Wybornie...
Witaj biblioteko znów, ale przynajmniej żegnaj szkoło na 2 tygodnie. Wraz z końcem półrocza przyszedł czas na wywiadówkę, wiemy wszyscy jakaż to przerażająca rzecz ta cała wywiadówka, szczególnie, że nawet, gdy Alutka nie zrobi nic złego, to dostanie jej się za "niewinność", tak prewencyjnie. Zanim to jednak nastąpi, a prawdopodobnie stanie się to za 1,5 godziny, mogę cieszyć się wolnością i dniem dzisiejszym, który był wyborny podobnież jak kotlety schabowe mojej babci. Jeśli Ala mówi, że dzien był wyborny, to od razu nalezy wykluczyć, że był nudny, a jeśli z kolei był ciekawy, to niestety jest to jednoznaczne z tym, że Ala zdołała cuś nabroić, że podniosła sobie poziom adrenaliny. A dobrze wiadomo wszak, że najlepiej czyni się to forsując bramkę będącą granicą między szkolną rzeczywistości ciemiężąca młodzież a wolnością. Dzisiejszego dnia, Alutka mogła wtórować za samym Michałem Wiśniewskim, "keine granzen". Skończywszy czwartą lekcję (tj. język polski) nie bacząc na dyżurujacych nauczycieli zbiegła do szatni, w pośpiechu chwyciła płaszcz i w jeszcze szybszym tempie znalazła się na boisku, asystował jej w owym czasie kolega z ławki, niejaki Mateusz P., pseudonim Benek. Jako, że warunki atmosferyczne nie sprzyjały czołganiu się przez dolną część, tako Alutka, z wielkim żalem (sposób "na szczupaka" przypadł jej szczególnie do gustu) postanowiła wspinać się po bramce, która to zresztą bramka nosiła już całkiem sporo śladów desperacji uczniów 1 LO. Wszystko to rozgrywało się w sekundach, a nawet ułamkach sekund, w wielkich nerwach (całą noc nie spałam!) dlatego dopiero, gdy zawiesiłam się i nagle zaczęłam lecieć do przodu zorientowałam się, że rzeczona bramka jest otwarta, a ja wiszę na niej jak jakaś małpa. Komizmu całej sytuacji dodawał jeszcze fakt, że w którymś ułamku sekundy, gdy tak wisiałam, z drzwi szkoły wyszedł jeden z polonistów, był jednak czymś do tego stopnia pochłonięty, że nawet nie zwrócił swojego wzroku w stronę okazu domagającego się banana. Benek dzielnie mi pomagał, gdy trzeba było przysłonił, plecak podał, szarmancko nawet "cześć" powiedział. A małpa w czarnym wydostała się na wolność. I to jest uczucie bezcenne, niczym dobry humor pana Stachurskiego, za wszystkie inne rzeczy zapłacisz karta Mastercard. (Aaaaaależ Alutka pojechałaś!) Miałam wtenczas do wygospodarowania 1,5 godziny. Z początku nie wiedziałam jak właściwie tą lukę czasową uzupełnić, myślałam nawet nad tym, co by zostać jeszcze na historii, ale postać pani Jastrzębskiej (jak tęskno teraz do pana Wojno. To prawda, co stare porzekadło głosi, szanuj nauczyciela swego...), obdarzonej niezwykłą charyzmą całkowitego zanudzania i usypiania, pomogła mi rozwiązać ten nurtujący problem i uznałam, że wolę marznąć o godzinę dłużej na dworze. Jak się okazało zresztą, na żadnym dworze nie marzłam, lecz zdołałam połączyć przyjemne z pożytecznym i odwiedzić tego czwartkowego południa bibliotekę. W międzyczasie zaszłam jeszcze na chwilę do wybiegu dla wszystkich lanserów, czyli CH Alfy, gdzie pozwoliłam sobie skorzystać z darmowej toalety. Tam mogłam zostać porwana przez grupę cyganek, które wkroczyły gdy byłam w trakcie mycia rak, jednak widać nie należały do żadnego fundamentalistycznego odłamu i pogardziły moją osobą jako łupem, nawet z rąk nie chciały wróżyć, zauważyły jedynie, że ładną mam chustę. Się wie;) a ja wredna jestem, że na nie wypisuję. Przy oddawaniu książek, okazało się, że termin ich oddania minął bagatela 2 tygodnie temu, jednak w ramach jakoweś amnestii, nie została na mnie nałożona żadna kara pieniężna jedynie srogi wzrok bibliotekarki przypominał mi o tym jak bardzo zawiodłam. Zauważyłam przy okazji, że na jednej z półek leżała książka, na którą polowałam już od dobrych kilku miesięcy i jakem ją chwyciła, tak jestem już na 30 stronie. Oczywiście nie może tu być mowy o żadnym innym autorze jak o Mistrzu Łysiaku (Ave Łysiak!), a książka, znienawidzona ponoć przez hordy feministek, zowie się "Statek" i już mogę powiedzieć, mogę zapewnić, dać wieczystą gwarancję, że jest wyborna, jak kotlety babci Krysi. Aaaaa, zupełnie zapomniałam, nawet nie wymieniłam powodu, dla którego tak haniebnie postąpiłam uciekając z lekcji. Warto bowiem zauważyć, że z czystej nudy nie robię tego nigdy. Przy każdej mojej ucieczce w tym roku szkolnym widnieje natomiast imię Bacha, Bachosława Wspaniałego. I tym razem inaczej nie było, Bach przyjeżdżał do Olsztyna, czynił to w dzień powszedni, zatem wyboru innego nie miałam. Najsampierw dziarskim marszem doszłam do dworca, krążyłam tak, krążyłam szukając miejsca, krążyłam czekając. Czasu miałam pod dostatkiem, podobnie zresztą jak jeden z przedstawicieli Olsztyńskiej Ligi Kloszardów, który podszedł do mnie i już zaczynał opowiadać o tym jak to życie go pokarało, gdy ja niespodziewanie powiedziałam "nie". Swobodne, spokojne, lecz stanowcze "nie", które wprawiło mnie w zdumienie większe niż ostatnie zwycięstwo Polski z Belgią i rozwód Dody. W sumie nic nie miałam przeciwko tej mowie o niesprawiedliwości życia, niektórzy tuptusie posiadają nawet talent krasomówczy, to i ciekawie się ich słucha, jednak zazwyczaj oczekują za tą spowiedź jakiejś kwoty pieniężnej, dzięki której wsparty zostanie polski przemysł browarniczy lub tez produkcja płynów do spryskiwaczy. Odeszłam zatem od niego, by w chwilę potem dostać drugiego zawału serca. Na przeciwko mnie stało dwóch policjantów zajetych dobudzaniem jakiegoś kompletnie skacowanego menela, który na każde ich polecenie odpowiadał "ssssara, sssara!". Olsztyński dworzec to cudowne miejsce, gdzie można poznac wielu interesujących ludzi, naprawdę;) Ich widok wzbudził mój strach, bowiem nie brałam pod uwagę, że ludzie z plecakami na dworcu to dość pospolity widok, właściwie już miałam dać dyla, gdzieś w bok, gdy ich sylwetki zaczęły się zbliżac w moją stronę. Zbyt nieroztropnie byłoby w takiej sytuacji uciekać. Choć wszystkie mięśnie miałam napięte, udawałam, że swobodnym krokiem zmierzam przed siebie, że zupełnie legalnie czekam na kogoś, łyknęli kit i za to kocham policję. Tymczasem zbliżała się godzina 13:00, podobnież jak pociąg relacji Bydgoszcz - Olsztyn. Chodząc od jednego słupa peronu do drugiego wyczekiwałam Bacha. Przyjechał... ale tutaj, ku zapewne dezaprobacie Bacha opowieść tą skończę, może dokończę, a może nie... W kazdym razie zbliża się właśnie godzina powrotu mojej mamy, "oj się będzie działo!" i dupsko będzie bolało...Ta, jesli zaczynam rymować, to oznacza, że najwyższy czas kończyć.
Szpital, to również miejsce dobre na wagary...