• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
25 26 27 28 29 30 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum lipiec 2007


Co się stało z naszą klasą...

O swojej byłej już klasie ciągle zapomnieć nie mogę, być może, to jedynie ze względu na to, że nie poznałam jeszcze mojej nowej klasy. Nie spodziewam się, że nowa bedzie lepsza, bo jakość klasy zależy również od klimatu szkoły. Nie wierzę, że w liceum, gdzie jest 7 klas pierwszych, po 30 osób, trafię na ludzi, z którymi się zżyję. A nawet nie chcę się z nimi zżywać, bo to zbędny kłopot. Zbyt często trzeba być uprzejmym i udawać, że nic się nie stało. Z braku laku, czasami coś tam zasłyszę, czasami cos tam zobaczę o moich byłych kolegach i koleżankach, czasami nawet za głowę sie złapię, gdy widzę co robią. Koleżanka Justyna dla przykładu, myślę, że pisałam o niej juz kiedyś, zresztą sama Justyna, podawała nam się tutaj w komentarzach na blogu jako Maciej(cóż, ja tam nikomu pod kołdrę nie zagladam:P), koleżanka Justyna zrobiła się na emo. Dla niezorientowanych polecam definicję http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Emo_(ludzie), lepiej bym tego nie wyjaśniła;). Myślę, że taka kolej rzeczy, swego czasu też podobały mi się te trampkowo-czaszkowe klimaty, ale dzieki Bogu starsi bracia potrafią sprowadzić na ziemie i wytłumaczyć jak to wygląda. W sumie chyba tak trochę złośliwie o tym piszę, bo przyznam się, że zazdroszcze jej jak cholera takiej komunikatywnosci i łatwosci w poznawaniu ludzi, ale co robić gdzieś tam lubie też i swoją specyfikę. Bo to jak się chce mieć jakiegoś przyjaciela to od razu i pocieszyć trzeba umieć i być na kazde zawołanie, niepotrzebny zachód. Dobra, co teraz...Ano teraz napiszę o mojej aparatowej rozterce. W końcu sama doszłam do wniosku, że kupować kompakt za taką kwotę to głupota delikatnie mówiąc, a skoro już się upieram by wydać wszystkie swoje ciężko zarobione pieniądze, to mogłabym z kolei pozbierać jeszcze troche i kupić cyfrowa lustrzankę, tylko tu z kolei też sensu nie widzę, bo nie sądzę aby bawienie się w panią fotograf zainteresowałoby mnie do tego stopnia, tu raczej chodzi o takie wycieczkowe pstrykanie, a nie siedzenie w plenerze i chwytanie momentu, gdy pszczółka zapyla kwiatek, no bez przesady. I mam dylemat, bo pieniądze mnie parzą, aparat chce mieć do września, a jestem w polu. Juz nawet nie wiem, czy chce Panasonica, czy lepiej Nikona, a może  Canona...alez ja mam rozterki;) A teraz dobra rada dla wszystkich dzieci. Dzieci, nie plądrujcie kartonów ze starymi zeszytami na strychu. Niestety popełniłam ten błąd, wczorajszego wieczoru postanowiłam odszukać stary aparat taty, taki jeszcze sprzed epoki, kiedy to dinozaury miały sie dobrze, no i zaczęłam grzebać po tych wszystkich kartonach. Laurki, zdjęcia, stare podręczniki, nie wzbudzały we mnie żadnych głębszych emocji, czasami uśmiech się pojawił, gdy na kolejnej okładce zeszytu czytałam "Matrix has you!", badź też "Follow the white rabbit", ale było minęło...Pogrążona w melancholii trafiłam w końcu na jakiś karton mojej mamy. Stare kalendarzyki, książki, teczka z laurkami od swoich dzieci i zeszyt...Jak się okazało pamiętnik. Wiem, że teraz moglibyscie mnie obrzucić obuzonym spojrzeniem, trzasnąć w pysk, ale nie dałam rady, zaczęłam czytać. Dotyczył on roku bodajże 1979, czyli pierwszych lat studiów mojej mamy. To była gorzka lektura, nie chciałam czytać wszystkiego. Jednak dzieki temu diariuszowi inaczej spojrzałam na moja mame. Ona była taka sama jak ja, może jeszcze bardziej zakompleksiona, może jeszcze bardziej nie znajaca swojej wartości. Strrrasznie rozhisteryzowana. Aż mi się głupio zrobiło, gdy pomyślałam jak ja traktuję. Oj źle, a robie tak jedynie ze wzgledu na to, że jest słabsza, że jak tata nie potrafi mnie ukarac...mam nadzieje, że uda mi się zmienić mój stosunek do niej...
31 lipca 2007   Komentarze (1)
wdfsa  

Gdzie to się chodzi...

I lepiej już naszej Alutce małej. Zgrzeszyłam, świadomie, z rozmysłem nie poszłam do kościoła. Myslę, że to klasyczny przypadek lenistwa, sęk w tym, że już dawno niespotykany. Z moją wiarą nie jest ok, ale to już każde dziecko wie, nie w tym rzecz. To, że co niedzielę, z polecenia mamy tracę godzinę z życia juz dawno przebolałam, przestałam przesiadywać wtenczas na przystankach i grzecznie udawałam, że słucham kazania, ale dzisiaj najzwyczajniej, jak za starych dobrych lat skręciłam ze ścieżki do kościoła. Może nawet na nią nie wkroczyłam. Poszłam na swoją ukochaną betonówkę. Stwierdzam, że to była najlepsza decyzja tego dnia. Wszystko w rozkwicie, zielono, cicho i ciepło, czego może chciec człowiek do zycia wiecej. Szkoda tylko, że tego zielonego coraz mniej, a bloków coraz wiecej. Za dziesięć lat wybywam stąd, kupię jakiś kawałek ziemi, na płaszczyźnie oddalonej od osrodków miejskich o kilkadziesiąt kilometrów i będę tam zyła. Taaaak, odseparowana od tej dziczy, której główną rozrywka są niedzielne rodzinne zakupy w hipermarkecie. Wooooolna jak hipisi:P Będę nago chodzić po moim wielkim ogrodzie, a wieczorem przesiadywać na ganku...może jakiś fotel bujany...eh, marzenia, marzenia. A tymczasem, przysiadłam sobie pod drzewem i rozwiązywałam krzyżówki, no cóż nie nazbyt ambitne to zajęcie, ale co samotnie można robic pod drzewem? Nawet potrzeby wyrycia inicjałów w pojedynkę nie ma. Wkrótce zresztą i tak zrobiło mi się zimno w tyłek, zwinęłam swoje manatki i spacerkiem szłam posród kniei. Każdy metr tej drogi miał przypisany swój fragment mojego pierwszego spotkania z panem G., że też to własnie tędy, o ironio losu musiałam z nim iść. Ale smęty...Dobra, a teraz coś z zupełnie innej beczki(kto ma Monty Pythona na płytach i chce się podzielić?), teraz nastąpi ogłoszenie naboru;) Co by nie było, że tak na ostatni gwizdek. We wrzesniu, jak co roku szykuje się pielgrzymka piesza do Gietrzwałdu. Wybieram się, nie wiem co mną powoduje, raczej nie jest to chęć odbycia pokutnej pielgrzmki, może czysta ambicja, próba udowodnienia sobie, że tak jak rok temu, przebycie 26 kilometrów pieszo nie jest dla mnie mision impossible. W każdym razie, nie chodzi tu o mnie, choć po częsci chodzi:P Chodzi o to, że ja się ino pytam, kto jest taki odważny i chciałby mi towarzyszyć:P Cienkie Bolki jesteście, pewno nikt się nie odważy;)

 

Ps. Zdjecie na górze poczęło mnie irytować, tylko co tam wstawić?!

29 lipca 2007   Dodaj komentarz
safsadfswafs  

Gulasz...

Dzisiaj sobie droge dzieci popłaczemy. Czuję się podle, od kilku dni mam dosyc wszystkich ludzi, szczególnie tych, których dotychczas darzyłam jakimś pozytywnym uczuciem, czuję się gruba i wiem, że kwestią dnia lub dwóch jest chwila kiedy mnie krew zaleje. Nie twierdzę, że opowiadanie o swoim cyklu jest czymś w dobrym guscie, jednak humor mam tak wredny, że z chęcią opisałabym wam jeszcze kilka innych procesów fizjologicznych. Boże, dlaczego uczyniłeś mnie kobietą?! Nie spełniam się w tej roli, nie upiekszam tego świata, nie cieszę męskiego wzroku, ani nie wywołuje ich usmiechu. Żyję sobie, ja pokraka, bo płód mój był za słaby by zostać chłopcem. Okropnie jest wiedzieć, że moje samopoczucie jest uzależnione jedynie od dnia miesiąca, że jestem zaprogramowana jak zwierzę. Coraz starsze zwierzę...Zbliża nieubłaganie się dzień moich 16 urodzin. Czuję z tego powodu się fatalnie, fatalnie czuję, że już jedynie trzy lata dzielą mnie od matury, nie podołam. Urodziny, jak co roku, fałszywy uśmiech i liczenie ile tym razem na tym interesie zyskałam. Jestem zdołowana, bo wiem, że ten rok zmarnowałam, tak jak każdy poprzedni. Nadal jestem sama. I nie sądzę by to się miało zmienić, bo traktuję ludzi jak zabawki. Oglądam i chwili, gdy mi pasuje wyciagam z komody, by później znowu odłożyć na bok. Nie mogę być z kimś, bo nie istnieje coś takiego jak miłość na pół etatu, a ja inaczej z żądnym człowiekiem nie jestem w stanie wytrzymać. Zresztą co ja mówię, o wytrzymywaniu, skoro i tak nie ma chętnych. Głupia brzydka i co tam jeszcze sobie dodam kończę tą notkę, bo nie lubię takiego głupiego marudzenia, które ma na celu wzbudzenie jedynie litości...
28 lipca 2007   Komentarze (1)
sfzd  

dsaFS

To zabawne, jak dużo można napisać i jak szybko można to skasować. Przed chwilą byłam w trakcie opisywania moich wrażeń z filmu Grind House vol.1 Death Proof, przy okazji wmieszałam pewną anegdotę z życia wziętą, gdy nagle moją uwagę przykuł pasek narzędzi...jeden klik i nie ma niczego. Doceńcie moja dobrą wolę i anielską cierpliwość, streszczam. Film wyborny. Może nie cierpi na zbyt rozwiniętą fabułę, ale klimat jest poprostu pierwsza klasa. Myślę, że to jeden z tych filmów, na które czeka się posród amerykańskich komedyjek, horrorów, których świetnośc określa się iloscią litrów przelanej krwi i filmów familijnych o głupich pingwinach, czy tez innych śliczniutkich zwierzętach. Apropo anegdoty, to chodziło o Kurta Russela, który w wyżej wymienionym filmie wcielił się w rolę obleśnego starego psychopaty, który lata swojej świetnosci ma juz dawno za sobą, a jednak ciagle nosi przydługie włosy i preferuje ubrania ze swojej epoki. Alutka poznała niedawno podobny przypadek przemierzając rowerem odcinek Ostróda-Naglady. Podjeżdżając pod jedną z kolejnych górek, złana potem i zburaczana z wysiłku, na horyzoncie spostrzegła faceta machającego do niej ręką. Za facetem stała stara volkswagenowska drezyna, na oko rocznik 1980, za drezyną tir, a przy tirze potencjalny właściciel tira. Choć wyglad faceta nie budził zaufania w stopniu najmniejszym, Ala posiadająca jeszcze szczątki dobrego wychowania, nie zignorowała go, zjechała i patzryła się przez chwilę z pytajaca miną. Facet na oko 56 letni, w stroju z epoki, budowy raczej szczupłej, jak gdyby nigdy nic, jakby to była kawiarnia, rozpoczął rozmowę. Skad jadę, później dokąd jadę, gdy odparłam, że do Gietrzwałdu, zrobił wyreżyserowaną minę zdziwienia zmieszaną z fałszywym zachwytem i zapytał: "może cię podwiozę?". Zasadniczo nie rozwodziłabym sie tak nad ta sytuacja, gdyby nie fakt, przypominam, że byłam na rowerze. W takiej sytuacji wypadałoby zacytowac (eee polece standardem)"Panie, spieprzaj Pan! Spieprzaj, dziadu!", ale Ala odpowiedziała jedynie "Nie, dziekuję" i własciwie chciała już jechać, ale dziad widocznie nie uznał, że rozmowa jest zakończona i po chwilowej zmianie tematu pnownie zaproponował podwiezienie. Tego było już za wiele nawet dla Ali. Nie zapominając jednak o dobrych manierach odparła, do widzenia! tym razem wiele bardziej stanowczo i mając w nosie, a nawet otchłaniech zdecydownaie ciemniejszych niż nos, to co ten dziad do niej mówi dalej, odjechała. Lecz nie było to takie spokojne "odjechała". Dostałam tak fatalnego stracha, że trasę, którą robiłam w dwie godziny, zrobiła w niewiele ponad godzinę, co rusz spoglądając się za siebie, czy on
27 lipca 2007   Dodaj komentarz
sadfsaf  

Jestem kobieta pracująca - żadnej tyczki...

Deeeeszcz! Po raz pierwszy pragnę zauważyć jego zbawienną siłę, dzięki niemu jestem dzisiaj na bezrobociu i pasuje mi to wybitnie :). Po wczorajszym dniu, kiedy to nie dość, że się nie wyspałam, jak za starych szkolnych czasów, to jeszcze musiałam biegać po polu z motyką(się znaczy to się chyba tyczka nazywa:P taki drążek z przykrecanym lustrem na samej górze i libelką), a nie dośc tego, w lodówce nie zastałam obiadu i musiałam się zaspokoić suchym prowiantem. No skandal, dlatego też chwalę dzień dzisiejszy, kiedy to wygodnie sadowię swój zad na krześle Prezesa:P Aaale to i tak nie wszystko z dnia wczorajszego, bo na domiar złego, moja mama uparła się by iść na koncert Kultu, który miał sie odbywać gdzieś w okolicach godziny 21 na starówce, dzięki Bogu mamy żałobę. Swoją drogą, zabrzmię dość cynicznie, ale nie zauważam potrzeby, aby cała ta żałoba była ogłaszana w tym przypadku, tak samo jak nie zauważałam takiej konieczności w przypadku kopalni Halemba jak i kilku jeszcze zdażeń rozdmuchanych przez media, ale to moje prywatne zdanie. Na Kult owszem poszłabym, ale nie wczoraj, kiedy jedyne co mi przychodziło do głowy to rzucić się na łóżko nawet nie rozbierając. Zresztą Kazik to już nie Kazik, te jego doczesne dokonania muzyczne raczej przypominają mi recytującego menela spod budki z piwem. Nie sądzę aby jego działalność mogła jeszcze wzbogacić rynek muzyczny o takie piosenki jak "Polska" czy też "Do Ani". Osobiście ubóstwiam "Wczoraj umarł mój wróg" i nie jestem w stanie znaleźć utworu na tą miarę w ostatnich płytach. Choć może to kwestia czasu? Zasadniczo wychodzę z założenia, że nie ma takich piosenek, które by w końcu nie wbiły się do głowy, liczy się tutaj jedynie ilość przesłuchań. A skoro juz się wplątałam w muzykę, to ostatnią moją fascynacją są "Znaki szczególne" Maanamu.  

Aaaaa no i dzisiaj w końcu doszłam do wniosku, że moje koleżanki, poprzez te blogowe rewolucje ze zmianą wygladu, straciły możliwość monitoringu moich poczynań, bowiem zmienił się adres i jedynie moja chęć mogłaby sprawić, by dostały nowego linka. Wyjatkowo jednak jestem niechętna takiemu przebiegowi zdażeń, a więc witaj wolności słowa:P Swego czasu coś tam chyba przebąkiwałam, że chciałabym przedstawić państwu moje byłe środowisko szkolne...no zobaczymy, obecnie mam za dużego lenia ;) I z innej beczki...może nie uwierzycie, ale znowu nie mam powietrza w kole i obawiajac się by tak jak po ostatniej wizycie w serwisie nie okazało się, że obie felgi są do wymiany, znowu nie mogę jeździć...by podkreślić moje zdołowanie cała tą sytuacją chciałam zakończyć tą notkę frazą "ja się zabiję" uznałam to jednak za zbyt ryzykowne obserwując nadwrażliwość i nadgorliwość niektórych osób...ani bym się obejrzała, a pod dom by mi ambulans podjechał...eh zycie życie...to pa:P
25 lipca 2007   Komentarze (1)
dgjgfdj  

Ogółem mówiąc...

Ah mówcie do mnie webmaster! Tymi oto rekoma spracowanymi opracowałam nowy wygląd mojego bloga. To na samej górze, czarno-białe, potwierdzam, jest moim wizerunkiem. Jeśli komuś się wydaje, że przez te wakacje popadłam w jeszcze gorszą próżnośc i samozachwyt - prawdopodobnie ma rację. Ale nawet nie zabraniam wam się śmiać z tego zdjęcia, bo sama przyznaję, hmmm...no sama nie wiem jak to określić...jest nawine, poprostu naiwne, a sam obiekt przypomina Cher (przyp. dla młodzieży - amerykańska piosenkarka) po 10 operacji plastycznej. Czuję jednak niesamowytą dumę i ulgę, że w końcu udało mi się wziąć w garść po wstępnym szoku i na nowo opracować szablon. Przy okazji nauczyłam się wstawiać zdjęcia, więc powód do dumy jest tu podwójny, szczególnie, że za czas niedługi stanę się posiadaczem Soniaka DSC-N2, bądź też Panasonica Tz-3. Wiem, wiem, oba te modele mają tysiąc opcji, które prawdopodobnie nigdy mi się nie przydadzą, a nawet ich odkryć nie zdołam, więc równie dobrze mogłabym się jakimś skromniejszym Canonem zaspokoić, ale widzą państwo, Alutka ma w sobie coś z dresiarza. Fakt jednak faktem, katować was będę zdjęciami, poczynając od kaczek w pobliskim stawie, przez przystojnych przypadkowych przechodnów:P po tysięczne zdjęcia z moją skromną osobą. Do czasu, gdy ktoś mi tego aparatu nie zwinie, jak to w życiu bywa. Właściwie to skoro juz opanowałam tą tajemną sztukę wstawiania zdjęć, mogłabym wam opublikować wizerunki wszystkich moich "randkowych" ofiar...Oszczędzę im jednak tego, bo byłoby to już wyjątkowo nie fair, a osobiście nic do nich nie mam...chwila ]:> , ale pana Grzegorza, to ja wam pokazać muszę...taki dobry chłopak..no, kto zgadnie, który to pan Grześ?Czasami, gdy nie mam co robić, a myśleć zaczynam, to dochodzę do wniosku, że ten człowiek skrzywił(czyli zgiął) mnie niesamowicie, swoiste piętno na mnie wywarł i wychowywana na starych bajkach(dziecko, jakie ty bajki musiałaś czytać?!) zdaża mi się czuć, że ten pan był moim przeznaczeniem i że do niego należałam, a teraz jestem bezpanska, niczym pies. Ale ponoć większośc dziewczynek tak ma w przypadku pierwszych chłopców, więc co ja się bedę rozwodzić. To ogólnie jest tak, że ja kocham idealizować przeszłość. I gdyby on tylko odezwał się znów, tak jak już wielokrotnie pisałam, ja rzuciłabym wszystko i do niego przyleciała. A później znowu by się zaczęło i znowu bym powiedziała, "stop, tak nie może być, co ja z sobą zrobilam?!". Myślę jednak po trochu, że to iż tak by się stało, zawdzięczam faktowi, że obecnie nie mam żadnego adoratora i nawet jakiś uroczy Quasimodo byłby w stanie mnie zachwycić, czyli Grześ to poprostu lepszy rydz niż nic, choć tym czasem już nawet rydz stał się postacią historyczną w Krainie Czarów. Swoją drogą ostatnio(o ile pół roku czasu mozna nazwać "ostatnio") wpakowałam się w sytuację idiotyczną. Gdzieś tak w miesiącu marcu bodjże, kiedy to już śniegi stopniały całkowicie, pogoda była rozkoszna, a mój rower nienapompowany, napisałam do kilku osób wiadomość z zapytaniem, czy są może chętni by mi ten rower napompować. Wspominałam już o tym, w którejś z notek poprzednich. No, i z tejże łapanki nawiązałam znajomość z pewnym Jakubem. Tak w sumie dla żartu zaczęłam go dręczyć, że oto przeznaczenie wskazało mi go na męża. Ogólnie brałam ta znajomość jako żart i on oczywiscie,a przynajmniej mam taką nadzieję, że również zdawał sobie z tego sprawę...to się znaczy, to był taki żart po trosze, bo była w tym i prawda, jak zwykle upatrywałam w nim kandydata na internetowe spotkanie i własciwie napastowałam go w tej sprawie, on za żadne skarby zgodzić sie nie chciał...ale minęło pół roku i mu się odwidziało, tymczasem, ja mam go już serdecznie dosyć i pragnęłabym więcej razy nie czytać już jego słów na gg, lecz przyciśniecie klawisza "zablokuj" wydaje się być zbyt barbarzyńskim rozwiązaniem. Takowóż jestem w kropce.

Pozwolę sobie jeszcze dodać, że dzisiejszego dnia stała się rzecz historyczna. Zrobiłam kurczaka w sosie paprykowym. Jak na razie wszyscy zyją. Poczekamy do wieczora...

23 lipca 2007   Dodaj komentarz
dasgs  

Spisek koleżanek, żydów i masonów...ja...

Tak siedzę przed tym komputerem i patrzę. Dzisiejszego dnia z pomoca Pawła odkryłam serwis "studentix.pl". Wysypisko żaków. Tak patrzę na nich...i stwierdzam, że widok ten nie jest mnie już w stanie zachwycić. Skończyło się latanie za panami studentami tak, jak wcześniejsze wzdychanie do aktorów czy też innych znarcyzowanych stworzeń. Skończyło się, a ja nie wiem co dalej. Czyżby pora na rówieśników? Liceum, tak, zaczną się pierwsze odwzajemnione miłostki. Blee, pardon, żygać mi się chce, gdy pomyslę o tych romantycznych spacerkach za rączkę. O tym ćwierkaniu i ulotnych wyznaniach. Kolejny idiotyczny okres mojego życia. Dlaczego jestem zła? To chyba bardziej frustracja niż złośc. Choć złośc z pewnością wstapiła we mnie, gdy spostrzegłam, że ten pieprzony serwis blogowy robi przemeblowanie. Juz nawet wczorajszego dnia chciałam się przenieśc, lecz to nie to, zbytnio zadomowiłam się tutaj, na razie nie czas na zmiany. Aaaa z kolei sfrustrowana Ala jest dlatego, że została wystawiona do wiatru. Jak zapowiadała, umówiła się przez internet, wszystko ładnie pięknie, Ala przyjeżdża na miejsce spotkania, czeka 5, czeka 10 minut, czeka minut 15, a rzeczony student się nie zjawia, ale to i tak pikuś! Ala gdyby nie pewna sprawa umówiła by się z nim jeszcze raz i nawet raz następny. Niestety student nam przepadł. Przez pewien czas snułam tezę, że chłopak co prawda zjawił się w umówionym miejscu, lecz biedaczyna mnie spostrzegł i najzwyczajniej nieusatysfakcjonowany widokiem zwiał, a póxniej postanowił zamilknąc na wieki, w końcu to już nie raz miałam do czynienia z takim biegiem zdarzeń, aaaale...że owy student wydawał mi się wyjatkowo wyjatkowy, postanowiłam nie machać bezradnie ręką w geście rezygnacji. Zasięgnęłam do wszystkowiedzacych googli, wpisałam numer gg tegoż zbiega i co mi się wyświetliło, no sami zobaczcie http://galeria.tenbit.pl/karta/enzka/ . Dziewczę, którego w życiu nie widziałam i z nikąd nie kojarzę. W wyniku dalszego śledztwa okazało się, że mieszka ona w Ostrowie Wielkopolskim i zwie się Anna. Jakąż miałam satysfakcję co róż natykajac się na coraz nowsze wiadomosci o naszej Ani, śledzac jej bloga, podążajac jej tropem odwiedzanych stron. Alutka to najczystsza postać socjopaty, w jej głowie tlił się już plan, jak tu się odwdzięczyć pannie Annie, czy też bezlitośnie podszyć sie pod jakiegoś uroczego młodzieńca, czy też zrobić coś jeszcze innego...lecz w końcu. Co ja się bedę tym dzieckiem zajmować, ani to dla mnie rozrywka, ani czasu na takie intrygi nie mam. Juz nie te lata. Dlaczego wszczęłam to śledztwo? Ano drodzy moi wydawało mi się, że trafiło się ślepej kurze ziarno. Po pierwsze, Maciej bo pod takim imieniem nam się Ania skryła, był studentem prawa. Po drugie, czytał Łysiaka. Po trzecie, należał do tej elitarnej garstki osób popierającej UPR. No, loodzie, przecie to przypadek jeden na kilkaset tysięcy! I nagle mi zniknął, no nie mogłam tego tak pozostawić. Teraz sądzę, że jednak panna Anna, nie robiła przypadkowego figla nieznanej Alicji K. Śmiem twierdzić, że figiel ten był całkowicie przemyślany, a ja rzeczonej koleżance jestem skądś znana, jak podejrzewam, zapewne z relacji którejś z ukochanych istot z byłej społeczności klasowej. Ot, państwo widzą, jak ta afera się za mną ciagnie. Wiecie co wam powiem, juz nie odnośnie tej sprawy, ale tego całego mojego feralnego dojrzewania. Za wcześnie to wszystko się działo. Gimnazjum to zdecydowanie nieodpowiedni wiek na zawiązywanie takich znajomości, z jakimi ja miałam do czynienia. Tylko, co zrobić czasu nie odwrócę, a psychikę sobie spaprałam. Nie trzeba mi było w dzieciństwie pokemonów ogladać...A, bo ja państwu jeszcze nie ogłosiłam, że dostałam się do LO. Więc tak, 28 czerwca ziściło się moje marzenie(?!), na wywieszonych listach przyjętych, odnalazłam swoje nazwisko, tym samym od września zostając uczennicą I LO im. Adama Mickiewicza. Alleluja, Amen. Fakt ten budzi we mnie skrajne emocje. Tliła mi się nawet myśl, że łał liceum, trzeba wejśc z nowym loozackim wizerunkiem, na pytania czym się interesuję odpowiadać "życiem intymnym zuków syberyjskich", albo co czytam -"Panią domu, Mamo, to ja! i Młodego Technika", ale tak pomyslałam i doszłam do wniosku, że teraz wszyscy na samym początku bedą się tak lansować, to ja odpuszczam. Nie wiem dlaczego, ale już podskórnie czuję, że znienawidzę tą szkołę. Wiek licealny moim zdaniem obfituje w jeszcze większą ilośc idiotycznych pomysłów, a ja na dzień dzisiejszy chcę jedynie spokoju świętego. Tak samo ogarnęło mnie fatalne uczucie, gdy tak w Nagladach, kolejny deszczowy dzień spędzałam przed telewizorem. Niemalże kazdego wieczoru był reportaż o uciekających z domu małolatach. Podrapałam się po głowie i zadałam pytanie, czym ja własciwie się od nich róznie, dajmy na to uciekajac noca na kortowiadę, czy też nie mówiąc nikomu wymykąjc się do Torunia. Sęk w tym, że niczym, gdyby mi sie nie daj Boże, rzeczywiscie coś stało podczas takich eskapad, postrzegana byłabym tak samo jak setki tych głupich szczeniaków. Bo Ali się wydaje, że to nie są ucieczki, że tak misternie zaplanowanego, przemyslanego planu, nie można nazwać ucieczką, a to gówno prawda. Jest taka sama, tylko wraca...
20 lipca 2007   Komentarze (1)
alutka  

Tytuł niecenzuralny...

Gdy już odgarnę wszystkie słowa brzydkie, którymi chciałabym uczcić zmianę wyglądu tego serwisu, zmasakrowanie mojego bloga, usunięcie mojego szablonu na rzecz tego gówna, chciałabym się z wami drodzy czytelnicy przywitać. Dzień dobry. Już wyjaśniam całą sytuację. Blisko miesiąc temu wyjechałam do zapowiadanej miejscowości. Bez pożegnania, bo niestety mój stanowczy sprzeciw wobec obowiązku zmywania naczyń nie mógł sie obejśc bez szlabanu. Żałowałam, że pozostawiam was w takiej niejasności, lecz przyżekałam sobie, że gdy tylko wrócę, otrzymacie rzetelną relacje. Szczegół w szczegół. Niestety, te ******** ******* ***** postanowiły robić tutaj przemeblowanie. To jeszcze udało mi się przeboleć, ale gdy w końcu zalogowałam się z myślą, by wznowić działanie tegoż diariusza, zalała mnie krew, zobaczyłam bowiem, że jedyną pozostałością jest archiwum. Dobre i to chciało by się rzec. Aż dziw człowieka bierze jak bardzo przywiązał się do tej formy. Gdyby archiwum zostało zlikwidowane, uwierzcie mi, popadłabym w trwałą depresję. Dobrze, w kazdym razie, gdy jak już wspomniałam weszłam tutaj, zaklęłam i to nie raz w rezultacie postanawiając brac dupe w troki(dosadnosc dzisiejszego slownictwa autorki jest,uspokajam, jedynie wynikiem silnych przezyc, ktore jednak nie wywarły stalych zmian w jej osobowosci) i przeprowadzic sie na inny portal. Była to decyzja zdecydowanie zła. Kolejne okienka formularzów jedynie powodowały spotegowanie złości, a do wejścia w posiadanie nowego bloga mnie nie przybliżały, gdyż gdy już dochodziłam do momentu wyboru szablonu, popadałam w kompletną furie. W wyniku tych działan Ala założyła sobie konta prawdopodobnie na większości portali blogowych polskich, jak i czeskich czy globalnych. Wybaczcie, ale dzisiaj już nic nie napiszę, nic bardziej wkurzyc mnie nie mogło...A, co by nie było, zamieszcze notke sprzed kilku dni, kiedy to jeszcze moja frustracja nie była tak spotegowana ;)
20 lipca 2007   Dodaj komentarz
doopa  
Pewna_dziewczynka | Blogi