Babcia Krysia superstar...
Z wielkim trudem wtoczyłam się przed oblicze komputera i oto jestem, piszę dla was notkę. Po obiedzie u babci Krysi nie sposób inaczej dostać się gdziekolwiek. Dzisiaj co prawda standardowy obiad niedzielny, czytaj schabowy i pomidorówka, ale ten smak....ah ten smak to poezja, na której eksporcie państwo mogłoby zarobic krocie. Dobrze, ale ja dzisiaj nie o kulinariach i własciwie tez i o niczym konkretnym. W każdym razie drodzy państwo wspomnę, że poznać tą oto szalenie nieprzewidywalną staruszkę(choć i z tym wiekiem nie ma co przesadzać), to zaszczyt ogromny, więc drodzuy kandydaci na męża, liczcie się, że prędzej czy później traficie przed oblicze mojej babci:P Jeszcze chyba nie było obiadu, żebym nie leżała ze śmiechu na podłodze. Dla przykładu, dzisiejszego południa, a właściwie popołudnia, kiedy to juz wszyscy siedzą przy stole, półmisek z mizerią w ruchu, temat prowadzonej rozmowy schodzi na schorowanego znajomego, a babcia z uśmiechem na ustach oznajmia wszystkim siedzacym, że ona jak juz umrze, to chce zostać pomocą dydaktyczna dla studentów medycyny. Looodzie, tego to nawet ja bym nie wymyśliła;) Mało co się kotletem ze śmiechu nie udławiłam. Inna sprawa, że ja zwykle jem w pospiechu i takie udławienie w moim przypadku jest śmiercią w przyszłości jak najbardziej prawdopodobną. Nie wspominając o tym, że nie umiem posługiwać się nożem i kotleta jem jak sześciolatek i jak najbardziej nie wyolbrzymiam, bo najpierw kroję nożem na kosteczki i potem widelcem to zjadam:P No taki inwalida ze mnie. Tak, a po zjedzeniu obiadu, jak zwykle babcia rozpoczyna temat "a Bernard jak był mały, a Ala jak była mała, a Darek jaki był duży". I wtedy zaczyna się popołudnie wspomnień, setny raz opowiadane, jak mnie bracia przywiązywali do bramy, jak podziurawiłam fotel, jak podpaliłam dywan. Różne wybryki sprzed okresu szkolnego;) Ah te niedzielne obiady...
I już tylko 300 złotych dzieli mnie od Nikona:)