• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Pewna dziewczynka bez brwi

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 29 30 31 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2015
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Wrzesień 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Maj 2011
  • Kwiecień 2011
  • Marzec 2011
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Kwiecień 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Czerwiec 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006

Archiwum wrzesień 2007


Zatem nie jestem sama...

Nie widomo kiedy, w sposób zastraszająco szybki, minął miesiąc mojej obecności w LO 1. Podsumowania sobie jednak odpuszczam, bo i czasu zbyt mało, by pozwalac sobie na taką melancholię. Zresztą, zostałam skutecznie zastraszona;) Tak się ino waham, czy mówić, czy nie...Do czego to doszło żeby człowiek na własnym blogu bał się pisać. Nie, nie, oczywiscie nie chodzi o przypalanie papierosami i zamykanie w szkolnej toalecie celem perswaszji, której podjął się sam wychowawca. Lecz skoro już zaczęłam, to i z rozkoszą dokończe, bo ja plotkara jestem i język mam za długi. Działo się to na piatkowej godzinie wychowawczej, gdy juz Dreikopel zasiadł za swoim biurkiem, przybrał groźną minę i zaczął: "no, misie...ja się muszę zastanowić, czy traktować was jak dzieci, czy dorosłych..." w miedzyczasi zza biurka wychodzac i siadając "po turecku" na ławce. Z poczatku nie zorientowałam się, że w ogóle jest to wstęp do przemówienia, to też z żywym zainteresowaniem wpatrywałam się w niego, lecz kolejne słowa nie pozostawiały złudzeń, że jest to mowa oskarżająca, wiadomo jednak, że Ala czas kojarzenia ma trochę bardziej wydłużony od przeciętnego człowieka, nadal więc patrzyła się na niego cielecym wzrokiem, nie była jednak osamotniona, ten sam wyraz twarzy przybrało jeszcze kilkanaście innych par oczu. Jedna z ich włascicielek, widac najzuchwalsza z nieuświadomionej grupy, spytała się wprost, "ale o so chodzi?". Dreikopel zeskoczył z ławki, zblizył się do tablicy, po czym nakreślił trzy litery "w w w". Ala wyjatkowo szybko skojarzyła te litery jako pierwszy człon adresu stron internetowych, z przyczyny wiadomej, jej serce zaczynało bić coraz szybciej, nie chciała zwiekszać zawartosci kredy na tablicy, dociekliwa niewiasta, pytała jednak jeszcze natarczywiej, o jaką stronę chodzi, a Dreikopel spełniał jej życzenie dopisując kolejne litery niczym w zabawie w szubienicę...Dzieki Bogu, już po pierwszej mogłam odetchnąć z ulgą. Ktoś inny musiał w tamtej chwili brudzić podłogę. Stanęło na tym, że na tablicy widniał napis www.epuls.pl. Wbrew pozorom, zdecydowana większość wiedziała w tym momencie już o co chodzi, może nie bezpośrednio, ale zdawali sobie sprawę z tego, że ktoś najzwyczajniej napisał coś niewłaściwego, a pocztą pantoflową niefortunnie doszło to do samego Dreikopela. Odbyła się oczywiście z tego powodu pogadanka, że on jest lojalny, i nielojalnosci wobec siebie tolerować nie będzie, kto tego nie rozumie może szukac miejsca w innej szkole, a także, że to co się dzieje w klasie, ma w tej klasie pozostawać etc. oczywiście mówił to w formie bardziej kontrowersyjnej, siedząc na ławce. Przesłanie było takie, że jeśli jeszcze raz zobaczy, że któreś z jego uczniów obrabia tyły jemu i reszcie, to konsekwencje bedą bolesne, krwawe i tworzone w ciemnym zaułku. Jak się możecie domyslić, dotyczyło to także takiego blogowego pisania, a ja, wiadomo, że żyję z obrabiania tyłów innym, że jest to moją jedyną radoscią. No cóż, ciemny zaułek czeka. Po raz kolejny powtarzam, zdaję sobie sprawę z tego, że to kwestia miesiąca, gdy ktoś wpadnie przypadkiem, bądź też z uprzejmości kolegi Filipa, na ten blog i na swoja obrone nie mam nic.

Wczoraj wracając ze szkoły, na przystanku, spotkałam Miśka. No Misiek, Misiek Lipski. Kumpel z odsiadki w gimnazjum. Urósł nam chłopiec przez te wakacje, wyprzystojniał i tyle miał do powiedzenia, że przez 2 godziny gadaliśmy przed moim domem. Gadalismy, taaak, kto gadał ten gadał, Misiek nawijał i nawijał, a ja z wyrazem oczu "tak, to fascynujace" go słuchałam. Chyba nie odczuwał dyskomfortu z tegoż tytułu, że ograniczałam się jedynie do potakiwania, gdyż nawet próbując się wtrącić z jakąś bardziej rozwinietą wypowiedzią, Michał jakby tego nie dostrzegając swoją wypowiedź ciagnął, a ja naprawdę bardzo nie lubię, gdy już uda mi się skleić z myśli coś dłuższego i to publicznie z siebie wydusić, a wtenczas ktoś śmie mi przerywać. Właściwie już wysiadając z autobusu miałam go dość, to znaczy dość nie tak dobitnie, by w myśli przezywać go debilem, ale by mówić "odejdź, bo za chwilę Alutka już nie bedzie tak miła" i owszem, choć jak wiadomo, wszystko to rozgrywało się jedynie w mojej głowie, podczas gdy na twarzy wciąż gościł wyrozumiały usmiech...i oto on w sytuacji nastepującej postanowił mnie odprowadzić pod dom. Nooo, looodzie! Wszystkie psy we wsi pozdychały, że też Michaś wpadł na równie osobliwy pomysł. Z tej strony to ja go nie znałam. Zgodziłam się, bo przecież odmówić nie wypadało. Zapewne wiecie, że Ala jest wyznawcą freudyzmu i wszystko zwykle dopasowuje do teorii tego pana, Michaś owszem zdawał się lubić rozmawiać ze mną o Łysiaku, czasem pracę domową z matematyki dał zerżnąć, ale żeby tak do domu mnie odprowadzać? To by sugerowało, że jest mną zainteresowany...phi, to się porobiło...wypytywał się nawet, o której zwykłam kończyć lekcje...haha, dobre, no dobry żart mi pan rezyser w moim Truman Show zrobił. Może jeszcze ktoś chce mnie odprowadzać do domu? Panowie adoratorzy phi, teraz to się wypchajcie, ja jestem kobieta po przejściach!

29 września 2007   Komentarze (2)

Bo takie to życie nie dobre...

Gdyby chcieć zawrzeć w jednej ksiązce historie wszystkich moich występków, niestety trzeba było by pomyslec o rozdziale na tomy, a tomów byłoby mniej wiecej tyle, ile liczy sobie najnowsze wydanie Encyklopedi PWN. Sporo, conajmniej jeden z pewnoscią zajmował by sie dziedzina wagarów, tych "legalnych" oraz tych, jak sie domyslacie nielegalnych. Chodzi tutaj oczywiscie o podział na te, gdzie udaję chorobe, i gdzie najzwyczajniej, bezczelnie w zorganizowanym pospiechu opuszczam budynek szkoły. A staż mój w tej dziedzinie jest juz długi, znacznie dłuzszy niż normalnych ludzi. Zaczęło sie bowiem niewinnie. Druga klasa, system oświaty przewidywał na ten czas zajecia na basenie, nauka pływania i te sprawy. O ile z pływaniem nie miałam wiekszych problemów, o tyle "te sprawy" bliżej nieskonkretyzowane psuły mi zabawę. Chodziło tutaj o instruktora, spokojnie, nie pedofil, ani nic z tych rzeczy, krzyczał poprostu okrutnie, gdy się ktos wykazywał nieposłuszeństwem. Ala z kolei od najmłodszych lat, bardzo nie lubiła, gdy ktos narzucał jej swą wolę, co wiecej perswadował jej to krzykiem. Rezolutnym dzieckiem była Ala, zajecia na basenie odbywały sie w czasie 2 pierwszych godzin lekcyjnych, a jej rodzice uznawali ją juz za dziecko na tyle madre, że odległość od ulicy do drzwi, jest w stanie przebyć sama. I słusznie, Ala była w stanie przebyc ten odcinek samotnie, ale, że rezolutnym dzieckiem była Ala, to w krótkim czasie spostrzegła, że w czasie, gdy samochód taty znika z horyzontu, ona nie jest jeszcze w budynku basenu, a wokoło nie ma obserwatorów żadnych. Po cóż sie narażac miała Ala na krzyk wąsiastego instruktora, gdy oto mogła wygospodarowac sobie 1,5 h, a przy okazji przejść się spacerkiem ogladajac wystawy okolicznych sklepów. Oczywiscie, juz od najmłodszych lat wykazywała sie pewnym rozsadkiem. Wiedziała, że po tych dwóch godzinach do szkoły musi trafić, bo w przypadku innym, wychowawczyni z czystej troski zainteresuje sie jej losem (nauczanie poczatkowe - wiekszośc lekcji jest własnie z jedna "przedszkolanką", a i warto by dodac, że na ten luksus mogła sobie pozwolic, gdyz klasa liczyła wtenczas osób 13) dzwoniac do rodziców. Dlaczego natomiast nikt nie żądał usprawiedliwień za te dwie poranne godziny? Cóż, szkołę nazywali katolicka, własciwie to były jej poczatki, 3 rok istnienia, nauczyciele chyba nie do końca zdawali sobie sprawe z tego, że w tak małej grupie może się znaleźć jeden degenerat, a i dzieci swego czasu były mniej rozbestwione, nikt nie podejrzewał, że o tej nieobecnosci nie moga wiedzieć rodzice, wszystko opierało sie na zaufaniu. Jakże ludzie źle wychodza na tym zaufaniu do mnie...Gdy w trzeciej klasie skończyły się zajęcia na basenie, zabrakło mi także powodu do ucieczek, nie wagarowałam więc w owym czasie i trwało to aż... do czwartej klasy. Oj, wtedy to ja sobie dopiero popusciłam pasa, lecz nadal nikt nic nie podejrzewał. Piata klasa, no tutaj wystapiły trudności, gdzies musiałam zgubić rozsadek, bo wychowawczyni baczniej zaczęła mi się przygladać, usprawiedliwienia zaczęły byc potrzebne. No i skad je wytrzasnąć? Ręka jeszcze wprawiona w pisaniu dostatecznie nie była i było nieciekawie. Mama dowiedziała się, że nie kazdego porranka, wychodząc do szkoły, rzeczywiście do niej trafiałam. Z tego co pamietam, to w cieplejsze miesiace jezdziłam rowerem własnie nad Bartążek i zwykle siedziałam tam twardo przez bite 6 godzin, a niestety, nie zawsze było tak ciepło jak się na poczatku wydawało, z czasem, doświadczenie nauczyło mnie, że warto jest brać koc. Były tez i dni zimne, choć wtedy bardziej starałam się o legalny pobyt w domu, lecz i to nie zawsze wychodziło, nie wiedziałam bowiem jeszcze, że zbawienną moc może miec surowy ziemniak. Gdy było zimno, z tego co mi pozostało w pamięci, zwykle przez te bite 5-6 godzin jeżdziłam autobusem. No co, sieciówke miałam, to byłam wielki pan;) Ale to nudne strasznie było. Zima ogólnie nie sprzyjała rozwijaniu swojej wiedzy w dziedzinie wagarów. Przyszły natomiast czasy gimnazjum, tutaj usprawiedliwienia były już bezwzględnie wymagane, a ja bezwzglednie nie lubiłam tej chwili, gdy mama wracała z wywiadówki, gdzie w ręku dzierzyła karteczke z dokładnym rozpisem opuszczonych godzin. Było ich mniej, to prawda, niz w latach poprzednich, ale co było robić. Nie lubie krzyku, ja naprawdę nie lubię krzyku, dlatego wolę eliminowac sytuacje, w których ten krzyk może być użyty. Choc gimnazjum wymagało wiekszej odpowiedzialnosci i nie kazdy opuszczony sprawdzian puszczany był płazem, Ali nadal zdarzało się uciec od niewygodnej sytuacji. W klasie pierwszej jej pismo wyrobiło sie na tyle, że śmiało, choc jeszcze w pewnym stopniu niezrecznie, mogła imitować pismo i podpis swojego taty. Wiedziała jednak, że gdyby jej wystepek wyszedł na światło dzienne, musiałaby rozważyć umeblowanie i ocieplenie swojego dworcowego kartonu. Nie szalała w tej dziedzinie, zwykle ograniczała się do zwolnień z wf-u, w kwestii innych lekcji, wolała udawać chorą i legalnie przebywać w domu.  Wiadomo jednak, że wymagania miałam wieksze niżli ilośc dni jaką mogłam spędzić na udawaniu bólu brzucha, czy tez przeziebienia. Z tym bólem, to tez sytuacja na swój sposób zabawna, bo zwykle mama nie dawała wiary w to, gdy Ala robiła cierpiacy grymas i wołała "a jaj, jak boli, o joj, umieram", dlatego słowa trzeba było poprzec czynami. Czyli, jesli brzuszek boli, to zdarza się, że ludzie wymiotują. Ala nie była przekonana do metod anorektyczek i im podobnych stworzeń, jednak zdawała sobie sprawe, że gdy jest trup, to jest przestepstwo. Trupa stworzyć nie było cięzko, Ala wykorzystała swoje wybitne zdolnosci kulinarne, do torebki jednorazowej wlała keczup, musztarde, majonez, przemielona kiełbasę, chleb i czego tylko dusza zapragnie, byle godnie imitowało treść żołądka. Tak oto cudownie przyrządzony roztwór zostawiał wieczorem za łóżkiem, a z rana, wstajac 30 minut przed włączeniem sie sygnału budzika rodziców...nie, wbrew pozorom nie wylewała tego na poduszkę. Spokojnie szła do łazienki, czekała na moment, gdy mama się obudzi i ostentacyjnie udajac wiadome odgłosy wlewała zawartość torebki do muszli kozetowej, po czym z umartwiona miną, nie spuszczajac swojego dzieła, głównego dowodu przestepstwa, czyli wielkiej choroby, wychodziła z łazienki by rozpocząć swoja litanie, jak się źle czuje. To skutkowało, ale ileż mozna wymiotowac w ciagu miesiaca. Trzeba było znalęźć sposób inny. Goraczka, tak, goraczka była zawsze niezawodnym sposobem na zostanie w domu. O ile rodzice zwykłych dzieci, w zaistniałej sytuacji, gdy dziecko niewyraźnym wzrokiem daje do zrozumienia, że jest z nim cos nie tak, mierza im temperature termometrem, które dzieci co sprytniejsze pocierają ustanawiając temperature wyższa, o tyle rodzice Ali niestety w 13-14 roku jej życia wiedzieli już, że nie jest ona normalnym dzieckiem, dlatego zwykle woleli sprawdzać własną dłonią, czy czoło ich córki rzeczywiscie jest rozpalone. I to był sposób, tu mnie mieli...lecz na krótko. Po którymś z kolejnych razów, gdy bezlitosnie zostałam wysłana do szkoły, wymyśliłam i na to sposób. Skoro czoło musi byc gorące, trzeba je czymś nagrzać. Tylko czym tu nagrzać, grzałki z czajnika nie wyjmę;) Znając już podstawowe prawa fizyki, miedzyinnymi własnośc przekazywania ciepła przez ciała, wpadłam na pomysł, by nalać do słoika wrzatku, słoik opatulić szmata i trzymac przy czole. Sprawdziło się, choc bylo to zajecie czasochłonne, czoło na czas było gorace, do szkoły nie szłam. Z czasem jednak wydaje mi sie, że rodzice zaczęli coś podejrzewać. Słuch mają jeszcze dobry, inteligencji tez nikt im nie odmówi (w końcu wiadomo, że nie jestem dzieckiem sasiada), chyba musieli słyszec, że zrywam sie wczesniej i nie wiadomo z przyczyny jakiej gotuje wodę, a nastepnie kłade się do łóżka. Dlatego coraz częściej, pomimo gorączki i moich protestów głosem aktorsko osłabionym, wysyłali mnie do szkoły. Trzeba było wymyslić nowa metodę. Potrzeba matką wynalazku, to powiedzenie sprawdziło się i w tej sytuacji. 2 rok fizyki w szkole, chcąc nie chcąc do czegos musiał sie przydać. Pocierane o siebie ciała, wytwarzają energię. Do takiegoz rewolucyjnego wniosku doszłam, siedząc nad zeszytami przed kolejna klasówką. Jak teoria ma się do praktyki, postanowiłam sprawdzić tego samego dnia. Przedmiotem pocieranym miało byc moje czoło, przedmiotem do pocierania, bliżej nieskonkretyzowana rzecz uzytku codziennego. Padło na szczotkę do włosów, własciwie teraz już nie uzasadnię swojego wyboru, byc może była to kwestia tego, że dobrze się ja trzymało. Znając moje pomysły, zapewne już chwyciliscie się za głowę myslac, że pocierałam częścią do czesania. A otóż nie, wyjatkowo szybko doszłam do wniosku, że może sie to bolesnie skończyć. Zreszta i tak skończyło się boleśnie, bo energia uchodziła dośc szybko, a żeby ją uzyskac wymagana była znaczna ilośc pociągnięć. Jednak ten sposób równiez działał, tyle, że tym razem mi nie odpowiadał, bo po któryms kolejnym pociagnieciu skóra na czole zaczęła mi sie przecierać. Od razu mówię, masochistka nie jestem, dlatego też zaprzestałam tego sposobu i tak mniej wiecej minęła moja kariera w gimnazjum, zdążyłam jeszcze odkryć, że w zimowe dni można siedzieć w szafie zamiast marznąć na mieście, jak sami mogliscie przeczytac, odkryłam taki wynalazek ja PKP, no i jakos to zycie płynęło. Tymczasem, przyszedł mroczny okres liceum. Z pierwszych obserwacji wypływaja wnioski, że wagarowac nie warto, bo materiału jest troche wiecej niż w poprzednich etapach edukacji, ale jak zycie znam...gdy wstepny strach minie, to i człowiek zaszaleje. Pisała to dla was Alicja K. przebywajaca obecnie na legalnych półwagarach, odkrywczyni kolejnej właściwości: nocne lampki oprócz światła wydzielaja także energię cieplną;) Lampka ustawiona pod katem odpowiednim do waszego czoła, zapewni wam odpowiednie efekty. Czy ktos jest równie nienormalny jak ja?
24 września 2007   Dodaj komentarz

Tak się zgina dziób pingwina...

Jakie to życie dziwne jest. "A może by się tak spotkać raz jeszcze?" - kończąc tymi słowy notkę wiedziałam, że następnego dnia obudzę się z zapchanym nosem, okropnym posmakiem w ustach i w złym samopoczuciu. Przypuszczałam, że na obiad zjem kurczaka, którego niecierpię, a wieczorem zacznę odrabiać lekcje. Do głowy by mi jednak nie przyszło, że o godzinie 8:57 Paweł przysle mi smsa z propozycją spotkania. I jak tu wierzyć w przypadki? No, nie da rady. Boże, z tego oto niecnego miejsca dziękuję Ci...i pójde do kościoła. Siedziałam akurat na kanapie, w tle leciał jakiś idiotyczny program, a ja ubolewałam nad swoim stanem zdrowia. Zastanawiałam się, czy iśc jutro do szkoły, czy nie. Wyjatkowo, bo nigdy wcześniej takiego problemu nie miałam. Choćby mnie nie było w szkole przez tydzień, nie musiałam się starać, by nadrobic braki, ale niestety, czasy gimnazjum się skończyłymi i ciężko było mi znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Czułam się źle, ale wiedziałam, że nieobecnośc w szkole może sprawić, że bedę się czuła jeszcze gorzej. Moje rozmyslania przerwał sygnał otrzymania wiadomosci. I wcale nie budziło to na mojej twarzy uśmiechu. Od dłuzszego już czasu, moja komórka regularnie zaśmiecana jest reklamami i najchetniej bym ich w ogóle nie otwierała, ale że raz na 1000 wiadomosci jedna pochodzi od żywego człowieka i raz na 10 000, sms pochodzi od żywego człowieka, a nawet nikt w nim nie domaga się abym mu powiedziała, co jest zadane z polskiego i, że jak już wspominałam, jestem stworzeniem ciekawskim, smsa oczywiscie otworzyłam. Kto był adresatem już wiecie, co proponował, też. Problem jednak był nastepujący. To, że byłam nieumyta i nieubrana, to pal sześć, ale to, że w takim stanie zdrowia nikt mnie z domu nie chciał wypuścic, to już był problem. Tym bardziej, że nie byłam w stanie podac żadnego racjonalnego powodu mojego wybycia, a nawet kłamstwa. Do koleżanki iśc nie mogłam, bo koleżanki wszystkie widząc mnie w odległości 3 metrów plują na mnie, więc, jak tu wyjść? Odłożyłam te rozważania na potem, choć "potem" bezlitosnie kurczyło się w czasie. Zupełny spontan i brak zorganizowania. Gdy już doprowadziłam się do porządku, niestety nie było już czasu na myslenie, które jak wiadomo w moim przypadku uruchamia się baaardzo wolno. Chwyciłam płaszcz, chwyciłam buty, usiadłam na taborecie w kuchni i zaczęłam się ubierać. Tak się złożyło, że w poblizu stała mama. Trzeba było się tłumaczyć, tłumaczenie najwyraźniej okazało się nieprzystępne. Mama zawołała tatę. To był własciwie wyrok, przyjscie taty było zazwyczaj jednoznaczne. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy tata głosem spokojnym starał się ze mną negocjować abym nie wychodziła, żaden krzyk, żadne grobowe milczenie, spokojna prośba. Głupio mi było, ale wyszłam. Czas jak zwykle nie działał na moją korzyść, ale jeszcze gorzej nie działała komunikacja miejska. Autobus linii nr 24 w ogóle nie przyjechał, a przecież wyjątkowo spoglądałam na dobry rozkład, co mi się rzadko zdarza! Przyjechał za to inny, pół godziny od czasu, gdy Paweł wysiadł z pociagu. No trudno, co było robić, w kolejne pół godziny byłam na miejscu. Rrrrany, a to miał być taki fatalny dzień. Mało brakowało, a pojechałabym z nim do Bydgoszczy. No, jak Boga kocham, żeby tylko było jakieś połączenie o godzinie rozsądniejszej z Bydgoszczy do Olsztyna, nie wahałabym się...ale tak wrócić następnego dnia, to już byłoby duże przegiecie. Nie chciałam psuć wyjątkowo dobrej atmosfery w domu. Że też człowiek jest obwiązany tymi zobowiązaniami, że tez nie może wsiąść sobie do pociągu kiedy chce...Zaskakujace natomist było to, że gdy wróciłam do domu, normalnie dostałam obiad:P A nawet mogę teraz siedzieć tutaj i marnować czas, no niesłychane, a to przecież było tak karygodne nieposłuszeństwo!
23 września 2007   Dodaj komentarz

Ludzie majaczą pod wpływem Eferalganu......

O Ali nie można powiedzieć, że jest romantyczna, charakteryzuje ją jednak pewien sentymentalizm. Właściwie żyje przeszłością. Zdarzyło się rok temu, że była sobota, że po raz kolejny nakłamałam swojej mamie, że idę do koleżanki, podczas gdy jechałam w miejsce spotkania zgoła odmienne i to nie do koleżanki, lecz dużo starszego kolegi...z internetu. W ogóle warto by się było zastanowić, czy tytuł "kolega" nie był w tamtym czasie na wyrost. 16 września był datą, gdy przed moimi oczami ukazał się komunikat "nieznajomy przysyła widomość" i nie było w tym nic dziwnego, rok temu posiadałam jeszcze konta na wszystkich tych żenujacych serwisach randkowych, właściwie nie było dnia, gdy jakiś eunuch by do mnie nie napisał znalazłwszy mój nr gg na profilu. Nie pamiętam jednak jaki humor miałam tamtego dnia, wnioskować by można, że dobry lub conajmniej "tumiwisistyczny", bowiem nie przywitałam owego nieznajomego zablokowaniem, a zwykłam tak robić w nastroju złym. Nieznajomy spytał się, czy go pamiętam, fakt, że od razu po zadaniu tego pytania nie został zablokowany, również mógł świadczyć o humorze przystępnym. Ala zwykła bowiem palić za sobą mosty, swoją przeszłośc selekcjonować na tą, którą pamięta i na tą, którą blokuje. Ponad wszystko jednak zwykła być ciekawska. Spytanie się o imię, nie było chyba krokiem, aż tak groźnym, by miała żyć w nieświadomości, kogo powinna pamiętać. Paweł. Mało to Pawłów po świecie chodzi? Jest Paweł Małaszyński, Paweł Stasiak, a także tysiące innych Pawłów Kowalskich. Małaszyński i Stasiak zajeci, więc któż mógł do mnie pisać? Następny trop, 99 lat. A to ci dopiero historia...Uderzyło mnie, pamięć mnie uderzyła i w końcu przypomniałam sobie. Kiedyś w katalogu publicznym, gdy przez jakiś czas gnębiło mnie to, że wpisuje fałszywy wiek, a gdy wpisuję prawdziwy, to gnębia mnie pedofile, a niewypełniona rubryka zmniejszała moje szanse na to, że ktoś zagada, postanowiłam wpisać wiek w postaci lat 99. Zupełny przypadek, właściwie tak uzupełnioniony katalog, istniał czasu niewiele, a jednak. Odezwał się do mnie jakiś chłopak, który naiwnie szukał poprzez gg starszej osoby do rozmowy. Właściwie teraz nawet nie mogę przytoczyć ani linijki z tej rozmowy bowiem od tamtego czasu wykasowało mi się archiwum, ale cóż za przypadek, że akurat wtedy on pomyślał o szukaniu 99 latka, że akurat później, on przypomniał sobie o mnie! Nie wierzę w przypadki. Nie wierzę w horoskopy, znaki zodiaku i Fidela Castro nadal żywego. Wierzę w moje własne Truman Show.  Paweł W. powszechniej znany na tym blogu jako "architekt" zaproponował mi tamtego dnia spotkanie. Żadną tam randkę, zwykłe wypełnienie czasu w przerwie między pociągami. I to spotkanie miało dojść do skutku, jednak z przyczyny, której dzisiaj nie mogę sobie przypomnieć, zostało przeze mnie odwołane. On jednak pisał do mnie smsy. Pamiętam z nich jedynie śliwki, że zbierał śliwki u swoich dziadków;) Zabawne, że jedynie taki detal został w mojej pamięci. Państwo, bedąc wiernymi czytelnikami, możecie już kojarzyć tę część (vide notka z 25 września 2006 roku o hipisie spod cerkwii). Choć spotkanie z tamtej soboty nie doszło do skutku, spotkaliśmy się tygodnia następnego, wiedzieliśmy się też któregoś z kolejnych miesięcy, i o ile mnie znów pamięc nie zawodzi, w kwietniu tego roku. Kazdego kolejnego spotkania byłam inną osobą. Widząc się po raz drugi, w krótkiej przerwie między pociagami, byłam już po znajomosci z Grzegorzem. Spotykajac się po raz trzeci, na koncercie, wiedziałam już, jak to jest być skłóconym z całym swoim środowiskiem. A on wydaje mi się, był ten sam. On wydaje mi się, czyta tego bloga, więc po co ja tu się produkuję? Tak mnie wzięło na wspominki. Ostatnio zaczęliśmy pisać do siebie listy. To jest, ja napisałam i czekam, na odpowiedź, czy się doczekam, zobaczymy. A może by się tak spotkać raz jeszcze?

 

(Jestem przeziębiona, więc nie ręcze za to co piszę)

UPR, lista nr 3Reprezentacyjny dworzec Olsztyna, siedziba Olsztyńskiej Ligi Kloszardów

22 września 2007   Dodaj komentarz

Piątek, wszyscy lubią piatki...

Wiecie, co wam powiem...róbcie wszystko, tylko nie dawajcie mi do zrozumienia, że "świetnie piszę". Ileż to już złamanych istnień było przez takie mówienie. Ileż to osób przez takie mówienie poszło na polonistykę, dziennikarstwo, a teraz co? A teraz użerają się z bachorami, babrzą się w kredzie, a wieczory tracą na sprawdzaniu wypracowań, niektórych tak idiotycznych, że głowę ból sciska. Procent niespełnionych pisarzy wśród polonistów jest ogromny. I to nie są dobrzy nauczyciele. Nie mówcie też, że kazdy posiada w sobie taką Alutkę, zaczynam się bowiem czuć jak Grochola, albo conajmniej Ilona Łepkowska. Jak kreatorka głupich postaci, które jednak zyskują popularność z przyczyny swojej infantylnosci. Ich osiagniecia nie imponują mi, mimo to niestety świadoma jestem, że ciagle spod moich palców wychodzi literatura dla kucharek. Fatalne romansidło, kolejny odcinek "Mody na Sukces". Mam nadzieję, że nikt nie poczuł sie urażony, cenię sobie kazdy komentarz, ale niektóre sprawiają, że nadymam się jak balon. Alutka to stworzenie próżne, dlatego dbac trzeba by zbyt szybko nie pękła. Aż chciałoby się zacytować słowa wychowawcy, z dzisiejszej GW - "bij mnie i mów do mnie brzydko". Ten facet jest...popaprany, ale bardzo wyrazisty, wolę to niż jakąś zdziwaczałą nauczycielke chemii. Ogólnie chyba powinnam na kolanach "iść" do Częstochowy, że nie trafił mi się w przydziale "wychowawca", pan Stachurski od matematyki. To jest dopiero pogrom. Na jego twarzy widać SS-manską przeszłość. Choć wiadomo, że w przypadku klasy humanistycznej, ciężko aby wychowawcą był matematyk. Z perspektywy 3 tygodni stwierdzam, że wielką krzywde wyrzadziłam sobie wybierając ten profil. "Humaniści" to stworzenia, które najzwyczajniej są zbyt głupie, by iść na "mat-fiz", humany to zwykłe niedoroby i ludzie, którzy nie wiedzą, co tak naprawdę chcą robić dalej, że tak powiem, myslę, że nie wyłączajac siebie. Nikłym procentem, naprawdę jest odsetek ludzi, który trafił tam z powołania, wiekszość po prostu uznała, że jak pani z gimnazjum wstawiła 6 z polskiego, to teraz on ma ukierunkowanie humanistyczne i 4 z fizyki świadczy o tym, że nie jest umysłem scisłym. Ja wam powiem, co to znaczy nie być umysłem ścisłym. Nie być umysłem scisłym, to być śmierdzacym leniem, szczególnie w przypadku chłopców, bo dziewczynki z natury są mniej kumate. A ja głupia byłam, że nie miałam odwagi się przyznać przed samą sobą, że po tym profilu humanistycznym, to bede miała bardzo zawężony wybór studiów. Dobra, do studiowania mamy jeszcze 3 lata przy dobrym wietrze. Przy obowiązkowej maturze z matematyki jakieś 5 (tak, jestem tym szczęśliwym rocznikiem, który jako pierwszy będzie miał ten przedmiot obowiązkowy) lat, a w czasie bliższym otóż szykuje się wyjazd integracyjny. Nie to żebym specjalnie przepadała za integracją z rówieśnikiami, ale jeśli powiem wam, że będzie 8 opiekunów, w tym sami mężczyźni, to chyba zrozumiecie o co chodzi. Mein Gott! To chyba jakiś sen;) Ehh żeby tak jeszcze zamiast klas pierwszych były klasy trzecie, co tam klasy trzecie, sama męska część, co tam moja klasa, sama ja:P Hormony buzują, oj buzują...i zahacza to o pewną wulgarność, ale co zrobić, gdy się cierpi na kryptonimfomanię...no bezczelna się zrobiłam.
21 września 2007   Komentarze (3)

Wybieg dla zwierząt - korytarz słowem...

Juz nie przypuszczam, że żyję we własnym Truman Show, ja to wiem. Bo smieszne jest to co się dzieje. W myślach mam scenariusze i one się sprawdzają, Ci co odchodzą nagle powracają, szkoda jedynie, że na raz. Gdy jestem sama, wtedy żaden nie pomyśli... A sytuacje są tak fatalnie nie klarowne...że nie wiem jak mam się zachowywać, z kim wiązać nadzieje. No fatalnie, dobrze, że chociaż sytuacja w liceum zaczyna się stabilizować. Powoli nabywam wiedzę, z kim, jak można sobie poczynać. Patrząc na siebie z boku, czasami zadziwię się jak bardzo zrobiłam się bezczelna. Nieśmiałość chyba ze mnie uchodzi. Powiedziałabym nawet, że jestem dwoma sprzecznosciami. Sacrum i profanum w jednej integralnej części. Ale nie, ja byłabym naprawde szczęśliwa będąc podzielona jedynie na dwie części, tymczasem moja osobowość jest autentycznie zdefragmentowana na części tysiąc. Nie chce mi się jednak tutaj wypisywać tych banialuków o poszukiwaniu samej siebie. Po trzech tygodniach, myślę, że moge już powoli zacząć wyrokować. Jestem w pełni świadoma tego, że ten blog z pewnością kiedys wpadnie w ręce kogoś z klasy, a mimo to decyduję się na ten infantylny obyczaj obmawiania za plecami. Dziwni są Ci ludzie z mojej klasy...Niepoważni, właściwie w ich towarzystwie dopiero dostrzegam, jak elitarną szkołą było moje gimnazjum. Owszem, sympatyczni, ale dziwni. A co do Kacperka, oj Kacperek się tylko wydawał taki cicho-ciemny, a to mała bestyjka jest;) Się chłopak rozkręcił i zbiera żniwo popularności. Ten tydzień ogólnie jakoś doprowadził do scalenia naszej klasy, Szymon jakby z boku stoi, ale tutaj też wynikła pewna niespodzianka. Szymon, ach Szymon, ma cudne spojrzenie, głos niczego sobie i co więcej, dzisiaj do niego podchodzę, patrze, taki osamotniony siedzi, jakąś książkę w dłoniach pianistopalczastych dzierży, pytam , w czym się tam zaczytuje, a się okazuję, że samego Lema nasz Szymon czyta. No, niech mnie kule biją, w domowej biblioteczce mam pokaźny zbiór tegoż autora, kiedyś w porywie nawet chwyciłam jeden z tytułów ("Katar" bodajże), lecz po pierwszych dwóch linijkach musiałam się zatrzymać i zadać pytanie, co ja własciwie czytam. Nie rozumiałam nic, a futurystyczna tematyka również nie pogłebiała mojego entuzjazmu. Lem ogólnie chyba nie miał pióra przystępnego dla zwykłych ludzi, dlatego fakt, że ten 16 letni młodzieniec czytał powieść tegoż autora, zdawał sie ją rozumieć (no, taką inteligentną minę miał:P), a nawet był w połowie książki, budził moje nieukrywane zdumienie i ukrywane skrzętnie zainteresowanie postacią Szymona. Klasowi koledzy nigdy nie cieszyli się moją szczególną uwagą (i vice versa of course) i w tym przypadku również nie będę czynić wyjątku. Oczywiście nie mówię już, że zainteresowanie nimi to pedofilia, bo powoli na ich smagłych twarzach pojawia się zarost (na razie komiczny meszek, który wyglada, jakby gubili sierść) i niedługo pretendować będa oni mogli, do tytułu "mężczyzna", jednak już w kwestii ewentualnego szukania osobnika do przedłużenia gatunku, wolałabym kogoś, kto jest ode mnie dojrzalszy i na lekcji polskiego nie wykrzykuje co chwila "moc zielonego wojownika!. Hehe a co do dojrzałości, nie wiem, chyba cofam się w rozwoju, ale dzisiaj jadąc autobusem miałam chęć nieodparta zawiesić się na drążku do trzymania:P To chyba przez ten stres:P Niestety, grono obserwatorów byłoby zbyt liczne, postanowiłam przełożyć to na kiedy indziej;) Coś tam na poczatku wspominałam o bezczelności, no, miałam to rozwinąć, a poszłam innym tropem. Otóż Alutka tak nam się rozszała, że...Chwila od poczatku. Że wzdycham do jednego trzecioklasity, już wiecie, że grono trzecioklasistów, do których zaczęłąm wzdychać się powiekszyło, pewnie się domyślacie, ale że grono Potencjalnych Obiektów Westchnień (w skrócie POW) się powiekszyło o jednego nauczyciela (żeby tylko), ha! Tego nie wiecie;) Oczywiscie na samym wstępie pragnę zaznaczyć, nie jest to połączone z pisaniem wierszy "Bedę na Ciebie czekać, nie znaczą nic lata. Stojąc na korytarzu, do Ciebie śmiać się będę i płakać" , lekkich erotyków "Skończyłam właśnie lekcje matematyki, gdy on poprosił mnie bym została w klasie. Jego wyraz twarzy był inny niż zwykle. Nawet się nie spostrzgłam, gdy drzwi klasy zamknęły się, a jego dłoń spoczęłą na moim ramieniu. Zapach jego perfum, po raz pierwszy pachniał tak intensywnie"(dalsza część po wysłaniu smsa na numer 7923 o treści "Stosunek a do b"), ani nocy spędzonych nad rozmyślaniem, jak to by było pewnego razu zostać po lekcjach;). Jak zwykle, ja poprostu lubię sobie popatrzeć, tyle, że tym razem robie to niesłychanie zuchwale. Kiedyś było to raczej podgladanie, zwrócenie wzroku, gdy miałam pewność, że dany obiekt westchnień nie widzi moich rozmarzonych oczu, a teraz jest to niczym nieskrepowane, zupełnie bezczelne śledzenie wzrokiem. I chyba zdaję sobie sprawę z tego, co jest przyczyną. Ta szkoła daje poczucie kompletnej bezosobowosci. W gronie ponad 700 osób trudno jest być zapamiętanym, można sobie pozwolić na pewnie dziwne zachowania. Nie rozeznałam się jeszcze, jakiego przedmiotu uczy i nie wiem, czy będę wszczynać śledztwo. Patrzenie na niego chyba mi wystarcza, ma zabwany nos...Może wydam się tutaj potworną materialistką, ale mąż nauczyciel nie wydaje mi się być dobrym wyborem. Przynajmniej w przypadku, rodziny wielodzietnej. Ja nie podważam ogólnie kwestii mężczyzn w tym zawodzie, bo uważam że feminizacja tego zawodu, jaka w ostatnim wieku nastapiła nikomu na dobre nie wyszła(i już nie chodzi tutaj, o to, że mogłabym częściej wzdychać), ale z pensji nauczyciela cięzko wyżyć w pojedynkę, a co dopiero w liczbie większej. Dlatego sorry Winnetou, ale zakochiwanie się w nauczycielach mija się z celem, no chyba, że jest się nastawionym na inne korzyści, albo czystą przyjemność. Po cóż więc wodzę za nim wzrokiem? Sama nie wiem, ot taka rozrywka przed kolejna lekcją. On chyba to dostrzega...Alutka, pora dorosnąć, pora dorosnąć. Nieukrywaną radość, zauważyłam, że czerpię również z przechadzania się po korytarzu. Kryje się w tym pewna perwersja, coś w prostej linii pokrewieństwa związanego z ekshibicjonizmem. Gdy idę, i na którymś metrze ktoś zwraca na mnie wzrok. Nieopisana satysfakcja. Postepująca dewiacja. Pierwsza klasa liceum.

 

Liga Prawicy Rzeczypospolitej lista nr 3

20 września 2007   Komentarze (2)

Dozwolone od lat 18...wybory of course

Musze z wami, państwo drodzy, porozmawiać. Jako, że wiecie juz skąd sie biora dzieci, musimy wybrac inny temat. Zapewne znacie już wesołą nowinę głoszącą, że Sejm nam sie rozwiązał, że nowe wybory przed nami. Ja co prawda dowiedziałam się o tym znacznie później niż ogół ludzkości, bo przez ostatni czas żyję w pewnym odcięciu od świata, ale pokładam w następujacej sytuacji nadzieję ogromną. Być może wśród moich czytelników, choć jest ogromnie wątpliwym bym mogła zwracać się w liczbie mnogiej, są osoby, które posiadają już prawo wyborcze, i którym co więcej jest wszystko jedno, czy zagłosują na partię krasnoludków, Samoobronę, czy też PO. Otóż ja nie śmiem nikomu nakazywać na kogo ma głosować, ja jedynie chciałabym przedstawić państwu partię, która stanowi rzeczywista alternatywę, dla tego posród czego rozkazują nam wybierać - Unia Polityki Realnej. Prezesem jest Wojciech Popiela, choć bardziej znaną twarzą z pod tej flagi jest Janusz Korwin Mikke, którego to adres bloga umieszczony jest pod archiwum. Postacią wybitną, a również mającą związek z UPR, jest także Stanisław Michalkiewicz, pisarz publicysta, swego czasu pojawił się w mediach posądzony zupełnie śmiesznie o głoszenie antysemickich poglądów, jeden z założycieli UPR. O ile bowiem nie wszyscy mogli słyszeć o wyżej wymienionych postaciach, o tyle myślę, że powinno państwu powiedzieć coś nazwisko Kisielewski. Tak, śp. Stefan Kisielewski, bardzo wyrazista postać wśród literatów zeszłego wieku, również był jej współzałozycielem. Jest to partia dosyć mało znana, przez media własciwie całkowicie pomijana. Kiedyś byłam pewna, że przyczyną tego jest to, że nikt ich poważnie nie traktuje, teraz zaczynam rozumieć, że media i Ci, którzy stoją za trescia ich przekazu, traktowali UPRowców zupełnie poważnie. Jest to całkowicie świadome pomijanie. UPR stanowi realne zagrożenie dla obecnych układów politycznych. Jest niewygodne, a nawet śmiertelne dla niektórych jednostek, chce bowiem rzeczywiscie zlikwidować biurokrację - źródło wszelkiego łapownictwa. Państwo teraz pewnie się uśmiechną, bo co ja mogę wiedziec o polityce. To prawda, ja niewiele wiem o polityce, ale z prostej obserwacji, uzywając argumentu pana Andrzeja Leppera, mogę powiedzieć, "oni wszyscy już rządzili!". Rządzili, i co, ładny burdel mamy, prawda? UPR również w sejmie swego czasu była, kiedy to jeszcze prog wyborczy nie istniał. Jej elektorat niestety w poczatkach lat 90 był conajmniej mały, do Sejmu wprowadzono jedynie 3 posłów z tego ugrupowania. Zdziałać mogli niewiele, jadnak to właśnie z ław UPR wychodziło wiele znaczących inicjatyw. Jedną z najważniejszych była uchwała lustracyjna nakazująca ministrowi spraw wewnętrznych ujawnienie nazwisk posłów, senatorów, ministrów, wojewodów, sędziów i prokuratorów będących tajnymi współpracownikami UB i SB. I rzeczywiście taka uchwała została podjęta, nie bedą państwa mieszać w te zawiłe historię, ale pewno wielu z państwa kojarzy noc z 28 maja 1992 roku, kiedy to upadał rząd Jana Olszewskiego, to wszystko było skutkiem tego, namacalnym dowodem, że nawet po 1989 roku Słuzby Bezpieczeństwa nadal miały władzę ogromną. A własnie Janusz Korwin Mikke podjął się ich ujarzmienia! MOżna się bać tej partii, bo ona ma rzeczywisty zamiar zrobienia porządku, co więcej ma na to ścisle okreslony plan. Chcą państwo żyć w fajnym kraju? To jest recepta, myślenie nie boli! Nastrzępiłam języka, bo najzwyczajniej wkurzyła mnie jedna rzecz. Wróciłam z księgarni, telewizor akurat był w trybie "ON", tak spoglądam jednym okiem na ekran i widzę Romana, wszyscy znają Romana, więc chyba nie muszę dodawać, że jest to Roman G. Roman cos tam usilnie tłumaczył i to nie miało dla mnie wiekszego znaczenia, lecz mój mózg w tamtej chwili zaczął intensywnie kojarzyć, że przecie UPR będzie startować z list wyborczych LPR (co nie znaczy, że mamy tutaj do czynienia z jakąś syntezą obu tych ugrupowań, to jest małżeństwo z rozsądku, po wyborach kazdy pójdzie swoją drogą), no to tak przysiadłam żeby Romka posłuchać. Nagadał się, nagadał, w większosci była to czysta demagogia, ale w końcu zszedł z piedestału i ku mojemu zdziwieniu do mikrofonu, po cudownej zapowedzi Krzysztofa Bosaka;) podszedł prezes Popiela. Niezręcznie zaczął, ale z kazdym kolejnym słowem się rozkręcał, gdy nagle....gdy nagle TVP3 przełączyło relację z inauguracji, na jakiegoś doktora Migdalskiego, czy jak mu tam było! No, przepraszam, ja w tym nie chcę się dopatrywac spisku Żydów i masonów, ale to, że Markowi Jurkowi, jako przedstawicielowi PR dali się wypowiedzieć na wizji do końca, że Romanowi Giertychowi również, a Popielę po 5 minutach wyłączyli, to o czymś świadczy!. Rzecz jeszcze lepsza, gdy juz nasz wszystkim znany doktor się madrze wypowiedział, puszczony został skrót z inauguracji i oczywiście puscili Jurka, puscili Giertycha, a Popieli niczewo! Człowiek, którego nie było, partia, której niema. Ta manipulacja mnie szczerze przeraża i fakt, że ostatnio coraz rzadziej włączam odbiornik TV chyba uznam za błogosławieństwo, bo równie zmanipulowanych informacji, jak przez te medium to państwo nie otrzymaja nigdzie. To tyle z moich pacholęcych wywodów.

 

LPR lista nr 3

15 września 2007   Dodaj komentarz

A bez tytułu dzisiaj...

Żyję, przeżyję, I will survive, jak to kiedyś Aretha Franklin śpiewała, drodzy państwo I will survive, bo znalazłam środek na przezycie. Teraz chwyćcie się mocno za krzesła i słuchajtie mnie. Kościół, to taka dziwna instytucja, której do tej pory unikałam, któż mógł sie spodziewać, że pewnego wtorkowego poranka idąc obok takiej oto budowy sakralnej przystanę przy tablicy ogłoszeń, przeczytam godziny odprawiania mszy i co więcej do mojej głowy wpadnie pomysł, by na taką mszę się wybrać. Nie powodował mną żaden żal, specjalna skrucha, tym bardziej chęć modlitwy. Najzwyczajniej, mając na godzinę 8:00 do szkoły, a korzystajac z możliwosci podwiezienia mnie przez moją mamę i wyjeżdzając z domu o 7:00, zostawało mi zupełnie niezagospodarowane 45 minut. Ala wyjatkowo nie lubi marnotrastwa i braku zorganizowania. No, bo jak, wejść do szkoły o tej godzinie to lekki obciach, a szwędać się po okolicznych chodnikach to marnotrastwo, cóż wiec zrobić? Pójść do kościoła. Niezła perwersja, prawda? A jednak odważyłam się. To nie jest opowieśc o cudownym objawieniu czy nawróceniu, nie bójta się. A właśnie, warto by również zaznaczyć, że nie powodowała mną żadna kolejna miłostka do księdza, bo państwo pewnie znając mnie od razu taki trop przyjeli. Również nie z powodu takiegoż, że w 5 ławce od chrzcielnicy mógł siedzieć jakiś przystojny młodzieniec tam trafiłam. O tej porze, w dzień powszedni szczególnie, nie można liczyć na inne towarzystwo niż 60+. Msza, jak msza, jednak to co mnie mogło ściagnąć, to być może spokój tam panujący. Jak zaczęłam w środę, tak już codziennie tam chodzę. Zabawne, z własnej nieprzymuszonej woli. Przezyję, bo kazdy dzień rozpoczety mszą świętą napawa mnie dziwnym optymizmem i być może to jest ten sposób na przezycie tych trzech lat? Będe chodzić, bo w jedyny dzień, w który nie poszłam, dostałam pałę z matematyki. Tak, pamietny wtorek...to dla mnie powód wystarczajaco motywujacy, by wstawać o 5:00. Bo tutaj dzieci drogie chodzi o dyscyplinę, tak. I to, że wstaję o 5:00 wcale nie jest taką kontrowersją, gdy powiem, że kłade się w okolicach 21:30 - 22:00. Dyscyplina dzieci drogie, dyscyplina pozwoli wam przezyć! Amen. Tak się zastanawiam, czy jutro by nie pójśc do kościoła..ale perwers;) No, nie jest to zły pomysł, rano kościół, sprzątanie, na rower z Nikonem i nauka, bo cóż innego mi do roboty pozostaje. Życia towarzyskiego nie posiadam, czyli jeden kłopot z głowy mniej. Ogólnie zauważam, że się kompletnie wyalienowałam przez ta bloggate. Nie umiem rozmawiac z ludźmi jeszcze bardziej niż rok temu, a przeciez to sie wydawało być niemozliwym! Jest dobrze, po weekendzie bedzie gorzej, bo kończy sie okres ochronny, ale chyba przezyję? Bo jeśli nie, to w czyje recę przejdzie mój Nikon?! Najdroższy...

 

14 września 2007   Komentarze (1)

Podręczny zestaw do robienia trupów...

A otóż, gdy nachodzą państwa trupistyczne myśli, zamiast skoczyć z okna i bez reszty swój żywot stracić, Ala ma dla państwa alternatywę! Podręczny zestaw do robienia trupów.

W skład tego cudownego zestawu wchodzą:

- samoprzylepne karteczki (żółte)

- czarny marker

- nozyczki

a także w naszej wyjatkowej promocji gumka recepturka! Z możliwoscią wyboru koloru!

Rach - ciach i trup na miejscu!

Już od października na Allegro!

A jutro matematyka, o rany, jakiez to zabawne...

13 września 2007   Komentarze (1)

Lyceum, instytucja niszcząca młode umysły......

Wierzycie w zycie po życiu? Chyba powinniście zacząć, oto namacalny dowód trupa pisze dla was notkę. Matulu ratuj, oni każą mi się uczyć! Jako jedna z niewielu zdążyłam już wywalczyć sobie ocenę. Walczyłam o nia dzielnie, przez całe 2 minuty po zadaniu pytania milczałam. Jeśli ktos ma jeszcze wątpliwości jaka to ocena, to pomogę mu, jest to goła pała z przedmiotu o nazwie matematyka. Żeby było smieszniej, dokonałam tego w tzw. okresie ochronnym, kiedy to w statucie brzmi, że otrzymanie takiej oceny jest niemozliwe. Jak wiadomo nie ma rzeczy nie możliwych, dla Ali czasami rzeczy niemożliwe są bardziej realne od tych możliwych, ale takiego zwrotu akcji się nie spodziewała. I jeszcze ten wzrok matematyka pełen pogardy odprowadzajacy mnie do ławki. Nie chcę tu sie wcale słownie mscić, ale ten pan ma chyba baaardzo głębokie kompleksy na punkcie swojego wzrostu. Nie jestem w stanie myśleć na jego lekcjach, strach mnie paralizuje, stojac przy tablicy jestem gotowa powiedzieć, że nazywam się Smerfetka, a 2+2 to 703. Jak widzicie moja kariera edukacyjna najwyraxniej szybko się skończy. Wezmą mnie do jakiegoś OHP-u i bedziecie mnie mogli podziwiać jak zbieram śmiecie z chodników. Nie cierpię tej szkoły! Aż chciałoby się zanucić "nie dorosłem do swych lat...". Czuję się jak największy niedorozwój, nie umiem robić notatek, nie umiem słuchać tego co się dzieje na lekcji, a na przerwach ciagle siedzę sama. No, z ostatnim podpunktem przesadziłam, nie jest tak tragicznie. Klasa usilnie próbuje się integrować, z tym, że jest to dość nieudolne. Dajmy na to wczorajsze "spotkanie integracyjne", mein Gott! Najpierw przez pół godziny błakalismy sie po starówce nastepnie trafiliśmy do Mc Donalda i tak siedzieliśmy przez kolejne 30 minut. Drętwo... Pomijajac już fakt, że z 30 osobowej klasy integrować postanowiło się 13 osób... Właściwie można już zauważyć wyłaniający się lekki podział w naszej klasie, na tych co chwalą sie ile wypili i na tych co to sie z tym tak nie obnoszą, a i jeszcze na tych którzy nie piją wogóle. Fajny podział, prawda. Szczególnie, że cała ta grupa to 16 latkowie.  Tych co nie pija wogóle można policzyć na palcach jednej ręki, można równiez wyłonić z tej grupy tych, których ogół klasy tak jakby już subtelnie zaczyna odrzucać. I tak, mamy tutaj 2 Szymonów, Kacpra, no dodajmy Filipa, choć on chyba najzwyczajniej się trochę jeszcze integrować nie chce i jest to jakby jego wyborem. Szkoda mi Kacpra natomiast, na tymże "spotkaniu" był on głównym tematem dyskusji. Traktuja go jakby był ułomny, przedrzeźniają. Ja nigdy nie chciałam robić za Matkę Teresę z Kalkuty, ale tak jakoś chciałabym się z nim zakolegować. I z jednym z Szymonów również;) Ahhh ma wzrok jak Aleksander...Utworzę własny oddział odrzuconych;)

 

A teraz nie o szkole. Coraz częsciej wydaje mi się, że żyję w jakimś Big Brotherze, a może bardziej Truman Show. Się znaczy, scenariusze najbardziej abstrakcyjne, które jednak tkwią w moim umysle jako te realne ni stad ni zowąd zaczynają się urzeczywistniać i tworzyc jakieś idiotyczne M jak miłość w moim życiu. No, jak na złość! Akurat, gdy nie mam czasu a i chęci czy też nadzieja ze mnie uszły, w czasie, gdy już dawno postanowiłam zostać pustelnikiem, proszę nie ingerować w moje plany! W moją chatkę na dalekim Kaukazie, gdzie bede miała 107 kotów, w tym jednego spasionego kota Bogdana, proszę nie ingerować!

 

PS. Państwo zwrócą teraz uwage na czas wstawienia notki, odejmą od tego godzinę i pomyslą, że ja tak wstaje codziennie, a jak się nie wyrobię z interpretowaiem wiersza to i pół godziny wcześniej. Fajno jest, co?

13 września 2007   Dodaj komentarz

Gietrzwałd tour...

No, i co mi cienkie Bolesławy powiecie? Właśnie wróciłam z Gietrzwałdu. Nogi wchodza mi w pewną istotna część ciała, a patrzałki samoistnie zamykają się. Zacznijmy jednak od poczatku. Była 3:00, gdy Alicja K. z pomoca budzika otworzyła oczy. Z oknem panowała ciemna noc, a co wtyrwalsze osobniki dopiero kładły się spać. Wstała niczym nie przymuszona, najzwyczajniej z własnej woli. Nie musiała wstawać akurat o trzeciej, równie dobrze mogła to zrobić o 4:20, lecz niestety nie zdążyłaby wtedy umyć i wysuszyć głowy. Państwo chyba sami widzą, że to już jest stan głęboko maniakalny. W tym wypadku było i tak wszystko jedno, o której by wstała, bowiem czynność ta ograniczałaby się jedynie do wystawienia nogi spod kołdry, jej umysł nie zdołał zapaśc w sen, funkcjonował tak już od godziny 7 dnia poprzedniego. Zwlokła się z łóżka, ni to szczególnie zła na ten fakt, poszła umyć nieszczęsną głowę, przebrała się, spakowała, zjadła śniadanie, które niektórzy ze względu na porę nazwaliby raczej kolacją i czekała aż mama się obudzi. Mama zwykła bowiem wstawać o porach rozsądniejszych. Leżała na kanapie wpatrując się w telewizor, a czasami w obiektyw Nikona ;)

Nie trwało to jednak długo, czas tykał, mama się zebrała, a na zegarze była godzina 4:43. Wyszłysmy z domu.

W krótko po tym znlazłyśmy się pod kościołem i wraz z wyjątkowo nieliczną grupą ruszyłyśmy w dalszą drogę.  Już po pierwszych kilku krokach w umysle małej Alutki zaczynały się tlić najróżniejsze sposoby na wyeliminowanie grupy. Nie odpowiadało jej ani tempo, ani sąsiedztwo innych pielgrzymów, ani tym bardziej sapiący przez megafon ksiądz. Postanowiła wyprzedzać. Predzej czy później można sie tego było spodziewać, lecz w tym roku podjeła taką decyzję wyjatkowo wcześnie. Nie mogła jednak dojśc do porozumienia w tej kwestii z mamą. Ta nie miała zamiaru wyłączać się z grupy. Doszło więc do pewnego spiecia. Alutka wrzuciła wyższy bieg i tylko patrzeć reszta mogła na jej oddalajacą się posturę. W końcu jednak sumienie ją ruszyło, postanowiła się poświęcić i nie zostawiać mamy samej. Pierwszy konflikt został sposobem tym zażegnanym, a i do pewnego kompromisu się doszło. Choć kompromisem to nazwać ciężko, bowiem Ala znów dopięła swego i razem z mamą odłączyły się od grupy. A pielgrzymka szła, powoli powiekszając się za sprawą dołączających ludzi. (Na tym zdjeciu pragnę zwrócić państwa uwagę na śmiercionosny chodnik, który jest tutaj w stanie ostatecznego rozkładu)

 Natomiast grupa degeneratów powoli oddalała sie w swojej prywatnej wędrówce. (no i kto rozpoznaje dzieffcynkę ze zdjecia?;))

Porządku, jak zwykle w takich sytuacjach pilnowali dzielni panowie policjanci, przemierzajacy kolejne odcinki krajowej 16 na swoich motocyklach niczym samotni easy riderzy.

I tak było lepiej. Bez tłoku, ze świezym powietrzem i mozliwoscią samodzielnego gospodarowania swoim czasem. Właściwie dotąd zastanawiam się dlaczego od początku same nie szłysmy. Wkrótce zaczęlo się wyprzedzanie kolejnych pielgrzymek i jak się zaczęło to już szło hurtem. Najsampierw nasza rodzima.

Następnie Mragowo

A dalej to już nawet wymieniać w stanie nie jestem.

Nie wszyscy jak widać byli szczęśliwi z faktu, że robię im zdjęcia, ale nie używali perswazji siłowej, więc pozwoliłam sobie na swawolę. Swoją droga ileż to władzy człowiek zyskuje dzierżąc w ręku takiego Nikona. I z drogi człowiekowi schodzą i usmiechają się, no no...Wracając do opowowieści, choc opowiescią ciężko to nazwać. Nie klei mi się , lecz za wszelką cenę, jak widzicie chce zaprezentować swój dorobek. Zdjęcia małe bo serwera nie chce obciązać, a zapoznać was z jedną z moich tras rowerowych omieszkać nie mogę. No, bo i widoki ładne. Tutaj dzieci drogie Naglady.

A po Nagladach, to już rzut beretem do Gietrzwałdu.

I otóż to.

Cel osiągnięty został i błogi odpoczynek. (Oczywiscie Alutka musiała zrobić ta swoją durnowata mine do zdjęcia:P)

I tak to się skończyło. Wiem, wiem, odwaliłam chałe, ale jak Boga kocham z sił opadam a tu jeszcze szanowna pani polonistka zażyczyła sobie interpretację wiersza Szymborskiej. Oj pani profesor, my się nie polubimy.

 

Kto idzie za rok?

09 września 2007   Komentarze (2)

Alutka licealistka...

Dementuje plotki, które głoszą, że nie żyję. Stan ten oczywiscie może się zmienić za dzień, dwa, trzy lub czas bliżej nieokreslony, ale na dzień dzisiejszy moja licealna egzystencja ma się umiarkowanie dobrze i w swoim kalendarzu żadnych zgonów na czas najbliższy nie przewiduję. Teraz dzieci drogie mniej żartem. I to bardzo mniej żartem. Żartów bowiem mam już dosyć. Szczególnie jednego, który przez 3 lata w gimnazjum robili mi nauczyciele. Niezły ubaw muszą teraz mieć, takie jaja sobie z Alutki zrobili. 6 z polskiego, 5 z historii, 5 z angielskiego, to wszystko to był ich pieprzony żart! Wystrychnęli mnie na dudka! Przychodzi Alutka do szkoły, pewna swoich sił, gotowa na nowe przygody, a tu taki psikus! Tak, tak zaśmiejcie się państwo, w liceum wszystkie te szósteczki i piąteczki nie znaczą zupełnie nic. Czy państwo kiedykolwiek widzieli żeby Ala chociaż jednego popołudnia w tygodniu sobie nie znalazła na internetowe marnotrastwo, zapewne nie. A czy w tym tygodniu Ala napisała chociaż jedną notkę? No, jedną, ale to było w dniu rozpoczęcia. Minął pierwszy tydzień, przez cały ten czas nie siedziałam ani minuty przed komputerem czy telewizorem, a to dopiero poczatek. Boję się szczerze co będzie dalej. Chociaż patrząc na starsze klasy, to cóż, nie wyglądają oni na specjalnie umęczonych, widać do wszystkiego trzeba przywyknąć. Fakt, jednak faktem, juz dawno nikt mnie tak nie nastraszył jak ci oto nauczyciele z 1 LO. Pierwszego dnia, tj we wtorek jeszcze jakoś radę dawałam, żyłam bowiem nadzieją i pewnym niedowierzaniem w stosunku do ich gróźb, ale juz drugiego dnia ich siła perswazji i moje nieudane próby nawiązywania nowych znajomości (no, zasadniczo jak się stoi przy scianie i patrzy w sufit to jest to zadanie dość karkołomne) doprowadziły do całkowitego puszczenia nerwów. W domu, of course, publicznie Ala ngdy sobie nie pozwala na takie chwile zapomnienia;) Ryczałam i ryczałam, chciałam się przenosić do  zawodówki i zwymyślałam na wszystkie nowe osoby w klasie. Oczywiscie nie musiałabym tego robić i pewnie bym nie robiła, gdybym nie miała audytorium, a raczej audytora w postaci mojej mamy.  Współczuję tej kobiecinie, bo własciwie ja płakac potrafię na zawołanie i dla mnie żaden płacz nie jest oznaką jakiegos totalnego załamania się, mama zdecydowanie odbiera to inaczej, że niby wielka krzywda mi się dzieje, no i wiadomo, sama się przejmować zaczyna...Alutka sadystka. Tak, to sobie popłakałam, choć nie za długo, bo i na to już czasu nie mam i poszłam brać się za lekcje (po drugim dniu! czy państwo to rozumieją?! Tak mnie zastraszyli!). Ogólnie cały świat mi się do góry nogami wywalił. Od pierwszego przekroczenia progu szkoły poczułam większą odpowiedzialność i rzeczywiscie, skończyły sie czasy, gdy się coś narozrabiało i biegło się za maminą spódnicę z płaczem. Mamusia już nie przyjdzie do szkoły na nasz rozpaczliwy krzyk. Niestety, to już liceum. W piątek jako ta niby już bardziej odpowiedzialna poszłam po lekcjach szukac brakujacych podreczników. Przeszłam cały Olsztyn wzdłuż i wszerz, odwiedziłam 8 księgarń i okazuje się, że "nie ma towaru w mieście". A na jednej książce zależało mi szczególnie. Chodzi tu o podręcznik od matematyki. Nowy nauczyciel od tegoż przedmiotu jest chyba ostatnią osoba, z którą chciałabym zadzierać. No trudno, trzeba będzie kserować. Co poza tym. No, jeśli chodzi o samą społecznośc klasową, to nie jest źle, choć nie spodziewałam się aż trzech dziewczyn z tlenionymi włosami (to jest chyba w ogóle jedyny taki przypadek na całą szkołę, im tez pewnie nauczyciele zrobili psikusa:P). Więc tak, o dwóch z nich moge powiedziec, że w głowie zamiast pewnego istotnego organu mają pokaźnego kalafiora, a jedna chyba ma cos jeszcze, nie wiem, może jakieś brokuły, ale minę ma bardziej inteligentną. A! I warto tutaj przedstawić jeszcze jedną postać. Kacper się nazywa. Nie mam pojecia dlaczego, ale strasznie go polubiłam (nie mylić zakochałam się), taki pocieszny, ma dośc zabawny sposób mówienia, no i coś z Aleksandra, jest szarmancki;) W kazdym razie odpuszczam sobie jakiekolwiek i z kimkolwiek flirty, bo primo cały w tym ambaras żeby dwoje chciało na raz, a secundo naprawdę czasu nie mam. Jeśli chodzi o zaspakajanie mojego słynnego zmysłu estetyki, to rzeczywiscie wypatrzyłam sobie jednego trzecioklasistę, ale do wypatrzenia sie ograniczyłam, bo to ani nie mam co liczyc, że jakikolwiek trzecioklasista na taką sikse pierwszoklasową zwróci uwagę, ani ochoty nie mam na jakies umizgi. Czasem tylko oko pocieszę, w duchu wzdychając "ach!". Ogólnie pierwszoklasiste rozróżnić jest najłatwiej, bo zazwyczaj obija sie o ściany;) Dalej, jeśli chodzi o nauczycieli, myslę, że kadra bardzo dobra, pan Dreikopel, wychowawca, no brak mi słów na tego człowieka, radość ma jest niezmierzona i niebiosom dziękuje, że ten człowiek jest moim wychowawcą. Nie, dzieci wykluczmy tutaj jakies zakochiwanie się, w tym wypadku jest to wyjątkowo nieopłacalne, można narazić się na brutalne wyszydzenie. Jest to najzwyczajniej postac oryginalna niezwykle i to jest fascynujace. Własciwie jedynym nauczycielem, którego zdecydowanie bym wymieniła jest polonistka. Ma coś w sobie, co zadecydowało o mojej antypatii juz od pierwszego zdania. Coś co z bólem rozkazało mi krzyczeć "ja chcę do pani Grażynki!"(byłej polonistki). Tak więc zasada "szanuj nauczyciela swego, bo możesz miec gorszego" jak najbardziej sie w tym wypadku sprawdziła. Reszta nauczycieli, to tez niezłe indywidua. Weźmy na tapetę chociażby pana informatyka, wybitnego znawcę hodowli chomików komputerowych. Przez znaczną część lekcji objaśniał nam, że obudowa komputera jest idealnym miejscem na rozwinięcie takowej hodowli(dokarmianie chomików przez otwór po stacji dyskietek, miejsce do biegania przy wentylatorze itp.). Widać niestety, że większość stara się być zabawna na siłę, moge się założyć, że co roku raczą pierwszoklasistów tymi samymi żartami. Powiedziałabym nawet, że zawód nauczyciela słuzy podnoszeniu sobie poczucia własnej wartości, bo to wiadomo, pierwszak zestresowany, jeszcze taki trochę dziecinny, to i z byle żartu sie smiać będzie. Jak już pisałam, życie mi sie do góry nogami wywaliło, teraz kazda godzina się liczy, jedynie w weekend jest jakies wytchnienie. Popadłam w trwałą depresję i co tam jeszcze sobie dodam, do tego stopnia, że zwykle, gdy mam na 8:00 to o godzinie 7;00 można mnie spotkac w pobliskim kościele. Nie wiem własciwie po co tam zachodze, może już jedynie modlitwa mi pozostała, choć ja się nawet nie modlę, że akurat msza jest to sobie w tej mszy uczestniczę. Szukam, ciagle szukam sposobu na przezycie tych trzech lat. Skoro już tak jesteśmy przy tematach koscielnych, to jutro, jak wspominałam idę piechotką do Gietrzwałdu, no sama niestety, ale jakos to bedzie. Musi jakos być zreszta, bo tak, stało się...środowego popołudnia kupiłam Nikona D40x tym samym czyszcząc swoje konto do zera, ale że popadłam w trwałą depresje to się cieszyć nim nie umiem. Wezmę go jutro ze soba, może trochę pocykam, oczywiscie za jakość zdjeć nie ręczę, ale wstawię wam kilka, bo dobre serduszko mam. Aaaaaa i jeszcze jeden fakt przeraźliwie smutny, Rambo, jamnik moich dziadków zdechł, się znaczy samochód go potrącił, no szkoda psa, swoje lata miał, troche przygłupawy był, ale to się człowiek przyzwyczaił, a tu nagle psa nie ma, szkoda...No się rozpisałam, ale przyzwyczajcie się do tej formy, bo częściej niż w weekendy to ja was chyba odwiedzać nie bedę...

08 września 2007   Komentarze (2)

No i mozna to ładniej o kolegach i koleżankach?...

Po dłuzszym zastanowieniu, zapoznaniu się z faktem obecnosci w przegladarce google po wpisaniu "lo1 1a olsztynie", postanowiłam wykasować poprzedni wpis tak haniebnie opisujacy moich nowych kolegów. Najwidoczniej nasila się u mnie syndrom starej zgorzkniałej panny. Jednak przede wszystkim budziłaby we mnie trwogę potencjalna reakcja pana wychowawcy. Nie wyglada on bowiem na człowieka, który daje sobie w kaszę dmuchać, a z pewnoscią epitety jakie w jego stosunku uzyłam również nie są chwalebne. Po cóż więc komplikować sobie życie, lepiej skasować jedna notkę niż całego bloga, a tymbardziej niż zostawić sytuację w stanie pierwotnym i tylko czekać, aż pewnego dnia w toalecie ujrzę napis "Alutka to k****". Dobra, przyznaję się więc bez bicia, nie podoba mi się ton jaki ostatnio przybrałam. Wieczne pretensje, narzekanie i wytykanie wszystkiego. Mam szczerą nadzieję, że uda mi się wyzbyć swojej snobistycznej maniery i poznać kogoś sensownego, a przynajmniej zacisnąć zęby i kolegować się jak normalny człowiek. Ja wcalę nie chcę być outsiderem. To tyle na moje usprawiedliwienie. Dla tych, którzy nie zdążyli przeczytać wpisu poprzedniego, w skrócie oznajmię. Wychowawca, pierwsza klasa, zabawny człowiek, na nikogo lepszego nie mogłam trafić. Sama klasa, cóż, tutaj opinię mam mniej entuzjastyczną, ale to chyba kwestia czasu, muszę ich trochę poobserwować żeby wydac jakiś mniej zrzędliwy osąd. Mam nadzieję, że bedzie dobrze. Jutro, po raz pierwszy w zyciu mam lekcje na 9:45...dziwnie, zawsze miałam na 8:00, chrzest bojowy, z tego co pamiętam, pierwsza lekcja to biologia...brrr...

 

Muszę jeszcze dzisiaj jechać po książkę od Łaciny, bo nie śmiałabym wpadać na tak perwersyjny pomysł, by przychodzić na lekcję z panem wychowawcą bez książek, gdyż jak sam wyjaśniał jest to prosty sposób by znaleźć się na Powązkach;) No, to cześć i czołem oby jutro było dobrym dniem i obym się wyspała, bo dzisiaj niestety się nie udało. Mama skutecznie zakłóciła mój stoicyzm ciągłym powtarzaniem "Boże, jak ty tam sobie poradzisz?!" i Ala w końcu sama zadała sobie to pytanie, gdy uznała, że sobie nie poradzi, to już zasnąć nie mogła. Dobranoc.

03 września 2007   Dodaj komentarz

Buractwo i Nowy Obiekt Westchnień...

Odnoszę nieodparte wrażenie, że od dnia dzisiejszego bedę naduzywać słowa "buractwo". Tak więc tytułem wstępu, buractwo z mojej klasy...Pierwsze wrażenie bezlitośnie rozwiało moje nadzieje na mała liczbe dziewczyn i dużą ilośc przystojnych przyszłych kolegów, bo trzeba było iśc do technikum...budowlanego najlepiej:P Cóż moge powiedzieć..no, koledzy nieurodziwi i raczej nieprzebojowi, takie memłaki, z którymi z pewnoscią nie przeprowadzę wielu frapujących dyskusji na temat wojny w Afganistanie i nadprodukcji krzeseł bambusowych w Kambodży. Ich zainteresowania muzyczne na pierwszy rzut oka ograniczaja sie do papki puszczanej w MTV, dwóch, czy trzech bardzo mocno wspiera firmy produkujace żel do włosów. A u jednego, ku mojemu żywemu zainteresowaniu pojawił się juz zarost. Taaa:P Ja wiem, jestem okropna i w ogóle, co tam jeszcze chcecie dodać, że wytykam innym, jak sama jestem przebrzydła, ale taki już mój wstretny urok (taki sofizmacik, czy jak to się tam nazywa), bo i jak ktoś nie ma własnego zycia, to śledzi innych buahahha bójcie się Alutki :>. Co do dziewczyn, no cóż przyglądałam im się mniej intensywnie, stad tez nie ręcze za ten sąd, ale chyba z czystym sercem mogę powiedzieć, że to bedzie gorąca...nienawiść. Choć po białych bluzkach ciężej jest kogoś zaklasyfikować, to mogę powiedzieć, że wszystkie miały tą samą pustkę w oczach i wiadomo skad ta pustka przeswitywała. Grr, ależ jestesmy dzisiaj złośliwi:P Wśród tego tłumu słodkich idiotek rozpoznałam jedną niby "nie-słodka-idiotke", dziewczynę, która pozoruje się na wielce groźną, niebezpieczną dla świata i co za tym idzie ubierajacą się na czarno (alez ja nic nie mam do grabazy!). Wspominam o niej, bo niedawno zupełnym przypadkiem znalazłam jej photobloga www.padalceskroniowe.photoblog.pl . Zobaczymy jak nam się współpraca układac bedzie. Co do Piotra, z bloga "bozywariat", to na żywo nie prezentował się on tak źle jak mogłam sobie wyobrażać, traf chciał, że akurat usiadłam z nim i z Jagusią w jednej ławce. Wydaje się być uprzejmy...zobaczymy. W temacie wychowawcy do powiedzenia mam raczej niewiele. Nieurodziwy, niski, zauważyc można przerost ambicji i łysinę. Na siłę próbuje byc zabawny, zazwyczaj mu się udaje, jednak czuć, że jest w tym pewna sztuczność. Masowo naduzywa słowa "perwersja" w kazdym przypadku i liczbie, a także grozi znalezieniem się na Powązkach, w przypadku działania niezgodnego z jego wizją. Mimo wszystko wzbudza sympatię. Jak twierdzi, nasza klasa jest elytarna, o profilu jaki posiada niewiele szkół w Polsce. Oczywiscie żeby nie było zbyt cukierkowo, nie omieszkał nas równiez ostrzec w formie wyszukanej metafafory, której niestety juz nie pamiętam, że liceum w żadnym stopniu nie przypomina gimnazjum...i straszył tak dobre półtorej godziny, aż rzeczywiscie uwierzyłam...No, chyba będzie ciężko. Chyba najwyraźniej skończyły się złote lata dziedziny wagarowania, że też akurat w tym momencie, gdy zaczęłam poznawać jego prawdziwe uroki. I teraz podsumowując pytanie, jak tu żyć, żeby przezyc te 3 lata?!

 

AAAAAAAAAA, lecz to jeszcze nie koniec! No, zgadnijcie kogo spostrzegłam na szkolnym korytarzu, no...TAK, moją stara, przeklętą koleżankę z przedszkola, Zuzę. To było do przewidzenia, przeciez kazdy che być w takiej klawej szkole, co nie;) I oczywiscie nie może się obejśc bez Nowego Obiektu Westchnień (w skrócie NOW). Ahhhh! Wyobraźcie sobie, wysoki brunet, okulary i zapach! Nie wiem, czy nabawiłam sie jakiejś kolejnej idiotycznej obsesji, ale ten chłopak pachniał mi Grzegorzem...podobny zreszta do niego, tyle, że brunet. Stał w poczcie sztandarowym, co nam sugeruje, że jest to trzecioklasista. Tak mało czasu na poznanie:P Właściwie widziałam go juz po raz kolejny, wczesniej przykuł moją uwagę siedzac na przeciwległej ławce w kościele, ale z bliska....ah z bliska wygląda...przystojnie, conajmniej przystojnie, lecz gdzie tam ja, pierwszoklasowa siksa bedę się do niego pchała...popatrze sobie tylko czasami i westchnę:P

 

Właśnie skumałam, że wpisujac w wyszukiwarkę "lo 1 1a olsztynie" adres mojego bloga wyswietla się jako 5 wynik. Czyli stoję obecnie przed niesłychaną szansą spaprania sobie kolejnych 3 lat...

03 września 2007   Dodaj komentarz

2 września - dzień przed 3 wrzesnia...

Napięcie rośnie. Wszystko dopięte na ostatni guzik, spodnie wyprasowane, biała koszula uprana i wyprasowana, buty wypastowane. Czekam. W czasie między czekaniem a czekaniem wsiadam na rower. Spodobała mi się trasa na Gietrzwałd. Ciagle sprawia mi trudność, choć własciwie od Sząbruka juz się jedzie całkiem lekko. Niepokoi mnie jednak sprawa przezutek, coś jest nie tak, chyba nam Ciućkowski przedobrzył, czyli wcisnął kit. Ta zębatka jest chyba za duża. W ciagu jednego dnia łańcuch potrafi mi spaść trzy razy i to zazwyczaj na przejsciu dla pieszych. Zobaczymy jak sytuacja się rozwinie, inaczej znowu do serwisu, lecz jak znam życie w roku szkolnym raczej nie bedę miała czasu na jeżdzenie. A tymczasem jest już dokładny termin pieszej pielgrzymki do Gietrzwałdu. 9 września, niedziela, godzina 5:00 pod jarockim kosciołem. Mówiłam, że cienkie Bolesławy jesteście, sama muszę iść. dalej, kolejna sprawa, Nikon. Uroczyście oświadczam iż zebrałam na niego wszystkie potrzebne środki i do następnej soboty powinnam go mieć w swoich rekach. Eeee no jakby to powiedzieć, la donna è mobile i tak jakby emocje z nim związane kompletnie mi opadły, najciekawsza jest wędrówka ku celowi. I nie mam co pisać, o 12 jadę, później znów zawitam przed komputer, następnie się wykąpię i spróbuję zasnąć, czy mi się uda - nie wiem. Pozwolę sobie jednak na pewną zgryżliwą uwagę. Znają państwo z pewnościa taki portal  photoblog.pl . Gdybym miała okreslic jego funkcję w przyrodzie, powiedziałabym, że jest to portal służący podnoszeniu sobie poczucia własnej wartosci. Gdy czasami (to czasami jest bardzo częste) przemierzam blogi użytkowników, bardzo trudno jest mi znaleźć komentarz inny niż "suuuuper focia" choćby zdjęcie, jak i jego bohater był jakości tragikomicznej. Tak więc, może by tak założyc sobie photobloga:P Oczywiscie sytuacja jest dośc analogiczna w przypadku blogów, oprócz kilku wyzwisk i tytułu grafomana, komentarze chociażby na moim blogu są równie "lizydupne" i oderwane od rzeczywistości, ale cóż, człowiek to istota próżna...i liczę na równie słiiiiiiit komcie ;>
02 września 2007   Dodaj komentarz
Pewna_dziewczynka | Blogi