Proza życia...
Zdarzyło wam się kiedyś wrzucić list do skrzynki i poczuć nieprzyjemną świadomość, że list ten był stekiem bzdur, który może zaważyć na jakimś ułamku waszego dalszego życia, pogorszeniu relacji z kimś? Czy mieliście kiedykolwiek ochotę urządzić zbrojną napaść na skrzynkę pocztową? Uczciwie przyznaję się - miałam. Wczoraj o godzinie 12:48, gdy ostatecznie pożegnałam się z pisanym w piątkową noc listem do Bacha W. Poczułam okropną bezsilność wobec tego faktu. Swego czasu pamiętam, gdy jeszcze każdego niedzielnego popołudnia w telewizji leciał "Jaś Fasola", w jednym z odcinków wyżej wymieniony miał problem podobny, co prawda teraz go już nie przytoczę, bo skończył mi się Bilobil, ale to co mi świta, to właśnie widok głównego bohatera zamknietego w skrzynce. Fakt, oni mają większe skrzynki. Nalezy jednak wspomnieć, że takie uczcucia miotają mną za każdym razem i gdyby kiedyś ktoś miał mi zakładać kartotekę, to byłoby to właśnie za niszczenie mienia publicznego. Jakoś to przeżyję, nie pierwszy to już list. Domyślacie się zapewne, że zaraz napiszę:"ale jutrzejszego dnia w szkole już nie"... Zasadniczo chciałam to zrobić, pozwolę sobie jednak po raz kolejny nie przynudzać. To dość zaskakujące, że w niemal każdej notce wspominam o szkole, być może to konsekwencja tego, że jest to tak skrajnie odmienne miejsce od tego, które wyjęło mi z życiorysu 9 lat, lecz myślę, że warto z tym skończyć. Tak jak warto skończyć z OW, który zdążył już z pewnością uznać mnie za wariatkę. No dziecinada Alutka, dziecinada, a jeśli powiesz, że chcesz się zmienić, to będzie to bardziej nudne niż gdybyś znów zaczęła mówić o szkole, czego zresztą nie omeszkałaś już zrobić. Kropka w tym temacie. Ostatnio zastanawiam się nad poczytalnością (nie-poczytnością) moją. Z wnikliwych obserwacji prowadzonych na przestrzeni minionych kilku miesięcy, wyciagam wnioski jakobym zachowywała się dziwnie. I to dziwnie należy traktować jako słowo o zabarwieniu pejoratywnym. W moich oczach zauważam niebezpieczny błysk. Dodatkowo myszy...Nie, białych myszek (jeszcze) nie widuję, lecz właśnie tej nocy, gdy obudziłam się o 2-ej słyszałam tupot jakichś stworzeń, prawdopodobnie myszy. Zdawało mi się, że jego źródło tkwi na strychu, lecz gdy dnia następnego weszłam tam celem sprawdzenia ewentualnych śladów działalności intruzów, nie doszukałam się niczego, żadnych poszaropanych zeszytów, nadgryzionych kartonów, ani jednego brązowego bobka. Kto zatem był autorem tych nocnych odgłosów? Chyba ciężko byłoby uwierzyć, że myszy najzwyczajniej znalazły się tam by urzadzać sobie wycieczki krajoznawcze, nie chcąc nic nadgryźć. Wszystko wydaje się być pod kontrolą, nie krzyczę na widok pilota od telewizora "wafelek! wafelek!" i nie wkładam go sobie do ust, ale jesli rzeczywiście moja osobowośc uległa jakiemuś uszczerbku, na skutek wielu dziwnych i niepowołanych zdarzeń z przesłości czy to odległej, czy też tej bliskiej, warto byłoby w porę zareagować, napchać się Prozaciem jak witaminą C. Jak odróżnić kontrolowane osobliwości, od mimowolnych, nieświadomych zachowań prowadzących do ośmieszenia? Inna sprawa, zupełnie zabawna, że Alutka ubzdurała sobie, że to własnie ludzie szaleni bywają geniuszami, dlatego gotowa jest popaść w głęboką depresję by tylko zyskać coś z samego Schopenhauer'a... (ale przyszpanowałam:P)