Mała durnotka do szkoły iść nie chciała......
Po wczorajszych eksperymentach stwierdzam, jestem dzieckiem czwartej fali promieniowania czarnobylskiego. Nic mi zaszkodzić w stanie nie jest. Mimo, że słońce cudownie świeciło,cieszyć się całą ta atmosferą wiosny nie mogłam. Mój organizm odczuwał potworny deficyt snu, przytłoczony był także ostatnimi poczynianiami, rozstrojony był z powodu tego, że w piatek mam próbę w bartoszowym zespole i ogólnie odczuwał przesilenie wiosenne. Słowem mówiąc postanowiłam, w sposób legalny zostać w domu. Jako, że nie zdradzałam żadnych niezdrowych objawów, trzeba je było w sobie wyprodukować. Nie za bardzo chciało mi się udawać przeziębienie, czyli przez cały wieczór i znaczną część nocy wydawać dźwięki kaszlopodobne, a z samego rana przykładać sobie do czoła słoik z zawartością wrzątku. Ten plan wymaga precyzyjności i wytrzymałości (ciężko jest się pilnować by w pewnych odstępach czasu "kaszleć")Postanowiłam się poświęcić, czyli nie udawać, lecz cierpieć prawdziwym bólem brzucha i siedzieć z miską przy twarzy. Wybrałam sposób stary jak świat, ponoć sprawdzony, czyli konsumpcja surowego ziemniaka, żeby jednak mieć pewność spożyłam sobie łyżeczkę proszku do pieczenia. Efekt? Przez pierwsze 5 minut rzeczywiście czułam się potwornie, istniało zagrożenie, że pojawi się nowy wzrór na dywanie w salonie, lecz 5 minut minęło, zaczęło się 5 kolejnych, w których to czułam się jak syfon i ciagle mi się odbijało, ale wszystko to minęło bezpowrotnie, po wspomnianych kolejnych 5 minutach. I znów byłam zdrowa. Czyli z wagarów nici, wzięłam się ostatecznie za lekcje i jak kazdego poranka wyruszyłam do szkoły. W szkole jak w szkole, 7 godzin odczekałam i wróciłam do domu, i tak oto piszę dla was kolejną notkę. Morał z całej przypowieści jest taki, że jeszcze w tym miesiącu Alutka na wagarach nie była, a sądzac po wiosennej aurze nie uniknie swojego rytuału. Tyle, że, gdy słońce tak łaskawie nam się objawiło to i w pociągu się siedzieć nie chce. Chce się natomiast znaleźć jakiegoś towarzysza, a ten etat jak zwykle u mnie nieobsadzony. Ludzie, potrzeba mi jakiejś muzy, a raczej przystojnego muza, bo takie jakieś jałowe się to życie zrobiło i same głupie pomysły zwoje mózgowe Alutki nawiedzają, a testy do liceum już niedługo, już straszą, już nawoływują do nauki. Ejjj proszę tak na mnie nie naciskać, bo się w sobie zamknę. Kończyć, czy nie kończyć? Kończę i idę polować przez GG na swojego muza...
Ps. Powiem wam, kartofle na surowo wcale nie są takie złe, ale ten ich sok nie za bałdzo...