Gdyby chcieć zawrzeć w jednej ksiązce historie wszystkich moich występków, niestety trzeba było by pomyslec o rozdziale na tomy, a tomów byłoby mniej wiecej tyle, ile liczy sobie najnowsze wydanie Encyklopedi PWN. Sporo, conajmniej jeden z pewnoscią zajmował by sie dziedzina wagarów, tych "legalnych" oraz tych, jak sie domyslacie nielegalnych. Chodzi tutaj oczywiscie o podział na te, gdzie udaję chorobe, i gdzie najzwyczajniej, bezczelnie w zorganizowanym pospiechu opuszczam budynek szkoły. A staż mój w tej dziedzinie jest juz długi, znacznie dłuzszy niż normalnych ludzi. Zaczęło sie bowiem niewinnie. Druga klasa, system oświaty przewidywał na ten czas zajecia na basenie, nauka pływania i te sprawy. O ile z pływaniem nie miałam wiekszych problemów, o tyle "te sprawy" bliżej nieskonkretyzowane psuły mi zabawę. Chodziło tutaj o instruktora, spokojnie, nie pedofil, ani nic z tych rzeczy, krzyczał poprostu okrutnie, gdy się ktos wykazywał nieposłuszeństwem. Ala z kolei od najmłodszych lat, bardzo nie lubiła, gdy ktos narzucał jej swą wolę, co wiecej perswadował jej to krzykiem. Rezolutnym dzieckiem była Ala, zajecia na basenie odbywały sie w czasie 2 pierwszych godzin lekcyjnych, a jej rodzice uznawali ją juz za dziecko na tyle madre, że odległość od ulicy do drzwi, jest w stanie przebyć sama. I słusznie, Ala była w stanie przebyc ten odcinek samotnie, ale, że rezolutnym dzieckiem była Ala, to w krótkim czasie spostrzegła, że w czasie, gdy samochód taty znika z horyzontu, ona nie jest jeszcze w budynku basenu, a wokoło nie ma obserwatorów żadnych. Po cóż sie narażac miała Ala na krzyk wąsiastego instruktora, gdy oto mogła wygospodarowac sobie 1,5 h, a przy okazji przejść się spacerkiem ogladajac wystawy okolicznych sklepów. Oczywiscie, juz od najmłodszych lat wykazywała sie pewnym rozsadkiem. Wiedziała, że po tych dwóch godzinach do szkoły musi trafić, bo w przypadku innym, wychowawczyni z czystej troski zainteresuje sie jej losem (nauczanie poczatkowe - wiekszośc lekcji jest własnie z jedna "przedszkolanką", a i warto by dodac, że na ten luksus mogła sobie pozwolic, gdyz klasa liczyła wtenczas osób 13) dzwoniac do rodziców. Dlaczego natomiast nikt nie żądał usprawiedliwień za te dwie poranne godziny? Cóż, szkołę nazywali katolicka, własciwie to były jej poczatki, 3 rok istnienia, nauczyciele chyba nie do końca zdawali sobie sprawe z tego, że w tak małej grupie może się znaleźć jeden degenerat, a i dzieci swego czasu były mniej rozbestwione, nikt nie podejrzewał, że o tej nieobecnosci nie moga wiedzieć rodzice, wszystko opierało sie na zaufaniu. Jakże ludzie źle wychodza na tym zaufaniu do mnie...Gdy w trzeciej klasie skończyły się zajęcia na basenie, zabrakło mi także powodu do ucieczek, nie wagarowałam więc w owym czasie i trwało to aż... do czwartej klasy. Oj, wtedy to ja sobie dopiero popusciłam pasa, lecz nadal nikt nic nie podejrzewał. Piata klasa, no tutaj wystapiły trudności, gdzies musiałam zgubić rozsadek, bo wychowawczyni baczniej zaczęła mi się przygladać, usprawiedliwienia zaczęły byc potrzebne. No i skad je wytrzasnąć? Ręka jeszcze wprawiona w pisaniu dostatecznie nie była i było nieciekawie. Mama dowiedziała się, że nie kazdego porranka, wychodząc do szkoły, rzeczywiście do niej trafiałam. Z tego co pamietam, to w cieplejsze miesiace jezdziłam rowerem własnie nad Bartążek i zwykle siedziałam tam twardo przez bite 6 godzin, a niestety, nie zawsze było tak ciepło jak się na poczatku wydawało, z czasem, doświadczenie nauczyło mnie, że warto jest brać koc. Były tez i dni zimne, choć wtedy bardziej starałam się o legalny pobyt w domu, lecz i to nie zawsze wychodziło, nie wiedziałam bowiem jeszcze, że zbawienną moc może miec surowy ziemniak. Gdy było zimno, z tego co mi pozostało w pamięci, zwykle przez te bite 5-6 godzin jeżdziłam autobusem. No co, sieciówke miałam, to byłam wielki pan;) Ale to nudne strasznie było. Zima ogólnie nie sprzyjała rozwijaniu swojej wiedzy w dziedzinie wagarów. Przyszły natomiast czasy gimnazjum, tutaj usprawiedliwienia były już bezwzględnie wymagane, a ja bezwzglednie nie lubiłam tej chwili, gdy mama wracała z wywiadówki, gdzie w ręku dzierzyła karteczke z dokładnym rozpisem opuszczonych godzin. Było ich mniej, to prawda, niz w latach poprzednich, ale co było robić. Nie lubie krzyku, ja naprawdę nie lubię krzyku, dlatego wolę eliminowac sytuacje, w których ten krzyk może być użyty. Choc gimnazjum wymagało wiekszej odpowiedzialnosci i nie kazdy opuszczony sprawdzian puszczany był płazem, Ali nadal zdarzało się uciec od niewygodnej sytuacji. W klasie pierwszej jej pismo wyrobiło sie na tyle, że śmiało, choc jeszcze w pewnym stopniu niezrecznie, mogła imitować pismo i podpis swojego taty. Wiedziała jednak, że gdyby jej wystepek wyszedł na światło dzienne, musiałaby rozważyć umeblowanie i ocieplenie swojego dworcowego kartonu. Nie szalała w tej dziedzinie, zwykle ograniczała się do zwolnień z wf-u, w kwestii innych lekcji, wolała udawać chorą i legalnie przebywać w domu. Wiadomo jednak, że wymagania miałam wieksze niżli ilośc dni jaką mogłam spędzić na udawaniu bólu brzucha, czy tez przeziebienia. Z tym bólem, to tez sytuacja na swój sposób zabawna, bo zwykle mama nie dawała wiary w to, gdy Ala robiła cierpiacy grymas i wołała "a jaj, jak boli, o joj, umieram", dlatego słowa trzeba było poprzec czynami. Czyli, jesli brzuszek boli, to zdarza się, że ludzie wymiotują. Ala nie była przekonana do metod anorektyczek i im podobnych stworzeń, jednak zdawała sobie sprawe, że gdy jest trup, to jest przestepstwo. Trupa stworzyć nie było cięzko, Ala wykorzystała swoje wybitne zdolnosci kulinarne, do torebki jednorazowej wlała keczup, musztarde, majonez, przemielona kiełbasę, chleb i czego tylko dusza zapragnie, byle godnie imitowało treść żołądka. Tak oto cudownie przyrządzony roztwór zostawiał wieczorem za łóżkiem, a z rana, wstajac 30 minut przed włączeniem sie sygnału budzika rodziców...nie, wbrew pozorom nie wylewała tego na poduszkę. Spokojnie szła do łazienki, czekała na moment, gdy mama się obudzi i ostentacyjnie udajac wiadome odgłosy wlewała zawartość torebki do muszli kozetowej, po czym z umartwiona miną, nie spuszczajac swojego dzieła, głównego dowodu przestepstwa, czyli wielkiej choroby, wychodziła z łazienki by rozpocząć swoja litanie, jak się źle czuje. To skutkowało, ale ileż mozna wymiotowac w ciagu miesiaca. Trzeba było znalęźć sposób inny. Goraczka, tak, goraczka była zawsze niezawodnym sposobem na zostanie w domu. O ile rodzice zwykłych dzieci, w zaistniałej sytuacji, gdy dziecko niewyraźnym wzrokiem daje do zrozumienia, że jest z nim cos nie tak, mierza im temperature termometrem, które dzieci co sprytniejsze pocierają ustanawiając temperature wyższa, o tyle rodzice Ali niestety w 13-14 roku jej życia wiedzieli już, że nie jest ona normalnym dzieckiem, dlatego zwykle woleli sprawdzać własną dłonią, czy czoło ich córki rzeczywiscie jest rozpalone. I to był sposób, tu mnie mieli...lecz na krótko. Po którymś z kolejnych razów, gdy bezlitosnie zostałam wysłana do szkoły, wymyśliłam i na to sposób. Skoro czoło musi byc gorące, trzeba je czymś nagrzać. Tylko czym tu nagrzać, grzałki z czajnika nie wyjmę;) Znając już podstawowe prawa fizyki, miedzyinnymi własnośc przekazywania ciepła przez ciała, wpadłam na pomysł, by nalać do słoika wrzatku, słoik opatulić szmata i trzymac przy czole. Sprawdziło się, choc bylo to zajecie czasochłonne, czoło na czas było gorace, do szkoły nie szłam. Z czasem jednak wydaje mi sie, że rodzice zaczęli coś podejrzewać. Słuch mają jeszcze dobry, inteligencji tez nikt im nie odmówi (w końcu wiadomo, że nie jestem dzieckiem sasiada), chyba musieli słyszec, że zrywam sie wczesniej i nie wiadomo z przyczyny jakiej gotuje wodę, a nastepnie kłade się do łóżka. Dlatego coraz częściej, pomimo gorączki i moich protestów głosem aktorsko osłabionym, wysyłali mnie do szkoły. Trzeba było wymyslić nowa metodę. Potrzeba matką wynalazku, to powiedzenie sprawdziło się i w tej sytuacji. 2 rok fizyki w szkole, chcąc nie chcąc do czegos musiał sie przydać. Pocierane o siebie ciała, wytwarzają energię. Do takiegoz rewolucyjnego wniosku doszłam, siedząc nad zeszytami przed kolejna klasówką. Jak teoria ma się do praktyki, postanowiłam sprawdzić tego samego dnia. Przedmiotem pocieranym miało byc moje czoło, przedmiotem do pocierania, bliżej nieskonkretyzowana rzecz uzytku codziennego. Padło na szczotkę do włosów, własciwie teraz już nie uzasadnię swojego wyboru, byc może była to kwestia tego, że dobrze się ja trzymało. Znając moje pomysły, zapewne już chwyciliscie się za głowę myslac, że pocierałam częścią do czesania. A otóż nie, wyjatkowo szybko doszłam do wniosku, że może sie to bolesnie skończyć. Zreszta i tak skończyło się boleśnie, bo energia uchodziła dośc szybko, a żeby ją uzyskac wymagana była znaczna ilośc pociągnięć. Jednak ten sposób równiez działał, tyle, że tym razem mi nie odpowiadał, bo po któryms kolejnym pociagnieciu skóra na czole zaczęła mi sie przecierać. Od razu mówię, masochistka nie jestem, dlatego też zaprzestałam tego sposobu i tak mniej wiecej minęła moja kariera w gimnazjum, zdążyłam jeszcze odkryć, że w zimowe dni można siedzieć w szafie zamiast marznąć na mieście, jak sami mogliscie przeczytac, odkryłam taki wynalazek ja PKP, no i jakos to zycie płynęło. Tymczasem, przyszedł mroczny okres liceum. Z pierwszych obserwacji wypływaja wnioski, że wagarowac nie warto, bo materiału jest troche wiecej niż w poprzednich etapach edukacji, ale jak zycie znam...gdy wstepny strach minie, to i człowiek zaszaleje. Pisała to dla was Alicja K. przebywajaca obecnie na legalnych półwagarach, odkrywczyni kolejnej właściwości: nocne lampki oprócz światła wydzielaja także energię cieplną;) Lampka ustawiona pod katem odpowiednim do waszego czoła, zapewni wam odpowiednie efekty. Czy ktos jest równie nienormalny jak ja?