A więc przychodzisz, patrzysz na mnie mówisz:...
Proszę Państwa oto Miś. Miś jest bardzo grzeczny dziś, bo i pogoda ładna i się wyspał, tylko żaden upity zboczeniec misia nie chciał przytulić...Byłam na koncercie. Wrażenia? Powiedziałabym, że lepiej bawiłam się na Kulcie, ale, że ostatnio rozpoznaję u siebie skłonność do idealizowania przeszłości, po prostu przedstawię fakty. O godzinie 18 wniosłam ostatnie poprawki na swoją facjatę, zakomunikomunikowałam, że umówiłam się z Justyną na 19 w pewnej kawiarni (pierwotnie, gdy jeszcze nie wybuchło pwstanie przeciwko mojej zakłamanej osobie miałam bowiem iść na ten koncert z nią) i ruszyłam komunikacja miejską do owej kawiarnii. Zamówiłam herbatę (rany, od kiedy ja herbatę piję?), zdjęłam z wieszaka gazetę i usiadłam przy wolnym stoliku. Nie zwróciłam uwagi na tytuł, toteż, gdy okazało się iż trzymam "Gazetę Wyborczą" czytać mi się odechciało, lecz do zagospodarowania miałam całą godzinę, wiec postanowiłam wybrać rubrykę, która by mi najmniej w młodej główce namieszała, czyli rubrykę kulturalną. I tak, czytam sobie, czytam, występ jakiegoś dj-a,występ zespołu pieśni i tańca, repertuar kin, hmm...w Awangardzie tydzień niemieckich filmów, całkiem ciekawe, bilety po 3 złote, patrzymy dalej, o, koncert Akuratu, no tak, to już za godzinę, czytam sobie co tam nabazgrali i tak coraz bardziej pewność siebie tracę...poczatek o 19...migiem zwijam się i ruszam w stronę Andergrantu. 19:30 jestem pod klubem, nie ma jakichś większych tłumów, bileciki do kontroli, kieruję się w stronę szatni, lecz chwila, tu nie ma szatni,a przynajmniej wnioskuję tak po tym, że kazdy trzyma kurtke w łapie. Zajmuję więc ekskluzywne miejsce przy ścianie i przyglądam się wchodzącym ludziom, czuję się głupio wszyscy w jakichś grupkach ja-słup soli patrzący to w jedną stronę, to w drugą, to w sufit, dobra, zaczęłam pisać smsa, musiało to wygladać zabawnie, gdyż pewnie większość wiedziała, że nie ma w tym miejscu zasięgu, ale co tam, i tak lepiej udawać, że się coś pisze niż udawać, że studiuje się architekturę sklepienia. Stoję sobie stoję, wchodzi Justyna z pewnym chłopakiem. Niby nie zwracam na nią uwagi, ale w końcu patrzę w jej kierunku, bo aż sztucznym byłoby udawać, że się nie znamy. Pomachałam jej z uśmiechem nr 18 na twarzy i znów schowałam wzrok w ekranie komórki, coby nie drażnić biednej, wrażliwej koleżanki swoją osobą. Sierotka Marysia Stoi, podpiera ściany nadal, jest 20:00 ścisk na sali, muzyków brak. Pół godziny później, podpiera ściany, ścisk na sali jeszcze większy, muzycy wchodzą. Gitarzysta pierwszy, perkusista, basista jeszcze dostraja gitarę, wchodzi wokalista i wchodzi Grzesio???!!! Przez pierwsze 3 sekundy dałabym sobie rękę uciąć, że drugi gitarzysta to nasz poczciwy Grześ. Po kolejnych 3 sekundach straciłabym rękę, gdyż jak wiadomo Grzegorz nie jest członkiem zespołu Akurat, lecz machina wspomnień ruszyła. Ruszał się tak samo, jak on, patrzył tak samo jak on i ogólnie był taki misiowaty...taki jak na pierwszym spacerze...ale Alutka pamiętaj, co mówiłaś sobie przed koncertem, klub to nie agencja matrymonialna (ani tym bardziej towarzyska, mała erotomanko:P), przychodzisz tutaj by się zabawić, zrelaksować. Znalezienie chłopaka, to ewentualny "wypadek przy pracy". Otrząsnęłam się ze wstępnego szoku i ruszyłam z mojego ekskluzywnego miejsca pod scenę. Szalałam, pot płynął ze mnie strumieniami, pragnienie zakosztowania jakiegoś zimnego trunku było ogromne, lecz, gdy tak patrzyłam, że prawie każdy, a juz najbardziej małolaty w moim wieku tańcują z plastikową szklanicą złocistego płynu, odechciewało mi się. To bowiem godziło by w moja potrzebę bycia oryginalną. Chociaż może gdybym się spiła, bawiłabym się lepiej. Po raz drugi stwierdzam, koncertowa atmosfera raczej mi nie odpowiada, dym, wszechobecny zapach potu, porozlewane piwo i posadzka rozesłana niedopałkami papierosów znów mnie godziła, lecz tym razem w poczucie estetyki. Taki drewniak ze mnie...zresztą, teraz narzekam,a za 2 miesiace znów pewnie trafię na jakiś koncert...byle nie sama, byle nie z nim...właśnie, chyba odkryłam w sobie nową obsesję, o czym nie pomyślę, Grzegorz mi się na myśl ciśnie, podczas koncertu myśli te były do tego stopnia intensywne, że chciałam następnego dnia wznowić z nim kontakty, lecz....sensu w tym brak. Po pierwsze, że wianka przy nim bym długo nie utrzymała (a juz tym bardziej, gdy pojawiła się możliwość chodzenia na koncerty,a raczej "wieczornych spotkań" pod przykrywką koncertu),a po drugie, że na pewno bym go przy sobie długo nie utrzymała i po trzecie, że mu się już nie chce bawić w kotka i myszkę ze mną...