• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 31 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum luty 2008


To ja poproszę miotacz gazu...

Jak zwykle odzew zerowy. Łaski bez, sama pojadę. A może ktoś się tego gazu z allegro przestraszył? Rzeczywiście, wzięłam się za poszukiwania, ale jeśli już miałabym go na kimś testować, to - o zgrozo - pewnie uczyniłabym to na sobie, bo trochę techniki i Alutka się gubi. Ostatnio przez 15 minut mocowała się z drzwiczkami od pralki i dopiero chwyciwszy instrukcję zrozumiała, że jedynie delikatna perswazja może sprawić, że bedzie mogła włozyć pranie(bo robiła to po raz pierwszy - niewiarygodne, ale prawdziwe!). O ile pralka nie zareagowała agresją na moje szarpnięcia, o tyle gaz niechcąco wciśnięty, rzeczywiscie może mi zrobić krzywdę, ale od czego sąstarsi bracia;) Tylko, że to są niesolidarne kable i zaraz by poczuli obowiązek uświadomienia rodziców, że Ala nosi przy sobie niebezpieczne przedmioty. A skąd w ogóle pomysł z tym gazem? Odkąd zrozumiałam, że moje pomysły są nieprzewidywalne, uznałam, że lepiej będzie nabyć jakieś narzedzie obrony, przed tymi, którzy moją nieodpowiedzialność zechcą wykorzystać. Właściwie sama bym na to nie wpadłam, bo prócz małego incydentu, kiedy to wracałam z Ostródy rowerem, nie miałam do czynienia z żadnymi zboczeńcami, ani nawet złodziejami. Może pałam jakimś naiwnym optymizmem, ale Olsztyn to miasto dość bezpieczne i mieszkając tu mogłam się nabawić przekonania, że wszędzie panuje spokój podobny. A tu nagle okazuje się, że pan prezydent to mały lubieżnik:> Żart oczywiscie, to znaczy, nie wiem czy żart, czy nie żart, cała Polska huczy, że Czesio sobie używał, ale ja nie bedę tego komentować, bo ile razy o polityce mówię, tyle razy okazuje się, że mówię bzdury. Albo i się skuszę na mały komantarz. Powiem tak, reagować w sytuacji, gdy ktoś narusza naszą nietykalność osobistą należy od razu. Bała się, że straci pracę? A co jest ważniejsze, praca czy honor? Abstrahując jednak od Czesia lubieżnika, to jak już zaczęłam pisać, obraz rzeczywistości, ilości marginesu społecznego, mogłam mieć zaburzony. Nie mogę się jednak wykazywać w tej kwestii ignorancją, bo nawet jeśli Olsztyn należy do miast bezpiecznych, to udając sie w podróż PeKaPem muszę liczyć się z tym, że przedostaję się poza jego granice, gdzie zaczyna się dzikie południe, i kto inny tam prawo stanowi. A asortyment gazów, trzeba przyznać, jest szeroki, ceny wahają się od 20 złotych do 120. Ja oczywiscie ze wzgledu na skromny budżet najchetniej wybrałabym wersję ekonomiczną, ale czy nie okaże się przypadkiem, że obrażenia napastnika równiez będą ekonomiczne? Ehh, za komuny ludzie nie mieli takich problemów:> No trudno, myślę, że dojdę do konsensu wybierając coś w granicach 35 złotych i tak szczerze mówiąc nie wierzę, by kiedykolwiek miał mi on sie przydać i właściwie nie chcę by przydać mi się miał, ale przezornym byc trzeba. Trochę żal mi tych pieniędzy, bo ostatnio umysliłam sobie, że wykupię kurs języka czeskiego na płytach. Znając jednak mój zapał do wszystkiego, można przewidzieć, że juz po kilku dniach będą one leżeć w kącie, a ja ograniczę się do znajomości słowa "szukat":> Niektórym to słowo całkowicie wystarcza;) Poza tym, miałam zbierac pieniadze na Austro-Węgry żeby tam sobie trochę poszaleć, ale mam nadzieję, że tata przypomni sobie do tego czasu, że jestem jego ukochaną córeczką. Wracając jednak do PKP, no powiedzcie Alutce dlaczego wszyscyście nabrali wody w usta. Naprawdę nikt się nie chce gdzieś wybrać? A jeśli zaoferuję miejsce w artykule do szkolnej gazetki, też nikt? Bo tak w gruncie rzeczy, to ja wyjeżdżam po części w celach zawodowych. W poszukiwaniu tematu do nowego Merkuriusza. Prawdę mówiąc wyjatkowo mi nie idzie pisanie do tejże gazetki, ale zawsze człowiek nabierze trochę umiejętności praktycznych, trochę krytyki wysłucha i bedzie wiedział czy jest całkowicie do bani, czu ujdzie w tłoku. Bo tak miedzy nami, te internetowe komentowanie...no, gdy tak patrzę na komentarze we wszelkich photoblogach, to muszę poddawać w wątpliwość ich autentyczność, w przypadku blogów, jak juz pisałam, myślę, że jest podobnie.

 

Wieczór poezji został przeniesiony na poniedziałek, stąd wiadomość z pewnoscia przykra dla moich licznych fanów - nie będę mogła wystapić. Aczkolwiek autografami zawsze i chętnie służę:P

28 lutego 2008   Komentarze (1)

Przecież ja nigdy nie mam pomysł na tytuł......

Panowie elektrycy od siedmiu boleści! Przed chwilą przez jednego takiego przepadła mi wiadomość, którą pisałam przez ostatnie 30 minut, niech się cieszy, że to nie była notka na bloga, bo niechby mi wtedy smiał zrobić spięcie, to bym aż podniosła swoje cztery litery i powiedziała mu coś do słuchu. Panie, tak nie można, tu ludzie się lansują! I jeszcze mi wierci nad uchem, no jak ja mam w takich warunkach pracowac, ja się pytam, jak pracować?! Dobrze, teraz mniej żartem. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale widać muszę się pogodzić z rzeczywistością. Nie radzę sobie w szkole. Dokładnej w chemii i fizyce. Mogę sobie wmawiać, że przyczyną tego jest jedynie mój olewczy stosunek, a nie rzeczywista tępota, ale ostatnie wyniki świadczą niestety na niekorzyść mojego IQ. Ale to z drugiej strony też nie może być jedyną przyczyną. Ten kij ma dwa końce i niewątpliwie, gdybym chociaż zaczęła prowadzić zeszyty od tych przedmiotów, mogłabym liczyć na pozytywne stopnie. W końcu juz nie tacy debile licea kończyli, nawet 1LO w Olsztynie. Zresztą zeszyty jak zeszyty, tu rzecz tyczy się również wagarów, co gorsza wagarów bez opuszczania sali lekcyjnej. Na niektórych lekcjach potrafię tak się zamyslić, tak odpłynąć gdzieś w delekie knieje, że wyszedłwszy z sali nie wiem nawet co było tematem lekcji. Tak mi tęskno do wolności. Zepnę się jednak i zacznę uczyć, ponieważ:

 

Wszystko ma swój czas,
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem:
Jest czas rodzenia i czas umierania,
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,
czas zabijania i czas leczenia,
czas burzenia i czas budowania,
czas płaczu i czas śmiechu,
czas zawodzenia i czas pląsów,
czas rzucania kamieni i czas ich zbierania,
czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich,
czas szukania i czas tracenia,
czas zachowania i czas wyrzucania,
czas rozdzierania i czas zszywania,
czas milczenia i czas mówienia,
czas miłowania i czas nienawiści,
czas wojny i czas pokoju.

                 (Koh 3,1–8 tłum: Biblia Tysiąclecia)

Jakie to człowiek mądre słowa może znaleźć w googlach:P 

 

Dlatego Alutka uwierz, nie wagaruj, bo na wycieczki krajoznawcze będziesz czasu miała po sam czubek nosa, o ile nie zawalisz chemii i fizyki. Może znajdę sobie jakiegoś przystojnego korepetytora:> Zawsze to wtedy człowiek pilniejszy w nauce, gdy wysoki brunet pochwali:P

 

Dzisiaj tak bardzo nieskładnie, bo ciągle się boję, że mi prad wyłączą i nic z tych moich mądrości nie pozostanie. Kolejna sprawa jaką przychodzi mi omówić, to wystep publiczny. W ramach poskramiania tremy zgłosiłam się do pewnego projektu, którego autorem jest mój klasowy kolega Kacper Zyskowski. Tak, tak, to ten sam Kacperek, o którym kiedyś już wspominałam, zapamiętajcie to nazwisko, bo wróżę mu karierę. Otóż mój szanowny kolega, amatorsko zajmuje pisaniem wierszy. Nie wyrokuję, że są one nadzwyczaj dobre, ani że są grafomańskim popisem, bo nie znam się na tym zupełnie. Samo to, że nie traktują o nieszczęśliwej miłości, jednak nakazuje mi zwrócić na nie uwagę. W kazdym razie, Kacper natworzył ich już tyle, że kwalifikuje się to na wieczorek poezji, który organizowany bedzie przez MOK w Jezioranach. Że akurat wspomniał iż na gwałt potrzebni sa mu wykonawcy, to przecież żadna sławy Alutka nie mogła się nie zgłosić. Ponoć sam burmistrz ma być. Rzecz bedzie miała miejsce 19 marca w wyżej wspomnianym MOKu, poczatek godzina 19:00. Serdecznie zapraszam http://www.miserereagnus.republika.pl/.

Ogłaszam również nabór na wyprawę kolejową. Jako, że w dniach 4-6 mam w szkole rekolekcje, na które szczęśliwie nikt nie bedzie ciągnął za kołnież, a przy ich okazji lekcji nie bedzie, to mogę sobie pozwolić na ponowne odwiedzenie dworca... Ajjj, muszę kończyć. Zostawiam wam tą informacje do przemyślenia. Miejsce również jest do ustalenia, jestem otwrta na propozycje. A wszystkie świry niech pamiętają, że ja bywam dużo groźniejsza od niejednego z poświadczeniem psychiatry. I sobie gaz na allegro kupię, tak! No pa misie...

 

27 lutego 2008   Dodaj komentarz

Nie mam skarpet...

Zawsze bawiło mnie to, jak szybko można moja mamę wyprowadzić z równowagi. Dzisiaj potrzebowałam na to jedynie 15 sekund. Na 5 minut przed wyjściem do kościoła, powiedziałam, że nie mam skarpet. W odpowiedzi usłyszałam, że przecież leżą uprane. Rzeczywiscie, leżały uprane w szafce, lecz były to skarpety wizytowe. A na zwykłe wyjścia do kościoła zwykłam ubierac skarpety z conajmniej jedną dziurą. Dochodził do tego jeszcze ten szczegół, że dialog miał miejsce w salonie, a mi nie chciało się tyłka ruszyć, by wrócić się po nie do pokoju. W końcu trzeba by po schodach iść, później po korytarzu. To zdecydowanie za dużo drogi. W niedzielę trzeba odpoczywać. Mając nadzieję (teraz wstrzymajcie oddech i swoje oburzenia), że może mama sama mi je przyniesie, rzuciłam od niechcenia "no to idę bez" i zaczęłam swoją myśl wcielać w czyn. Na co jak mama nie huknęła, jak nie trzasnęła drzwiami, tak tylko dźwięk samochodu usłyszałam wyjeżdzającego z garażu... później znowu stukot obcasów, bo przecież nie mogło by się obejść bez dramatycznego - "idziesz na piechotę, na pierwszą!". Czy ja wiem, mogę i na pierwszą tylko niekoniecznie do kościoła. W sumie zaskoczyła mnie ta sytuacja, nie wiedziałam, że zareaguje tak gwałtownie... No, a teraz ojciec przyszedł i mówi mi, że nie mam już wstępu na komputer. Za przyjemności trzeba płacić... No i rzekomo nie jadę na wycieczkę Węgry-Austria, która miała być planowana na maj. Czy to moja wina, że niektórzy mają problemy na tle nerwowym:> Ależ ze mnie paskuda... Do zobaczenia, za czas długi...

24 lutego 2008   Komentarze (3)

Wszystko przez Romka...

Dzisiejszego dnia przeszłam samą siebie, zrobiłam rzecz niewiarygodną, mianowicie wypowiedziałam się. Oczywiście było to okupione przyspieszonym biciem serca i drżeniem wszystkich członków. I tak sie tylko zastanawiam, jak ja właściwie tą maturę ustną zdam. Rzecz działa się na lekcji Łaciny. W trakcie konsultacji tłumaczenia tekstu "De humanitate", który mówił o pojęciach filantropii i humanizmu, Dreikopel - ups - pan Dreikopel zaczął mówiąc najdosadniej "jechać" po Giertychu i zdaje się, zadał pytanie, które barzdiej należało do tych retorycznych, czy ktos jest zwolennikiem tego pana Romana. To znaczy, na pewno nie takie było jego dokładne brzmienie, ale efekt był taki, że moja reka zupełnie niekontrolowanie wystrzeliła w górę. Dlaczego? Bo, pan Dreikopel nie tyle kpił z jego osoby, co poglądów przezeń prezentowanych, które w znacznej części są również poglądami moimi, a także moich rodziców, czyli tymi, które pierwotnie były mi wpajane. Oczywiscie nie ma tu mowy o jego poglądach na gospodarkę, bo są to pomysły, które mogłyby zostać jedynie zrealizowane jedynie w krainie muminków, ale jeśli mówimy o tym, co się tyczy takich rzeczy jak stosunku do homoseksualizmu, nie sposób się nie zgodzić. Wiedząc, że pan Tomasz, nie jest z wykształcenia ekonomistą, wiedziałam do czego pije i niekoniecznie mi się to spodobało. Jak on śmiał miłość mojego życia obrażać, mojego Romka. Widząc to, zaczął od standardowych haseł socjalistów. Wyciągnął sprawę zamawiania 5 piw, napomknął o organicznej niecheci zwolenników Giertycha do Żydów i przeszedł do sprawy homoseksualistów. Szczerze, nie zdziwiło mnie to, ale z drugiej strony tak jakoś zawiodło. Myślałam, że nie będzie wyciagał takich głupstw jak wybryki kilku nalanych chłopczyków, którzy w gruncie rzeczy poza tepym powtarzaniem "Bóg! Honor! Ojczyzna!" z polityką wspólnego nie mają wiele. Kwestii Żydów natomiast nie wiedziałam jak skomentować, byłam zresztą i tak w jakimś dziwnym stanie jakby zaszokowania, że oto mówię coś publicznie, dlatego jakiekolwiek argumenty przeze mnie uzyte niekoniecznie należały do przekonujących. Dzięki Bogu, gdy rozmowa zeszła na homoseksualistów, okazało się, że mam wsparcie w pewnej skromnej części klasy i mogłam schować się za plecami koleżanki Jagi, która zabrała głos w dyskusji. W gruncie rzeczy nie zależało mi na uczestnictwie w tej debacie, bo wiedząc, że pan profesor w swoim życiu miał do czynienia z wieloma książkami, w tym zapewne z niezliczona ilościa dzieł antycznych, oceniałam, że jedynie mogę się wygłupić. Z drugiej jednak strony, za sobą miałam przecież liczne prawicowe autorytety. Tyle, że prócz Janusza Korwina Mikke i kilku jeszcze działaczy UPR były one w większości anonimowe, a i żadne artykuły potwierdzające słuszność moich poglądów do głowy mi nie przychodziły. Dopiero pod koniec zrozumiałam, że Dreikopel tak naprawdę uważa, że Ci, którzy mówią o homoseksualizmie jako o dewiacji, są gotowi na widok Bogu ducha winnego pedałka splunąć mu w twarz. A to nie o to chodzi. Mnie naprawdę nie interesuje, co kto robi w sypialni ( o ile nie jest to moja sypialnia:>), byleby to, co tam robi, poza sypialnię nie wychodziło. A w przypadku homosiów jest niestety tak, że oni bez przerwy paradują deklarując swoją lubość do różnych eksperymetów i miłości romantycznej jest w tym niewiele. Nadmierne obnoszenie się, ze swoją seksualnością, czy to homo, czy też hetero jednoznacznie świadczy o pewnym zaburzeniu. A zaburzenia trzeba leczyć i podkreślam, że wcale nie jestem zwolennikiem uzdrawiania poprzez okładanie bejsbolem... i kropka. Mam jedynie nadzieję, że przez ta chwilę słabości nie narażę się Dreikopelowi...

21 lutego 2008   Komentarze (2)

Trochę techniki i człowiek się gubi...

Grrr...właśnie doszła do mnie świadomośc, że przypadkiem skasowałam notkę miedzy "Brazylijski..." a "O indianach..." pisaną 14 II. Dobrze, nie płaczmy jednak nad rozlanym mlekiem. Ogólny zarys był taki: walentynki są złe - jestem nieszczęśliwa - jestem nieszczęśliwa - jestem nieszczęśliwa - znowu wagarowałam. I to wagarowałam na olsztyńskim Zatorzu, dokładniej na jego kresach. Najsampierw pospacerowałam po parku, w którym kaczki bezwstydnie na moich oczach kopulowały, następnie trafiłam na plac zabaw, gdzie w wieku lat 6 dostałam huśtawką w głowę tym samym tracąc szansę na bycie człowiekiem normalnym;) Ajj szkoda mi tej notki... Tak jak i szkoda archiwum gadu-gadu, które w wyniku formatowania komputera zginęło w eterze niepamięci. To naprawdę przykra strata. Była tam własciwie zapisana cała historia mojego burzliwego dorastania. Te wszystkie nieudolne próby podrywu, Grzegorz, Aleksander i spółka, a teraz nie ma nic. Odzywają się do mnie ludzie, a ja nawet nie wiem, czy od razu ich zablokować, czy poczekać aż się przedstawią... tyle na chwilę obecną.
17 lutego 2008   Dodaj komentarz

O indianach w Lesie Miejskim

Ten róż bijący was po oczach od samego wejścia wbrew pozorom nie jest przejawem mojego "zdodyzowania", lecz wynikiem nieudolnej próby doprowadzenia tego bloga do stanu estetycznego. Wyszło jak wyszło, że dzisiejszym mym natchnieniem były szczątki łososia, które ujrzałam w lodówce szukając pożywienia to i jakieś pietno musiało się na mnie odbić zaszalałam więc doprawiajac ten blog właśnie kolorem poszarzałego łososia. Całokształt najlepiej widoczny jest w rozdzielczości 1024 na 768 pikseli.

Zdaje się, że poprzednio coś o Zatorzu rozprawiałam i nie dokończyłam, zatem przeniesmy się znowu na jedna z olsztyńskich dzielnic, gdzie najpierw biją później pytaja o co chodzi. Poniedziałek z tego co pamiętam był dniem umiarkowanie ciepłym. Wiatr nie wiał bezlitosnie to też ze spaceru po parku można było czerpać pewną przyjemność. Minąwszy plac zabaw, na którym rozegrał się dramat mojego dzieciństwa pomaszerowałam przed gmach olsztyńskiego radia. Trochę się poprzyglądałam, trochę poczekałam z nadzieją, że jakiś redaktor zapragnie mnie pozyskać     jako goscia swojej audycji i nie doczekawszy się, skręciłam w pobliski ciemny las (w inne lasy nie skrecam, bo i po co:P). Rozkoszując się świeżym powietrzem oraz świergotem ptaków, wolnym krokiem zmierzałam ku "indiańskiej wiosce". Miejsce to również było ściśle związane z moim dzieciństwem, z indianami jedank wspólnego miało niewiele, jedynie nikła część architektury tej "wioski" mogła chociażby kojarzyć się z indianami. W rzeczywistości było to takie małe...nie wiem jak to nazwać. No, niech bedzie, że przypominało - i powiedzmy, że - nadal przypomina coś w rodzaju drewnianej warowni, a właściwie takiego wybiegu na kilku belkach z przybitymi kilokoma deskami, tak żeby dzieci mogły się wyhasać...w miarę bezpiecznie. Mówię w miarę, bo tuż obok tejże "wioski" jest baaardzo stroma górka prowadząca wprost do naszej rodzimej Łyny. I jak się domyślić oczywiście można, w dzieciństwie z tej górki udało mi się (niechcący) zjechać na tyłku, na szczęście do Łyny nie trafiając, chociaż biorąc pod uwagę jej głebokość to co najwyżej bym sobie buty mogła zamoczyć. Odwiedzając to miejsce poniedziałkowego poranka również zamarzyło mi się stanąć nad brzegiem, może niekoniecznie żeby się topić, ponieważ miałam jeszcze tego dnia powrócić na sprawdzian z matematyki, ale tak popatrzeć przez chwilę, poczuć jak zimna jest woda lutowego poranka. Ostrożnymi krokami, powoli, chwytajac sie korzeni, zbliżałam się do mojego celu, gdy... poślizgnęła mi się noga. Sruuuu - zjechałam na sam brzeg. Śmiejąc się jak głupia do siebie, ale w rzeczy samej przyniosło mi to tyle radości, że samą mnie to dziwiło. Miałam pobrudzony plecak, część płaszcza i - z czego nie do końca zdawałam sobie sprawę nie mając wglądu na swój tyłek - calutkie spodnie. W sumie nie przejęłam się tym zbytnio, zbyt dużą miałam radochę z całej tej mojej wyprawy, ale gdy już wyszłam z lasu miejskiego, niestety ludzie sprowadzili mnie na ziemię. Jedna pani, poinformowała mnie, że mam całe plecu ubłocone, co oczywiscie było uprzejmym gestem z jej strony, tylko mnie trochę wkurzyło, czego jednak nie okazałam. No, bo co miałam zrobić? Idę ulicą, ktoś mówi mi, że sie ubabrałam, ja o tym doskonale wiem i wiem, że tego nie da się tak po prostu strzepać, no to co mam zrobić, siąść na ulicy i płakać? Podziękowałam pani i przeszłam na drugą stronę ulicy, gdzie miałam nadzieję bedzie mniej życzliwców. A zmierzałam w owym czasie do baru "Rodzynek", gdzie w zamiarze miałam uczyć się matematyki. Dyskretnie, starając sie nie pokazywać pleców zajęłam miejsce, złożyłam zamówienie, zapłaciłam, wyjęłam zeszyty i wzięłam się do roboty, w końcu dosyć tych hulanek. Materiał był dość prosty. Między kolejnymi kęsami naleśników z dżemem, które chwilami miały posmak kotleta schabowego, kreśliłam kolejne równania. Czas zleciał mi szybko, w krótkim czasie zwinęłam swoje manatki i jak gdyby nigdy nic powędrowałam na lekcje wf-u, chociaż tutaj również walczyłam z pokusą, jednak musiałam powiedzieć sobie "basta" przypomniwszy jakież to atrakcje czekac mnie będą po powrocie mojej mamy z wywiadówki. W końcu trzeba rozsądnie gospodarować pakietem opuszczonych godzin;) Na wf-ie zreszta okazało się, że gramy mecz międzyklasowej i kto chciał ten grał, kto nie chciał, ten robił co chciał. Ja osobiscie postanowiłam nadal zgłębiać matematykę. Jaki był wynik kazdy wie, tylko pytanie, dlaczego nie zrobiłam tego w domu? Bo leń ze mnie śmierdzący...

17 lutego 2008   Dodaj komentarz

gh

Czego bym nie pisała i tak spotyka się to z zerowym odzewem. Myślałam, że jak zagram na taką dramatyczną nutę, to ktoś dostrzeże w tym skrajną desperację, pomysli "co ta dziewczyna chce zrobić?!" i myśląc, że jestem o krok od powieszenia się na kablu od gitary zacznie znajomość, która przerodzi się - jak to we wszystkich telenowelach bywa - w wielką miłość. Ale wszyscy wy mnie macie w ciemnych zakamarkach. W sumie tak wzajemnie się mamy w tych zakamarkach. Niech Bóg nam zatem błogosławi.
10 lutego 2008   Dodaj komentarz

Brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś......

Odnoszę wrażenie, że wszyscy dookoła odnajdują niesamowitą przyjemność w denerwowaniu mnie. Wszyscy mnie denerwujecie, wszyscy. A nawet jeśli myślicie, że jesteście jedynie ułamkami mojego życia i w tej chwili nie mówię o was, to się mylicie. Denerwujecie mnie, permanetnie. Swoimi niespełnionymi obietnicami, swoją bezmyślnością i egoizmem. Nikt o Alutce nie pomyśli. Wszyscy mają swoje życie i jedyne co jej pozostaje to wyczekiwać, aż ktoś miłosiernie przypomni sobie, że gdzies jest taka Alutka, "z którą kiedyś coś, ale teraz to już chyba nie". Inwestuję w was czas, moje zangażowanie i pozorowanie wiecznej dobrotliwości, a nie zyskuję nic. Mało to rentowny biznes zadawać się z ludźmi. Żyję, a może już nie żyję. Trwam w dziwnym zawieszeniu, wegetuję. Nie mogę się na niczym skupić, z oczu wylewam łez krynice. Nie mogę wziąć się w garść, czuję się wiecznie czymś przytłoczona. Średnio co dwa tygodnie kłócę się z ojcem dyrektorem. Przez dwa tygodnie nie zamieniam z nim słowai to nie jest moja wola, to on się do mnie nie odzywa. Wpadłam w jakiś okropny dół. Czuję się jak w więzieniu, bez możliwości wyjścia "za dobre sprawowanie". Co dzień o godzinie 6 słyszę dźwięk komórkowego budzika, biję się z myślami - Wstawać? Leżeć? Powiedzieć, że mam na 10? Wstaję, by uniknąć awantur, lecz nawet, gdy już wysiadam z samochodu muszę toczyć walkę z moimi nogami. I zawsze, gdy wysiadam, widzę go. Stoi w czerwonej kurtce, w ręku trzyma gazety. Chcąc jak najszybciej dojść do szkoły, by nie kluczyć uliczkami i nie przegrać walki z samą sobą, nie mogę go ominąć. A on zawsze wciska mi gazetę. Nie potrafię powiedzieć "nie, dziękuję". Zawsze tryiumfuje on. Idę dalej, do pierwszego lepszego kosza wrzucam podarunek od pana w czerwonej kurtce. Mijają mnie ludzie spieszący się do pracy. Mijają mnie ludzie wychodzący z psami. I brak słów, by opisać jak bardzo darzę tych drugich zazdrością. Zaciskam jednak zęby, wmawiam sobie, że to już "tylko" 2 i pół roku. Chociaż ta liczba z kazdym miesiącem maleje, to co raz mniej mnie pociesza. Zupełnie jakbym żyła jedynie po to by czekać...i się nie doczekać. "Tylko" powtarzane przez 9 lat mojej doczesnej edukacji jak refren straciło na swoim znaczeniu. Bo przecież po tych "tylko" 2 latach, przyjdzie mi mówić o kolejnych "tylko" latach 5...żeby "tylko" pięciu. Jedyną przyjemność, jaką odnajduję w chodzeniu do tej szkoły to otwieranie drzwi. Tych dużych, drewnianych drzwi, które pozwalają mi myślami odpłynąć w świat opowiadania Lewisa Carrolla, przez chwilę patrzeć perspektywą głównej bohaterki, która właśnie wypiła magiczny eliksir i jest nieproporcjonalnie mała do tego co ją otacza. Po ich przekroczeniu niestety nie widzę ogrodu, przed sobą mam kamienne schody, nad nimi szkolny korytarz, po którym krocząc doznaję własnie tego okropnego wrażenia, że jestem w więzieniu. Nie pociesza mnie fakt, że za 7 godzin dostanę przepustkę. I tak zawsze muszę tam wracać. Nie czuję się w żaden sposób związana ze współwięźniami i nie chcę tego zmieniać. Mój układ immunologiczny mi na to nie pozwala. To nie są ludzie, z którymi mogłabym byc kiedykolwiek zżyta, bo znaleźli się tam dziełem przypadku, a nie selekcji, wspólnych zainteresowań, poglądów. Nie czuję obowiązku by się dopasowywać. Jest to zabieg nierentowny. Stoję przy nich, bo nigdzie indziej nie ma miejsca. Stoję, by się nie wychylać, by nie stwarzać im tematu do rozmów o mojej niesubordynacji... Aby do lata...

 

www.rock-star.bloog.pl - w końcu niektórzy mają poważniejsze problemy...

09 lutego 2008   Komentarze (1)
Pewna_dziewczynka | Blogi