Nie rycz mała, nie rycz, ja znam te wasze...
Dzień jak każdy, jak każdego dnia otworzyła oczy. Tej nocy śnił jej się Filip, stary klasowy kolega, z którym od września znów będzie chodzić do tej samej klasy. Sen ten był dość osobliwy, sugerował jakoby łączyło ją z nim coś więcej niżli codzienne grzeczności. Czasami patrzyła na niego pod tym kątem i wydawało jej się jakoby z jego strony też było coś na rzeczy, jednak postanowiła nie zawracać nim sobie głowy dopóki nie dorośnie do czegoś wiecej niżli ciaganie koleżanek za warkocze w celu wyrażenia swojego zainteresowania. Filip to własciwie typ o predyspozycjach pantoflarza, ma stanowczą matkę, z zawodu zresztą sędzinę. Zawsze uczył się dobrze, zwykle swoje miejsce znajdywał w klasowej trójce, do niedawna próbował się buntować. Nieudolnie udawał styl hiphopowca i twierdził, że słucha Eminema. Mówię nieudolnie, bo to zwykle jego mama decydowała o tym jak Filipek się ubierze. Nie mogła pozwolić, by nosił te cyrkowe spodnie z krokiem na poziomie kolan. Kobieta z silnym poczuciem estetyki ...i władzy. Być może podświadomie, zupełnie dyskretnie jakby chciała już na etapie gimnazjum wypatrzyć dla swojego Filipka żonę. Tak się akurat stało, że Ala akurat została wytypowana. Pewnego razu, gdy miała składać papiery do liceum, z racji tego, że Filip również się tam wybierał, jego mama zaproponowała, że ją podwiezie. Była to kobieta stanowcza, a to nie była propozycja. To był wyrok. Gdy zamknęły się drzwi, a zamki lekkim pyknięciem zasygnalizowały, że wyjścia już nie ma, zaczęło się niby delikatne przesłuchiwanie odnośnie całego jej życiorysu. Ale po co tutaj o tym wspominam, to był jedynie sen, jakich w swoim zyciu śniła tysiące. Wstając uśmiechnęła się jedynie do siebie, jak bardzo abstrakcyjne moga być jej sny. Dzień nie zapowiadał się ani szczególnie optymistycznie, ani nazbyt źle. Ot dzień, jak codzień. Poszła do łazienki i spojrzała w lustro. Minęły już czasy, gdy na jej twarzy pojawiały się nieplanowane wypryski. Oczy miała średnio podkrązone, właściwie bardziej z powodu niezmytego tuszu do rzęs nizli niewyspania. I jedynie odbicie oka zwróciło jej uwagę. Pękniete naczynka, pierwszy ślad rozkładu ciała w procesie starzenia, czy może jedynie kilkudniowa zmiana gałki ocznej. Zepsuło jej to humor, zaczerwienienie na oku, a właściwie idaca przez pół oka żyłka, nie wyglądała na coś co zejdzie w ciągu kilku dni. Jakże zeszpeciło jej to dzień i buźkę. Bez skalpela się nie obejdzie.Odeszła zirytowana od lustra, zrzuciła piżamę i owinęła się szlafrokiem. Jak każdego dnia poszła wziąć prysznic. Umyła głowę, bo nadal nie zdązyła zlikwidować tego głupiego nawyku codziennego faszerowania swoich włosów szamponem. Zawinęła włosy niedbale w ręcznik i usiadła w salonie. Na stole leżała bombonierka, w niej resztki zawartości, czekoladki, na które jest najmniej chetnych. Tym razem były z nadzieniem toffi. Nie przepadała za tym smakiem, przepadała jednak za wszystkim co jest słodkie. Tym sposobem na śniadanie zjadła pół bobonierki i chyba jedynie tym, ten dzień zaczynał się różnić od wszystkich poprzednich. Wkrótce zdjęła ręcznik i usiadła przed komputerem. Włosy schły, a jej tak fatalnie nie chciało się ich rozczesywać. Nie miała dla kogo. W rezultacie wyschły nierozczesane tworząc na jej głowie afro i jedynie wiadomość, że za pół godziny ma być gotowa do pracy zmusiła ją do doprowadzenia się do porządku. Przepracowała równo cztery godziny. Wśród palącego słońca i klących robotników. Było jej jednak wszystko jedno. Wróciła do domu, czekali na nią dziadkowie. Przywitała się z nimi jedynie przez "dzień dobry", bardzo często żałowała, że nie umie się witać w sposób bardziej ciepły, ale taka już jest, bezemocjonalna. Na stół został wniesiony tort, odbył się coroczny test wydolności płuc i były życzenia. On jednak nie napisał, a nawet On nie napisał, że ten dzień różni się czymś od poprzedniego i następnego. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest samotna. Cynizm nie pozwolił jej jednak na dłuższą refleksję. Zwykły sierpniowy poniedziałek popołudniem. Ten dzień, nie różni się niczym od zwykłego dnia. Jedynie głupia legitymacja szkolna wskazuje, że ukończyła kolejny rok życia, równie samotnie jak kazdy poprzedni.
Im bliżej jestem Nikona D40 tym bardziej chce posiąść Nikona D40x...człowiek to jednak stworzenie pazerne...