare porzekadło głosi, szanuj nauczyciela swego...), obdarzonej niezwykłą charyzmą całkowitego zanudzania i usypiania, pomogła mi rozwiązać ten nurtujący problem i uznałam, że wolę marznąć o godzinę dłużej na dworze. Jak się okazało zresztą, na żadnym dworze nie marzłam, lecz zdołałam połączyć przyjemne z pożytecznym i odwiedzić tego czwartkowego południa bibliotekę. W międzyczasie zaszłam jeszcze na chwilę do wybiegu dla wszystkich lanserów, czyli CH Alfy, gdzie pozwoliłam sobie skorzystać z darmowej toalety. Tam mogłam zostać porwana przez grupę cyganek, które wkroczyły gdy byłam w trakcie mycia rak, jednak widać nie należały do żadnego fundamentalistycznego odłamu i pogardziły moją osobą jako łupem, nawet z rąk nie chciały wróżyć, zauważyły jedynie, że ładną mam chustę. Się wie;) a ja wredna jestem, że na nie wypisuję. Przy oddawaniu książek, okazało się, że termin ich oddania minął bagatela 2 tygodnie temu, jednak w ramach jakoweś amnestii, nie została na mnie nałożona żadna kara pieniężna jedynie srogi wzrok bibliotekarki przypominał mi o tym jak bardzo zawiodłam. Zauważyłam przy okazji, że na jednej z półek leżała książka, na którą polowałam już od dobrych kilku miesięcy i jakem ją chwyciła, tak jestem już na 30 stronie. Oczywiście nie może tu być  mowy o żadnym innym autorze jak o Mistrzu Łysiaku (Ave Łysiak!), a książka, znienawidzona ponoć przez hordy feministek, zowie się "Statek" i już mogę powiedzieć, mogę zapewnić, dać wieczystą gwarancję, że jest wyborna, jak kotlety babci Krysi. Aaaaa, zupełnie zapomniałam, nawet nie wymieniłam powodu, dla którego tak haniebnie postąpiłam uciekając z lekcji. Warto bowiem zauważyć, że z czystej nudy nie robię tego nigdy. Przy każdej mojej ucieczce w tym roku szkolnym widnieje natomiast imię Bacha, Bachosława Wspaniałego. I tym razem inaczej nie było, Bach przyjeżdżał do Olsztyna, czynił to w dzień powszedni, zatem wyboru innego nie miałam. Najsampierw dziarskim marszem doszłam do dworca, krążyłam tak, krążyłam szukając miejsca, krążyłam czekając. Czasu miałam pod dostatkiem, podobnie zresztą jak jeden z przedstawicieli Olsztyńskiej Ligi Kloszardów, który podszedł do mnie i już zaczynał opowiadać o tym jak to życie go pokarało, gdy ja niespodziewanie powiedziałam "nie". Swobodne, spokojne, lecz stanowcze "nie", które wprawiło mnie w zdumienie większe niż ostatnie zwycięstwo Polski z Belgią i rozwód Dody. W sumie nic nie miałam przeciwko tej mowie o niesprawiedliwości życia, niektórzy tuptusie posiadają nawet talent krasomówczy, to i ciekawie się ich słucha, jednak zazwyczaj oczekują za tą spowiedź jakiejś kwoty pieniężnej, dzięki której wsparty zostanie polski przemysł browarniczy lub tez produkcja płynów do spryskiwaczy. Odeszłam zatem od niego, by w chwilę potem dostać drugiego zawału serca. Na przeciwko mnie stało dwóch policjantów zajetych dobudzaniem jakiegoś kompletnie skacowanego menela, który na każde ich polecenie odpowiadał "ssssara, sssara!". Olsztyński dworzec to cudowne miejsce, gdzie można poznac wielu interesujących ludzi, naprawdę;) Ich widok wzbudził mój strach, bowiem nie brałam pod uwagę, że ludzie z plecakami na dworcu to dość pospolity widok, właściwie już miałam dać dyla, gdzieś w bok, gdy ich sylwetki zaczęły się zbliżac w moją stronę. Zbyt nieroztropnie byłoby w takiej sytuacji uciekać. Choć wszystkie mięśnie miałam napięte, udawałam, że swobodnym krokiem zmierzam przed siebie, że zupełnie legalnie czekam na kogoś, łyknęli kit i za to kocham policję. Tymczasem zbliżała się godzina 13:00, podobnież jak pociąg relacji Bydgoszcz - Olsztyn. Chodząc od jednego słupa peronu do drugiego wyczekiwałam Bacha. Przyjechał... ale tutaj, ku zapewne dezaprobacie Bacha opowieść tą skończę, może dokończę, a może nie... W kazdym razie zbliża się właśnie godzina powrotu mojej mamy, "oj się będzie działo!" i dupsko będzie bolało...Ta, jesli zaczynam rymować, to oznacza, że najwyższy czas kończyć.

 

Szpital, to również miejsce dobre na wagary...

10 stycznia 2008   Dodaj komentarz

Szympańska zabawa...

Dziwnie tak jakos mam, że gdy poczytam o nieudanych Sylwestrach innych, to od razu mi lepiej. Nie do tego stopnia jednak bym nie pisała jakimż pasmem nieszczęść jest moje życie. Chociaż, właściwie mi przeszło. Wszystko to jest kwestia podejścia. Podejrzewam, że gdybym jednak podjęła się realizacji swoich planów, to niezadowolona byłabym w stopniu równym, jeśli nie większym, bo przepuściłabym większość swoich pieniędzy bez potrzeby i zapewne utknęłabym na jakimś dworcu. Sylwester z kloszardami? To mogłoby być nawet ciekawe, oni zawsze mają dużo do opowiedzenia...z pewnością rzeczy ciekawszych niż Misiek Lipski. Jak on mnie wczoraj wymęczył, jaką ja miałam ochotę zrobić mu krzywdę, ale noworoczne postanowienie mi tego wyraźnie wzbraniało, od Nowego Roku w końcu postanowiłam nie zabijać ludzi. Zachciało mu się esemesować, a Alutka - ofiara losu - niestety powiedzieć mu: "Misiek nie zawracaj mi szczególnie rozpasłej po świętach części ciała" nie potrafiła. Tak też przez calutki wieczór 31 grudnia musiała odpowiadać na esemesy, co śmieszniejsze Misiek na Nowy Rok życzeń mi nie złożył. Zreszta jak większość społeczeństwa prócz Bacha, Gołoty i...tu niespodzianka, pana Sławomira z Warszawy. Czy ktoś pamięta jeszcze ta postać? No właśnie, sama miałam problemy z ustaleniem jego tożsamości, lecz w końcu skojarzyłam numer telefonu. W tym przypadku postąpiłam niestety nieładnie, może trochę ze strachu - panu Sławkowi życzeń nie wysłałam, bo to by z drugiej strony wplątało mnie w rozmowę z nim, koniecznośc wyjaśniania, dlaczego przed kilkoma miesiącami najzwyczajniej przestałam się odzywać. Znajomość z 29 latkiem to jednak w pewnym sensie przegięcie, a może jak Misiek zaczął mnie nużyć? Nie wiem, ale w każdym razie co za dużo, to niezdrowo jak mawia stare porzekadło i Alutka jakiś limit osób, z którymi rozmawia musi mieć.  Aaaa jeszcze wracając do zyczeń, to nieomieszkała mi ich złożyć w sposób osobliwy również panna Justyna, co prawda dotyczyły one świąt i widniał przy nich epitet "szmatko", ale dobre intencje się ponoć liczą. Tego wieczoru własciwie mogłabym być wyzwana od najgorszych, a i tak bym nie zareagowała. To tylko słowa, a ja w towarzystwie Marylki Rodowicz i Shakin Stevensa w telewizji w żaden sposób bronić się nie mogłam, bo co bym nie powiedziała tego czasu, byłoby to karykaturalne, tak jak karykaturalna była moja postać celebrująca swą samotność z udziałem wyżej wymienionych znakomitości. Szampańska zabawa musiała jednak kiedyś dobiec końca, w okolicach godziny 2, kiedy to przepędzono mnie sprzed komputera poszłam spać i spałam tak do godziny 11 dnia dzisiejszego. To co zobaczyłam za oknem wzbudziło we mnie grozę. Za oknem leżał śnieg. Biały, zimny, mokry. Ciężko było mi się pogodzić z tym faktem tym bardziej, że jeszcze wczoraj pogoda była całkiem dobra, do tego stopnia, że odważyłam się wyjśc na rower. Pierwotnie planowałam jechać do Unieszewa i później przez Gietrzwałd, krajową 16 do Olsztyna, ale już w Bartągu doszłam do wniosku, że jak na taką wycieczkę ubrałam się z deka nieodpowiednio. Założyłam 2 podkoszulki, jedną bluzę, leginsy i na to krótkie spodenki, z szafy jeszcze wyciągnęłam jakieś stare trampki. Wyglądałam dziwacznie, ale jeszcze bardziej dziwacznie wyglądałam w kurtce, więc wybrałam opcje nałożenia zamiast niej dodatkowego podkoszulka. Czego to kobiety nie zrobią, by dobrze wygladać:P Właściwie chciałam zawracać, ale uparłam się by zobaczyć jak tam moja kondycja i wjechać na wspominaną kiedyś 60° górkę. Rozsapałam się przy tym jak panie w filmach po 23, ale udało się. I gdy już tego dokonałam, pomyślałam, że wrócę, jednak zrobię to ulicą Warszawską, która jest drogą tranzytową. Wbrew pozorom nie planowałam w ten sposób samobójstwa, nawet tirów duzo w owym czasie nie jechało a i stan tej drogi wydawał się jakby lepszy od czasu, kiedy ostatni raz na niej gościłam. Jedynie jakiś palant w czerwonym volkswagenie odważył się użyć klaksona i właściwie pokazałabym mu kozakiewicza, gdyby nie fakt, że na drodze tego typu lepiej jest trzymać obie ręce na kierownicy. Zachęcona brakiem kolizji, z ulicy warszawskiej miast do domu skręciłam w kierunku miasta, sprawdzić co tam słychać w cywilizowanym świecie. Ludzi niestety na uliacach było mało, ale i tak ta skromna garstka żywo reagowała na mój niecodzienny wygląd. Chociaż kazdy kolejny przejechany metr zwiększał moje szanse na złapanie zapalenia płuc, to potęgował również moje dobre samopoczucie. Własnie tego mi było trzeba, tylko teraz gardło tak jakby wysiada... motylem jestem?
01 stycznia 2008   Komentarze (3)
Pewna_dziewczynka | Blogi