Mądrzy ludzie mówią, że dzieci wagarują, gdy mają problemy. Rzeczywiście, Ala ma problem ze świniowatością. Zawarła z panią germanistką umowę, że ta da jej kredyt zaufania, wstawi celujący na koniec, ale pod warunkiem, że Ala na miniony wtorek przygotuje odpowiedź ustną na temat "Make-up ja oder nein". Ala oczywiscie rzekła "ja wohl" i nawet z początku coś tam zaczęła szykować, lecz w końcu recę jej bezradnie opadły. Był poniedziałek wieczór, właściwie oprócz wspomnianej pracy, nie miała nic więcej do zrobienia. Położyła się jednak na łóżko i myślała. Jak to z Alą bywa, zwykle takie procesy, w jej przypadku, grożą jakimiś rewolucyjnymi pomysłami. Miała lenia totalnego, z początku rzeczywiście kombinowała, jak przechytrzyć germanistkę, wyszukać pracę w internecie, czy cuś podobnego, później jednak zapomniała o swoim dobrym imieniu, nasilił się syndrom świniowatości i postanowiła nie iść do szkoły.Była to decyzja tym bardziej nierozsądna, że rzeczonego dnia odbywała się rada, a mało tego, Alutka planowała już od czasu dłuższego nieobecnośc środową (ahhhhhhhh!). Lecz co było robić, gdy już jej się wkręciło, że nie będzie w szkole we wtorek nawet nie próbowała odejśc od tej myśli. W tej sytuacji pojawił się problem. Dobrze, wagary, wagarami, ale chyba w tak piekny słoneczny czas, nie wypada cały dzień przesiedzieć w szafie - pomyślała nasza bohaterka. Trzeba wspomnieć, że znów zaczęła myśleć. Przybrała mądrą minę, brwi zmarszczyła i myślała. Czy wybrać się do Torunia? Odpada, przecież jadę tam jutro. A może by tak gdzieś spokojnie w przyzamkowym zamku książkę poczytać? Odpada, panowie policjanci dobrze wiedzą, kto w takich godzinach przesiaduje w parku. No to może...Pieniężno! A w Pieniężnie...Olgierd:P Jako, że dużo się już namyślała, to teraz postanowiła myślenie wyłączyć i napisać sesemesa do owego delikwenta. Delikwent się zgodził, aczkolwiek nie wyczuwałam w jego smsach nawet minimalnej dozy entuzjazmu. Toteż w pewnym momencie doszłam do wniosku, że jak to tak, żeby panna się tak bezwstydnie narzucała, chciałam się wycofać, ale...za dużo zamętu już zrobiłam, by teraz to odkręcać. Klamka zapadła, kości rzucone zostały. Szynobusem relacji Olsztyn-Braniewo o godzinie 8:50 wyruszyłam do celu. Jak to w pociągach bywa, żołnierza spotkałam, miejscowego kosiarza spotkałam (jak Boga kocham, kosę miał owiniętą w pomarańczową kamizelkę;)) a także zdążyłam zwiedzić szynobusową toaletę. Teraz ta technika tak idzie do przodu, że minęło dobre pięc minut zanim doszłam do tego, co zrobić by z kranu popłynęło źródełko. Jechało się dość szybko. Punkt 10:12 byłam na miejscu. Pierwsze co zobaczyłam, to reprezentacyjny, zabity dechami i zamknięty na cztery spusty dworzec, drugie co zobaczyłam, to kiosk Ruchu, trzecie co zobaczyłam to Olgierd. No, no, nooooooo. Również dostrzeżona zostałam, wiec przykleiłam sobie uśmiech do twarzy i podeszłam do niego. Żenujące powitania mam chyba we krwi. Cześć, jak sądze Olgierd, tak? (Zastanawiam się, czy gdyby ktoś mnie tak zaczepił, nie odeszłabym:P) Tak, Olgierd, potwierdził i...poszliśmy. Jakaś taka lakoniczna rozmowa się toczyła, on prowadził ja szłam, widać było wyraźnie, że nie jest zachwycon rolą mojego przewodnika. Oj było to widać. Zaciągnął (to chyba zbyt sugestywne słowo i właściwie niewłaściwie. Olgierd jakby sam szedł sobie na spacer ;)) mnie do lasu (słyszę ten pomruk!), w czasie to którym wypytywał się, o której mam powrót. Oczywiście brzmi to, jakby rzeczywiscie bezczelnie, prawie, że mówił "właściwie to mała narzuciłaś mi się, a ja nie mam ani czasu, ani ochoty nianczyć ciebie". Jednak to nie było tak. Być może ja już zdążyłam sobie ułozyć całą interpretację, jak to wyglądało z jego strony, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że Olgierd poprostu znał sytuacje z zamiejscową komunikacją i wiedział, że jeśli nie wydostanę się stamtąd do pewnej godziny, to nie wydostanę się już do dnia następnego. Tak więc wszystko odbywało sie błyskawicznie, po godzinie znów byliśmy przy dworcu i sprawdzaliśmy rozkłady. Nie było dobrych wieści;) Pociąg uciekł przed minutami 10-cioma, a autobus odjechał minut temu 12. Chyba nie do końca docierało do mnie co to może oznaczać. Niespecjalnie się przejęłam:P Jakiś taki chwiliowy debilizm mnie ogarnął. Na szczęście Olgierd, w przeciwieństwie do Ali, to człowiek chłodno myślący. Wykombinował, że pojadę najsampierw autobusem do Ornety, który akurat w krótkim czasie miał się zjawić, a następnie już na miejscu odszukam jakieś połączenie do Olsztyna. "Wsadził" (ano cudzysłów, bo został przy wiacie przystanku nawet mi reki na pożegnanie nie podając) mnie do autobusu i poinstruował, że mam wysiąśc w Ornecie. Łatwo mówić trudniej zrobić. Co prawda autobus kończył swoją trasę w tejże miejscowości, ale ludzie wysiadali w tysiącu innych miejscach, a nie na samym dworcu. Dzięki Bogu kierowca, niejaki Janek Misiek (miał takie tabliczki na tablicy rozdzielczej-jak Boga kocham!;)), gdy zdezorientowana postanowiłam dojechać z nim aż do bazy autobusowej(no baza, to chyba dworzec-myślała Alutka)i odważyłam się w końcu spytać, którędy na dworzec, chcąc "z buta" nań trafić, powiedział do mnie "słoneczko, poczekaj, zaraz robię drugi kurs, to cię zawiozę". Poszedł zdać przetarg, ja miałam siedzieć w pustym autobusie. Tak siedziałam i głupie myśli zaczęły mnie nachodzić na temat pana kierowcy, że ja tutaj tak naiwnie siedzę, a może on mnie gdzieś wywiezie, wykorzysta, zabije etc. Jednak w końcu przyszedł, włączył silnik i pojechaliśmy. Na miejscu przekonałam się, że zdecydowanie, gdybym miała dotrzeć tu sama, nie podołałabym temu zadaniu. Ornecki dworzec PKS stanowiło osiedlowe podwórko i jedno pomieszczenie, w którym to był sklepik, a raczej kiosk i ława. Pospiesznie zaczęłam lustrować rozkład jazdy. Chyba dopiero w tym momencie zrozumiałam powage tej sytuacji. Na moim zegarku było kilkanascie minut po 12, na tablicy rozkładów PKS do Olsztyna odjeżdżał o godzinie 11:54, następny był w okolicach godziny 18. Przypomnę jedynie, że jeszcze tego dnia musiałam trafić na zajęcia basu o godzinie 16:30. Przyznam, zimny dreszcz spłynął po moich plecach. Najpierw zaczęłam kombinować, żeby może taką metodą małych kroków dostać się do Olsztyna. Nie rozumiecie? Chodzi o to, że tak jak z Pienieżna do Ornety, później jakimś miejscowym PKS do miejscowości bliższej Olsztynowi i tak dale i dalej. Wydało mi się to jednak bez sensu, tym bardziej, że moja znajomośc tych wszystkich warmińskich mieścin jest znikoma. W rezultacie okazałoby się jeszcze, że zamiast do Olsztyna trafiłabym do dajmy na to Kaliningradu;). Zrezygnowana usiadłam na dworcowej ławeczce i pogrążyłam się w myślach, co ja teraz własciwie zrobię. Właściwie nie mogłam usiedzieć w miejscu szybko wstałam i zaczęłam chodzić w tą i nazad. Rozważałam powrót na piechote, wzięcie autostopu, a także napad na PKS:P W końcu EUREKA! Przemieszczając się tak z jednego końca "dworca" na drugi (no, no to będzie z jakieś 3 metry:P) ujrzałam na szybie wypisane godziny, a nad samymi godzinami napis "Firma X - przewozy regionalne. BUS do Olsztyna zatrzymuje się przy ulicy Ż-jakiegoś tam". Odetchnęłam z ulgą, bowiem najblizszy takowy bus miał być już o 13:10, lecz była też i niewiadoma. Gdzie ja tu znajdę tą ulicę? Szybciutko zapukałam do pani z kiosku i pytam się grzecznie, a ona spojrzała na mnie jak na wariatkę i mówi, że właśnie stoję przy tej ulicy;) No cóż, kto pyta nie błądzi w końcu ;) Szczęśliwie usiadłam na ławeczce i z ulgą na sercu czekałam. Bus w czasie niedalekim nadjechał, a ja wróciłam do domu. Faaaaaaaajnie było! Szkoda tylko, że pan Olgierd zapewne, jak życie znam już się nie odezwie, ale pies z nim. Mało to chłopów na świecie?!;P