Coraz większą mam ochotę wyjechać. I tą ochotę spełnię, choćby się waliło i paliło, nadchodzi pora na małe hedonistyczne co nieco. Zdarzy się to w piątek. O godzinie wczesnoporannej wsiądę do pociągu. Mniej więcej wiem już gdzie ten pociąg będzie zmierzał, tym razem nie będzie to Toruń. 2 i pół godziny z charakterystycznym stukotem, książką w łapie i jesienią za oknem. Czuję już dreszcz emocji, obym tylko po tym wszystkim nie poczuła skórzanego pasa na moim tyłku. Zasadniczo bedzie to już dzień po wywiadówce, więc do czasu kolejnej będę mogła pomyśleć nad tym jak to wyjaśnić. Jedynie lekcja Łaciny, która mi przepadnie, budzi pewne moje wątpliwości, czy aby jest to odpowiedni dzień na ucieczkę. Z dugiej jednak strony, niespecjalnie jestem przekonana do ucieczek w środku tygodnia, a opcji, że odpuszczę sobie wagary z PKP, wogóle nie biorę pod uwagę. Zobaczę zresztą jak sytuacja przedstawiać się będzie za kilka dni. Póki co na głowie mam sprawdzian z chemii, na który - a jakże by inaczej - nie umiem nic, jednak liczę na to, że uda mi się opanować tą tajemną wiedzę dzisiejszego wieczoru. Powinnam była się za to wziąźć wczoraj, lecz jak pisałam, byłam całkowicie zaaferowana koncertem, który ku chwale Ojczyzny poszedł dobrze, ale po osiedzeniu 6 godzin w spichlerzu nie miałam już siły na naukę. Zdołowała mnie poza tym rzecz inna, chyba jako jedyna siedziałam tam samotnie. Reszta pospraszała swoje połowice, swoich przyjaciół, kolegów, a obok mnie nie było nikogo. Szkoda. Było do bani. Bo nikt po główce nie pogłaskał i nie powiedział, że byłam zjawiskowa. Kurdę, nie po to siedziałam przez 2 godziny w wannie, nie po to wysmarowałam sobie twarz mazią niewiadomego pochodzenia i nie po to od grania zrobiły mi się odciski, by tamtego wieczoru samotnie wyjść niezauważoną. Musiałam to odreagować, pech chciał, że w zasięgu mojego wzroku znalazł się McDonald. Pochłonęłam 3 cheeseburgery, owocojogurt i szejka czekoladowego...małego - jedynie ze względu na to, że skończyły mi się fundusze. W razie przeciwnym bardzo możliwe, że szejk byłby duży i wzięłabym jeszcze happymeal'a...Zamierzony efekt został jednak uzyskany. Skutecznie zagłuszyło to moją samotność. Po skonsumowaniu wszystkich tych łupów więcej uwagi musiałam poświęcić temu, by przypadkiem nie zwrócić treści żołądka, ale mimo to, tamtego wieczoru niestety namacalnie poczułam, że moja słynna samotność nie jest fikcją literacką. Niestety wyjscia nie ma i trzeba z tym jakoś żyć, bo nie zamierzam się cywilizować. 2 czy 3 dni w miesiącu, gdy zdarza mi się pomyśleć, że życie jest bez sensu, mają się nijak, do tych dni 27, gdy cieszę się swoim brakiem jakichkolwiek więzów i zmartwień z nimi związanych. Tylko Alutka, kogo ty chcesz przekonać? Coś Ci nie wyszło...
Się masz, witam Cię, piękną sprawę mam.
Pakuję bety swe i leć ze mną w dal.
Rzuć kłopotów stos, no nie wykręcaj się,
Całuj wszystko w nos,
Osobowym drugą klasą przejedziemy się.
Na Mazury, Mazury, Mazury,
Wypływamy tą łajbą z tektury,
Na Mazury, gdzie wiatr zimny wieje,
Gdzie są ryby i grzyby, i knieje.
Tam gdzie fale nas bujają,
Gdzie się ludzie opalają,
Wschody słońca piękne są
I komary w dupę tną,
Gdzie przy ogniu gra muzyka
I gorzała w gardle znika.
Pan leśniczy nie wiadomo skąd
Woła do nas "poszli won!"
Uszczelniłem dno, lekko chodzi miecz,
Zęzy smrodów sto przewietrzyłem precz,
Ster nie spada już i grot luzuje się
Więc się ze mną rusz,
Już nie będzie tak jak wtedy, nie denerwuj się.
Na Mazury, Mazury...
Skrzynkę piwa mam, ty otwieracz weź,
Napić Ci się dam tylko mi ją nieś.
Coś rozdziawił dziób i masz głupi wzrok,
No nie stój jak ten słup
Z Węgorzewa na Ruciane wykonamy skok.
Na Mazury, Mazury...
Pan Władca uda, że nie czytał pierwszej części mojego wpisu...