Nie mam czasu na tytuł...
zakrapianej Piccolo, bądź też napojami z większą ilością bąbelków i procentów. Już od dłuższego czasu marzy mi się spacer porą ciemną. Niespecjalnie dociera do mnie, że w noc sylwestrową, gdzie ilość upitych mężczyzn drastycznie wzrasta, wzrasta również prawdopodobieństwo wylądowania w krzakach, ryzyko zawsze wpisane jest w koszta. W obecnej chwili oczywiście jako Alutka nie zdaję sobie sprawy, że po 15 minutach takiego szwędania będę miała dość, że będzie mi zimno i smutno, że nawet upici mężczyźni nie zwracają na mnie uwagi. Z perspektywy tych kilku tygodni, taka wyprawa pora ciemną jest moim marzeniem. Marzeniem większym jest Sylwestra, a przynajmniej jego część spędzić w pociągu, lecz taki pomysł kwalifikuję już jako "hardcore" i staram się o tym nie myśleć. Ogólnie całe te moje rozważania są rzeczą, która między bajki winna być wsadzona, bo zasadnicza kwestia, czy zostanę gdziekolwiek puszczona (samemu wszak puszczać się nie wypada) nie dość, że w ogóle nie została jeszcze poruszona, to po wszystkich tych emocjach jakich dostarczyłam ostatnio rodzicom, jest - jakby nie patrzeć - wątpliwa, nie powinnam się spodziewać pozwolenia chociażby na Sylwester kółka różańcowego (aaaale Alutka ci się żart wyostrzył), a co dopiero rzekomy Sylwester u koleżanki, który to miałby być jedynie przykrywką. Zresztą ta wyżej wspomniana chęć spacerowania nocą niebezpiecznie we mnie wzrasta i to nie tylko w odniesieniu do nocy sylwestrowej. Ona właściwie prześladuje mnie w każdy weekend. I dzisiaj na przykład jestem z siebie dumna niesłychanie, że w tą sobotę oparłam się samej sobie i z domu się nie wymknęłam, po części zawdzięczam to tacie. Otóż, być może sprawca całego zamieszania był zbyt duży wpływ lektury Szekspira, ale zamarzyła mi się ucieczka przez okno. W grę wchodziły niestety jedynie okna w pokoju mojego najstarszego brata, który - jak zdawało mi się - wyjechał na kilka dni i okno w moim pokoju. Mówię niestety, bo oba te pomieszczenia usytuowane są na piętrze, w związku z czym jawiła się wizja zjeżdżania po rynnie lub schodzenia po wklęsłych elementach elewacji. Już podczas pierwszych oględzin musiałam stwierdzić, że z mojego pokoju tym sposobem wyemigrować będzie ciężko biorąc pod uwagę moja rzeczywista formę, która kwalifikuje się do I grupy inwalidzkiej. Swoje przygotowania zaczęłam zatem kierować pod kątem okna brata. Coraz bardziej jednak przekonywałam się, że brat wcale na kilka dni nie wyjechał i że mogę wracając o 2-3 w nocy przez okno jego pokoju być niemile zaskoczoną. Twardo trwałam jednak, chęć była silniejsza od racjonalnego myślenia, chociaż nadzieję już traciłam, bo i stopień trudności w wydostaniu się przez to okno był niewiele mniejszy. Wybawieniem okazało się jedno spojrzenie w kierunku drewutni, gdzie na samej górze leżała drewniana drabina. Warto jednak podkreślić "na górze", bo było to jakieś półtora metra od mojej głowy, co prawda przy wyciągniętych rekach niespełna pół, lecz zdawało się to nie mieć znaczenia - drabina była poza zasięgiem. Alutka nie byłaby jednak sobą, gdyby ot tak zrezygnowała, ręce opuściła i powiedziała, że grzecznie tej nocy w swym łóżku spać będzie. Szybko zauważyła, że ściana drewutni jest niemal stworzona do wspinaczki i tym też sposobem, niemiłosiernie się obijając, drabinę ściągnęła. Osadźmy jednak to w czasie. Z tego co pamiętam kombinować zaczęłam, gdy za oknem zapadł zmrok, jak wiemy zimą zapada on dość wcześnie i z tego co pamiętam, tego dnia była to godzina 16. Wtedy tez dostrzegłam urok ciemności panującej za oknem i pomyślałam sobie "fajnie byłoby się przejść". Nic jednak nie kreci Alutki w sposób równy jak rzeczy niedozwolone, dlatego pytanie, dlaczego na ten spacer nie wybrałam się już o 16, czy nawet o 18 nie powinny was nurtować. Gdy podjęłam się próby ściągania drabiny, było już po 18. Dokonawszy tego w okolicach 18:40 zaczęłam rozmyślać nad tym, z którego okna byłoby mi najwygodniej wyjść, lecz zapomniałam o jednym jak się okazało istotnym fakcie. Mianowicie o tym, że oba okna w pokoju mojego brata w pionowym sąsiedztwie są z oknami kuchni, w której to znajdowała się moja mama. Postanowiłam zatem odczekać aż mama skończy wszelkie prace kuchenne i dopiero wtedy drabinę ustawić w miejscu właściwym, zostawiając ją zresztą wtedy obok okna. Okazało się niestety, że tata akurat wychodził z biura by sprawdzić skrzynkę na listy i się zdziwił widząc drabinę. Jako, że Ordnung muss sein drabinę odstawił, a mi po krótce wyjaśniając odechciało sie ucieczek, bowiem stwierdziłam, że wiatr mi w oczy i mój plan nie ma najmniejszych szans powodzenia, a cały ten spacer odbiję sobie w Sylwestra. Alutka, a widzisz tu czołg? Idę...