• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 31 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum listopad 2007


Po kryjomu...

Drodzy czytelnicy, spójrzcie w komentarz. Nie wiem ile mi jeszcze czasu zostało, lada moment pewnie mama mnie stad odbierze, więc nie mogę zawrzec się w żadnej dłuższej wypowiedzi. Szkoda, głupio zrobiłam. Z ocenami w szkole tez najlepiej nie jest, dlatego muszę się skupić na nauce. O moim spadającym poziomie świadczy chociażby to, że wczoraj oglądałam finał "Tańca z gwiazdami". Nie mogłam się oprzec, by nie zobaczyć boskiego Krzysia. Własciwie szkodami chłopaka, do Sejmu się nie zakwalifikował, "Taniec z gwiazdami" się skończył, to co on biedny ma robić. Dobra, głupoty, oczywiscie może wyjśc za mnie, bzdury. Może bede już kończyć, bo gdy za długo nie mam do czynienia z komputerem, to popadam w słowotok i chcę mówić o wszystkim...  Misie drogie, piszcie do mnie na mejla, chociaz trochę pociechy mi dajcie...

26 listopada 2007   Komentarze (2)

Wyprawa po toruńskie pierniki odc. 3

Pamietam, swego czasu Chmielewski nakręcił pewną komedię, która nosiła tytuł "Nie lubię poniedziałku" i muszę przyznać, że tytuł ten jest niezwykle życiowy. Ala również poniedziałków nie lubi. Bo człowiek chętnie by jeszcze w domu został, lecz okazuje się, że o 6 ktoś wyciąga go za nogę z łóżka. Niewiele niestety jestesmy w stanie na to poradzić, zawsze jednak możemy się na tenże poniedziałek przygotować, lecz i do tego zmusic się trzeba. Nie udało się to Ali, choć do swojego pokoju trafiła z zamiarem odrobienia lekcji już o 17, to najsampierw uznała, że musi się psychicznie przygotować do tejże skomplikowanej czynności, a nastepnie, gdy już tak dumała nad przykroscią swojego losu, ogromem obowiązków, pomyślała, że czasu ma jeszcze trochę, więc pozwoli sobie to "trochę" wykorzystać na zmianę, a raczej usunięcie wykładziny ze swojego pokoju. Aby to jednak zrobic, musiała poodsuwać co poniektóre szafki i gdy już tego własnorecznie dokonała, doszła do wniosku, że jest ich za dużo, w związku z czym, postanowiła własnorecznie jedną z nich rozkręcić na części pierwsze. W czasie rozkręcania właściwie doszła do wniosku, że musiała się minąc z powołaniem, bowiem przynosiło jej to radość ogromną, a i satysfakcję, gdy nie myliła się przy rozmiarze śrubokrętów. Ta rozpusta trwała jednak zdecydowanie za długo, choć Ala tak naprawde chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że pracy pisemnej z polskiego i zadań z chemii nie napisze w ciagu godziny. A może i zdawała sobie sprawę? Pamiętam, że jeszcze przed przystapieniem do rozkładania szafek, w mojej głowie pojawiła się pewna niebezpieczna myśl, by dnia nastepnego skręcić z drogi do szkoły, to jednak w gruncie rzeczy nie było nic niepokojącego, bowiem takie mysli zwykłam mieć codzień. Ona jednak ciągle tliła się we mnie, nie przepadła, jak się okazało, na moją zgubę. W poniedziałkowy poranek, nie miałam odrobionych lekcji z żadnego przedmiotu, teoretycznie groziły mi 3 jedynki, w praktyce jeszcze więcej, podjęłam jednak męską decyzję, że do szkoły pójdę. Jak codzień z samego rana ładnie w kościółku wymodliłam pomyślność dnia bierzącego i z nadzieją zmierzałam do szkoły. Niestety już na korytarzu okazało się, że chyba modliłam się za mało, wesoła nowina, przekazana przez klasową koleżankę brzmiała "mówiła, że zrobi kartkówkę". To mi wystarczało, w zupełności, to było jak sygnał startu, wystrzał z pistoletu, znak, że w tej własnie chwili powinnam w locie chwycić swój płaszcz i jak gdyby nigdy nic ze szkoły najzwyczajniej się ulotnić. I tak tez zrobiłam. Dziwna ironia losu, sprawiła zresztą, że w drzwiach wyjściowych minęłam się z naszym dzielnym bodyguardem. Co prawda zmierzył mnie wzrokiem, lecz zanim zdąrzył cokolwiek powiedzieć, ja już dawno byłam poza terenem szkoły. Zastanawiałam się, gdzie się podziać. Język polski przypadał na pierwszą godzinę, więc właściwie najrozsądniejszym było uciec jedynie z tej lekcji, jednak Ala w tym momencie swój rozsądek zapodziała i wszystko to prawdopodobnie przez to, że myśl o ucieczce z dnia poprzedniego wciąż w niej egzystowała. To mogła być równiez myśl skumulowana, bo Alutka nie tyle w tym momencie miała ochotę na szwędanie się po mieście, ile chciała poszerzać swe horyzonty myślowe kolejną wycieczką z PKP. Zgubą okazało się być 30 złotych, bez ich obecności w moim portfelu, zapewne już po kilku minutach grzecznie bym do szkółki wróciła, one jednak otwierały przede mną nową perspektywę. I nogi same prowadziły mnie na dworzec, który zresztą niefortunnie jest usytuowany w dość bliskim sąsiedztwie. Tam decyzję musiałam podejmować szybko, kierunek mojej podróży był raczej oczywisty, jedyne co mi nie pasowało, to rozkład pociągów. Wynikało z niego, że najwcześniej w Toruniu bedę w okolicach 12, a znaczyłoby to, że do pociągu powrotnego miałabym mniej więcej 1,5 godziny, było to zdecydowanie za mało, gdyż jako cel tej wyprawy, nie ukrywam, obrałam sobie spotkanie z Baszkiem i wszystko mogłoby byc ok, gdyby główny poszkodowany moją wizyta, o całej sprawie nie dowiedział się na kilkadziesiąt minut przed moim przybyciem. Przez chwilę rozpatrywałam także możliwość przedostania się do Torunia pekaesem, lecz po pierwsze przyjemność byłaby wątpliwa z takiej wyprawy, a po drugie najbliższy czas odjazdu był jeszcze późniejszy od wczesniej wspomnianego. Nie było czasu na dalsze rozmyślania, o 8:07 nabyłam bilet do Iławy i z nadzieją, że może tam znajdę jakieś racjonalne połączenie, chociażby autobusowe, udałam się na peron, gdzie podstawiony był już pociąg. Doszłam zresztą do wniosku, że w ten sam sposób wyruszałam do Torunia po raz pierwszy, tak samo czekała mnie godzinna przesiadka w Iławie, tym jednak razem wiedziałam już co się kryje za wielkimi drewnianymi drzwiami. Jedynie ilość osób zdawała sie być większa, tym razem nie byłam już w wagonie z samymi mężczyznami, nie było zresztą - co mnie zasmuciło niesłychanie - żadnego żołnierza. Do tej podróży byłam zupełnie nie przygotowana, w plecaku miałam mnóstwo książek, które przydać mogłyby mi się jedynie w razie, gdybym je zastawiła, by mieć pieniądze na bilet powrotny. Co prawda było i "Quo vadis", z którym nieudolnie zmagam się już od dłuższego czasu, lecz po dotarciu do 16 strony, uznałam, że obserwowanie śpiącego pana siedzącego naprzeciw mnie jest dużo ciekawsze. Właściwie czas mi się nie dłużył, bardziej na jego upływ musiałam zwracać uwagę na moje wyrzuty sumienia. Było ich aż nazbyt dużo jak na szkodliwośc tego czynu i to był pierwszy sygnał, który niestety zignorowałam i zamiast wysiąść na stacji w Ostródzie, przemierzałam kolejne kilometry. Dotarwszy (dotarłwszy?) na iławski dworzec, doliczywszy się, że bez handlowania podręcznikami, dotrę do Torunia, a nawet i z powrotem, postanowiłam uświadomić o moich zamiarach Pawła. Odzewu jednak nie było, zanim jednak zdążyłam popaść w wielką rozpacz podejrzewając, że Bach wcale mnie w swoich progach widzieć nie chce, przypomniałam sobie, że zwykł on kłaśc się późno i jeszcze później wstawać. Czekałam zatem cierpliwie na odpowiedź, w międzyczasie nawet zrobiłam rzecz niesłychaną - własnoręcznie znalzałam dworzec autobusowy, lecz niewiele mi to dało, gdyż okazało się, co jest swoistą ciekawostką, że połączenia między Iławą a Toruniem najzwyczajniej nie ma, zostawały mi zatem niezawodne koleje państwowe. W miarę szybko tym sposobem minął mi czas przesiadki, kupiłam bilet do Torunia i bez większych problemów znalazłam odpowiedni pociąg. Stało się zatem faktem, że tego dnia odwiedzę jedną ze stolic Kujawsko - Pomorskiego, nie przypuszczając, że "przy okazji", trafię też i do drugiej. Z każdą kolejną minutą jazdy, ciśnienie mojej krwi rosło, każda minuta bez smsa, zdawała się zmniejszać moje szanse na spotkanie Pawła. Właściwie powoli godziłam się już ze świadomością, że albo posiedzę na toruńskim dworcu przez kilkanaście minut, tak jak za pierwszym razem, albo pójde się topić nad Wisłę, wspominając z kolei drugą toruńską wyprawe. W końcu jednak doczekałam się odpowiedzi, zszokowanego Baszka i trzeba było ustalić jakąś rozsądną wersję naszego spotkania. Problem był następujący: Baszek mieszkał w Bydgoszczy, a Alutka jechała do Torunia. Problem ten jeszcze tego samego dnia wydawał mi się o tyle nieistotny, że byłam pewna, że odległośc między tymi dwoma miastami stanowi maksymalnie 30 kilometrów i można ją przebyć dość szybko jakimś podmiejskim PKS - em. Ot Alutka, na geografii zamiast patrzeć w okno trzeba było słuchać. A czas się kurczył, dojechałam własciwie już do Torunia, Baszek smsowo dziwnie zamilkł, postanowiłam zatem wcielać w życie swoją wyprawę nad Łynę. W drodze układając treść listu do potomności, że wagary nie popłacają. I rzeczywiście siedząc na jednej z nadwiślańskich ławek, taki list napisałam, wsadziłam w szczelinę siedziska i z rezygnacją patrzyłam na Wisłę, która o tej porze roku wydawała się być jeszcze brudniejszą i jeszcze brzydszą niż zazwyczaj. Wkrótce jednak rozległ się dźwięk nadchodzacej wiadomosci. Wyjscia były dwa albo spotykamy się na niecałą godzinę albo ja decyduję się na relację, której pociąg w Olsztynie będzie o godzinie 21. Nie pytam się kto zgadnie, który wariant wybrałam, bo jeśli czytacie mnie od conajmniej roku, możecie się domyślić, że był to wariant bardziej nierozsądny. A i rzecz najważniejsza, wariant drugi przewidywał również, że pojawię się w Bydgoszczy. Tak też się stało, choć czułam, że w całej tej sytuacji coś nie gra, ale niestety mam tą przyware, że jeśli już w coś wchodzę, to brnę w tym do końca i się nie wycofuję. Dlatego też, nawet czując, że zupełnie niepotrzebnie opuściłam jeden dzień w szkole, co więcej zajmuję jeszcze ten dzień komu innemu, nie potrafiłam powiedzieć stop i grzecznie wrócić do domu. Nie pozwalała mi na to zdecydowanie myśl, że jestem tak blisko Bacha, a mogłabym zupełnie z tego nie skorzystać. Jak się jednak okazało, to poczucie winy, było zgubne i zupełnie mnie pochłonęło... Dokończę...obiecuję, ale póki co obowiązki (szkolne) wzywają...
21 listopada 2007   Komentarze (2)

Alutka na Uniwersytecie...

I co? I lipa, żadnego wyjazdu na Mazury nie było, była za to wywiadówka. Jak zwykle dostało mi się solidnie, jak zwykle rzucałam się z płaczem na łóżko i miotałam w irytacji na podsumowującym moje dokonania, wielce odkrywczym kazaniu, że w przyszłości rowy będę kopać. Przy okazji wywiadówki moja mama dowiedziała się o zajęciach na Uniwersytecie. Rychło w czas, ale jakoś wcześniej nie miałam głowy do tego, by jej o tym mówić, skutecznie zresztą swoim zachowaniem mnie od tego odwodziła, w wyniku czego, gdy Dreikopel poinformował ją, że w piatek na 15:30 mam pierwsze zajęcia, zrobiła zdziwione oczy. Głupio i bezczelnie to brzmi, ale powiem, że taki rozwój sytuacji mnie usatysfakcjonował. Wierzę w jej szczere chęci nawiązania ze mną jakiegoś lepszego kontaktu, lecz o takich rzeczach trzeba było myśleć wcześniej. Gdy byłam małą dziewczynką, nie trzeba było rozpowiadać połowie rodziny moich małych sekretów. Także teraz sposób zdobycia mojego zaufania, poprzez upodabnianie się do mnie, jest komiczny, żeby nie powiedzieć żenujący, w kazdym razie irytujący naszą biedną nadwrażliwą Alutkę. Bo jest dla mnie wprost nie do przyjęcia, by kobieta w jej wieku emocjonalnie była na poziomie podobnym do mojego, bym kilkoma słowami, mogła ją doprowadzić do krzyku rozchodzącego się po całym sklepie "odejdź ode mnie, wracaj do samochodu!". Nie lubię osób, które nie potrafię panować nad emocjami, choć nie ukrywam, w mojej obecności i przy mojej upierdliwości trudno zachować zimną krew. Zatem to, że jej nie przekazałam informacji o tym wyróżnieniu, było zabiegiem świadomym. Prawdopodobnie nie wyciagnie z tego żadnej nauki, ale miałam taką małą nadzieję, że będzie to dla niej pewien sygnał, że może coś jest źle, skoro nie mówię jej nawet o takich rzeczach. Swoją drogą, to wymagało ode mnie dużej ilości dyscypliny, bo nie ukrywam, moja próżność domagała się bym rozpowiedziała o tym wszystkim. Skutecznie jednak nabrałam wody w usta i nawet po samej wywiadówce jedynie wzruszałam ramionami, na pytanie, o co chodzi z tymi zajęciami. Bo Alutki się nie irytuje, ot co. Fakt, faktem, piątkowego poranka oczy miałam czerwone jak królik i ledwo na nie właściwie widziałam, bo zapuchnięte były równie intensywnie. Oczywiście wywiadówka nie jest tu bez winy, lecz ona jedynie stworzyła okazje by sobie popłakać, a gdy już Ala płakać zaczyna, to urzadza sobie litanie "jestem głupia, brzydka, nikt mnie nie lubi, a Donald Tusk jest premierem" i to zwykle trwa czas dłuższy, jak się okazało, tym razem Ala sie nam trochę zapomniała, pofolgowała sobie i następnego dnia wyglądała, jakby jej rodzice całą noc halogenami po oczach świecili. Mimo tego, że była niewyspana, nikomu krzywdy nie zrobiła, bardziej niż zła, była bowiem sparaliżowana strachem, o to jak sobie poradzi na wyżej wspomnianych zajęciach. Ogólnie, otrzymując we wtorek kartkę z rozpiską miejsca i godziny, była kompletnie zaskoczona, całą tą sprawę z UWM uznała za raczej zamkniętą. A tu taki psikus. Większego problemu z dotarciem na miejsce nie miałam, Wydział Humanistyczny w końcu do niedawna był moim El Dorado, siedliskiem panów studentów, schody zaczynały się natomiast w kwestii odnalezienia sali teatralnej. Ambicja nie pozwalała mi pójśc na łatwiznę pytając się o nią przy punkcie ksero, krążyłam więc po całym wydziale dobre 30 minut, zanim rzeczywiście skapitulowałam. Zresztą krążenie umilał mi widok studentów, ah jakaż to szkoda, że żaden się mną nie zainteresował, jakaż szkoda... Skapitulować właściwie musiałam, bo kończył mi się czas. I szczerze, gdy już zostałam uświadomiona w kwestii umiejscowienia sali teatralnej, musiałam stwierdzić, że sama nigdy bym tam nie trafiła. Na miejscu dostrzegłam, że oprócz mnie, w pomiesczeniu przed wspomnianą salą, znajdują się jeszcze cztery osoby. Gdzieś przy stoliku żywo rozmawiały dwie raczej niewyróżniajace sie wyglądem dziewczyny, a na przeciw mnie siedziała dziewczyna i On. On był blondynem, dość wysokim. Mówił w sposób więcej niż poprawny, miał chłopak gadane. Ala znała Onego z widzenia na szkolnym korytarzu, Ony już od pierwszego spojrzenia budził w niej niechęć. Od pierwszego słowa, usłyszanego na zebraniu redakcji szkolnego Merkuriusza, wzbudził w niej nienawiść. Reprezentował soba pewien poziom i to w zupełności wystarczało, by w oczach Alutki zapłonęła zawiśc, zaczynała rozumieć, że znalazła się w tym miejscu, w wyniku fatalnej pomyłki, przypadku. Bo czy inaczej można to było nazwać? Ledwo spostrzegła, że wykładowca własnie wpuszcza do sali, gdy musiała się pogodzić z faktem, że On i dziewczyna mu towarzysząca, usiedli jak na złość, fotel w fotel przy niej. To była potwarz, Ala cicho jednak trwała i dyskretnie słuchała polemiki Onego z dziewczną. W krótkim czasie dowiedziała się, że oboje są pierwszoklasistami, następnie, że dziewczyna jest uczennicą II LO, a na końcu, że nasz bohater był na zdjęciu w Gazecie Olsztyńskiej z samym Donaldem Tuskiem. Ostatnia informacja jedynie pogłębiła nienawiść naszej Alutki (UPR!), z pogodną twarzą zdawała się ona jednak nadal wpatrywać to w sufit, to w tablicę - stwarzać pozory, że zupełnie jest pochłonięta zapoznawaniem się z nowym miejscem. Wkrótce wkroczył dr Krajewski, a zaraz za nim doktor jeszcze jeden, znacznie młodszy, który w pierwszej chwili przypominał mi nawet słynnego byłego męża Dody, lecz nazwiska nie spamietałam. Krajewski trochę pomówił, następnie oddał głos panu Majdanowi, który to z kolei począł nam przedstawiać program kursu, po czym - wyjaśniając, że nie lubi tracić czasu - przeszedł do omawiania wiersza Różewicza "Walentynki". I w tym momencie myślałam, że włosy staną mi dęba, podobnego bełkotu nie czytałam od czasu trzymania w rękach książki panny Masłowskiej. Słuchanie tego nie było jednak najgorszym, gorszym było to, co usłyszałam później, że na najbliższych zajęciach pochylimy się nad tomikiem wierszy p. Różewicza "Zawsze Fragment". Inną rzeczą, która mnie przeraziła, była deklaracja Radka, że na jego zajęciach nie będzie wykładów, gdyż jego zdaniem forma konwersacji jest bardziej przystepna. Ha, ha, Alutka i konwersacja, dobre sobie. Czy ktoś wyobraża sobie, jak Alutka z tomikiem wierszy w dłoni podejmuje żywą dyskusję z wykładowcą? Prawda, śmieszne. Armageddon, schowam się pod ławką i będę udawać, że mnie nie ma. Znacznie ciekawszą ofertę edukacyjną przedstawił pan dr Krajewski, na zajęciach z nim będziemy ponoć kształcić się w dziedzinie językoznastwa i w moim przypadku myślę, że bedzie to najsmaczniejsza część tego kursu. Oprócz dwóch doktorów, niestety uczyć nas bedzie także pani doktor i nic na to nie poradzę. Cieszę się, że mam okazję w tym uczestniczyć, ale z drugiej strony mam poważne wątpliwści, czy dam sobie radę, inna obawa to to, że Radziu mi wpoi, że Różewicz wielkim poetą był i po pewnym czasie obcowania z nim Alutka nam się zrobi political correctness...i już nikogo od czarnuchów wyzywać nie będzie. Przynajmniej dobrą czekoladę z mlekiem mają w automacie, za taka czekoladę z mlekiem jestem w stanie wytrzymać wiele...
17 listopada 2007   Dodaj komentarz

k

O matko, spoglądam własnie na zdjęcia z koncertu, które pojawiły się na stronie MOK - u i niestety stwierdzam, że nie udało mi sie uniknąc pana fotografa. Na jednym ze zdjęć gdzieś w tle pręży się moja ręką, a na kolejnym, o zgrozo, ukazana zostaje pełna skupienia twarz. Pozostaje mi jedynie nadzieja, że jest to strona nie jest to strona popularna. I z pewnością nie jest, bo bądźmy szczerzy, MOK nie ma jakiegoś nadzwyczaj ciekawego repertuaru, tak samo zresztą jak TVP3, więc nie mam się co obawiać tego niefortunnego reportażu (przy okazji, tajne źródła donoszą, że bedzie to jednak piątek lub sobota). Repertuar całkiem reprezentatywny ma za to Ala, jeśli mówimy o jej pomysłach. Jednak wiadomo juz niestety, że jej najnowszy pomysł nie wypali. Choć "nie wypali" nadaje temu stwierdzeniu wydźwiek pejoratywny, a jest to jak najbardziej wrażenie mylne. Należy zatem wyjaśnić dlaczego pomysł "nie wypali". Miało się w końcu walić i palić a i tak by to naszej Alutce nie przeszkodziło, więc cóż się stało, że zmieniła ona swoje plany? Przede wszystkim cel jej wycieczki okazał się być celem ruchomym, co więcej wyszło na jaw, że tenże ruchomy cel przyjedzie do Olsztyna i zrobi to własnie w piątek...w czasie lekcji. Zasadniczo w rozpacz bym nie popadła, gdyby uczynił to jednak w czasie wolnym od szkoły, ale nie ukrywam, że ta pora przyczynia się w pewnym stopniu do wzrostu poziomu adrenaliny w moim organizmie i może być przyczyną pojawienia się całkiem nieprzewidzianych okoliczności. Jako, że Ala jest dzieckiem wyjatkowo problemogennym, nie mogłaby i tym razem uniknąć sytuacji sprzyjającej kłopotom. Do szkoły pójdzie, bo jakże to tak, lekcje w sposób nieuzasadniony opuszczać? Nadejdzie jednak taka godzina, gdy Alutka poczuje konieczność wyjścia i w sposób jeszcze nie ustalony, ze szkoły się pospiesznie ewakuuje. Przy obecnej ilości opadów atmosferycznych, czołganie się pod bramką wydaje się być przyjemnością wątpliwą. Z mojej dzisiejszej obdukcji(?) wynikałoby, że jednak wspinaczka po siatce, a właściwie samej bramce byłaby sposobem godnym uwagi. Forsować ochroniarza w kazdym razie nie zamierzam. Jakoś to będzie, w najgorszym wypadku wizyta u pani dyrektor będzie, ale warto się chyba w końcu poznać :> Musi zresztą jakoś być, bo po całej tej akcji czekają mnie jeszcze tego popołudnia pierwsze zajęcia na Uniwersytecie. Tak, tak, sprawa się w końcu rozwikłała, Dreikopel zeszłego wtorku przekazał mi karteczkę, na której zawarte było, że w piątek o godzinie 15:30 będe miała wykład niejakiego dr Lecha...nazwiska nie spamiętałam. Ciekawie się zapowiada, choć szczerze mówiąc nie czuję się na siłach. Obawiam się, że zostałam wytypowana z czystego przypadku, sami zresztą przyznacie, że inaczej tego nazwać nie można. Pójde jednak, zobaczę, może mnie nie zjedzą, może dr Lech okaże się być przystojnym brunetem:> Niestety, realia zapewne są brutalne i nie sądzę aby facet z tytułem doktora mieścił się w przedziale < 30. Przede wszystkim jednak myślę, że dość korzystnym byłoby uzmysłowić sobie, że droga Alutko, nie idziesz tam szukać męża, tylko się uczyć. Amen.

E tam, jak życie znam pewno i tak będę sie doszukiwać jakiś Potencjalnych Obiektów Westchnień. A właśnie! Skoro już jesteśmy przy tym mianie. Oczom nie dowierzałam, gdy wczorajszego dnia zobaczyłam na rozpisce zastępstw nazwisko pana R.(którego ponoć już nie molestuję wzrokiem i który to rzekomo jest mi zupełnie obojętny)(tak, to bardzo niezręczne pisać o tym, wiedząc, że wśród czytelników jest jego kolega z pracy) przy mojej klasie. To niedowierzanie zresztą połączyło się z pewnym niekontrolowanym wyrzuceniem rąk w górę w geście tryiumfu (a może triumfu?), co spotkało się zresztą z pewną trwoga i zdziwieniem dyżurnych, którzy w tamtym czasie znajdywali się w pobliżu. Oczywiście, pierwsze o czym pomyślałam, to żeby zając miejesce w pierwszej ławce i mrugać do niego oczami, ale niestety będąc realistką szybko od tego pomysłu musiałam się odwieźć. Zresztą, wianuszek dziewczyn, tak głodnych wiedzy matematycznej, który zwykle otacza pana R. skutecznie mnie odstręczał

14 listopada 2007   Dodaj komentarz

f

I co? I lipa, nie będzie wagarów z PKP, choć tą stratę rekompensuje mi wystarczająco rzecz inna, właściwie nie rzecz, a osoba. Póki co PKP podziękujemy, może innym razem, a mam dziwne przeczucie, że tych razów zdarzy się jeszcze kilka. Ala owszem grzecznie na lekcje w piątek pójdzie, lecz nadejdzie taki moment, że z tych lekcji będzie usiłowała - mówiąc najprościej - nawiać. Okazuje się bowiem, że Paweł znów nogę w warmińskiej stolicy postawi i niestety (choć pojęcie niestety jest tutaj pojęciem jak najbardziej względnym) zrobi to podczas lekcji. Warto zadać pytanie: po co własciwie sobie życie utrudniać i kombinować z ucieczką, jeśli można bez problemu najmniejszego tego dnia po prostu do szkoły nie trafić? Tak, Ala życie sobie utrudniać lubi, trzeba przyznac, poza tym za oknem zaczęła niemiłościwie nam panować zima, a z przyczyn prozaicznych wtenczas bym w domu siedzieć nie mogła, więc zostawałoby mi jedynie koczowanie na jakimś przystanku. Uznałam zatem, że więcej pożytku będzie z mojej obecności na pierwszych lekcjach, tym bardziej, że zalicza się do nich Łacina. Problem pojawia się natomiast wtedy, gdy zadamy pytanie, w jaki cudowny sposób tym razem będę próbowała się wydostać. Przy obecnej ilości opadów atmosferycznych, czołganie się pod bramką wydaje się być przyjemnością wątpliwą. Z mojego dzisiejszego obeznania sytuacji wynikałoby, że jednak wspinaczka po siatce, a właściwie samej bramce byłaby sposobem godnym uwagi. Forsować ochroniarza w kazdym razie nie zamierzam. Szczerze mówiąc mam złe przeczucia, ale moje przeczucia zwykle są uzależnione od stopnia w jakim się wyspałam. Dzisiaj niekoniecznie mi się to udało, w związku z czym cały dzień chodziłam nieprzytomna i zła. To właściwie cud, że nikomu krzywdy nie zrobiłam. A byłam bliska. Czy to normalne wśród dziewczyn żeby bawić się włosami koleżanki? Czy całkowicie pospolitym jest zwyczaj przytulania się do siebie i robienia idiotycznych min? Nie sądzę, a nawet jeśli, to ja sobie tego nie życzę. Szkoda, że nie potrafię tego wyartykułować słowami, gdy zachodzi taka potrzeba. Swoją drogą ciagle zadziwia mnie, w jak łatwy sposób można wkupić się w łaski większości ludzi. Wystarczy słuchać, niekoniecznie rozmawiać, opowiadac o sobie. Większość ludzi cierpi na potworny niedosyt zrozumienia, wysłuchania. Jakaż to wielka szkoda, że to właśnie ja najczęsciej padam ofiarą tego niedosytu, jakaż to niepowetowana strata, że nie potrafię być opryskliwa. Ale to predzej czy później wyjdzie na wierzch, w końcu prawda jak oliwa zawsze na wierzch wypływa i to wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. Niewątpię zatem, że czeka mnie powtórka z gimnazjum, choć póki co nie zdążyłam jeszcze nikogo

14 listopada 2007   Dodaj komentarz

d

Lipa drodzy czytelnicy, lipa. Wagary z PKP tego piątku do skutku nie dojdą, ale rekompensatę mam całkiem godną. No, z tym, że będe musiała poświęcić jej kilka moich lekcji. Jak się domyślacie rekompensata jest mężczyzną i nazywa się Paweł. Jako, że lubie sobie zycie utrudniać, na lekcje jednak pójdę, z tą różnicą, że po pewnym czasie będę się musiała ewakuować. Bardzo możliwe, że w związku z ewakuacją bedą problemy, ale gdyby problemów nie było życie byłoby zbyt monotonne. Właściwie czołganie się pod furtką, przy tej ilosci opadów atmosferycznych jest przyjemnością wątpliwą, ale innego wyjścia nie widze, no może rozpatrzę możliwość wspiecia sie po siatce, zobaczymy. W kazdym razie okazji do spotkania się - nie przepuszczę. Tak poza tym, to słychać u Alutki naszej niewiele. Dzisiaj miała sposobność osobiscie poznać panią Skrzynecką (nie zdziwiłaby się, gdyby to jednak nadal była panna:>) i nie wspomina tej chwili miło. Niby słusznie zostałam wypedzona z czytelni z powodu, że właśnie jedna z klas rozpoczynała tam lekcje, jednak sposób, w jaki to zrobiła pozostawiał wiele do życzenia. Było to wyproszenie z pewną nutą drwiny. Czepiam się tej kobity, pewno że się czepiam. Jak życie znam, żadnej drwiny nie było, ale moje nadwrażliwe ego musiało się poczuć dotknięte. Na szczęście był to jedyny niekoniecznie miły incydent tego dnia, a dzień ten - muszę przyznać - obfitywał w wiadomosci bardzo dobre. Najsampierw dowiedziałam się

13 listopada 2007   Dodaj komentarz

j

Zwykle do szczęścia potrzeba mi niewiele, w zupełności wystarcza, gdy przystojny mężczyzna jest w bliskim sąsiedztwie, gdy chociażby mówi do mnie "przepraszam" przeciskając się w autobusie, dlatego skalę ilości szczęścia mam ograniczoną. Cóż zatem zrobić, gdy okazuje się, że boski pan Obiekt Westchnień (za którym oficjalnie już przecież nie wodze wzrokiem, który rzekomo jest mi obojętny) ma dnia jutrzejszego zastepstwo w mojej klasie, gdy w końcu po dwóch mesiącach rozwiązała się sprawa moich zajęć na Uniwersytecie i gdy dostałam 4 z historii...a do tego Paweł znów w stolicy Warmii się pojawi? W skali się nie mieści, otóż to. Dlatego pozwolę sobie już odpuscić piątek z PKP, tym bardziej, że główny cel mojej zapowiadanej wycieczki sam zjawi się w Olsztynie. Niestety w piątek, niestety w czasie lekcji. Jakaż to rozterka dla naszej małej Alutki. Jakież rozdarcie, opuscić lekcje byłoby przecież niedopuszczalnym! Jakże to tak?! Z ciężkim sercem dokonała ona jednak nad wyraz szybko wyboru. Któż mógł się spodziewać, że postanowi wyjśc na spotkanie? Żeby jednak nie było, że Alutka to taki mały degenerat, do szkoły pójdzie, na kilku pierwszych lekcjach siedzieć będzie - jako, że tego dnia jest Łacina - ale gdy juz nadejdzie czas, Alutka zrobi myk - myk i tyle ją szkoła zobaczy. No i jest pięknie. Dzisiaj przy okazji siedzenia w czytelni i odrabiania pracy domowej z polskiego, miałam sposobność zapoznania się z pania (a może jeszcze panną:> A stara panna, to uwierzcie mi drodzy moi rzecz najstraszliwsza, najbardziej wredna i sfrustrowana ) Skrzynecką. O matulu, jaka to jest... kobieta. I w moich ustach słowo "kobieta" to poważna obelga. Zapytacie zatem, czym tak powaznie sobie u mnie nagrabiła w ciagu tego krótkiego spotkania, a właściwie minięcia się. Otóż, jak gdyby nigdy nic, siedziałam w wemienionej wyżej czytelni, dokładniej przy komputerze, po lewicy sąsiadując z kolegą Filipem, gdy rozległ się dzwonek i do tegoż pomieszczenia zaczęli gromadzić się uczniowie. Z
13 listopada 2007   Dodaj komentarz

Na Mazury, Mazury, Mazury...

Coraz większą mam ochotę wyjechać. I tą ochotę spełnię, choćby się waliło i paliło, nadchodzi pora na małe hedonistyczne co nieco. Zdarzy się to w piątek. O godzinie wczesnoporannej wsiądę do pociągu. Mniej więcej wiem już gdzie ten pociąg będzie zmierzał, tym razem nie będzie to Toruń. 2 i pół godziny z charakterystycznym stukotem, książką w łapie i jesienią za oknem. Czuję już dreszcz emocji, obym tylko po tym wszystkim nie poczuła skórzanego pasa na moim tyłku. Zasadniczo bedzie to już dzień po wywiadówce, więc do czasu kolejnej będę mogła pomyśleć nad tym jak to wyjaśnić. Jedynie lekcja Łaciny, która mi przepadnie, budzi pewne moje wątpliwości, czy aby jest to odpowiedni dzień na ucieczkę. Z dugiej jednak strony, niespecjalnie jestem przekonana do ucieczek w środku tygodnia, a opcji, że odpuszczę sobie wagary z PKP, wogóle nie biorę pod uwagę. Zobaczę zresztą jak sytuacja przedstawiać się będzie za kilka dni. Póki co na głowie mam sprawdzian z chemii, na który - a jakże by inaczej - nie umiem nic, jednak liczę na to, że uda mi się opanować tą tajemną wiedzę dzisiejszego wieczoru. Powinnam była się za to wziąźć wczoraj, lecz jak pisałam, byłam całkowicie zaaferowana koncertem, który ku chwale Ojczyzny poszedł dobrze, ale po osiedzeniu 6 godzin w spichlerzu nie miałam już siły na naukę. Zdołowała mnie poza tym rzecz inna, chyba jako jedyna siedziałam tam samotnie. Reszta pospraszała swoje połowice, swoich przyjaciół, kolegów, a obok mnie nie było nikogo. Szkoda. Było do bani. Bo nikt po główce nie pogłaskał i nie powiedział, że byłam zjawiskowa. Kurdę, nie po to siedziałam przez 2 godziny w wannie, nie po to wysmarowałam sobie twarz mazią niewiadomego pochodzenia i nie po to od grania zrobiły mi się odciski, by tamtego wieczoru samotnie wyjść niezauważoną. Musiałam to odreagować, pech chciał, że w zasięgu mojego wzroku znalazł się McDonald. Pochłonęłam 3 cheeseburgery, owocojogurt i szejka czekoladowego...małego - jedynie ze względu na to, że skończyły mi się fundusze. W razie przeciwnym bardzo możliwe, że szejk byłby duży i wzięłabym jeszcze happymeal'a...Zamierzony efekt został jednak uzyskany. Skutecznie zagłuszyło to moją samotność. Po skonsumowaniu wszystkich tych łupów więcej uwagi musiałam poświęcić temu, by przypadkiem nie zwrócić treści żołądka, ale mimo to, tamtego wieczoru niestety namacalnie poczułam, że moja słynna samotność nie jest fikcją literacką. Niestety wyjscia nie ma i trzeba z tym jakoś żyć, bo nie zamierzam się cywilizować. 2 czy 3 dni w miesiącu, gdy zdarza mi się pomyśleć, że życie jest bez sensu, mają się nijak, do tych dni 27, gdy cieszę się swoim brakiem jakichkolwiek więzów i zmartwień z nimi związanych. Tylko Alutka, kogo ty chcesz przekonać? Coś Ci nie wyszło...

 

Się masz, witam Cię, piękną sprawę mam. 
Pakuję bety swe i leć ze mną w dal.     
Rzuć kłopotów stos, no nie wykręcaj się,
Całuj wszystko w nos,                   
Osobowym drugą klasą przejedziemy się.  

Na Mazury, Mazury, Mazury,              
Wypływamy tą łajbą z tektury,           
Na Mazury, gdzie wiatr zimny wieje,     
Gdzie są ryby i grzyby, i knieje.       
Tam gdzie fale nas bujają,              
Gdzie się ludzie opalają,               
Wschody słońca piękne są                
I komary w dupę tną,                    
Gdzie przy ogniu gra muzyka             
I gorzała w gardle znika.               
Pan leśniczy nie wiadomo skąd           
Woła do nas "poszli won!"               

Uszczelniłem dno, lekko chodzi miecz,
Zęzy smrodów sto przewietrzyłem precz,
Ster nie spada już i grot luzuje się
Więc się ze mną rusz,
Już nie będzie tak jak wtedy, nie denerwuj się.

Na Mazury, Mazury...

Skrzynkę piwa mam, ty otwieracz weź,
Napić Ci się dam tylko mi ją nieś.
Coś rozdziawił dziób i masz głupi wzrok,
No nie stój jak ten słup
Z Węgorzewa na Ruciane wykonamy skok.

Na Mazury, Mazury...                

 

Pan Władca uda, że nie czytał pierwszej części mojego wpisu...

11 listopada 2007   Komentarze (2)

h

No, to gdy już się powymądrzałam, mogę zdać relację z wczorajszego koncertu. Było do bani. Bo nikt po główce nie pogłaskał i nie powiedział, że byłam zjawiskowa. Kurdę, nie po to siedziałam przez 2 godziny w wannie, nie po to wysmarowałam sobie twarz mazią niewiadomego pochodzenia i nie po to od grania zrobiły mi się odciski, by tamtego wieczoru samotnie wyjść niezauważoną. Musiałam to odreagować, pech chciał, że w zasięgu mojego wzroku znalazł się McDonald. Pochłonęłam 3 cheeseburgery, owocojogurt i szejka czekoladowego...małego, jedynie ze względu na to, że skończyły mi się fundusze. W razie przeciwnym bardzo możliwe, że wzięłabym jeszcze happymeal'a...To było dość przykre siedzieć tam od 13 do 19 samotnie, patrzeć, że wszyscy kogoś pozapraszali, a ja jedyna obok siebie nie mam nikogo. To było przykre, ale od czego jest McDonald. Po skonsumowaniu wszystkich tych łupów więcej uwagi musiałam poświęcić temu, by przypadkiem nie zwrócić treści żołądka niż na swojej samotności, ale mimo to, tamtego wieczoru niestety namacalnie poczułam, że nie jest fikcją. Jednak kogo to obchodzi? Od dłuższego juz czasu wypruwam się tutaj przed wami, publicznie użalam nad tym, jaka jestem samotna i nikt, dokaładnie nikt nie pomyśli by poszukać mi męża.
11 listopada 2007   Dodaj komentarz

Komentarz odnośnie komentarza...

Taaak, to teraz Pani Redaktor odpowie na komentarz. Zawsze lubi ten moment. I jest to główny dowód na to, że wpisy czytelników nie są jej obojętne. W przeciwnym razie machnęłaby ręką, powiedziała "niech sobie idioci komentują, ja mam to gdzieś", ale tak oczywiście nie jest. I nie jest tak, że gdy kobieta do mnie mówi, ja się odwracam i zaczynam robić cos innego. Słucham, obserwuję, wyciągam wnioski, lecz może rodzaj żeński jest dla mnie bardziej przewidywalny, dlatego mnie nuży, dlatego wzbudza moją niechęć. Rodzaj żeński, w kazdej postaci, stanowi również moją konkurencję, którą odczuwam świadomie lub nie. Moje zachowanie względem kobiet to najprymitywniejszy przejaw kompleksów. Tyle w tym temacie, dlatego drogie panie trzeba przyjąć do wiadomości, że Alutka to postać karykaturalna o poglądach wziętych z odległego kosmosu (slangowo "wyjeb***** w kosmos"). Komentować i komentować i komentować i wytykać , wytykać, wytykać. Bo nie wiem, czy państwo zauważyli, ale istnieje takie przeświadczenie, że jeśli ktoś kogoś upomina, karci, karze, to później może mieć poczucie winy, a w sytuacji odwrotnej, gdy z kolei głaszcze się po główce, wynagradza, chwali, wszyscy mają poczucie, że jest cacy. A to wcale tak nie jest, odpowiedzialność za chwalenie powinna być duzo większa od tej za karcenie. Dobrym słowem rozbudza się bowiem nadzieję, czasami całkowicie zbędną, czasami przypadkiem, ale ona jest już obudzona, ona egzystuje i nakazuje nam działać. Przychodzi jednak chwila prawdy, gdy ktoś jednym słowem wszystko to miażdży i nie robi tego zawiścią, lecz czyni to najzwyklejszą prawdą. Inna sprawa, że różni ludzie, różnie reagują na wytykanie i chwalenie. Mnie to psuje, rozleniwia, ja potrzebuję ciągłego czepiania się, bo to wskazuje mi te elementy, które powinnam w sobie, swoim stylu zmienić. Oczywiście, prawdę można przekazać na tysiąc sposobów. Niektórzy szczególnie upodobali sobie sposób chamski i jest to jedyny sposób przekazywania, który spotyka się z moją dezaprobata, który z czystym sumieniem ignoruję. O matko, ale Alutka nam ton przybrała:P Lubi nam Alutka mędrkować, oj lubi i to również należy traktować z przymrużeniem oka, a najlepiej oczu dwóch (obu?). 16 minut - nowy rekord.

11 listopada 2007   Dodaj komentarz

Jutro, które stało się dziś...

No, i którą my tu mamy godzinę? Ponoć druga w nocy się zbliża. Cóż się zatem stało? Dlaczego Alutka grzecznie, (niestety samotnie) w swym łóżku nie leży? Dlaczego o godzinie 1:32 pisze wpis na bloga? Mała kombinatorka z tej naszej Alutki, nie ma co. Tak się jakoś złożyło, że po powrocie z próby, zawiedziona brakiem kontynuacji tej jakże obiecującej znajomości z panem dźwiękowcem, nie wiedziałam co z sobą zrobić. Oczywiście te wstrząsające emocje, które mną targały, wręcz domagały się bym w jakiś sposób udokumentowała to spotkanie z przedstawicielami drugiej strony ekranu, była to jednak pora, o której bezwzglednie nie mogłam siedzieć przed komputerem w biurze. Od czego jest jednak komputer brata? No, oprócz tego by regularne go przeszukiwać i zawirusowywać, to czasami przydaje się także do pisania notek, co prawda nie jest podłączony do sieci, lecz warto czasami zasięgnąć do dobrodziejstw XX wieku i za pomocą dyskietki notkę przenieść, by później ją upublicznić. Tak też wykombinowałam, piątkowy wieczór postanowiłam poświęcić na stworzenie nowego wpisu, a następnie chciałam obejrzeć jakiś film. Jakimś filmem okazał się być "Closer" z udziałem szerokoustnej Julii, czarującego Jude Law'a i całkiem ponętnego Clive Owen'a. Pomimo ciekawych kreacji aktorskich, filmu jednak nie polecam, prawdopodobnie niestety nie zrozumiałam jego ambitnego przesłania, bo jedyną refleksą, jaka mnie nawiedziła po jego obejrzeniu, to...właściwie żadna refleksja mnie nie nawiedziła, cały film kręcił się wokół seksu i może tutaj nalezy szukać odpowiedzi dlaczego ewentualnego przesłania nie zrozumiałam. Zreszta, nie lubię Julii Roberts, ani żadnej innej aktorki mającej poniżej 50 lat i mieszczącej się w 60 kilogramowej granicy wagowej. Chyba zeszłam z tematu, proszę mi wybaczyć, na codzień zwykłam o tej porze leżeć w łóżku. Przyczyna mojej absencji w tymże miejscu? Ano gdy już napisałam notkę, film obejrzałam, to okazało się, że jest grubo po 12 w nocy, że właściwie jest już sobota. W sytuacji normalnej, poszłabym do swojego pokoju i położyła się spać. Paranormalność tej sytuacji polegała jednak na tym, że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że gdy skończy się film i ostatnią kropkę postawię w moim wpisie, to będzie godzina późna. Zależało mi na tym, by jednak wstawić ten wpis jak najszybciej, z kazdym bowiem kolejnym dniem od napisania wydawałby mi się coraz bardziej niedorzeczny, coraz więcej słów musiałabym w nim zmieniać, aż w końcu uznałabym, że lepiej dla świata będzie, gdy nikt go nie przeczyta. Zawsze tak jest, w moim zanadrzu ukrywam już kilka takich przeterminowanych wpisów. Dlatego musiałam wejść w posiadanie klucza od biura i spokojnie nocą dopełnić readktorskiego obowiązku. Sposób wejścia w posiadanie jest tu conajmniej materiałem na kolejną notkę. Czuję zresztą, że popadłam w jakiś zupełnie niekontrolowany słowotok. Co by uniknąć gradu oskarżęń o grafomanię kończę. Życzcie mi jutro, nie - to już dzisiaj - szczęścia. Nie będę miała nic przeciwko jeśli szczęście okaże się być wysokim brunetem. Kończę, bo powoli wkraczam, w którąś z kolejnych faz zmęczenia, gdy zaczynam marudzić, że jestem taka samotna etc. Później zazwyczaj zaczynam pisać jakieś harlequinowe opowiastki, dlatego myślę, że odpowiednim byłoby już skończyć. Ala skończ.
10 listopada 2007   Komentarze (2)

Chomik w telewizji publicznej...

Gdybyście kiedyś przypadkiem (ten przypadek nazywa się sobota, ta albo następna) o godzinie 18:30 oglądali regionalne wydanie wiadomości na TVP3 i w jednym z reportaży zobaczyli takiego struchlałego chomika wciśniętego w kąt, który zasłania się gitara basową, a poliki ma rumiane, jakby przed chwilą robił rzeczy nieprzyzwoite - prawdopodobnie będzie to wam dobrze znana postac niejakiej Alicji K. Zostałam wrobiona, choć nie ukrywam, że wrobić się z chęcią dałam. Wczoraj na próbie Kowalski zakomunikował, że dnia następnego w Yamaha (nigdy nie wiem jak to sie odmienia) pojawi się ekipa telewizyjna, która z przyczyn niewiadomych chciałaby zrobić krótki materiał o zajęciach w tejże szkole. I oczywiście wskazał palcem na mnie, zadajac pytanie (retoryczne), czy mogłabym być wspomnianego dnia jedną z ofiar tego materiału. W głowie rozbłysł mi blask jupiterów, gala rozdania oskarów i te tłumy mężczyzn, którzy rzucaja się pod moje nogi. Nie mogłam się nie zgodzić, oczywiście biłam się z myślami, że zbłaźnie się na skalę ogólnowojewódzką, że przyjdzie dzień, gdy otoczy mnie krąg wyciągniętych rąk z okrzykiem "to ona", ale Ci wszyscy potencjalni wielbiciele skutecznie moje wątpliwości rozwiewali. Tak między nami, to zgodziłam się ze względu banalnego - ja naprawdę nie potrafię mówić "nie". To się oczywiscie źle dla mnie pewnej ciemnej nocy skończy, ale ja do was drodzy czytelnicy mam zaufanie i pełna nadzieji skrytej jestem, że jednak żadne z was tej mojej pięty nie wykorzysta. Zadanie było takie: zagrać jeden numer z przyklejonym uśmiechem nr 16 i powiedzieć "jest fajnie, kocham muzykę, ta szkoła jest super". Z Fałszywym wykrzywieniem ust nigdy nie miałam problemu, ostatnio wręcz muszę go nadużywać, mówienie "nie-do-końca-prawdy" również raczej większego frasunku mi nie sprawiało, a najważniejsze - numer na koncert - grałam już całkiem znośnie. Oczywiście, mogłabym i umieć tą piosenkę grać czołgając się po podłodze, lecz to i tak nie byłoby gwarancją tego, że przy obcych ludziach zagram ten numer bezbłędnie. I była to poważna obawa, bo podstawy by sądzić, że znów zeżre mnie trema, że trzęść się bedę w niemal delirycznym zaburzeniu świadomości, miałam -  zwykła to być przecież moja standardowa reakcja na stres. Wystarczyłby do tego jeden obcy człowiek, nawet niekoniecznie przystojny mężczyzna, a co dopiero kilku mężczyzn z kamerą? Masakra, zgadzając się, musiałam być najwyraźniej pod wpływem jakichś niezydentyfikowanych substancji, w kazdym razie świadomą decyzja tego nazwać nie można było. Gdy to sobie jednak uświadomiłam, okazało się, źe wyjscia już nie ma. Była bowiem już godzina poranna dnia następnego. W poczuciu potwornego niewyspania i zbliżajacej się jesiennej depresji poszłam do szkoły. Nie było jeszcze takiej chwili, gdzie moje społeczeństwo klasowe denerwowałoby mnie w sposób równy. Własciwie nie robili nic nadzwyczajnego, poprostu żyli. Za blisko mnie. Niesłychanie wyprowadzało mnie z równowagi ich zachowanie, ich poziom świadomości (co poeta miał na mysli?), to o czym rozmawiali, co było dla nich ważne i znowu się do mnie przytulali...To mogło przelać czarę goryczy i w rzeczywistosci myślę, że ja przelało, lecz Ala nawet z wylewem potrafiła udawać, że śmieje się razem z nimi, że to co mówią jest naprawdę interesujące. Raz jedynie pozwoliłam sobie popuścić, rzuciłam jednym "idiotą", raz chyba powiedziałam brzydkie słowo na "gie", ale poza tym, ciagle byłam dobrotliwą Alą. Alutka, ty to jesteś szmata chciałoby się rzec. I pewno często jeszcze tak bedziecie musieli mówić, osobiście jakis nadzwyczajny kac moralny mnie nie męczy, zwykle odzywa się raz na miesiąc, ale skutecznie nie pozwalam mu do głosu dochodzić. Z tym da się żyć. Wiem, że przyjdzie taki dzień, który zawsze przychodzi na filmach, że przy opróżnionych butelkach po tanim koniaku, zalana  łzami, w tonącym w ciemności pokoju bedę podejmować decyzję o zmianie swojego zycia i od tej pory już Alutka bedzie mądrą i uczynną dziewczynką, a może już kobietą przekwitającą? Bo niby nie wiadomo, kiedy to nadejdzie, żeby chcieć się podnosić muszę upaść jeszcze niżej. A i na to potrzeba czasu. Co to za sztuka w końcu, podnieść się z chodnika, efektowniej zawsze jest się podnosić z błota. Metamorfoza głównego bohatera, jest w takim momencie bardziej wyrazista, nieprawdaż? A na czym to skończyłam? Tak, dzień był to podły, może nie tyle dzień, co mój humor i głównym moim osiągnięciem tego dnia, którym mogę się pochwalić jest to, że nikogo nie zabiłam. Podnoszącym na duchu był również fakt, że znów udało mi się zakończyc tydzień bez jedynki, lecz oczywiście tak podniesiona na duchu trwać długo nie mogłam, bo życie byłoby zbyt piękne, dlatego musiałam dowiedzieć się, że greki, która przypada na 2 i 3 rok nauki w LO1 będzie mnie uczyć niejaka pani Skrzynecka...a równie dobrze mógł to robić Dreikopel, lecz wymyślił sobie, że skoro uczy naszą grupę (połowę klasy) Łaciny, to grupę drugą - drogą sprawiedliwości społecznej - uczyć będzie greki. I to była wiadomość najgorsza odkąd przestąpiłam próg tej szkoły. Wybierając się na ten profil, kierowałam się tylko i wyłącznie tym, że bedę się mogła uczyć Łaciny. To właśnie dla Łaciny, zrezygnowałam z profilu, gdzie mogłabym się uczyć niemieckiego, gdzie nie marnowałabym tyle godzin na interpretacje jakichś nadętych wierszy i szukanie w nich drugiego dna, którego w rzeczywistości niestety nie posiadają,  to dla Łaciny poszłam do tej a nie innej szkoły. Greka była niepotrzebnym dodatkiem. Kultura, w której była ona używana, wydawała mi się być kulturą ziemi pedałów i miejscem narodzin największego zła tego świata - DEMOKRACJI. Dreikopel okazał się być jednak człowiekiem na właściwym miejscu, zdawał się rozumieć to co robi i co ważniejsze umieć to robić, dlatego odetchnęłam z ulgą myśląc, że może nauka greki nie będzie aż tak niepożyteczna. Dzisiaj jednak dowiedziałam się, że moje domysły były zupełnie błędne. Że żaden Dreikopel uczyć mnie greki nie będzie, lecz zrobi to za niego jakaś baba. Zabrzmię źle, ale gwoli wyjaśnienia, ja kobiet nie tra-wię. Ja kobiet nie słu-cham. Kobiety nie są w stanie w moich oczach uzyskać ja-kie-go-kol-wiek autorytetu. To oczywiście jest podejście, które niestety kwalifikuje się już na rozmowę na kozetce. Jest to żeńska, najczystsza odmiana mizoginii, na badanie jej przyczyn na szczęście nie mam czasu. Ta wiadomość wyprowadziła mnie z równowagi zupełnie, greka bowiem wydaje się być językiem trudniejszym, gdyby jeszcze dodac mój wstręt do niego, nie można się spodziewać pomyślnych wyników. Przybita wróciłam do domu, wyjątkowo nawet nikomu do głowy nie przyszło, by od progu mnie wyzywać od bałaganiarzy, nawet postanowiłam się otworzyć i na pytanie "co w szkole" niespodziewanie udzielic odpowiedzi innej niz "nic" i co by tych dziwnych okolicznosci nie namnażać, jak zwykle poszłam na komputer. Trochę posiedziałam, mejla sprawdziłam, dowiedziałam sie, że Herbuś ma nowego chłopaka, Doda nowe Porshe, a Helena Vondrackova nowy staw biodrowy, słowem, że jakos to życie leci. Weszłam też na bloga, gdzie spodziewałam się kolejnych laurów za napisanie poprzedniej notki, lecz znów gorzko musiałam się rozczarować, gdyż przy liczbie komentarzy jak wół stała cyfra zero.  Spojrzałam zatem na zegarek, który wybijał właśnie godzinę 16:00 i dopiero w tej chwili zorientowałam się, że moje włosy, twarz i reszta, są w stanie conajmniej niezachwycajacym, a w końcu tego dnia miałam stać się gwiazdą. No, to nie pałajac przesadnym entuzjazmem wzięłam prysznic, kilka razy jeszcze przećwiczyłam umówioną piosenkę i zasadniczo byłam gotowa. Na miejsce przyjechałam 2 minuty przed ustaloną 17:30, to co jednak zastałam, budziło moje wątpliwości, czy aby na pewno jakakolwiek próba tego dnia ma się odbywać. Zamknięte drzwi i brak żywej duszy. W panice wysłałam smsa do niedoszłego księcia z bajki - Andrzeja, który ku chwale Ojczyzny, potwierdził, że już dojeżdza, a mi pozostawało czekać, czekać i dla odmiany czekać. Wyobraźcie sobie, reszta ekipy nie cierpiała na szczególne poczucie czasu, 15 minut po 17:30 pojawiła się pierwsza osoba z trzech, na które czekałam, o ekipie telewizyjnej nawet nie wspomne, bo ta spóźniła się o całe minut 40. Było to jednak zdecydowanie spóźnienie na moją korzyść. Przez ten czas oswoiłam się z "obcym" perkusistą i raz czy dwa udało mi się nawet zagrać całość bezbłędnie. Swoja droga, pan perkusista, no, no...ale zajety, cóż za zbieg okolicznosci, że wszyscy sensowni mężczyźni są zajęci! W końcu jednak musiałam przerwać moje rozważania bowiem zjawiła się wspomniana wcześniej ekipa i tutaj muszę napisać: NO, NO... ja nie wiedziałam, że w telewizji tacy fajni panowie pracują. Dobrze, przesadziłam, znowóż tacy fajni nie byli, ale gdy w obrebie 2 metrów ode mnie pojawia się 3 mężczyzn, trudno chłodno oceniać sytuację. BYło ich trzech, jeden wiek krótkopostudencki, drugi, wiek zaawansowanopostudencki i trzeci - burak. Pana w wieku krótkopostudenckim od razu sobie odpusciłam, wyczuwając, że raczej nie cierpi on z powodu niedostatecznego powodzenia wśród kobiet, pana buraka, który pełnił role kamerzysty również wyeliminowałam, bo cóż...bo wyglądał mi na aktora porno(i co ja poradzę, że mam takie skojarzenia?), w związku z czym zostawał mi do dokładniejszego obserwowania pan zaawansowanopostudencki, który z kolei okazał się być dźwiękowcem. Może to moja wybujała wyobraźnia, ale zdawało mi się, że uśmiechał sie do mnie i szczególnie ochoczo w moja stronę  mikrofonem machał. To w zupełnosci wystarczałoby, do zaklasyfikowania go jako Obiekt WEstchnień, niestety prawdopodobieństwo, że widzę go pierwszy i ostatni raz, skutecznie dyskwalifikowało go jako kandydata, do tego zaszczytnego, choc nieelitarnego miana. Pytanie o to jak sobie poradziłam, jest pytaniem głupim, mogłabym je wręcz uznać za prowokację. Jeszcze, gdy sobie przypomnę ten błyskotliwy interview, którego udzieliłam, to odczuwam realna potrzebę nie wychodzenia z domu przez kolejne pół roku.  Czuję też potworny niedosyt, odegrałam swoją pokazową rolę cichociemnej, nieśmiałej, zahukanej dziewczynki, zamiast wyskoczyć na środek liżąc gryf gitary. Wtedy oferty posypałyby się z pewnością gęściej, stanowiłoby to jednak materiał na kolejne części filmu "Niemoralna Propozycja". O matulu, o rany, o Jezu, o zgrozo...masz Alutka swoja sławę... To jednak był jedynie wstep do jutrzejszej klęski zaplanowanej na godzinę 17:00 w Spichlerzu MOK-u na Starym Mieście. Jeśli ktoś chce się pośmiac, to ja najserdeczniej zapraszam, zobaczyć mnie tam bedzie można nawet od godziny 13-tej, bowiem bedzie to czas prób generalnych...
10 listopada 2007   Komentarze (1)

h

Kontunuujemy cykl "Notki pisane w 30 minut", a wszystko to za sprawą ukochanego pana Kowalskiego, który wrobił mnie wczoraj w wystep przed kamerami telewizji regionalnej. Jedyne pocieszenie w tym, że zrobił to jeszcze kilku osobom. W tym momencie powinnam brac prysznic, a następie ćwiczyć numer, który z przyklejonym uśmiechem nr 32 mam zagrać za 2 godziny. Wyjde na wariatkę, jak zwykle wyjde na wariatkę. Co ja poradzę, że trema zawsze mnie zżera, że ręcę trzęsą mi się w niemalże delirycznym stanie? Matko, na ulicy mnie wytykać będą... Po co w ogóle wychodziłam tego dnia z łóżka, trzeba było tam zostać. Za oknem jest tak potwornie ciemno, jak takie światłoczułe stworzenie jak ja ma w takich warunkach żyć?
09 listopada 2007   Dodaj komentarz

Sprawy pingwinów ciag dalszy...

Zabiję kiedyś tego człowieka! Własnie wróciłam po ciężkim dniu w szkole do domu. Zmęczona, lecz szczęśliwa, bo nie dość, że deklaracja fizyczki okazała się jedynie pogróżkami i do żadnej tablicy wzięta nie zostałam, to zakończyłam dzisiejszy dzień z kontem czystym, a pewna byłam, że powiększy się ono o conajmniej dwa ndst. Właściwie ta obawa była tak realna i strach przed tym tak potężny, że nie zważając na okoliczności chciałam nawiać ze szkoły. Co tu się tłumaczyć, zwykły instynkt samozachowawczy. Musiałam jednak postawić sobie pytanie, co będzie gorsze: 3 pały, czy może konieczność spania pod mostem, gdy mama wróci z wywiadówki. Uznałam, że nie posiadam dostatecznie ocieplonego kartonu, dlatego postanowiłam zacisnąć zęby i dzielnie przyjmować do świadomości kolejne gole, które tym razem z rękawa miały sypać: pani polonistka za brak pracy domowej, pani anglistka za brak podobny i wyżej wspomniana pani od fizyki. Oczywiście to i tak było założenie optymistyczne, bo nikt przecież w stanie przewidziec nie jest, czy aby pan Informatyk (dobra, Władca Pierścieni niech będzie) nie zapragnie, w najmniej spodziewanym momencie odpalić muzykę z "Powrotu Króla", która jest jednoznaczna z koniecznością wyciągniecia wirtualnego długopisu i przelaniem swojej wiedzy lub jej braku w specjalnym mejlu do straszliwego Władcy, która to wiedza bedzie oczywiście sprawiedliwie oceniona. Nikt także nie jest w stanie przewidzieć, czy aby pani od historii nie uzna pewnego szarego listopadowego dnia, że warto by zrobić kartkówkę. Tego nie wie i prawdopodobnie nigdy wiedzieć nie będzie nikt, dlatego rokowania na ten dzień naprawdę pozostawiały wiele do życzenia. I byłam gotowa, byłam gotowa w ułamku sekundy chwycić swój płaszcz i w tempie nadwyraz szybkim ewakuować się z miejsca mojej być może przyszłej klęski. Miejsce, w które bym się w tamtej chwili udała, myślę, że dla nikogo nie byłoby zaskoczeniem. Oczywiście dworzec i mało znaczyło to, że miałam w portfelu jedynie 10 złotych, gdyby pojawił się jeden mały impuls gotowa byłabym i nawet się zapożyczyć, ale mały impuls spał... Gdzie Ala wybrałaby się mając 20 złotych? Do Orzysza. Zapewne wiele ta nazwa państwu nie mówi i ja nie mam tego za złe, w swojej wspaniałomyślności. Orzysz to maleńkie miasto(?)położone gdzies w północnej Polsce, jedyne co wyróżnia je spośród reszty maleńkich miast położonych w północnej Polsce, to fakt, że było to miejsce zamieszkania mojego taty, dziadka, prababci, pradziadka i rzecz najważniejsza...sam Bach w nim obecnie przebywa. W całej swej desperacji napisałam nawet smsa do niego, prosząc by od wyżej wymienionego pomysłu mnie odwiódł...i zrobił to całkiem skutecznie, bowiem nie odpowaiadał na tegoż smsa do godziny 11, gdzie już cała sprawa była rozstrzygnięta (a jak się okazało spał do tegoż czasu). Zatem Ala grzecznie w szkółce siedziała i dzieki Bogu nie poniosła żadnych konsekwencji swojego braku pomyślunku, który przejawiła wczoraj nie zaglądając do żadnego zeszytu, prócz tego od fizyki, z którego zresztą niewiele rozumiała i wydawac by się mogło, że 3 godziny, które sam Ojciec Dyrektor poświęcił jej na tłumaczenie, na niewiele się zdały. Jedno było pewne, wiedziałam już, że miony(czy ktos zresztą wie, co to jest?) nie są składnikami budulcowymi wymion. Gdy jednak skonfrontowałam moją wiedzę z wiedzą innych osób, uznałam, że nie tylko ja nie jestem w tej dziedzinie szczególnie biegła i towarzyszyło temu niesłychanie głębokie uczucie ulgi. Jak się zresztą okazało pani profesor zrobiła mi psikusa(rozkoszne słowo) i do żadnej tablicy mnie nie brała. Uff. I wyobraźcie sobie drodzy moi, wracam po dniu tak pełnym emocji do domu, jedyne o czym myślę, to kolejny odcinek Mody na Sukces, gdy nagle słyszę dźwięk mojej komórki. Nawet się ucieszyłam, bo to się często nie zdarza a i nie spotkałam się jeszcze by spam był przekazywany w rozmowach telefonicznych i już myślałam, że może jakiś książe z bajki próbuje się do mnie dodzwonić, gdy usłyszałam głos. Młody i to całkiem dobrze rokowało, lecz głos przedstawił się jako "Andrzej", a czy ktokolwiek zna księcia o imieniu Andrzej? Pełno ich było, ale żadnego Andrzeja nigdy historia w ich szeregach nie odnotowała. Andrzej gitarzysta, z którym mam grać w sobotę koncert w spichlerzu MOK - u, radośnie zakomunikował mi, że mamy próbę dziś na godzinę 20. O jak miło, jak wesoło, tylko dlaczego nikt nie raczył mnie uprzedzić? Dlaczego ten głupi NIKT nie powiedział, że nie ma mojego numeru, gdy specjalnie się o to dopytywałam? Panie Kowalski, pan sobie tak grabi u mnie... 

 

http://www.mok.olsztyn.pl/Archiwum/2007/imprezy/yamaha.html

 

Matko, znowu się zbłaźnię...

08 listopada 2007   Dodaj komentarz

O złym wpływie pingwinów...

Spróbuje tym oto sposobem udowodnić, że napisanie notki w niespełna godzinę jest możliwe. Za godzinę bowiem - a gdybym była mniej leniwa to i w tej chwili - powinnam trzymac w dłoniach książkę od fizyki i grzecznie kuć teorię względności. Jako, że nie zamierzam jej jednak w bliskiej przyszłości wykorzystywać, pozwole sobie zaszczyt ten odłożyć na czas godziny 17 - stej. Chęci nauki z tej dziedziny nie byłoby we mnie żadnej, gdybym w zeszły poniedziałek feralnie nie podpadła pani profesor niemal dusząc się ze śmiechu (nie musiałabym się dusić gdybym śmiechu nie powstrzymywała, ja jednak chciałam z czystej kultury zachować pozory, że jednak to nie jest śmiech, a czerwony kolor mojej twarzy to swoista gorączka wywołana chłonięciem słów, wręcz zachłyśnięciem się nimi) na widok pingwina z zeszytu kolegi. To była głupawka, przyznaję się i to głupawka poważna, bo skumulowana, gdyż ostatnio taki stan przeżywałam z dobre dwa lata temu, nie, pardon, przypominam sobie niedawno śmiałam się z ołówka. Zostańmy jednak przy tym, że była to głupawka poważna i mogła wyprowadzić z równowago człowieka, tym bardziej panią Moscicką. To zresztą zbiegło się w czasie z rozdaniem klasówek, gdzie większość uczniów, w której mieściła się Ala dostała oceny mało pozytywne. Liczba ta była tak poważna, że nawet w miłosierdziu pani profesor postanowiła obniżyć próg oceny dopuszczającej, w którym dzieki Bogu się zmieściłam, niestety nie udało się to osobom, które uzyskały 0,1 punkta, a były takie przypadki i podkreslam tutaj liczbę mnogą. Po cóż jednak o tym wspominam, a no jak już mówiłam prace leżały na naszych ławkach, p. Mościcka ubolewała nad naszym stanem świadomości fizycznej, a ja śmiałam się w najlepsze. Musiał, niestety musiał w tej sytuacji nastąpić taki moment, gdy poirytowana nauczycielka zwróciła się do mnie. To zachowanie zinterpretowała bowiem, jako śmiech mojego braku ambicji, czyli wielką radość z oceny dopuszczającej, wyciągnęła mnie do tablicy i kazała robić ćwiczenia z podręcznika. Ala oczywiscie od razu otrzeźwiała, pingwin zaskakująco szybko przestał być zabawny, podeszła do tablicy i próbowała udawać, że jest madrzejsza niż jest. Niestety tym razem wybitnie jej to nie wychodziło, a pani profesor w tym momencie poirytowana była już całkowicie, widać było, że niemal doprowadziłam ją do ostateczności i juz miała wybuchnąć, gdy zadzwonił mój wybawiciel - dzwonek. To jednak nie był koniec tej historii, zostałam powiadomiona, że jeszcze ze mną nie skończono i dalsza część tej rozprawy odbędzie się w czwartek, o porze podobnej, w miejscu tym samym, czytaj przy tablicy. Strach mnie obleciał, bo z fizyki ucze się od przypadku, do przypadku, gdy się już nauczę, to zgodnie z zasadą "3xZ" zwykle z przyjemnością się nabytej wiedzy pozbywam, bo w końcu im człowiek mniej wie, tym bezpieczniej się czuje;). Ja naprawdę jestem człowiekiem spokojnym, denerwować panią profesor w najgłupszych myślach by mi do głowy nie przyszło. Przyczyny takiego rozjuszenia pani Mościckiej doszukiwałabym się jeszcze jednej. Jestem blondynką, gdyby mi się tak z boku przyjrzeć, to można by trochę nie docenić moich zdolności intelektualnych, choć ja nie twierdzę, że jakiekolwiek posiadam. W kazdym razie mogłam zostać uznaną za głupią dziewuchę, która i tak nic z lekcji nie wynosi, a w dodatku przeszkadza. Nie chciałam, jak Boga kocham, nie chciałam! Ale konsekwencje ponieść trzeba. Choć tli się we mnie nadzieja, że takich głupich dziewcząt jest jeszcze troche i zostałam już dawno zapomniana, jednak wolę tego nie sprawdzać. Nauczę się, tak, pojawiłą się we mnie taka ambicja, by się nauczyć - zaszaleję. Jeśli chodzi o dzisiejszy dzień, to określiłabym go nawet dobrym, wczorajszy zresztą też. Wiadomo, że w ustach Alutki, "dobry dzień", to taki, w którym ktoś połechtał jej zarozumiałe ego. Tak było i tym razem, wczoraj, jako jedna z dwóch osób dostałam 4+ z klasówki z polskiego, podczas, gdy byłam pewna na mur - beton, że szczęściem niepojetym będzie chociażby zaliczyć tą pracę klasową. Ogólne statystyki były nie tak złe, średnia wynosiła chyba nieco poniżej 3, była nawet jedna 5-, ale o takich ekstremalnych przypadkach nie ma co wspominać. Jakby tego było mało, dzisiaj okazało się, że zostałam ułaskawiona oceną dostateczną z biologii, podczas gdy przeczucia miałam całkowicie podobne do tych z wyżej wymienionej klasówki, co więcej, z Łaciny dostałam 5, co było już kompletnym ukonorowaniem tego dnia, więcej mi do życia nie potrzeba, mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem spełnionym i rzucić się z mostu. Jutro oczywiscie będzie gorzej, ale po cóż humor sobie psuć. 30 minut pisania -  całkiem nieźle.
07 listopada 2007   Dodaj komentarz

Proza życia...

Zdarzyło wam się kiedyś wrzucić list do skrzynki i poczuć nieprzyjemną świadomość, że list ten był stekiem bzdur, który może zaważyć na jakimś ułamku waszego dalszego życia, pogorszeniu relacji z kimś? Czy mieliście kiedykolwiek ochotę urządzić zbrojną napaść na skrzynkę pocztową? Uczciwie przyznaję się - miałam. Wczoraj o godzinie 12:48, gdy ostatecznie pożegnałam się z pisanym w piątkową noc listem do Bacha W. Poczułam okropną bezsilność wobec tego faktu. Swego czasu pamiętam, gdy jeszcze każdego niedzielnego popołudnia w telewizji leciał "Jaś Fasola", w jednym z odcinków wyżej wymieniony miał problem podobny, co prawda teraz go już nie przytoczę, bo skończył mi się Bilobil, ale to co mi świta, to właśnie widok głównego bohatera zamknietego w skrzynce. Fakt, oni mają większe skrzynki. Nalezy jednak wspomnieć, że takie uczcucia miotają mną za każdym razem i gdyby kiedyś ktoś miał mi zakładać kartotekę, to byłoby to właśnie za niszczenie mienia publicznego. Jakoś to przeżyję, nie pierwszy to już list. Domyślacie się zapewne, że zaraz napiszę:"ale jutrzejszego dnia w szkole już nie"... Zasadniczo chciałam to zrobić, pozwolę sobie jednak po raz kolejny nie przynudzać. To dość zaskakujące, że w niemal każdej notce wspominam o szkole, być może to konsekwencja tego, że jest to tak skrajnie odmienne miejsce od tego, które wyjęło mi z życiorysu 9 lat, lecz myślę, że warto z tym skończyć. Tak jak warto skończyć z OW, który zdążył już z pewnością uznać mnie za wariatkę. No dziecinada Alutka, dziecinada, a jeśli powiesz, że chcesz się zmienić, to będzie to bardziej nudne niż gdybyś znów zaczęła mówić o szkole, czego zresztą nie omeszkałaś już zrobić. Kropka w tym temacie. Ostatnio zastanawiam się nad poczytalnością (nie-poczytnością) moją. Z wnikliwych obserwacji prowadzonych na przestrzeni minionych kilku miesięcy, wyciagam wnioski jakobym zachowywała się dziwnie. I to dziwnie należy traktować jako słowo o zabarwieniu pejoratywnym. W moich oczach zauważam niebezpieczny błysk. Dodatkowo myszy...Nie, białych myszek (jeszcze) nie widuję, lecz właśnie tej nocy, gdy obudziłam się o 2-ej słyszałam tupot jakichś stworzeń, prawdopodobnie myszy. Zdawało mi się, że jego źródło tkwi na strychu, lecz gdy dnia następnego weszłam tam celem sprawdzenia ewentualnych śladów działalności intruzów, nie doszukałam się niczego, żadnych poszaropanych zeszytów, nadgryzionych kartonów, ani jednego brązowego bobka. Kto zatem był autorem tych nocnych odgłosów? Chyba ciężko byłoby uwierzyć, że myszy najzwyczajniej znalazły się tam by urzadzać sobie wycieczki krajoznawcze, nie chcąc nic nadgryźć. Wszystko wydaje się być pod kontrolą, nie krzyczę na widok pilota od telewizora "wafelek! wafelek!" i nie wkładam go sobie do ust, ale jesli rzeczywiście moja osobowośc uległa jakiemuś uszczerbku, na skutek wielu dziwnych i niepowołanych zdarzeń z przesłości czy to odległej, czy też tej bliskiej, warto byłoby w porę zareagować, napchać się Prozaciem jak witaminą C. Jak odróżnić kontrolowane osobliwości, od mimowolnych, nieświadomych zachowań prowadzących do ośmieszenia? Inna sprawa, zupełnie zabawna, że Alutka ubzdurała sobie, że to własnie ludzie szaleni bywają geniuszami, dlatego gotowa jest popaść w głęboką depresję by tylko zyskać coś z samego Schopenhauer'a... (ale przyszpanowałam:P)

04 listopada 2007   Dodaj komentarz

Jsem Homo lenivus přece...

O godzinie 2-ej obudziło mnie natchnienie. Po raz pierwszy było tak upierdliwe. Zapisałam 2 kartki, a mimo to nie dawało mi spać, zaczęłam pisać znowu, ono jednak było wciąż nienasycone. Nie zasnęłam juz tej nocy. I zastanawia mnie jedynie to, czy rzeczywiście było to natchnienie, czy jedynie rzecz, którą pozwoliłam sobie wmówić. Napiszę książkę? Pewno, że napiszę, skoro Masłowska napisała, co wiecej ktoś postanowił nagrodzić to statuetką Nike, to dlaczego miałabym być gorsza. Trzeba jedynie umiec pisać, jakby sie litr kleju wciągnęło nozdrzami, zresztą by to czytać równiez trzeba podobną dawkę sobie strzelić...Nie rozumiem zupełnie i to zupełnie jestem w stanie podkreslić na czerwono w edytorze, bo wyraża ono mój kompletny brak zrozumienia, dla faktu, że ksiązka "Paw królwej", której frazy miałam nieprzyjemność czytać, figuruje w gablotce "Warto przeczytać" mojej szkoły. I towarzystwo ma równie wyborowe. Z tego, co pobieżnie zobaczyłam, jest tam i pan Coelho, którego czytelników łatwo można zakwalifikować. Młodziez aspirująca do miana przyszłych yntelygentów, na miarę Michnika i jego czcicieli, nikt poza nimi już nie daje się nabrać na twórczość tego pana. Może to prawda, że takie książki są niektórym potrzebne, ale dla mnie to jest takie lewackie bravo w twardej oprawie mającej ukrywać rzeczywistą bełkotliwość. A przecież tyle wartościowych książek jest do przeczytania. Ja oczywiscie nie będę tutaj się nadymać, że Ci co czytają tego, którego ja w stanie trzeźwości przedlibacyjnej nie wezmę nawet do rąk, to są oszołomy i tak dalej, bo liczba książek przeze mnie przeczytanych jest tak drastycznie i wstydliwie niska, że z czystej przyzwoitości wypada mi zamilknąć. Mam jednak pretensje ogromną, do tej osoby, która tą witrynę redaguje, oczywiście zakładając, że jest to osoba po studiach wyższych, że propaguje rzeczy na poziomie równie niskim. Dobra, jesteśmy młodzi, nikt nam nie karze czytać Nietzschego, ale wciskanie nam takie "gie", to jest najzwyklejsza obraza dla człowieka myślącego. Osobiscie zresztą nie jestem zwolennikiem rynkowych nowości, choć przebrnięcie przez jakąkolwiek książkę Sienkiewicza zawsze wiązało się dla mnie z nieopisaną męką, wolę pisarzy epok poprzednich, no pomijając oczywiscie Łysiaka, który jest moim literackim guru. Ostatnio nawet zmobilizowałam się wypozyczyć z biblioteki "Szachistę", lecz po miesiacu okazało się, że jestem na 9-tej stronie, musiałam skapitulować. I nawet nie mogę powiedzieć, że powodem tego był brak czasu. Od dłuższego już czasu zastanawiam się nad możliwościa przeprowadzki do Naglad. Własciwie to jedynie 20 kilometrów, bus jeździ całkiem często i znowu nie tak długo, może na wiosnę...Wtedy mogłabym do szkoły dojeżdzać na rowerze, ale w kwietniu/maju to już będzie po ptokoch, przez swoje lenistwo z pewnością nie dorobię się satysfakcjonujących mnie ocen, ambicje lubią być weryfikowane przez życie... Potrzebna mi izolacja od mediów. Z drugiej jednak strony, gdy pomyślę, że codzień mogłabym tracić godzinę z życia na dojazd, nie wiem...Ze strony kolejnej i tak więcej niż godzine tracę na telewizor, a tam chyba nie miałabym z tym problemów. Zresztą, czy te rozważania mają cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Mama z pewnością bedzie w tej kwestii nieugieta, ale tata...z tego co pamiętam, gdy po raz pierwszy o tym wspomniałam, szklanki w kredensie nie zadrżały i nie było słychać sztandarowego argumentu w postaci trzaskania drzwi. Może, może, może...a powinnam dzisiaj uczyć się biologii, jakże naiwna jest moja wiara, że tkanki człowieka opanuję w 15 minut przed lekcją, o świetą naiwności!
03 listopada 2007   Dodaj komentarz

a

Jedząc jogurt doszłam do przerażającego wniosku. Zaangażowałam się w relacje z drugim człowiekiem. Uświadomiłam sobie, że istnieje osoba, z którą lubię przebywać i której jestem w stanie powiedzieć wiele rzeczy, za którą chronicznie tęsknie. Być może to przyjaźń, a być może jedynie złudzenie spowodowane nadchodzącą zimą i dręczącymi mnie wspomnieniami z grudnia roku poprzedniego. Nie zmieniło to jednak faktu, że jak miesiąca każdego odczułam dzisiaj samotność. Uczucie doprowadzające wielu ludzi do obłędu i skrajnej desperacji. W mojej własnej, skrajnej desperacji postanowiłam cofnąć się o 6 miesięcy, ponownie założyć konto na portalu randkowym. Załowałam tej decyzji po niespełna 2 minutach, gdy napisał do mnie Maciuś z Legionowa. Maciuś był przysadzistym brunetem, który przed rokiem ostatecznie skończył z edukacja po niepowodzenia na maturze, minimalnie nie załapując się na amnestię. Jak znaczna część ludzkiej populacji, Maciuś cierpiał męki okropne z powodu braku drugiej połówki. Miał jednak chłopak poczucie humoru, sądził, że jestem jego przeznaczeniem. Po grzecznym pożegnaniu się z naszym bohaterem automatycznie wcisnęłam klawisz "zablokuj" i przekierowałam się na swój profil, by ostatecznie, na wieki wieków dokonać dzieła jego zniszczenia. Był to wystarczający przykład, który pomógł mi otrzeźwieć i przypomnieć sobie, kto na takich portalach przesiaduje. Nie zrobiłam dzisiaj nic, co mogłabym
02 listopada 2007   Dodaj komentarz

a

Mogę zacząć lamentować, że życie jest nudne, ale najzwyczajniej mi się nie chce. Nie chce mi sie również podnieść tyłka z fotela i napisać listu, który od kilku dni jestem komuś winna. Nie zrobiłam dzisiaj nic pożytecznego, co więcej, cofnęłam się o 6 miesięcy, do czasu, gdy przesiadywałam na randkowych portalach. Straszne. Na nowo założyłam profil, wstawiłam zdjęcia, na nowo muszę się zmagac z dziwnym uczuciem "a nuż napisze ktoś sensowny". Wszyscy ludzie inteligentni niestety wiedzą, że takie myslenie z góry skazane jest na niepowodzenie, bowiem portale randkowe to siedlisko wszelkiej maści zboczeńców i kastratów, o czym już niejednokrotnie wspominałam. Przed chwilą napisał do mnie jakiś Maciuś z Legionowa i już żałuję, że wznowiłam swoją działalność. Ratunku...Oni są jednak obcy, żenujący.

To "kiedyś" zawarte w komentarzach wydaje się być tak odległe w czasie, że nawet nie zabrzmiało jak pochwała(?). Z drugiej jednak strony, biorac pod uwagę, że w dzisiejszych czasach pisać książki może nawet taka pani Masłowska(ostatnio krew mnie zalała, gdy zobaczyłam ksiązkę jej autorstwa w szkolnej gablotce "Warto przeczytać"), co więcej ktoś docenia jej twórczość nagrodą Nike, to pomysł ten nie wydaje się być tak całkowicie oderwanym od rzeczywistości. Niepokoi mnie jednak to, że pan Informatyk alias Władca Pierścieni rozmawia na mój temat z jakąś bliżej nieokresloną osobą. Znaczyłoby to bowiem, że ta bliżej nieokreślona osoba zna moją postać, a to z kolei rodzi pytanie, skąd tą postać zna, czy aby przypadkiem nie z blogu? Zdaje się, że moje przypuszczenia odnośnie zdemaskowania Alutki są błędne, mają zbyt mały zakres ludzi, którzy mogą wiedzieć aż za dokładnie, kim jestem, kim byłam i kim być zamierzam.

02 listopada 2007   Dodaj komentarz

d

To "kiedyś" zawarte w komentarzach wydaje się być tak odległe w czasie, że nawet nie zabrzmiało jak pochwała(?). Z drugiej jednak strony, biorac pod uwagę, że w dzisiejszych czasach pisać książki może nawet taka pani Masłowska(ostatnio krew mnie zalała, gdy zobaczyłam ksiązkę jej autorstwa w szkolnej gablotce "Warto przeczytać"), co więcej ktoś docenia jej twórczość nagrodą Nike, to pomysł ten nie wydaje się być tak całkowicie oderwanym od rzeczywistości. Niepokoi mnie jednak to, że pan Informatyk alias Władca Pierścieni rozmawia na mój temat z jakąś bliżej nieokresloną osobą. Znaczyłoby to bowiem, że ta bliżej nieokreślona osoba zna moją postać, a to z kolei rodzi pytanie, skąd tą postać zna, czy aby przypadkiem nie z blogu? Zdaje się, że moje przypuszczenia odnośnie zdemaskowania Alutki są błędne, mają zbyt mały zakres ludzi, którzy mogą wiedzieć aż za dokładnie, kim jestem, kim byłam i kim być zamierzam. Nie warto się jednak nad tym zastanawiać, prowadzić by to mogło do psychozy, a mi wystarczy moja nieudokumetowana hipochondria, której dowodem na istnienie jest chociażby to, że własnie wmawiam sobie iż na nią cierpię. Ale jak inaczej wyjasnić to, że jestem święcie przekonana, jakobym miała astygmatyzm, zeza i astmę, a gdybym się postarała, to i menopauze bym sobie wmówiła? Cóż, różni ludzie mają różne odchyły, swoją drogą juz od czasu dłuższego wycieczka do szpitala na ul. Wojska Polskiego (psychiatryk) mi się marzy, niekoniecznie jako pacjent, zwykła wizytacja myślę, że w zupełności by mi wystarczyła. Wbrew pozorom nie kpię, najzwyczajniej osoby chore pod tym wzgledem wydają mi się być niesłychanym źródłem inspiracji. Wiem dziwić może, że osoba, która na widok pilota wykrzykuje "wafelek! wafelek!", jest przeze mnie postrzegana w ten sposób, ale niech państwo sami się przyjrzą pierwszej z brzegu antologii wybitnych pisarzy/malarzy/reżyserów, a prędzej czy później traficie na kogoś niezrównoważonego lub conajmniej alkoholika/narkomana. Gałczyński - alkocholik, Witkiewicz - alkocholik, Broniewski ponoć też. To nie oznacza, że chce pokazać, zbawienny wpływ alkoholu na wenę, próbuję udowdnić, że to, co rzeczywiście sprawiło, że obecnie przy ich nazwisku dodawane jest "wybitny" jest konsekwencją ich spojrzenia na świat. Spojrzenia diametralnie różnego, od tego, którym patrzy obywatel Kowalski codzień przesiadujący od 8:00 do 16:00 za biurkiem. To spojrzenie, zadziwienie, zadumę, trzeba w sobie kształtować. Idąc z pracy do domu, z domu do pracy zauważać fasadę

01 listopada 2007   Dodaj komentarz
Pewna_dziewczynka | Blogi