Alutka licealistka...
Dementuje plotki, które głoszą, że nie żyję. Stan ten oczywiscie może się zmienić za dzień, dwa, trzy lub czas bliżej nieokreslony, ale na dzień dzisiejszy moja licealna egzystencja ma się umiarkowanie dobrze i w swoim kalendarzu żadnych zgonów na czas najbliższy nie przewiduję. Teraz dzieci drogie mniej żartem. I to bardzo mniej żartem. Żartów bowiem mam już dosyć. Szczególnie jednego, który przez 3 lata w gimnazjum robili mi nauczyciele. Niezły ubaw muszą teraz mieć, takie jaja sobie z Alutki zrobili. 6 z polskiego, 5 z historii, 5 z angielskiego, to wszystko to był ich pieprzony żart! Wystrychnęli mnie na dudka! Przychodzi Alutka do szkoły, pewna swoich sił, gotowa na nowe przygody, a tu taki psikus! Tak, tak zaśmiejcie się państwo, w liceum wszystkie te szósteczki i piąteczki nie znaczą zupełnie nic. Czy państwo kiedykolwiek widzieli żeby Ala chociaż jednego popołudnia w tygodniu sobie nie znalazła na internetowe marnotrastwo, zapewne nie. A czy w tym tygodniu Ala napisała chociaż jedną notkę? No, jedną, ale to było w dniu rozpoczęcia. Minął pierwszy tydzień, przez cały ten czas nie siedziałam ani minuty przed komputerem czy telewizorem, a to dopiero poczatek. Boję się szczerze co będzie dalej. Chociaż patrząc na starsze klasy, to cóż, nie wyglądają oni na specjalnie umęczonych, widać do wszystkiego trzeba przywyknąć. Fakt, jednak faktem, juz dawno nikt mnie tak nie nastraszył jak ci oto nauczyciele z 1 LO. Pierwszego dnia, tj we wtorek jeszcze jakoś radę dawałam, żyłam bowiem nadzieją i pewnym niedowierzaniem w stosunku do ich gróźb, ale juz drugiego dnia ich siła perswazji i moje nieudane próby nawiązywania nowych znajomości (no, zasadniczo jak się stoi przy scianie i patrzy w sufit to jest to zadanie dość karkołomne) doprowadziły do całkowitego puszczenia nerwów. W domu, of course, publicznie Ala ngdy sobie nie pozwala na takie chwile zapomnienia;) Ryczałam i ryczałam, chciałam się przenosić do zawodówki i zwymyślałam na wszystkie nowe osoby w klasie. Oczywiscie nie musiałabym tego robić i pewnie bym nie robiła, gdybym nie miała audytorium, a raczej audytora w postaci mojej mamy. Współczuję tej kobiecinie, bo własciwie ja płakac potrafię na zawołanie i dla mnie żaden płacz nie jest oznaką jakiegos totalnego załamania się, mama zdecydowanie odbiera to inaczej, że niby wielka krzywda mi się dzieje, no i wiadomo, sama się przejmować zaczyna...Alutka sadystka. Tak, to sobie popłakałam, choć nie za długo, bo i na to już czasu nie mam i poszłam brać się za lekcje (po drugim dniu! czy państwo to rozumieją?! Tak mnie zastraszyli!). Ogólnie cały świat mi się do góry nogami wywalił. Od pierwszego przekroczenia progu szkoły poczułam większą odpowiedzialność i rzeczywiscie, skończyły sie czasy, gdy się coś narozrabiało i biegło się za maminą spódnicę z płaczem. Mamusia już nie przyjdzie do szkoły na nasz rozpaczliwy krzyk. Niestety, to już liceum. W piątek jako ta niby już bardziej odpowiedzialna poszłam po lekcjach szukac brakujacych podreczników. Przeszłam cały Olsztyn wzdłuż i wszerz, odwiedziłam 8 księgarń i okazuje się, że "nie ma towaru w mieście". A na jednej książce zależało mi szczególnie. Chodzi tu o podręcznik od matematyki. Nowy nauczyciel od tegoż przedmiotu jest chyba ostatnią osoba, z którą chciałabym zadzierać. No trudno, trzeba będzie kserować. Co poza tym. No, jeśli chodzi o samą społecznośc klasową, to nie jest źle, choć nie spodziewałam się aż trzech dziewczyn z tlenionymi włosami (to jest chyba w ogóle jedyny taki przypadek na całą szkołę, im tez pewnie nauczyciele zrobili psikusa:P). Więc tak, o dwóch z nich moge powiedziec, że w głowie zamiast pewnego istotnego organu mają pokaźnego kalafiora, a jedna chyba ma cos jeszcze, nie wiem, może jakieś brokuły, ale minę ma bardziej inteligentną. A! I warto tutaj przedstawić jeszcze jedną postać. Kacper się nazywa. Nie mam pojecia dlaczego, ale strasznie go polubiłam (nie mylić zakochałam się), taki pocieszny, ma dośc zabawny sposób mówienia, no i coś z Aleksandra, jest szarmancki;) W kazdym razie odpuszczam sobie jakiekolwiek i z kimkolwiek flirty, bo primo cały w tym ambaras żeby dwoje chciało na raz, a secundo naprawdę czasu nie mam. Jeśli chodzi o zaspakajanie mojego słynnego zmysłu estetyki, to rzeczywiscie wypatrzyłam sobie jednego trzecioklasistę, ale do wypatrzenia sie ograniczyłam, bo to ani nie mam co liczyc, że jakikolwiek trzecioklasista na taką sikse pierwszoklasową zwróci uwagę, ani ochoty nie mam na jakies umizgi. Czasem tylko oko pocieszę, w duchu wzdychając "ach!". Ogólnie pierwszoklasiste rozróżnić jest najłatwiej, bo zazwyczaj obija sie o ściany;) Dalej, jeśli chodzi o nauczycieli, myslę, że kadra bardzo dobra, pan Dreikopel, wychowawca, no brak mi słów na tego człowieka, radość ma jest niezmierzona i niebiosom dziękuje, że ten człowiek jest moim wychowawcą. Nie, dzieci wykluczmy tutaj jakies zakochiwanie się, w tym wypadku jest to wyjątkowo nieopłacalne, można narazić się na brutalne wyszydzenie. Jest to najzwyczajniej postac oryginalna niezwykle i to jest fascynujace. Własciwie jedynym nauczycielem, którego zdecydowanie bym wymieniła jest polonistka. Ma coś w sobie, co zadecydowało o mojej antypatii juz od pierwszego zdania. Coś co z bólem rozkazało mi krzyczeć "ja chcę do pani Grażynki!"(byłej polonistki). Tak więc zasada "szanuj nauczyciela swego, bo możesz miec gorszego" jak najbardziej sie w tym wypadku sprawdziła. Reszta nauczycieli, to tez niezłe indywidua. Weźmy na tapetę chociażby pana informatyka, wybitnego znawcę hodowli chomików komputerowych. Przez znaczną część lekcji objaśniał nam, że obudowa komputera jest idealnym miejscem na rozwinięcie takowej hodowli(dokarmianie chomików przez otwór po stacji dyskietek, miejsce do biegania przy wentylatorze itp.). Widać niestety, że większość stara się być zabawna na siłę, moge się założyć, że co roku raczą pierwszoklasistów tymi samymi żartami. Powiedziałabym nawet, że zawód nauczyciela słuzy podnoszeniu sobie poczucia własnej wartości, bo to wiadomo, pierwszak zestresowany, jeszcze taki trochę dziecinny, to i z byle żartu sie smiać będzie. Jak już pisałam, życie mi sie do góry nogami wywaliło, teraz kazda godzina się liczy, jedynie w weekend jest jakies wytchnienie. Popadłam w trwałą depresję i co tam jeszcze sobie dodam, do tego stopnia, że zwykle, gdy mam na 8:00 to o godzinie 7;00 można mnie spotkac w pobliskim kościele. Nie wiem własciwie po co tam zachodze, może już jedynie modlitwa mi pozostała, choć ja się nawet nie modlę, że akurat msza jest to sobie w tej mszy uczestniczę. Szukam, ciagle szukam sposobu na przezycie tych trzech lat. Skoro już tak jesteśmy przy tematach koscielnych, to jutro, jak wspominałam idę piechotką do Gietrzwałdu, no sama niestety, ale jakos to bedzie. Musi jakos być zreszta, bo tak, stało się...środowego popołudnia kupiłam Nikona D40x tym samym czyszcząc swoje konto do zera, ale że popadłam w trwałą depresje to się cieszyć nim nie umiem. Wezmę go jutro ze soba, może trochę pocykam, oczywiscie za jakość zdjeć nie ręczę, ale wstawię wam kilka, bo dobre serduszko mam. Aaaaaa i jeszcze jeden fakt przeraźliwie smutny, Rambo, jamnik moich dziadków zdechł, się znaczy samochód go potrącił, no szkoda psa, swoje lata miał, troche przygłupawy był, ale to się człowiek przyzwyczaił, a tu nagle psa nie ma, szkoda...No się rozpisałam, ale przyzwyczajcie się do tej formy, bo częściej niż w weekendy to ja was chyba odwiedzać nie bedę...