Jakie to życie dziwne jest. "A może by się tak spotkać raz jeszcze?" - kończąc tymi słowy notkę wiedziałam, że następnego dnia obudzę się z zapchanym nosem, okropnym posmakiem w ustach i w złym samopoczuciu. Przypuszczałam, że na obiad zjem kurczaka, którego niecierpię, a wieczorem zacznę odrabiać lekcje. Do głowy by mi jednak nie przyszło, że o godzinie 8:57 Paweł przysle mi smsa z propozycją spotkania. I jak tu wierzyć w przypadki? No, nie da rady. Boże, z tego oto niecnego miejsca dziękuję Ci...i pójde do kościoła. Siedziałam akurat na kanapie, w tle leciał jakiś idiotyczny program, a ja ubolewałam nad swoim stanem zdrowia. Zastanawiałam się, czy iśc jutro do szkoły, czy nie. Wyjatkowo, bo nigdy wcześniej takiego problemu nie miałam. Choćby mnie nie było w szkole przez tydzień, nie musiałam się starać, by nadrobic braki, ale niestety, czasy gimnazjum się skończyłymi i ciężko było mi znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Czułam się źle, ale wiedziałam, że nieobecnośc w szkole może sprawić, że bedę się czuła jeszcze gorzej. Moje rozmyslania przerwał sygnał otrzymania wiadomosci. I wcale nie budziło to na mojej twarzy uśmiechu. Od dłuzszego już czasu, moja komórka regularnie zaśmiecana jest reklamami i najchetniej bym ich w ogóle nie otwierała, ale że raz na 1000 wiadomosci jedna pochodzi od żywego człowieka i raz na 10 000, sms pochodzi od żywego człowieka, a nawet nikt w nim nie domaga się abym mu powiedziała, co jest zadane z polskiego i, że jak już wspominałam, jestem stworzeniem ciekawskim, smsa oczywiscie otworzyłam. Kto był adresatem już wiecie, co proponował, też. Problem jednak był nastepujący. To, że byłam nieumyta i nieubrana, to pal sześć, ale to, że w takim stanie zdrowia nikt mnie z domu nie chciał wypuścic, to już był problem. Tym bardziej, że nie byłam w stanie podac żadnego racjonalnego powodu mojego wybycia, a nawet kłamstwa. Do koleżanki iśc nie mogłam, bo koleżanki wszystkie widząc mnie w odległości 3 metrów plują na mnie, więc, jak tu wyjść? Odłożyłam te rozważania na potem, choć "potem" bezlitosnie kurczyło się w czasie. Zupełny spontan i brak zorganizowania. Gdy już doprowadziłam się do porządku, niestety nie było już czasu na myslenie, które jak wiadomo w moim przypadku uruchamia się baaardzo wolno. Chwyciłam płaszcz, chwyciłam buty, usiadłam na taborecie w kuchni i zaczęłam się ubierać. Tak się złożyło, że w poblizu stała mama. Trzeba było się tłumaczyć, tłumaczenie najwyraźniej okazało się nieprzystępne. Mama zawołała tatę. To był własciwie wyrok, przyjscie taty było zazwyczaj jednoznaczne. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy tata głosem spokojnym starał się ze mną negocjować abym nie wychodziła, żaden krzyk, żadne grobowe milczenie, spokojna prośba. Głupio mi było, ale wyszłam. Czas jak zwykle nie działał na moją korzyść, ale jeszcze gorzej nie działała komunikacja miejska. Autobus linii nr 24 w ogóle nie przyjechał, a przecież wyjątkowo spoglądałam na dobry rozkład, co mi się rzadko zdarza! Przyjechał za to inny, pół godziny od czasu, gdy Paweł wysiadł z pociagu. No trudno, co było robić, w kolejne pół godziny byłam na miejscu. Rrrrany, a to miał być taki fatalny dzień. Mało brakowało, a pojechałabym z nim do Bydgoszczy. No, jak Boga kocham, żeby tylko było jakieś połączenie o godzinie rozsądniejszej z Bydgoszczy do Olsztyna, nie wahałabym się...ale tak wrócić następnego dnia, to już byłoby duże przegiecie. Nie chciałam psuć wyjątkowo dobrej atmosfery w domu. Że też człowiek jest obwiązany tymi zobowiązaniami, że tez nie może wsiąść sobie do pociągu kiedy chce...Zaskakujace natomist było to, że gdy wróciłam do domu, normalnie dostałam obiad:P A nawet mogę teraz siedzieć tutaj i marnować czas, no niesłychane, a to przecież było tak karygodne nieposłuszeństwo!