Brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś......
Odnoszę wrażenie, że wszyscy dookoła odnajdują niesamowitą przyjemność w denerwowaniu mnie. Wszyscy mnie denerwujecie, wszyscy. A nawet jeśli myślicie, że jesteście jedynie ułamkami mojego życia i w tej chwili nie mówię o was, to się mylicie. Denerwujecie mnie, permanetnie. Swoimi niespełnionymi obietnicami, swoją bezmyślnością i egoizmem. Nikt o Alutce nie pomyśli. Wszyscy mają swoje życie i jedyne co jej pozostaje to wyczekiwać, aż ktoś miłosiernie przypomni sobie, że gdzies jest taka Alutka, "z którą kiedyś coś, ale teraz to już chyba nie". Inwestuję w was czas, moje zangażowanie i pozorowanie wiecznej dobrotliwości, a nie zyskuję nic. Mało to rentowny biznes zadawać się z ludźmi. Żyję, a może już nie żyję. Trwam w dziwnym zawieszeniu, wegetuję. Nie mogę się na niczym skupić, z oczu wylewam łez krynice. Nie mogę wziąć się w garść, czuję się wiecznie czymś przytłoczona. Średnio co dwa tygodnie kłócę się z ojcem dyrektorem. Przez dwa tygodnie nie zamieniam z nim słowai to nie jest moja wola, to on się do mnie nie odzywa. Wpadłam w jakiś okropny dół. Czuję się jak w więzieniu, bez możliwości wyjścia "za dobre sprawowanie". Co dzień o godzinie 6 słyszę dźwięk komórkowego budzika, biję się z myślami - Wstawać? Leżeć? Powiedzieć, że mam na 10? Wstaję, by uniknąć awantur, lecz nawet, gdy już wysiadam z samochodu muszę toczyć walkę z moimi nogami. I zawsze, gdy wysiadam, widzę go. Stoi w czerwonej kurtce, w ręku trzyma gazety. Chcąc jak najszybciej dojść do szkoły, by nie kluczyć uliczkami i nie przegrać walki z samą sobą, nie mogę go ominąć. A on zawsze wciska mi gazetę. Nie potrafię powiedzieć "nie, dziękuję". Zawsze tryiumfuje on. Idę dalej, do pierwszego lepszego kosza wrzucam podarunek od pana w czerwonej kurtce. Mijają mnie ludzie spieszący się do pracy. Mijają mnie ludzie wychodzący z psami. I brak słów, by opisać jak bardzo darzę tych drugich zazdrością. Zaciskam jednak zęby, wmawiam sobie, że to już "tylko" 2 i pół roku. Chociaż ta liczba z kazdym miesiącem maleje, to co raz mniej mnie pociesza. Zupełnie jakbym żyła jedynie po to by czekać...i się nie doczekać. "Tylko" powtarzane przez 9 lat mojej doczesnej edukacji jak refren straciło na swoim znaczeniu. Bo przecież po tych "tylko" 2 latach, przyjdzie mi mówić o kolejnych "tylko" latach 5...żeby "tylko" pięciu. Jedyną przyjemność, jaką odnajduję w chodzeniu do tej szkoły to otwieranie drzwi. Tych dużych, drewnianych drzwi, które pozwalają mi myślami odpłynąć w świat opowiadania Lewisa Carrolla, przez chwilę patrzeć perspektywą głównej bohaterki, która właśnie wypiła magiczny eliksir i jest nieproporcjonalnie mała do tego co ją otacza. Po ich przekroczeniu niestety nie widzę ogrodu, przed sobą mam kamienne schody, nad nimi szkolny korytarz, po którym krocząc doznaję własnie tego okropnego wrażenia, że jestem w więzieniu. Nie pociesza mnie fakt, że za 7 godzin dostanę przepustkę. I tak zawsze muszę tam wracać. Nie czuję się w żaden sposób związana ze współwięźniami i nie chcę tego zmieniać. Mój układ immunologiczny mi na to nie pozwala. To nie są ludzie, z którymi mogłabym byc kiedykolwiek zżyta, bo znaleźli się tam dziełem przypadku, a nie selekcji, wspólnych zainteresowań, poglądów. Nie czuję obowiązku by się dopasowywać. Jest to zabieg nierentowny. Stoję przy nich, bo nigdzie indziej nie ma miejsca. Stoję, by się nie wychylać, by nie stwarzać im tematu do rozmów o mojej niesubordynacji... Aby do lata...
www.rock-star.bloog.pl - w końcu niektórzy mają poważniejsze problemy...