To ja już wolę opcję domku na Kaukazie...
http://www.photoblog.pl/martin999/13906200
Taaaak, mam co chciałam - pożal się Boże adoratora. Ratunku, kilku już takich popaprańców i zoofili (dobra, może żart niesmaczny) było, ale z żadnym nie musiałam się widywać na codzień w klasie. Teraz ni to uciec, ni to przestać się odzywać, bo zepsuje mi to image dobrotliwej Alutki, a takowy jeszcze przez jakieś 2 lata powinnam utrzymać. Co tu robić, co tu robić? Hmm, może by tak w dobie wszelkiej tolerancji dla dewiantów powiedzieć, że wolę dziewczynki? To niebyłby pomysł zły, nawet w szatni, przed wf-em miałabym duzo miejsca. Ogólnie, jakoś tak luźniej by się wokół mnie zrobiło, no, ale potencjalny książe z bajki również uznałby, że nie ma co w konkury o mnie iść, bo ponoć - jak głoszą oświeceni lekarze - homoseksualizm to nie choroba, zatem i wyleczyć się jej nie da. To jest wręcz zadziwiająca zależność, że to właśnie mężczyźni(?), do których w zyciu bym się słowem nie odezwała, gdyby nie zmuszały mnie do tego okoliczności - w tym wypadku szkoła - dostrzegają we mnie kobietę. Proszę zauważyć, że ja naprawdę nie jestem osobą wybredna, ja mężczyzn kocham, lecz są i wyjątki, te setne części procenta, których nawet po wypiciu całej butelki czystej nie jestem w stanie zaakceptować w roli kandydata na męża. Swoją drogą, przypomniała mi się sytuacja z pierwszej klasy podstawówki, kiedy to jeden z klasowych kolegów, raczej powszechnie nie lubiany (gadał z krzesłem, jadł trawę) nie wiem, czy to chcąc zrobić biednej Alutce na złość, czy tez z młodzieńczej szalonej miłości, przyniósł dnia pewnego do szkoły całkiem pokaźnych rozmiarów niebieski, plastikowy pierścionek, taki, który w owym czasie był ostatnim krzykiem mody kiosku Ruchu i przyklęknął na kolano prawe, by wypowiedzieć słowa, których niestety dosłownie nie przytoczę, bo pamięć zawodna, ale wnioskuję, że było to coś co zobowiązywało mnie do udzielenia odpowiedzi tak lub nie. Jednak miast tego, Alutka poważnie przestraszona, że ktoś w wieku tak młodym chce ja przed ołtarz zaciagnąć, że później to już tylko powinność małżeńska, gary, dzieci i pieluchy, wybiegła z klasy z krzykiem, a nawet płaczem. Niedoszły narzeczony był jednak nieugiety, pewien swojej racji i biegał z tym pierscionkiem za mną dopóki nie zatrzymała go wychowawczyni, która przekonała go, że z tak poważnymi decyzjami lepiej jest poczekać do czasu, gdy nauczy się wiązać buty. No i tak zostałam starą panną. W sumie teraz nie miałabym nic przeciwko, by incydent ten się powtórzył, lecz prosiłabym, by kandydat nie jadł trawy...i z martwą naturą nie rozmawiał(no, chyba, że akurat Alutka udaje martwą naturę i się nie odzywa, to wtedy mówić do niej można), reszta całkowicie dozwolona...