Piątek wieczorem, na komputerze brata...
Nie wypada mi zacząć tego wpisu w żaden inny sposób, jak od mojego stałego westchnięcia - jakie to życie jest niedobre... Tylko tak jakby mniej ironii w tym obecnie, a więcej rozpaczy. Babcia Marysia jest w szpitalu. Właściwie to już kolejny raz w tym roku, lecz tłumaczenie, że w wieku 86 lat tak musi być, niekoniecznie do mnie trafia... Zbyt bezradne jest to "tak musi być", gdy miałam 5 lat, nigdy w takich chwilach nie słyszałam "tak musi być"... i co ja po tej dorosłości mam...
W szkole nadal nie idzie mi najlepiej, chociaż problemy z ocenami nijak się maja do tych dotyczących jednej z niewielu osób, której brak mogłabym rzeczywiście odczuć. Obecnie mam fatalną sytuację z fizyki, gdzie moim dotychczasowym trofeum są dwie pały z prac klasowych, niewiele lepszą z chemii, bo w zestawieniu z dwoma jedynkami jest jeszcze dwója i podobnie nieciekawe położenie mam w przypadku przedmiotu geografia(1,2). Otóż zaczął sie ten etap nauki w liceum, gdy na lekcjach trzeba uważać, bo wiedza wyniesiona z gimnazjum nie pozwala już na radosna improwizację, a przy lekturze podręcznika człowiek czuje się jakby czytał o obcych cywilizacjach z kosmosu. Uważanie na lekcjach - odkąd pamiętam - było ostatnią rzeczą na jakiej się skupiałam. Na chwilę obecna to już niestety nie jest moje "widzimisię", lecz istotny problem, bo ja najzwyczajniej, bez pomocy żadnych środków odurzających odpływam i wyłączam się całkowicie, w sposób niekontrolowany. Niektórzy poczytali by to za zdolność cenna i rzeczywiście, w niektórych przypadkach jest ona przydatna(np. imieniny ciotki Reńki), ale obecnie dzięki niej jawi mi się poprawka w sierpniu. Brr. Największe jednak zdziwienie budzi we mnie rzecz inna. Ala w gruncie rzeczy i pomimo zaprzeczeń, zawsze wierzyła w swój intelekt, od najmłodszych lat pielęgnowała swój narcyzm i czyni to również teraz. Bez obłudy dlatego rzeknę, szokuje mnie, że osoby, które z wielką trudnością sklecają jedno zdanie, nawet nie współrzędnie złożone, z fizyki, chemii, czy też innego diabelstwa, piszą praca klasowe na oceny dobre! Jeśli taki rezultat rzeczywiście daje systematyczność, to ja postuluję, by wprowadzić ją do szkół jako przedmiot już od pierwszej klasy podstawówki. Bo te moje pały nie są wcale takie czyste i zaplanowane. Wiem, że jeśli sobie na początku za przeproszeniem w dzienniku nas***, to w ostatnim tygodniu czerwca niewiele zdziałam. Do każdej z tych klasówek uczyłam się, może nie najdokładniej, na ostatnia chwilę, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że średnio 1,5 godzinki nad zeszytem spędziłam (tak, wiem - co to jest 1,5 godzinki?) i przychodzę na pracę klasową, a tu ani be, ani me, zadania wzięte z kosmosu. Warto jednak zaznaczyć, że przez ostatnie pół roku mój zeszyt, czy to od fizyki, czy też chemii pełnił rolę brudnopisu. Ale to akurat konsekwencja mojego wyłączania się. Muszę coś z tym zrobić, nałykac się magnezu, cynku, Bilobilu, czegokolwiek, byleby pozwoliło mi się skupić. Naprawdę mam tysiąc lepszych pomysłów na spędzenie wakacji i dziesiątki ciekawszych książek do przeczytania niż podręczniki, nie mogę pozwolić, by szkoła ingerowała w moje święte, konstytucyjne prawo do wypoczynku wakacyjnego. Muszę, muszę, muszę...