Wdech - wydech, wydech - wdech. Napykałam sobie bidy i to jak! Jest 10:07, moi klasowi koledzy i koleżanki moje siedzą właśnie w sali od biologii. Prawdopodobnie 2-3 osoby z nich odpowiadają obecnie z układu nerwowego, kostnego i budowy oka. Mogliby tego uniknąć, gdyby tak jak Ala byli śmierdzącymi tchórzami. Oni jednak tym właśnie różnią się od niej, że mają cywilną odwagę stanąć oko w oko z panią Kapelańską i zostać sprawiedliwie ocenionym, choćby ta sprawiedliwość oznaczała wiele nieprzyjemności po wywiadówce. Wiecie, nie dotykało by mnie to tak bardzo, gdyby była to zwykła ucieczka, taka tkliwa to ja nie jestem. Niestety to jest recydywa, a recydywy mają to do siebie, że wyrok sądzony jest bez okoliczności łagodzących. Dla klasy 1a, program kształcenia w zakresie biologii przewiduje 2 godziny tygodniowo. W czwartek na ostatniej godzinie lekcyjnej i w piątek na godzinie 3, którą poprzedzają dwie informatyki. O ile w czwartek możliwość ucieczki z ostatniej lekcji bywa kusząca, to już dnia następnego trzeba się zastanowic dobrze, czy aby wyjście sobie z lekcji na jedna godzinkę i późniejszy powrót nie sprawi, że wylądujemy na dywaniku u pani dyrektor. Czy jednak czas na zastanawianie się ma człowiek, który nie dość, że nie był na czwartkowej biologii, to jeszcze nie zajrzał do książki od tegoż przedmiotu przez kilka ostatnich tygodni? Nie, tym bardziej, że jak usłyszał od świadków czwartkowej biologii, pani Kapelańska wybitnie się zmartwiła moją nieobecnością. W trosce z pewnością nie omieszkała by mnie na dzisiejszej lekcji wypytać co nieco o to i owo, nie koniecznie z dziedziny moich osobistych spraw. Idąc do szkoły naprawdę chęci miałam dobre, nie planowałam żadnej ucieczki, może jedynie godzinną wizytę w bufecie, ewentualnie toalecie, bo bufet zalicza się raczej do miejsc publicznych, a nauczyciele zaskakująco często miewają tzw. "okienka". Okazało się jednak, że moje plany muszę skorygować. Całkowicie. Nauczona dzięki wizytom Bacha w Olsztynie, pospiesznie skierowałam się do szatni, chwyciłam płaszcz i wybiegłam na szkolne boisko, skąd skierowałam się w stronę bramki. Byłabym na nią z rozpędu wskoczyła, lecz zbędne kilogramy skutecznie mnie wyhamowały. Zaczęłam się wspinać, jako, że wszystko to było robione w ogromnym pośpiechu, a bramka ta nie posiadała zbyt wielu "szczebli", lecz przeważały tam raczej skośne elementy i różne wywijasy, w pewnym momencie okazało się, że noga utknęła mi w jednym z fragmentów owej bramki. I nijak nie było tej nogi wyciągnąć, a czas przecież działał na moją niekorzyść i tylko czekać jak zza rogu wyłoniłby się Dreikopel. Adrenalina zrobiła jednak swoje, przypłacając to lekkim nadniszczeniem buta, wydostałam się z tej pułapki. Już miałam biec ku wolności, gdy okazało się, że płotek graniczący z komisariatem policji, przez który jeszcze przed dwoma tygodniami uciekałam jest naprawiony! Nie było jednak czasu na dziwienie się, po mimo tego, że nie był już obalony, w pewnym fragmencie była pionowa szczelina, przez którą Alutka owszem przecisnęłaby się, gdyby była o jakieś 20 kg chudsza. Chociaż złe doświadczenie z furtką wciąż miała w pamięci, postanowiła się przeciskać. Zagrała va banque... i dzięki Bogu nie skończyło się to interwencją szkolnego konserwatora. Przecisnęła się jak szczur, tym samym tryumfując nad tym, który myślał, że taki płotek będzie dla mnie przeszkodą w ucieczce. Jaki był plan? Planu nie było. Byłam tak sparaliżowana strachem i konsekwencjami jakie mnie niewątpliwie czekają, że niemal robiłam w gacie. Zastanawiałam się czy nie wrócić, był jeszcze czas. Lecz strach przed oceną niedostateczna był silniejszy. Skądinąd dziwne, że strach przed tym, że na mur beton po takim numerze wyląduję na pogadance u pana Dreikopela, a może nawet gorzej, nie wygrał. Teraz, 3 godziny po(pierwsza część tego wpisu była pisana zaraz po ucieczce na ekranie dotykowym umiejscowionym przed biblioteką. Druga część natomiast tworzona jest w bibliotece na Pieczewie, właśnie w kilka godzin po), wiem, że wybrałam opcję najgorszą z możliwych. Jestem ciekawa, czy został już wykonany telefon do moich rodziców. Mam nadzieję, że nie. W tym miesiącu lepiej by było oszczędzić takich wrażeń moim rodzicom. Na weekend majowy bowiem szykuje się kilkudniowa wycieczka na Węgry i Austrię. Głupio byłoby zostać wtenczas w domu przez biologię. Chociaż z drugiej strony... Są dwa miejsca, pierwotnie jechać mam ja i moja mama, jeśli zostanę wykluczona, zapewne tata weźmie urlop i pojedzie z mamą, czyli... chata wolna:> Mimo wszystko wolałabym jednak trochę świata pozwiedzać. Zresztą nie tylko ta wycieczka może przepaść przez moje nieroztropne zachowanie. 26.04 w Olsztynie pojawić ma się zespół Raz Dwa Trzy, za którym ostatnio poczęłam przepadać. Bilet kupiłam, połowę własnego majątku tym samym przepuszczając i co... i będzie buba. Źle, źle zrobiłam, publicznie się kajam, ale nie da się tego już odkręcić. Przyznanie się do winy dzisiaj, z własnej woli, raczej nic nie da. Wywiadówka za tydzień, ale zawsze to lepiej niż bezpośredni telefon od wychowawcy. Bo na karteczce z ocenami wypisana jest jedynie ilość godzin opuszczonych, a nie konkretne daty. Zawsze to tak jakoś rodziców mniej w oczy kole. Ale niestety taki numer, jaki wywinęłam ja, raczej nie obejdzie się bez telefonu. Życie, życie...
Teraz jeszcze muszę się zebrać na UWM w ramach tych moich zajęć dodatkowych. Nieubłaganie zbliża się termin oddawania prac na konkurs w ramach tego kursu. Odnoszę jednak dziwne wrażenie, że udział w nim nie jest dobrowolny. Niby praca objętościowo ma zawierać ok 6 stron, ale gdy tak spojrzałam na listę tematów, w której co drugie słowo to była jakaś "derywacja" lub "kognitywny", to zwątpiłam w swoje siły. Cały dzień musiałabym spędzić na sprawdzaniu w słowniku czy mnie przypadkiem nie obrażają tymi kognitywami, a co dopiero rozwodzić się nad tym przez 6 stron. Niestety nie mam wyjścia, z 30 pozycji wybrałam "Wartościowanie w języku polityków". Nie jest to oczywiscie wybór ostateczny, spytam się jeszcze dr Krajewskiego o potencjalną bibliografie i wtedy ostatecznie zadecyduję... nie liczę na sukces...
O Boże ocal mój tyłek ten kolejny raz...
Warto jeszcze dodać do całego tego wpisu, że moje obawy o własna skórę są tym większe, że spora część ostatniej godziny wychowawczej była poświęcona właśnie kazaniu na temat studenckiego trybu życia niektórych uczniów klasy 1a, skądinąd całkowicie niewskazanego. Obawiam się, że mowa była tam między innymi właśnie o mnie. I to właśnie przez takie bezmyślne osoby jak ja, w kwietniu nie odbędzie się wycieczka klasowa, która ponoć miała na ten czas przypadać, a jak tak dalej pójdzie nie odbędzie się w żadnym innym terminie. Co gorsza Dreikopel nie jest człowiekiem gołosłownym, jego poprzednia klasa, przez 3 lata nie wyjechała na żadną wycieczkę. Tak miedzy nami, to w gruncie rzeczy na żadnej wycieczce mi nie zależy, tym bardziej nie kieruję się dobrem klasy, ale jeden dzień wolny jak najbardziej by mi się przydał, dlatego chciałabym by jednak do takiego wyjazdu doszło...