• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
26 27 28 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 01

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum marzec 2007


Alutka w krainie buraków cukrowych...

Crede, quod habes, et habes. Alutka wierzyła bardzo mocno, myślała intensywnie, nocami nie spała i stało się...Ahhh...rozpływam się...Ah...uśmiech samoistnie pojawia się na jej twarzy, a wszystko to dlatego....cichoooooo sza! Dlatego...że znowu go zobaczyła! Ah, nie, nie Aleksandra, nie Bartka, zobaczyła pierwszego mężczyznę swego życia(Alutka na pierwszego mężczyznę to ty jeszcze poczekasz, do ślubu:P), tego samego, nad którym pastwiła się bezlitośnie, że niszczy jej rzekomą delikatną dziecięcą psychikę. Grzegorza...ah! Już chyba do końca życia pozostanie we mnie ten potworny sentyment do niego...Właśnie wracałam ze szkoły rowerem, dzięki wspaniałomyślności Szanownej Pani Dyrektor, nie mielismy zastępstwa i zostalsmy wypuszczeni godzinę wcześniej. Ala jechała, cudowny wiosenny wiatr wiał w jej spoconą facjatę. Bez przeszkód pokonywała wszystkie zakrety, najniebezpieczniejsi byli bowiem przechodnie, a tych od czorta było na przystanku. Alutka zrecznie przystapiła do manewru omijania, zrobiła ładny slalomik. Przed nią jakiś przysadzisty chłopak również wykonywał ten manewr, właściwie nie zwróciła na niego większej uwagi do czasu...gdy stanął przy niej na światłach...Blondyn, okulary...oczy! Jego oczy, całe rozpoznanie przebiegło w ułamku sekundy, nie pozwoliłam sobie na to by myslał, że....że no właśnie co? Że znów jestem w niego zapatrzona jak w obrazek, że gotowa byłabym i zrobić to, lecz nie, to on ma pierwszy wyciagnać rękę (oj Alutka na tej swojej zasadzie to ty się tyle razy jeszcze spalisz). Odwróciłam głowę, on zresztą też niespecjalnie zareagował na moja osobę. Ciekawe, w którym momencie rozpoznał, że to ja, czy w ogóle rozpoznał. Boże, jak ja wyglądałam:P! Spocona, włosy spięte w kucyk i czapka, która fatalnie podkreśla kolistość mojej twarzy, fatalnie! To nie ta Alutka z rozpuszczonymi włosami, nie ta wyperfumowana...Może lepiej gdyby mnie nie poznał:P Jako, że oboje mieszkamy w tej samej dzielnicy spory kawałek jechalismy "razem". Na światłach staliśmy niemalże ramię w ramię, znów odwróciłam głowę, straszliwe dreszcze przeze mnie przeszły i duszno się zrobiło, ale odwróciłam tą cholerną głowę...Jechaliśmy, raz ja go mijałam, raz on mnie...do niczego to nie doprowadziło...i nie doprowadzi, odsunęliśmy się od siebie w milczeniu już dawno...Ale i tak, za każdym razem wracając rowerem bedę go wypatrywać, tak jak na kazdym spacerze wypatruję jego samochodu. To jest obsesja. Zawsze zastanawiałam się, jak zachowam się, gdy przypadkiem go spotkam, jak on się zachowa. Zawsze myślałam, że uśmiechnę się wtedy i obojętnie przejdę obok, nie zwracając uwagi na jego reakcję. Obojętnie jednak nie przeszłabym nigdy i gdyby tylko mrugnął do mnie okiem już bym skręciła w jego stronę. Sumienie da się zagłuszyć, to jest mój największy problem...A teraz ryczę na cały głos słowami piosenki:

"Halte jetzt die Fackel
An mein Gesicht
Ein Vogel gleitet bers Wasser
Doch er sieht mich nicht
Mein Schiff ist lngst gesunken
Ich bin am ertrinken
Ich kenne so viele Hilfeschreie
Doch kein Schiff in Sicht

Nur verlorene Stunden
Nur verlorene Tage
Verloren wenn wir sterben
Verloren an was?
Doch ich lebe
Ich lebe immer noch
Ich lebe
Als eine Lge

Und die Liebe
Eine Illusion
Du tanzt im Licht der Zeit
Du tanzt in Eitelkeit
Eine leere Flasche
Und ich sterbe vor Durst
Keine Kerze hat mehr Feuer
Doch mein Herz verbrennt

Ich hre den Schrei eines Babies
Lge im ersten Atemzug
Asche zu Asche - Staub zu Staub
Der snde sei vergeben
Blind vor Wut - Blind vor Schmerz
Taub aus Liebe - Stumm vor Angst
Kann ich mich nicht mehr halten
Verliere den Verstand

Ich kenne nicht deine Stimme -
Kann dich ja nicht verstehen
Weiss nicht mal wie du aussiehst -
Habe dich ja nie gesehen
Kann nicht mal zu dir sprechen -
Nicht mal diesen Satz :
Ich liebe Dich!  (-może dlatego, że tylko ten zwrot znam:P)

Ich verfluche die Erinnerung und schicke
sie weit fort
Sie legt sich in mein Grab und wrmt
fr mich den Sarg
Gemalte Bilder schmeicheln nur
Denn wer malt schon was so Hsslich ist?"

 Nawet się burak nie usmiechnął...

30 marca 2007   Komentarze (1)

Katalog obozowy lato 2007...

I co ja robię tu-u-u, co ty Alutka tutaj robisz? Od piętnastu minut powinnam leżeć w ciepłym łóżku uzupełniając trzydniowy deficyt snu...Choćbym nie wiem jak była senna nie mogę zasnąć! Nawet jeśli mi się udaje, to budzę się w okolicach 4 i turlam się po całej powierzchni łóżka. Nie zakochałam się, nie biorę żadnych prochów, nie pijam kawy wieczorem (ani w żadną inna pore dnia), a kimać nie mogę! Co jest?! Zostało mi odebrane elementarne prawo wypoczynku, to jakaś kara przepraszam? Heh, pytanie retoryczne...no, ale nie ma co przesadzać, w dzień funkcjonuje mi się znośnie, ale nie wiadomo ile to potrwa, frustracja, to bomba zegarowa moi drodzy. A za oknem wiosna, a w szkole pełno sprawdzianów, zgadnijcie do czego to prowadzi...ale Alutka ma plany ambitne, byle do egzaminu, później to juz tylko hulaj duszo...już się tlą w jej główce szalone pomysły, ah gdzie to ona nie pojedzie, czego to robić nie będzie. Jak na razie wymyśliła sobie, że od razu po rozdaniu świadectw wsiada w pociąg i jedzie do jakiejś pobliskiej pipidówy, gdzie bedzie leżeć na łące do póki jej jakiś rolnik nie pogoni, w końcu bedzie miała ten swój stan syntezy z przyrodą:P A gdy wróci (tego samego dnia of course, co by jakis niepotrzebnych scysji nie było) pójdzie się wyszaleć, chociażby w zadymionym klubie, na koncercie jakiś pożeraczy kotów....Bardzo ambitnie;) W czasie wakacji pewnie wywinie jakiś numer z obozem...Aaaaaa bo wy nie znacie historii:P Juz opowiadam, dwa lata temu, straszliwie zapragnęłam wybrać się na samotny biwak, pobawić się w robinsona, oczywiście w granicach rozsądku. W kazdym bądź razie, mowy nie było żebym gdziekolwiek jechała sama, a zabieranie jakiegoś Piętaszka niekoniecznie mi się uśmiechało. Kombinowałam, kombinowałam, nie jadłam nie piłam, intensywnie myślałam (takie kity to się w okna Alutka wciska) w jakich sytuacjach mam prawo wyjechać bez żadnej kontroli. Takich sytuacji oczywiście nie było, ale były przypadki na przykład obozów/kolonii, gdzie kontrola nade mną zostawała komus powierzona. Jako, że Ala wyjeżdzała juz na obozy wielokrotnie, to i jej rodzice podpisywali kwitki związane z takimi wyjazdami niemalże nie patrząc na nie,ba zdażyła się i sytuacja taka, gdzie Ala sama na zbiórki odmaszerowywała. Jak myślicie na jaki szaleńczy pomysł wpadła panna Alicja K.? Nie bójcie się abstrakcji. Panna Alicja K. postanowiła zorganizować jednoosobowy obóz, znaczy się biwak miał liczyć osób dużo, lecz wszystkie one były fikcyjne. Niejasno jakos to napisałam. Plan był taki, drukuję ulotkę z informacją o obozie i przekazuje ją rozdzicom. Kto był organizatorem? Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej. Miejsce? Hmm...już nawet nie pamiętam, ale w ulotce na pewno była jakaś realna miejscowość. Lepiej! Tam właściwie był prawdziwy obóz harcerski, więc wszystko się ładnie składało. Trzeba tylko było jakoś wyjaśnić dlaczego ja-nie związana zupełnie z harcerstwem, mam jechać na taki biwak (o przepraszam! W podstawówce byłam Zuchem!). Znów uruchomiłam myslenie i trochę naiwnie wykombinowałam, że będzie to obóz integracyjny, żeby zachecać młodzież do wstepowania w szeregi tejże organizacji. Rodzice przystali na warunki, wpłacili pieniądze i już się szykowałam do wyjazdu, gdy tydzień przed "wyjazdem" okazało się, że szykuje się inwazja rodziny. Chyba nie jesteście w stanie wyobrazić sobie mojej złości;) Gdyby nie to, że musiałam działać w zupełnej konspiracji talerze by latały...Nie ma to jak rodzina...Obecnie wszystko wskazuje na to, że ponownie spróbuję wcielić ten plan w życie, "organizatorem" może uczynimy duszpaszterza naszej szkoły kochanego księdza Plutę, który zwykł organizować letnie kolonie. Tak, wiem, to nieodpowiedzialne, niemoralne i dośc podłe. Jak mi się coś stanie, wtedy dopiero bedzie tragedia. Zgwałcą mnie, pobiją, okradną...ale ponoć jestem odpowiedzialna, tak mówią nauczyciele:P Jak błoga jest ich niewiedza...Tak na poważnie i szczerze, powiem wam, że sama siebie zaskakuję, bo teraz mam chyba więcej wątpliwości niżli dwa lata temu i rzeczywiście gadania, że może mi się coś stać nie traktuje jako zwykłego gderania, lecz ta pokusa tygodniowego życia w samotności, polegania jedynie na sobie, eliminuje wszelkie wątpliwości...Nasza mała pustelniczka;)  Trzeba bedzie jakoś skombinować namiot...

29 marca 2007   Dodaj komentarz

Topinambur kontra marchewka z jabłkiem......

No dobra, jeden kęs- powiedziała Ala i zjadła porcję babcinych pierogów z kapusta i grzybami. Jak widzicie wyłamała się w dość szybkim tempie, tłumacząc, że takie diety odchudzą jej jedynie mózg, którego i tak nie ma za wiele. Pierwszy dzień, był nawet nawet, zrobiła sobie "sałatkę" z marchewki i jabłka(tak, była z siebie potwornie dumna, że własnoręcznie potrafi coś przyrządzić) i postanowiła żywić się jedynie tym oto przysmakiem. Sałatka nie była zła, toteż Ala konsumowała ją wytrwale przez dwa dni, choć nie tak mówił dodatek z gazeta dla Pań Oświeconych. Bo i Alutka checi miała szczere żeby działać zgodnie z rozpisanym planem, lecz, gdy przeczytała zym ma się żywić, postukała się jedynie w głowę, chwilę pomyślała i rzuciła cudowną książeczkę w kąt. Bo i takich rzeczy jak "topinambur" to ona na oczy nie widziała, a co dopiero, gdyby miała szukać ich w sklepie. Panie, ja z dziada pradziada chłopka jestem i takich rarytasów nieznaju! W każdym badź razie, jak już wspomniałam postawiłam na rodzime warzywa, owoce i wodę mineralną z polskich źródeł. Trzymałam się twardo, lecz jak to bywa do czasu...Swoim starym odruchem po przyjściu ze szkoły, szukając czegoś na obiad (sałatka wychodziła mi uszami wiec postanowiłam wynaleźć sobie jakiś substytut) zajrzałam do zamrażalnika. Ah jaki dobrobyt tam panował! Frytki, zamrożone gołąbki, pierogi ruskie (eeee,sklepowe) i najlepsze na świecie pierogi babci Krysi...No co, masochistką nie jestem...ah jak dawno w mych ustach nie gościł ten smak, tej lekko kwaśnej kapusty z grzybami i tego rozpływającego się w ustach ciasta! Z myślą, o reszcie rodziny ugotowałam znaczną część pierogów, co by wyjatkowo jakiś dobry uczynek spełnić (tak, czasami pojawiają się we mnie takie dziwne odruchy)...ogólnie zakładałam, że sama zjem 2 góra 3 pierogi żeby diety szlag nie trafił, ale w rezultacie zatrzymałam się na 7...Masakra. Alutka cięższa o 7 pierogów, ale z uśmiechem na ustach, wytoczyła się z kuchni...dochodzac do wniosku, że wcale nie jest gruba, a pierogi warte są mszy(taka parafraza:P)...Wnioski? Brak, biernie odchudzam się dalej...To tyle z moich traumatycznych przeżyć, szczerze, gdybym miała się trzymać tych wszystkich zasad rzekomo prowadzacych mnie do figury idealnej, tak naprawdę nie myślałabym o niczym innym jak o jedzeniu. A to, że posiłki muszą być co 3 godziny, że tyle, a tyle kalorii powinnam spożyć, dajcież wy spokój...Dobra, to teraz powinnam się wziąść za pisanie wypracowania na temat globalizacji. Ranyyyy jak mi się nie chce! Mnie tam to ani ziębi, ani grzeje, jak chcą niech się globalizują, jak nie chcą to nie, dopóki nikt nie ingeruję w to jak żyję jest mi to obojetne...ale napisać i tak muszę, bo pani polonistka będzie bardzo zwiedziona moją postawą:P Zauważam w sobie kompletny brak asertywności, który jest zresztą bezlitośnie wykorzystywany przy każdej okazji...bo wiadomo, że ludzie lubią wchodzić innym na głowę...co za życie...co mnie ta globalizacja obchodzi....dobra nie stę kam już dłużej, idę zobaczyć co o tym piszą ludzie bardziej oświeceni...

28 marca 2007   Dodaj komentarz

Lektury szkolne

Z Alą jest źle. Wczoraj oglądając reklamę pewnego kobiecego czasopisma postanowiła się odchudzać. O ile w checi poprawy swojej fizycznosci nie ma nic złego, o tyle można domniemać, że jest z nią coś nie w porzadku, gdyż owe czasopismo z samego rana kupiła. Niby zachęcona jedynie dodatkiem o dietach...niby, bo podczas lekcji łapczywie wczytywała się w treści pisywane dla wyzwolonych kobiet. Jest źle, takiego upadku intelektualnego nie zaliczyła od 1 klasy gimnazjum, kiedy to polonistka zakonfiskowała jej "Cosmopolitan", gdy beztrosko studiowała go za podręcznikiem od polskiego. Ale wtedy też niby kupiła go dla dodatku, płyty...Co tam słychać w wielkim świecie? Ah nowinek bez liku! Czekajcie niech ja sobie przypomnę, któże to tam ślub bierze,hmm...nie, nie, raczej komu się rodzi potomstwo, a! Już wiem, pani Demi Moore i Ashtonowi jakiemuś tam...tak, dowiedziałam się jeszcze, że modne w tym sezonie są luźne sukienki w odcieniach zieleni, a także, jak zaspokoić mężczyznę oralnie. Full wypas drogie panie! Przy okazji doedukowali się też i koledzy, bo w środku był artykuł o przeróżnych dobrodziejstwach z seks shopów, o ich zastosowaniach i skuteczności w dawaniu rozkoszy. Tylko czekam, aż dodatkiem będą katalogi z takimi zabaweczkami dla dorosłych. Nawet mi, tak rozzuchwalonej dziewczynce, we łbie się te wszystkie dobrodziejstwa nie mieszczą. Gazeta została wyrzucona. Powiem wam szczerze, że to trochę przygnębiające, że gazety tego pokroju maja tak duży nakład i nie sądzę, aby były one kupowane jedynie dla dodatków. Boję się o to drogie panie, co znajduje się w waszych główkach, boję się, bo ciągle żyjecie ploteczkami o egzystencji podrzędnych amerykańskich aktoreczek, boję się bo w większości macie prawa wyborcze! Jeśli sytuacja tak wyglada, to ja postuluję o ponowne odebranie głosu kobietom...zresztą mężczyźni wcale nie są lepsi, ale nie chce mi się już o was pisać, wolę was podziwiać:P Niezwykła pogoda, nieprawdaż? Co prawda, nie pamiętam, czy tej nocy choć przez godzinę spałam, ale patrząc na pogodę mam humor w sam raz. Może by tak sobie urządzić wyjazd pekapem? Niet, poczekajmy do świąt, po egzaminach Alutka, cierpliwości...Taaa po egzaminach to ja będę ratować oceny, no dobra, nie ważne, kiedyś tam się jeszcze na pewno wybiorę...Tymczasem, borem lasem, idzie żołnierz, co ja chciałam napisać. O szkole napisałam, o lekturach szkolnych także, o pogodzie też...no to chyba już nic nie zostaje...Dobra idę wcinać marchewę i wlewać w siebie dwa litry wody, skoro tak piszą Wielce Oświecone Panie Modne...

26 marca 2007   Komentarze (1)

Eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee i jeszcze...

Słoooooooońce, moje najdroższe! Od razu żyć się chce, chociaż nie przesadzajmy z tym hurraoptymizmem. Ali żyć się nie chce, tyle, że teraz nie może już tego tłumaczyć brakiem słońca. Ehhh coraz częściej w nocnych marach przewija się temat egzaminów gimnazjalnych, wyboru LO. Niby podchodziłam do tego bez większych emocji, niby jestem taka pewna, że i tak się dostanę z odwołania, a mimo wszystko sen mi z powiek spędza myśl ta natrętna. Coraz mniej czasu, coraz więcej możliwości, coraz więcej wyborów. Ehhh...smutno mi Boże...jak to pewien poeta zawarł w wierszu. Recepta jest prosta, pójśc do drewnianej budki, wyspowiadać się. Recepta wcale nie jest prosta, przełamać się, uwierzyć ponownie...Jak uwierzyć ponownie? Zawieszam się w czasoprzestrzeni, zapieram nogami, zamykam oczy, przesypiam życie...Niewygodnie mi! Znów w około pełno chadzających za rączkę ludzi, pełno śmiechu, zapachu kwiatów...Nie dla mnie kwiatów, etam, nie lubię kwiatów...Lubisz, lubisz...Głupia to notka, głupia autorka,głupi czytelnicy...O ile czytelników można zmienić, przenosząc się na inny portal, wpisów można zaniechać, to autorka już zawsze w swej pierwotnej głupocie trawć bedzie. Uciec, jak najdalej, żyć w zupełnej symbiozie z przyrodą. Być samowystarczalnym. Jezu, co za farmazony prawię. Tak, Alutka zapisz się do alterglobalistów, genialny pomysły, co za idiotyczny wiek! Babcia Krysia robi najlepszą pomidorową i kotlety schabowe, babcia Marysia, robi najlepsze kluski lane i kotlety mielone...ide na obiad...wykasuję, nie wykasuję,wykasuję,nie wykasuję...Ja chcę MĘŻCZYZNY!!!

25 marca 2007   Komentarze (1)

A więc przychodzisz, patrzysz na mnie mówisz:...

Proszę Państwa oto Miś. Miś jest bardzo grzeczny dziś, bo i pogoda ładna i się wyspał, tylko żaden upity zboczeniec misia nie chciał przytulić...Byłam na koncercie. Wrażenia? Powiedziałabym, że lepiej bawiłam się na Kulcie, ale, że ostatnio rozpoznaję u siebie skłonność do idealizowania przeszłości, po prostu przedstawię fakty. O godzinie 18 wniosłam ostatnie poprawki na swoją facjatę, zakomunikomunikowałam, że umówiłam się z Justyną na 19 w pewnej kawiarni (pierwotnie, gdy jeszcze nie wybuchło pwstanie przeciwko mojej zakłamanej osobie miałam bowiem iść na ten koncert z nią) i ruszyłam komunikacja miejską do owej kawiarnii. Zamówiłam herbatę (rany, od kiedy ja herbatę piję?), zdjęłam z wieszaka gazetę i usiadłam przy wolnym stoliku. Nie zwróciłam uwagi na tytuł, toteż, gdy okazało się iż trzymam "Gazetę Wyborczą" czytać mi się odechciało, lecz do zagospodarowania miałam całą godzinę, wiec postanowiłam wybrać rubrykę, która by mi najmniej w młodej główce namieszała, czyli rubrykę kulturalną. I tak, czytam sobie, czytam, występ jakiegoś dj-a,występ zespołu pieśni i tańca, repertuar kin, hmm...w Awangardzie tydzień niemieckich filmów, całkiem ciekawe, bilety po 3 złote, patrzymy dalej, o, koncert Akuratu, no tak, to już za godzinę, czytam sobie co tam nabazgrali i tak coraz bardziej pewność siebie tracę...poczatek o 19...migiem zwijam się i ruszam w stronę Andergrantu. 19:30 jestem pod klubem, nie ma jakichś większych tłumów, bileciki do kontroli, kieruję się w stronę szatni, lecz chwila, tu nie ma szatni,a przynajmniej wnioskuję tak po tym, że kazdy trzyma kurtke w łapie. Zajmuję więc ekskluzywne miejsce przy ścianie i przyglądam się wchodzącym ludziom, czuję się głupio wszyscy w jakichś grupkach ja-słup soli patrzący to w jedną stronę, to w drugą, to w sufit, dobra, zaczęłam pisać smsa, musiało to wygladać zabawnie, gdyż pewnie większość wiedziała, że nie ma w tym miejscu zasięgu, ale co tam, i tak lepiej udawać, że się coś pisze niż udawać, że studiuje się architekturę sklepienia. Stoję sobie stoję, wchodzi Justyna z pewnym chłopakiem. Niby nie zwracam na nią uwagi, ale w końcu patrzę w jej kierunku, bo aż sztucznym byłoby udawać, że się nie znamy. Pomachałam jej z uśmiechem nr 18 na twarzy i znów schowałam wzrok w ekranie komórki, coby nie drażnić biednej, wrażliwej koleżanki swoją osobą. Sierotka Marysia Stoi, podpiera ściany nadal, jest 20:00 ścisk na sali, muzyków brak. Pół godziny później, podpiera ściany, ścisk na sali jeszcze większy, muzycy wchodzą. Gitarzysta pierwszy, perkusista, basista jeszcze dostraja gitarę, wchodzi wokalista i wchodzi Grzesio???!!! Przez pierwsze 3 sekundy dałabym sobie rękę uciąć, że drugi gitarzysta to nasz poczciwy Grześ. Po kolejnych 3 sekundach straciłabym rękę, gdyż jak wiadomo Grzegorz nie jest członkiem zespołu Akurat, lecz machina wspomnień ruszyła. Ruszał się tak samo, jak on, patrzył tak samo jak on i ogólnie był taki misiowaty...taki jak na pierwszym spacerze...ale Alutka pamiętaj, co mówiłaś sobie przed koncertem, klub to nie agencja matrymonialna (ani tym bardziej towarzyska, mała erotomanko:P), przychodzisz tutaj by się zabawić, zrelaksować. Znalezienie chłopaka, to ewentualny "wypadek przy pracy". Otrząsnęłam się ze wstępnego szoku i ruszyłam z mojego ekskluzywnego miejsca pod scenę. Szalałam, pot płynął ze mnie strumieniami, pragnienie zakosztowania jakiegoś zimnego trunku było ogromne, lecz, gdy tak patrzyłam, że prawie każdy, a juz najbardziej małolaty w moim wieku tańcują z plastikową szklanicą złocistego płynu, odechciewało mi się. To bowiem godziło by w moja potrzebę bycia oryginalną. Chociaż może gdybym się spiła, bawiłabym się lepiej. Po raz drugi stwierdzam, koncertowa atmosfera raczej mi nie odpowiada, dym, wszechobecny zapach potu, porozlewane piwo i posadzka rozesłana niedopałkami papierosów znów mnie godziła, lecz tym razem w poczucie estetyki. Taki drewniak ze mnie...zresztą, teraz narzekam,a za 2 miesiace znów pewnie trafię na jakiś koncert...byle nie sama, byle nie z nim...właśnie, chyba odkryłam w sobie nową obsesję, o czym nie pomyślę, Grzegorz mi się na myśl ciśnie, podczas koncertu myśli te były do tego stopnia intensywne, że chciałam następnego dnia wznowić z nim kontakty, lecz....sensu w tym brak. Po pierwsze, że wianka przy nim bym długo nie utrzymała (a juz tym bardziej, gdy pojawiła się możliwość chodzenia na koncerty,a raczej "wieczornych spotkań" pod przykrywką koncertu),a po drugie, że na pewno bym go przy sobie długo nie utrzymała i po trzecie, że mu się już nie chce bawić w kotka i myszkę ze mną...

24 marca 2007   Komentarze (4)

Najlepszy przepis na bigos...

Hi hi hi,ale heca, ależ ja lubię takie numery. Lubię patrzeć na ludzkie zachowania. Poprezdnia notka jak wiecie pisana była u koleżnaki Justyny. Posuniecie było to dość ryzykowne bowiem wiadomo, że ludzka ciekawość granic nie zna, a kobieca tym bardziej i koleżanki z chęcia przeczytałyby moje blogowe użalania. Byłam tego w pełni świadoma, lecz pisałam, moja ciekawość przekraczała wszelkie granice. Ciekawość dotycząca przebiegu sytuacji. Ta jednak na dobrą sprawę nie rozwijała się w ogóle. Zakomunikowałam gronu koleżeńskiemu, że pisać skończyłam i wręcz narzucającym się tonem zaproponowałam przeczytanie notki. Łaskawie wysłuchana zostałam, lecz odezwu nie było właściwie żadnego, ani jednego głosu proszącego bym przeczytała coś więcej, żadnej ciekawości, żadnego łaknienia mojego literackiego talentu! Ah cóż za potwarz! Ignorancja, wiadomo, że Alutki duma została urażona. Jak się okazało ciekawośc dopiero kiełkowała ;). Byłoby to istnym fenomenem, gdyby tak się nie stało. Wszystko to jednak trochę wymskło mi się z łapek, o ile bowiem podczas przyjęcia mogłam kontrolować, które notki mogą być przeczytane, gdy z przyjęcia wyszłam, a adres bloga został w "historii" komputera Justyny, przeczytane zostały notki wszystkie, a przynajmniej te, które mogły wzbudzić ogromne wzburzenie w moim środowisku. I wzbudziły. Pięknego wtorkowego poranka, po próbnej części matematyczno-biologicznej, wychodzę sobie na korytarz, na przeciwko mnie Magda, oprócz niej nikogo. I tak się pytam szanownej koleżanki "gdzie reszta", ona mi na to "nie wiem". Tak wyjątkowo oschle, se myśle: "ot znowu coś wymyśliła, dobra nie bedę się z nią użerać", odwróciłam się i poszłam. Dalej już nie pamietam z czym, ale podeszłam do Justyny, o coś się zapytałam, a ta mi na to, że aktoreczka ze mnie niezła-"a dziękuję, nie narzekam", w każdym bądź razie jakiś krótki monolog, o tym, że jestem fałszywa-"nic nowego" tyle, że już wiedziałam w tej chwili, że ta fałszywość została odkryta. No i, że tak powiem zaczęła się komedia. Brzmi to dość cynicznie, ale jakoś tak mnie to śmieszy...Moje drogie panny o mojej fałszywości względem was mówiłam często i gęsto, spróbujcie znaleźć w swojej pamięci choćby jeden zwrot typu "lubię Cię". Nie ma? Więc o co chodzi? Nie składałam wobec was żadnych deklaracji. Tym bardziej nie powinnyście się jej spodziewać w stosunku do Magdy, bo sami świadkami byliście (może w ostatnich latach mniej, lecz w latach poprzednich) jak zachowywała się w stosunku do mnie. Inna sprawa, to poziom tej mojej "nieszczęsnej" wypowiedzi. Sama przyznaję jest żałosna, ale najbardziej żałosny jest człowiek, który społodził coś takiego i raczej osobom mojego pokroju powinno się współczuć;) Cieszę się, że nie zniżacie się do mojego poziomu i nie wypisujecie na blacie mojej ławki soczystych przezwisk, lecz cieszyłabym się jeszcze bardziej gdybyście je wypisywali, nie musiałabym się martwić, że mój poziom odbiega od normy, a tu klops...no proszę...Tak w sumie niepotrzebnie to wyciągnęłam, więcej profitów mogłam czerpać w starym układzie, kiedy to byłam pieskiem na posyłki. Szkoda. Śmieszy mnie to co piszę...Może za dużo naczytałam się Łysiaka. Ostatnio dzierże w ręku "Najgorszego". Ah pułkownik Heldbaum to mój najnowszy idol. Fakt jednak faktem, Łysiak jest tendencyjny, ale czyta mi się go fenomenalnie, książkę grubości "Zbrodnii i kary" przeczytałam w dwa dni, a Dostojewskiego nie mogę strawić od pół roku. Może dlatego, że zwykle nie mogłam znaleźć czasu na czytanie, teraz bowiem odkryłam, że można czytać na lekcjach, chowając się za szerokimi plecami kolegi Piotra. Ogólnie obecny nastrój określam na umierkowanie optymistyczny, czyli nie jest źle. Jutro prawdopodobnie trafię na koncert Akuratu, gdzie będę wpatrywać się w przystojnych melomanów, a jeszcze kilka godzin wcześniej wpatrywać się będę w pana Bartka. AAaaaa i niestety ze smutkiem stwierdzam, to nie zakochanie...zresztą co to za zakochanie jednostronne...eh z Grzegorzem, to dopiero było...

Ps. Droga Haniu, albo Justyno, któraś zostawiła mi komentarz pod notką poprzednią, cieszę się, że moja twórczość wzbudza w was takie konwulsje, ale nie ładnie to wygląda i brzmi, gdy brudzicie sobie usta takim słówkami, a fe!...

22 marca 2007   Dodaj komentarz

myslą jedna zdominowana i brakiem apetytu...

Po krótkiej przerwie witam ponownie i zapewnić moge, że meczyc was bedę równie krótko i w miare bezbolesnie. Przesiaduje własnie na urodzinach koleżanki i choć nie za bardzo wypada mi w takiej chwili siedziec w tym miejscu nie zajmujac się solenizantem, piszę dla was umiłowani tych oto mysli kilka. Myśl pierwsza, mam szlaban i na komputer wstepowac prawa nie mam. Mysl druga, potwierdzam, w społeczeństwie polskim znieczulica panuje! Powtarzam po raz kolejny, bo wynik moich badań mnie przeraził! Juz tłumaczę cóże to za eksperymenta, na polskiej ludności przeprowadzałam. Otóz, w chwili, gdy możliwość gawędzenia z wami przez znany polski komunikator została mi zlikwidowana, w poczuciu krzywdy ogromnej i jeszcze wiekszej nudy, postanowiłam skontaktować się ze społeczeństwem poprzez trochę zarchaizowana formę, mianowicie pisanie listów. Jako, że jednak poznawać chciałam osoby nowe postanowiłam listy w liczbie 15 wysłać nieznanym adresatom. Nie chciało mi sie jednak bawić w wynajdowanie adresów, w fundowanie znaczków, więc postanowiłam ominąć procedure pocztową, nie męczyć biednych listonoszy, co to ulotki w nadmiernych ilosciach roznoszą i owe listy zostawiac po prostu na olsztyńskich przystankach. Tym sposobem list obowiązkowo znalazł się na jednym z kortowskich przystanków i na reszcie przystanków w mieście. Pisałam dość szczegółowo, zwłaszcza o bierzmowaniu i o jedzeniu ziemniaków. Może nie były to odpowiednie tematy, może zostały potraktowane, jako żarty, może zwiał je wiatr i tkwia teraz w krzakach, ale na miłość boską! Zero odpowiedzi na listów 15? Jestem zawiedziona, ludzie, jestem zawiedziona waszą postawą! Dobrze, myśl trzecia. Bartosz jest cudowny. Myśl czwarta, trochę sie zbłaźniłam. Oh, jak wielka jest moja wiara w "troche'". Jak wiele znaczy "trochę". Poszłam w piatek, na umówiona próbe zespołu. Co prawda zastrzegłam, że basistka ze mnie taka jak z koziej dupy trabka, ale Bartus przekonywał, prosił, Alutka ze swoim dobrym serduszkiem odmówić nie mogła. Dzielnie w piatkowe popołudnie dotarła do Bartążka, w międzyczasie poznając zespołowego kolegę...no własnie, jak kolega sie nazywał? Oh, no cóż Alutka znów popełniła faux pas, bo się nie przedstawiła,ale to akurat była chyba najmniejsza z gaf jakie wtedy zdołała popełnić. Bartek, mieszka w Bartążku. Bartążek to prowincja Olsztyna. W Bartążku jest jeden przystanek, gdzie autobus staje może 5 razy dziennie. Gdy dotarłam na miejsce oprócz mnie, na przystanku wysiadł także pewien młodzieniec, ktory jak się później okazało był moim zespołowym kolegą. Nie, stop, być może bedzie moim zespołowym kolegą, lecz po moim wystepie nie sądze bym jakikolwiek angaż dostała, ale jak juz powiedziałam po kolei. Wysiadłam, za mną szalety i jezioro, przede mną dom jakichś nowobogackich idący "kolega z zespołu", z boku boisko i druzyna BKS, czyli Bartąskiego Klubu Sportowego:P, a w głowie pustka totalna, "gdzie mam dalej się kierować?". Inteligentnie postanowiłam zadzwonic do Bartka, lecz czynił to także idący przede mna kolega, więc numer był zajety, postanowiłam więc zdać się na "kolegę" i już chciałam do niego zagadać, lecz uprzedził mnie krótkim "cześć, ty też na próbę?". Wyjasnił mi dlaczego Bartka jeszcze nie ma i stalismy dobre 15 minut w milczeniu zanim gównodowodzacy przyszedł. Przyszedł, przywitał się z nim (bezczelnik! z nim się jako pierwszy przywitał!), ze mną i poszlismy w kierunku domu na wzgórzu, który wczesnie okresliłam, jako przybytek nowobogackich( w myslach oczywiscie, nie na głos). jak się okazało był to dom Bartosza. Weszłam, zdjęłam kurtkę i zostałam zaprowadzona do sali prób. Wręczona mi została gitara basowa i grac miałam ustalony wcześniej kawałek "Nothing to say" zespołu Soundgarden. Muzyka ta zbytnio do gustu mi nie przypadła, ale ogólnie wychodze z założenia, że na poczatku w repertuarze wybrzydzac nie można i skłonna byłabym grać disco polo, gdyby w tej muzyce gitara basowa nie była zastepowana syntezatorem. Przebieg był taki, że przez 15 minut wyjaśniałam, że nie bedzie to brzmiało najlepiej, przez godzine nie brzmiało to najlepiej i mniej wiecej pod koniec tego spotkania brzmiało to w miare dobrze. Oczywiscie mój wystep był porazający pod wzgledem rytmiczności...ale, że chłopcy dżentelmenami byli, to tylko się zapytali czy może włączyc metronom:P OMG, ale sie zbłaźniłam! Takie życie, ale za to co się działo "po próbie" mogłabym się zbłaźnić jeszcze 1000 krotnie. Bartus z kolegą zaczął się bić jakimiś przypadkowymi przedmiotami. Znaczy się , nie był to żadne nagły atak agresji, lecz młodzieńczej głupawki. Ah Alutka jak to slicznie okresliłaś! "Młodzieńcza głupawka". CHłopcy się bili, a Ala siedziała jak kołek i udawała, że czyta gazetę. Tak troche niezręcznie to wygladało, ale w końcu znaleźlismy wspólne zajecie:P Bartek wygrzebał skądś swoje zdjęcia rodzinne i rozpoczęło się opowiadanie. Siedzielismy barrrdzo blisko. Ahhhhhhhhhhhhhh, mogłam tak wieczność, ale jak zwykle zadzwoniła pani przyzwoitka i pytała się kiedy wracam do domu. To własciwie było pytanie retoryczne;). Tak w krótkim czasie opusciłam dom Bartosza i wróciłam jak z koncertu styczniowego, cała w skowronkach. No dobra, kończę, bo to nieprzyzwoite poczyna być, że tak tu siedzę. Jeszcze tylko koleżanka Joanna prosiła mnie żebym o niej wspomniała. Hmm..co ja moge o niej wtracić. Gra na pianinie, a właściwie na organach, jest wolna? No patrzcie państwo, jak mało o niej wiem, a od 8 lat razem pokutujemy w jednej klasie...Nie lubie jej:P

17 marca 2007   Komentarze (4)

Mała durnotka do szkoły iść nie chciała......

Po wczorajszych eksperymentach stwierdzam, jestem dzieckiem czwartej fali promieniowania czarnobylskiego. Nic mi zaszkodzić w stanie nie jest. Mimo, że słońce cudownie świeciło,cieszyć się całą ta atmosferą wiosny nie mogłam. Mój organizm odczuwał potworny deficyt snu, przytłoczony był także ostatnimi poczynianiami, rozstrojony był z powodu tego, że w piatek mam próbę w bartoszowym zespole i ogólnie odczuwał przesilenie wiosenne. Słowem mówiąc postanowiłam, w sposób legalny zostać w domu. Jako, że nie zdradzałam żadnych niezdrowych objawów, trzeba je było w sobie wyprodukować. Nie za bardzo chciało mi się udawać przeziębienie, czyli przez cały wieczór i znaczną część nocy wydawać dźwięki kaszlopodobne, a z samego rana przykładać sobie do czoła słoik z zawartością wrzątku. Ten plan wymaga precyzyjności i wytrzymałości (ciężko jest się pilnować by w pewnych odstępach czasu "kaszleć")Postanowiłam się poświęcić, czyli nie udawać, lecz cierpieć prawdziwym bólem brzucha i siedzieć z miską przy twarzy. Wybrałam sposób stary jak świat, ponoć sprawdzony, czyli konsumpcja surowego ziemniaka, żeby jednak mieć pewność spożyłam sobie łyżeczkę proszku do pieczenia. Efekt? Przez pierwsze 5 minut rzeczywiście czułam się potwornie, istniało zagrożenie, że pojawi się nowy wzrór na dywanie w salonie, lecz 5 minut minęło, zaczęło się 5 kolejnych, w których to czułam się jak syfon i ciagle mi się odbijało, ale wszystko to minęło bezpowrotnie, po wspomnianych kolejnych 5 minutach. I znów byłam zdrowa. Czyli z wagarów nici, wzięłam się ostatecznie za lekcje i jak kazdego poranka wyruszyłam do szkoły. W szkole jak w szkole, 7 godzin odczekałam i wróciłam do domu, i tak oto piszę dla was kolejną notkę. Morał z całej przypowieści jest taki, że jeszcze w tym miesiącu Alutka na wagarach nie była, a sądzac po wiosennej aurze nie uniknie swojego rytuału. Tyle, że, gdy słońce tak łaskawie nam się objawiło to i w pociągu się siedzieć nie chce. Chce się natomiast znaleźć jakiegoś towarzysza, a ten etat jak zwykle u mnie nieobsadzony. Ludzie, potrzeba mi jakiejś muzy, a raczej przystojnego muza, bo takie jakieś jałowe się to życie zrobiło i same głupie pomysły zwoje mózgowe Alutki nawiedzają, a testy do liceum już niedługo, już straszą, już nawoływują do nauki. Ejjj proszę tak na mnie nie naciskać, bo się w sobie zamknę. Kończyć, czy nie kończyć? Kończę i idę polować przez GG na swojego muza...

Ps. Powiem wam, kartofle na surowo wcale nie są takie złe, ale ten ich sok nie za bałdzo...

13 marca 2007   Komentarze (2)

Sza! Alutka mówi o polityce...

Nastała niedziela, Alutka swoim starym obyczajem, siedzi przed monitorem. Hmm..."Testosteron", ot taka sobie komedyjka, co prawda dużo lepsza od "Rysia", ale nie na tyle, by nie żałować 15 złotych. Ja nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, ale od dobrych kilku lat nie byłam w kinie na filmie, który by mnie zaskoczył! Analogiczna sytuacja w Testosteronie, większość gagów była przewidywalna...a może to ja za wiele oczekiwałam po tym filmie, w końcu sala kinowa pobrzmiewała śmiechem dość często. Wydaje mi się, że gatunek komedii jest dość trudnym materiałem, wiadomo, że widz oczekuje by się śmiać i śmiać, a w pewnym momencie żarty się kończą. Film, to nie 10 minutowy kabaret... Po raz kolejny zarzekam się, że więcej na żadną komedię nie pójdę...no chyba, że rozdawaliby bilety:P Za darmo w kinie mogłabym spędzić całe życie, w kinie w teatrze, w filharmonii, tylko czasu brak, a chamstwo się we mnie szerzy. Ja tak w głebi kulturalny człek jestem, bardzo kulturalny, ale skazany na kulturę telewizyjną...ehh, a tyle filmów jest do obejrzenia, tyle książek do przeczytania! Nie mogę sobie wybaczyć, że zmarnowałam te ferie i nie mogę wybaczyć sprzedawcom, że nie sprawdzają dowodu! Tak, wkurza mnie to, że mam taki łatwy dostep do używek, że wierzycie w moją fizyczną dojrzałość. Figa z makiem, dobrze, że jakoś specjalnie mnie do tego nie ciągnie, jednak szkoda, że jestem taka usłużna i kupuję papierosy koleżankom. Nie rozumiem tej całej idei palenia, a juz szczególnie wśród kobiet, nie dość, że wygląda to fatalnie, to jeszcze znacznie odbija się na kobiecym organiźmie, podobnie zresztą jak widok pijanej kobiety, wygląda gorzej niż fatalnie...ale co robić, teraz mamy czas równouprawnienia i wyzwolone kobiety, tak, tak drogie panie odzierajcie się z kobiecości. Kobiety na traktory! I traktorem do Doliny Rospudy, jak mnie wszystko zaczęło irytować! Halo, o ile mi wiadomo mamy samorządy terytorialne. Taki właśnie samorząd terytorialny, zapewne za postulatem mieszkańców już długi czas temu zaplanował w jakim miejscu ta obwodnica ma iść. Długi czas, oznacza kilka lat, Alutka o tym wie, bo jej tata jest geodetą :P Taki projekt został przyjęty i jeśli ktoś naprawde by się tym interesował, prostesty rozpocząłby, że tak to nazwę w zarodkucałej sprawy, a nie w chwili, gdy lada dzień mają wjechać kopary. Jak widać w sondażach poparcia dla tego pomysłu wśród mieszkańców tego terenu, protestować nie było komu, ale tak oto pewnego dnia do Doliny Rospudy przyjeżdza jakiś pan turysta ekolog z miasta stołecznego i zaczyna krzyczeć, że jak to? Zbuduja mu drogę i on raz na rok nie bedzie mógł tu przyjechać żeby zostawić swoje śmieci w postaci opakowań po żywności. Tragedia! Nasz zmyślny ekolog zwołuje więc swoich kolegów z warszawki, którzy to również upodobali sobie to miejsce raz na rok i protestować poczynają. Wśród znajomych znajduje się jakiś aktor. Media zwęszają zadymę, upatrują sobie "autorytet moralny" i już maja materiał na 2 tygodnie polemik telewizyjnych. Same korzyści, szkoda tylko, że mieszkańcy, przebywający tam cały rok do powiedzenia mają niewiele. Co więcej, całą sprawą poczyna się interesować wielki brat,a raczej siostra, kochana Unia Europejska. Unia mówi "nu!nu!" i grozi nam sankcjami. Paranoja! A gdzie nasza suwerenność? Nie mogę patrzeć na to, co dzieje się w tym kraju, jak łatwo można ludzi omotać. I tylko chodzą z tymi zielonymi wstążeczkami...

11 marca 2007   Komentarze (1)

Spotkania rowerowe...

I znów spłynęło po mnie jak po kaczce, no może do czasu, gdy proboszcz zażyczy sobie rozmowy face to face, ale raczej nie zwykł się tak zajmować uczniami naszej szkoły. W sumie nawet deszcz nie sprawia pogorszenia mojego nastroju, a może się oszukuję. Jest dobrze, po 2 miesiącach napompowałam sobie rower, pomógł mi w tym zyczliwy pan ze stacji benzynowej. Przy okazji, gdy szusowałam swym bicyklem minęłam moją starą, jedyną przyjaciółkę(?) z dzieciństwa. Spokojnym wieczorem zażywała spaceru. Ja ją poznałam i ona mnie również, ale każde z nas wolało udać amnestię. Zastanawiam się czasami jak skończyła się nasza znajomość...Właściwie ona "się" nie skończyła, lecz "ktoś", a dokładniej ja ją zakończył...Dlaczego? Moja śmieszna zaborczość, nie mogła znieść, że oprócz mnie Ita (bo takie dość oryginalne imię owa dziewczyna nosiła) ma inne przyjaciółki. To chyba nie była nawet przyjaźń, a przynajmniej nie z mojej strony, ja potrzebowałam kogoś kim mogłabym, że tak to ujmę "dowodzić", gdy dowodzony przestawał być posłuszny wszczynałam kłótnię. W każdym bądź razie Ita, jeśli taka może być definicja przyjaźni, przyjaciółką była chociażby dlatego, że jako jedyna osoba w owym czasie znała moje tajemnice. Gdy zanikły nasze kontakty o moich tajemnicach wiedzieli już wszyscy. Nie, nie chodzi o to, że Ita w odwecie rozpuszczała to wszystko, jak jakieś smaczne anegdotki, Ita była(i pewnie ciągle jest, jej dobroć niesamowicie mnie swego czasu irytowała) naprawdę dobrą osobą. To tylko ja najwidoczniej z braku powiernika poczęłam mówić o swoim życiu wszystkim do okoła, czytaj głównie klasie. A powiernicy to wyjątkowo niewierni są. Eh, odechciało mi się pisać...Idę dzisiaj z żeńską częścią klasy na Testosteron. Nie żebym spodziewała się jakiegoś ubawu, ale znacie przecież moje ogromne poczucie estetyki i wiecie, że filmu z taką obsadą opuścić bym nie mogła:P Ahhh Tomasz Kot(mmmmm jaki on jest wysoki!), Piotr Adamczyk(tak mam słabośc do duchownych:P), Borys Szyc(eeet taki knypek,ale coś ma w facjacie), nie mogłabym nie pójść...No dobra kończę, bo nic mi tu składneko nie wychodzi...Odkąd zaczęła się zima poczęłam przypominać walec parowy, więc wieczorem obowiązkowo rowerek. Właśnie, wczoraj, prosto ze stacji pojechałam na swoje stare osiedle i tak się trochę rozcarowałam, same dresiarstwo, nie to co kiedyś eh...Zupełnie jak w książce Orwella "Brak Tchu"... Ale można się domyslić, że nie pojechałam tam jedynie z sentymentu;) Wiecie w końcu, że Alutka to wariatka i przejechała się tam również po to żeby może przypadkiem spotkać Grzesia. Tak, tak ona ciagle o nim mysli, no może nie ciagle, ale wspomnienia wiecznie żywe...A i muszę się szanownemu koleżeństwu pochwalić, że nauczyłam się skakać na krawężnikach:P Ha! Widziałam ten zachwyt w oczach męskiej części przechodnów....Hihihi....

10 marca 2007   Dodaj komentarz

Dokoła kazdy wiedział to...

Zastanawiam się czy napisać o tym. Zastanawiam się, bo niestety jakiś czas temu wpadłam na idiotyczny pomysł rozpowszechnienia tego bloga wśród osób mi znanych. Zastanawiam się, bo sama uważam to co zrobiłam za coś potwornego. Lecz jeśli powiedziało się A, należy powiedzieć B. Okazji do spowiedzi było wiele, nawet czasami pojawiała się chęć, przez sekunde i do następnej sekundy, w której to ochota juz mi odchodziła. Jeśli chęć była silna, wywoływała we mnie chwilowe zwilżenie oczu, lecz chęć spływała ze mnie wraz z pierwszą łzą. Zastanawiam się czasami czy jestem złym człowiekiem, czy tylko głupim dzieckiem. Zastanawiam się, gdzie jest moje sumienie i dochodzę do wniosku, że takowego nie posiadam. Posiadam za to twór sumieniopodobny, który jednak powstzymuje mnie od złych wystepków nie ze względu na szkodliwość tych czynów lecz na to "co powiedzą inni". Gdyby nie "inni" nie wiem czy miałabym jakieś skrupuły. Nie lubię siebie, nie mogę patrzeć na to co z sobą zrobiłam. Śmierdzę potwornym tchórzostwem...A może nie, jestem rozdarta pomiędzy dwoma osobowościami. Jedna mówi mi, że jestem potworem, druga jest pełna dystansu i cynizmu. Z góry można okreslić, że historia dziewczyny z tego bloga nie zakończy się happy end'em. Żałuję, że zostałam obdarzona tak wielkim kredytem zaufania, może gdybym musiała mieć podpis przy spowedzi, nie uniknęłabym tego sakramentu. A kto wie, może bym i sfałszowała sam podpis, ja nie mam skrupułów. Zresztą pewnie poszłabym i poczyniła spowiedź świętokradzką. Żałuję, że nikt mnie nie powstrzymał, cała żeńska część klasy wiedziała o moim zamiarze, lecz to w końcu była moja sprawa. Choć przed samą mszą dwie z nich próbowały mi wmówić, że ksiądz mnie woła, na pytanie "gdzie?" odpowiedziały "w konfesjonale", poczułam jedynie lekki niesmak. W czasie mszy, widziałam wzrok proboszcza, on doskonale wiedział, że do spowiedzi nie poszłam. W jakimś nikłym procencie bałam się, że wytknie mi to, chociażby publicznie. Milczał, lecz jego wzrok, mówił wszystko. Z każdą minutą przed naznaczeniem świetym olejem czułam się coraz ciężej, bałam się, że nie zapanuję nad emocjami. Czułam się trochę jak Raskolnikow, bohater "Zbrodnii I Kary", w tak krótkim czasie popadałam w obsesję, wszyscy patrzyli na mnie jakby wiedzieli co robię. Aż do momentu naznaczenia przez biskupa. Wtedy odpłynęło wszystko. Nie mówię, że doznałam jakiegoś cudownego ukojenia, równoznacznego z jakimś nawiedzeniem. Nie, poczułam spokój. Później była jeszcze świętokradzka komunia i do domu. Wracałam z pewnym smutkiem, choć próbowałam sobie wmawiać, że nic się nie stało, czułam ogromne obrzydzenie do siebie. Chciałabym zanucić "myślę, że nie stało się nic", ale stało się wiele. Nie wiem nawet czy bierzmowanie w moim wypadku jest ważne...

09 marca 2007   Komentarze (3)

Kochany Książe Duszpasztecie...

Bierzmowanie za dwie godziny, spanikowania brak tak jak i czasu, ale czego się nie robi dla swoich ukochanych czytelników. Może nie bedę się rozwodzić nad przemyśleniami z rekolekcji, choć było ich trochę. Wolę jednak poczekac do nastepnej notki zanim mnie zlinczujecie. W każdym bądź razie momenty były, znaczy się momenty, w których miałam ochotę pójśc do pierwszego lepszego kapłana i zdradzić całą historię mego grzechu, ah jak to brzmi. Chwilami było nawet groźnie, w druga noc dla przykładu palił się garaż przy naszym domu katechetycznym, sytuacja była na tyle poważna, że rozważana była ewakuacja o godzinie drugiej w nocy. Powiem wam szczerze, że nawet się przestraszyłam, gdzies przbiegła mi myśl "to już?", a zaraz potem przypomniałam sobie, że jeszcze 3 godziny wczesniej bedąc w kaplicy no chyba mżna to nazwać modlitwą, prosiłam o jakis znak od Boga. No, no, jeszcze troche i bym pomyslała, że to coś a' la płonący krzew ze Starego Testamentu, ale palacy się budynek przemówić nie chciał, więc odeszłam od mysli, że to jakiś znak i po tym jak już udało się uciszyć opiekunom młodsze klasy naszego gimnazjum poszłam spać. Natomiast na chwilę obecną zaczynam się zastanawiac na sero czy to nie było jakieś ostrzeżenie, bo w dzień przyjazdu do Olsztyna dostałam jakiejś szpetnej wysypki na twarzy. Tutaj z kolei bym nawiązała do kainowego znamienia, ale, że już kiedyś coś takiego mnie wysypało, podejrzewam, że to jedynie na tle nerwowym. A powody do nerwów są. Zostałam nominowana do czytania podziękowania arcybiskupowi, to dopiero będzie porażka ;) Jak znam życie głos mi będzie drżeć, zreszta co tam głos, ja cała będę drżeć...o ile nie potknę się na schodku jak to miało miejsce na próbie. Inna zabawna sprawa, że mogę jeszcze przekręcić wyrazy:P Dla przykładu dzisiaj przeczytałam zamiast "duszpasterzu"- "duszpaszteziu" co z kolei wyewoluowało na "duszpaszteta", lecz to nie koniec;) Najwidoczniej od nadużywania zwrotu "książe z bajki", czytając podziekowanie do proboszcza "kochany Księże..." odczytałam "kochany Książe":P moja wychowawczyni mało co z ławki nie spadła:P:P No, ale bądźmy dobrej myśli. Jeszcze a propo wyjazdu rekolekcyjnego(gdzie byłam skazana na 72 godzinne przebywanie z ulubionymi dzieffcynkami z kalsy), któraś z moich najukochańszych koleżaneczek, pożyczyła pod moją nieobecność mój telefon i wysłała do Bartosza (tego z koncertu w VLO) sms o treści "Kocham Cię". No naprawde, bardzo oryginalne, tylko pogratulować takiego poczucia humoru. W pierwszym od ruchu, kiedy to dowiedziałam się przez samego "poszkodowanego" miałam ochotę, podpalić dom katechetyczny w którym one wszystkie( i nie ważne, która to zrobiła, całego grona miałam dosyć) byłyby zgromadzone. Jako, że byłam już w Olsztynie od tej mysli odeszłam. Eeeeee tak trochę spaliłam...Trzeba od początku. Najpierw, skad numer do niego? Od koleżanki basistki, Anety. Jako, że osobiście bym go nigdy nie poprosiła. No dobrze, numer miałam, ale nie wiedziałam jak z nim zacząć smsować żeby nie poczuł się osaczony, znaczy się nie myślał, że mam na jego punkcie jakąś obsesję i wypytuję ludzi o jego numer i przede wszystkim o czym z nim rozmawiać. Odpowiedź na te pytania znalazłam po miesiącu, wiedząc, że Magda (moja najsłodsza koleżaneczka, uh, jak ja Cię kocham ty ********)nie posiada piecyka od gitary, a takowy bedzie potrzebny na koncert kwietniowy i z racji tego, że Bartek posiadał owy, postanowiłam zagadać własnie w tej sprawie. Ładnie powiedziałam, że numer mam od Anety i, że tylko on jest mi w stanie pomóc. Chwycił haczyk i sposobem gadu-gadu doszło nawet do tego, że mam grać w jego zespole. I tu niepotrzebnie się zgodziłam. Jasne, że chcę gdzies grać, ale na razie tak bardziej nieprofesjonalnie, a on i jego zespół raczej juz wypływają na szerokie wody. I już miałam mu o tym powiedzieć, gdy wczoraj dostałam od niego smsa o tresci "Dlaczego?". Na poczatku konsternacja, pewnie się pomyslił-myslę sobie, wysłałam jednak smsa "ale o co chodzi" i się zaczęło wyjasnianie...Te małpy z mojej klasy pewnie myslały, że dzisiaj z rana wpadnę rozpanikowana do klasy i zacznę je wyzywać. Nie, nie, drogie panie, zapominacie kim ja jestem:P Nie jestescie godne żemyków u stup mych wiązać przebrzydłe muflony. Weszłam spokojnie, jakby nic się nie stało, prowadziłam z nimi rozmowę wrecz opływającą słodyczą i uwielbieniem dla nich. Nie będziecie miały tej satysfakcji, o nie, wiem , że tego byście chciały. A tak właściwie to powinnam drogim pannom podziękować, troche mnie ucieszyło, że Bartosz nie napisał "spieprzaj", lecz zapytał się "dlaczego?". Widzicie, to jest chłopczyk inteligentny ;). No dobra, lecę na bierzmowanie... 

08 marca 2007   Dodaj komentarz
Pewna_dziewczynka | Blogi