Dziwnie tak jakos mam, że gdy poczytam o nieudanych Sylwestrach innych, to od razu mi lepiej. Nie do tego stopnia jednak bym nie pisała jakimż pasmem nieszczęść jest moje życie. Chociaż, właściwie mi przeszło. Wszystko to jest kwestia podejścia. Podejrzewam, że gdybym jednak podjęła się realizacji swoich planów, to niezadowolona byłabym w stopniu równym, jeśli nie większym, bo przepuściłabym większość swoich pieniędzy bez potrzeby i zapewne utknęłabym na jakimś dworcu. Sylwester z kloszardami? To mogłoby być nawet ciekawe, oni zawsze mają dużo do opowiedzenia...z pewnością rzeczy ciekawszych niż Misiek Lipski. Jak on mnie wczoraj wymęczył, jaką ja miałam ochotę zrobić mu krzywdę, ale noworoczne postanowienie mi tego wyraźnie wzbraniało, od Nowego Roku w końcu postanowiłam nie zabijać ludzi. Zachciało mu się esemesować, a Alutka - ofiara losu - niestety powiedzieć mu: "Misiek nie zawracaj mi szczególnie rozpasłej po świętach części ciała" nie potrafiła. Tak też przez calutki wieczór 31 grudnia musiała odpowiadać na esemesy, co śmieszniejsze Misiek na Nowy Rok życzeń mi nie złożył. Zreszta jak większość społeczeństwa prócz Bacha, Gołoty i...tu niespodzianka, pana Sławomira z Warszawy. Czy ktoś pamięta jeszcze ta postać? No właśnie, sama miałam problemy z ustaleniem jego tożsamości, lecz w końcu skojarzyłam numer telefonu. W tym przypadku postąpiłam niestety nieładnie, może trochę ze strachu - panu Sławkowi życzeń nie wysłałam, bo to by z drugiej strony wplątało mnie w rozmowę z nim, koniecznośc wyjaśniania, dlaczego przed kilkoma miesiącami najzwyczajniej przestałam się odzywać. Znajomość z 29 latkiem to jednak w pewnym sensie przegięcie, a może jak Misiek zaczął mnie nużyć? Nie wiem, ale w każdym razie co za dużo, to niezdrowo jak mawia stare porzekadło i Alutka jakiś limit osób, z którymi rozmawia musi mieć. Aaaa jeszcze wracając do zyczeń, to nieomieszkała mi ich złożyć w sposób osobliwy również panna Justyna, co prawda dotyczyły one świąt i widniał przy nich epitet "szmatko", ale dobre intencje się ponoć liczą. Tego wieczoru własciwie mogłabym być wyzwana od najgorszych, a i tak bym nie zareagowała. To tylko słowa, a ja w towarzystwie Marylki Rodowicz i Shakin Stevensa w telewizji w żaden sposób bronić się nie mogłam, bo co bym nie powiedziała tego czasu, byłoby to karykaturalne, tak jak karykaturalna była moja postać celebrująca swą samotność z udziałem wyżej wymienionych znakomitości. Szampańska zabawa musiała jednak kiedyś dobiec końca, w okolicach godziny 2, kiedy to przepędzono mnie sprzed komputera poszłam spać i spałam tak do godziny 11 dnia dzisiejszego. To co zobaczyłam za oknem wzbudziło we mnie grozę. Za oknem leżał śnieg. Biały, zimny, mokry. Ciężko było mi się pogodzić z tym faktem tym bardziej, że jeszcze wczoraj pogoda była całkiem dobra, do tego stopnia, że odważyłam się wyjśc na rower. Pierwotnie planowałam jechać do Unieszewa i później przez Gietrzwałd, krajową 16 do Olsztyna, ale już w Bartągu doszłam do wniosku, że jak na taką wycieczkę ubrałam się z deka nieodpowiednio. Założyłam 2 podkoszulki, jedną bluzę, leginsy i na to krótkie spodenki, z szafy jeszcze wyciągnęłam jakieś stare trampki. Wyglądałam dziwacznie, ale jeszcze bardziej dziwacznie wyglądałam w kurtce, więc wybrałam opcje nałożenia zamiast niej dodatkowego podkoszulka. Czego to kobiety nie zrobią, by dobrze wygladać:P Właściwie chciałam zawracać, ale uparłam się by zobaczyć jak tam moja kondycja i wjechać na wspominaną kiedyś 60° górkę. Rozsapałam się przy tym jak panie w filmach po 23, ale udało się. I gdy już tego dokonałam, pomyślałam, że wrócę, jednak zrobię to ulicą Warszawską, która jest drogą tranzytową. Wbrew pozorom nie planowałam w ten sposób samobójstwa, nawet tirów duzo w owym czasie nie jechało a i stan tej drogi wydawał się jakby lepszy od czasu, kiedy ostatni raz na niej gościłam. Jedynie jakiś palant w czerwonym volkswagenie odważył się użyć klaksona i właściwie pokazałabym mu kozakiewicza, gdyby nie fakt, że na drodze tego typu lepiej jest trzymać obie ręce na kierownicy. Zachęcona brakiem kolizji, z ulicy warszawskiej miast do domu skręciłam w kierunku miasta, sprawdzić co tam słychać w cywilizowanym świecie. Ludzi niestety na uliacach było mało, ale i tak ta skromna garstka żywo reagowała na mój niecodzienny wygląd. Chociaż kazdy kolejny przejechany metr zwiększał moje szanse na złapanie zapalenia płuc, to potęgował również moje dobre samopoczucie. Własnie tego mi było trzeba, tylko teraz gardło tak jakby wysiada...