Spotkania rowerowe...
I znów spłynęło po mnie jak po kaczce, no może do czasu, gdy proboszcz zażyczy sobie rozmowy face to face, ale raczej nie zwykł się tak zajmować uczniami naszej szkoły. W sumie nawet deszcz nie sprawia pogorszenia mojego nastroju, a może się oszukuję. Jest dobrze, po 2 miesiącach napompowałam sobie rower, pomógł mi w tym zyczliwy pan ze stacji benzynowej. Przy okazji, gdy szusowałam swym bicyklem minęłam moją starą, jedyną przyjaciółkę(?) z dzieciństwa. Spokojnym wieczorem zażywała spaceru. Ja ją poznałam i ona mnie również, ale każde z nas wolało udać amnestię. Zastanawiam się czasami jak skończyła się nasza znajomość...Właściwie ona "się" nie skończyła, lecz "ktoś", a dokładniej ja ją zakończył...Dlaczego? Moja śmieszna zaborczość, nie mogła znieść, że oprócz mnie Ita (bo takie dość oryginalne imię owa dziewczyna nosiła) ma inne przyjaciółki. To chyba nie była nawet przyjaźń, a przynajmniej nie z mojej strony, ja potrzebowałam kogoś kim mogłabym, że tak to ujmę "dowodzić", gdy dowodzony przestawał być posłuszny wszczynałam kłótnię. W każdym bądź razie Ita, jeśli taka może być definicja przyjaźni, przyjaciółką była chociażby dlatego, że jako jedyna osoba w owym czasie znała moje tajemnice. Gdy zanikły nasze kontakty o moich tajemnicach wiedzieli już wszyscy. Nie, nie chodzi o to, że Ita w odwecie rozpuszczała to wszystko, jak jakieś smaczne anegdotki, Ita była(i pewnie ciągle jest, jej dobroć niesamowicie mnie swego czasu irytowała) naprawdę dobrą osobą. To tylko ja najwidoczniej z braku powiernika poczęłam mówić o swoim życiu wszystkim do okoła, czytaj głównie klasie. A powiernicy to wyjątkowo niewierni są. Eh, odechciało mi się pisać...Idę dzisiaj z żeńską częścią klasy na Testosteron. Nie żebym spodziewała się jakiegoś ubawu, ale znacie przecież moje ogromne poczucie estetyki i wiecie, że filmu z taką obsadą opuścić bym nie mogła:P Ahhh Tomasz Kot(mmmmm jaki on jest wysoki!), Piotr Adamczyk(tak mam słabośc do duchownych:P), Borys Szyc(eeet taki knypek,ale coś ma w facjacie), nie mogłabym nie pójść...No dobra kończę, bo nic mi tu składneko nie wychodzi...Odkąd zaczęła się zima poczęłam przypominać walec parowy, więc wieczorem obowiązkowo rowerek. Właśnie, wczoraj, prosto ze stacji pojechałam na swoje stare osiedle i tak się trochę rozcarowałam, same dresiarstwo, nie to co kiedyś eh...Zupełnie jak w książce Orwella "Brak Tchu"... Ale można się domyslić, że nie pojechałam tam jedynie z sentymentu;) Wiecie w końcu, że Alutka to wariatka i przejechała się tam również po to żeby może przypadkiem spotkać Grzesia. Tak, tak ona ciagle o nim mysli, no może nie ciagle, ale wspomnienia wiecznie żywe...A i muszę się szanownemu koleżeństwu pochwalić, że nauczyłam się skakać na krawężnikach:P Ha! Widziałam ten zachwyt w oczach męskiej części przechodnów....Hihihi....