Tak jakoś...
Jak można się domyślić, po tym błyskotliwym wystepie pana Martyna(Autentycznie chłopak nazywa się Martyn. Ponoć miał być Martin, ale że jakaś urzędniczka nie orientowała się w obcych językach ponoć uparła się, że może być tylko Martyn i tak skrzywdziła biednego chłopca. Swoją drogą nadawanie imion anglosaskich i tym podobnych dziwactw, podczas, gdy istnieje ładny, żeby nie powiedzieć ładniejszy odpowiednik polski, to wieśniactwo, nie bójmy się nazywania rzeczy po imieniu.) nikt już nie zwracał się do mnie inaczej jak per "Muzo", może niekoniecznie psuło mi to humor, ale w podobnej sytuacji po raz kolejny znaleźć się nie mam zamiaru. Nie wiem jedynie jak z tego wybrnąć. Nie chcę tutaj ubliżać Martynowi, ani się w żaden sposób mścić, ale należy wyjaśnić, że wymieniony wyżej to osobnik o inteligencji krzesła. Nawet jeśli mu powiem "spieprzaj" (a wiadomo, że ja się na coś podobnego nigdy nie zdobędę) to on uzna, że to taki żarcik. Ha, ha, ha, ależ się uśmiałam! Dlaczego to zawsze jest tak, że ja latam za kimś, a ten ktoś tego nie dostrzega. Co za perfidna ironia losu. A wokół tego kogoś jest peeełno kobiet, które jak bym chwyciła za kudły... Grrr, kpina, ja się obrażam. A ten ktoś niech w końcu da mi znak, a nie bawi się w przyjaźń. Z drugiej strony wszystko to wygląda groteskowo. Ja - on - nic nas nie łączy, a ja tutaj się silę na wpisy o wielkiej miłości. "Fraszka, kto się przypatrzy, fraszka z każdej strony!"... No, się czyta Janka z Czarnolasu, się wie jakim cytatem zarzucić. Właściwie rzec bym mogła, że ta szkoła na coś się przydaje, chociaż w przypadku niezdania może życie komus zniszczyć. Mam nadzieję, że moje losy potoczą się torem pomyślnym dla mnie. Z ręką na sercu zresztą, od kilku dni, dzień w dzień, elegancko mam wszyściuteńkie lekcje odrobione. Dzisiaj nawet miałam ogromną ochote pójść do odpowiedzi z matematyki, lecz zaszczytu tego dostapili jedynie wybrani przez tego, którego imienia nie wolno wymawiać. I pały się posypały. Dokładnie 6, w tym żadna moja! 3 z nich miały po prostu potwornego pecha. Pierwsza, przez nieuwage nie napisała kwadratu w kanonicznej postaci funkcji kwadratowej, druga została uraczona pytaniem o wyróżnik funkcji, na co zrobiła wielkie oczy, tak jak większość klasy, która nie wiedziała, że pod ta tajemnicza nazwą kryje się Δ, której wzór większości, w tym i koleżance był dokładnie znany, dlatego Stachurski odliczywszy 10 sekund, rzekł "dziekuję", do dziennika wpisał jedynkę i do odpowiedzi wezwał kolejna osobę, która to już ukradkiem spogladnąwszy w zeszyt wiedziała, za co można dostać jedynkę. Niestety i jej się nie powiodło bowiem zapytana o to, który czynnik decyduje o tym, czy funkcja ma ramiona "uniesione", czy też "opuszczone", podobnie jak przed kilkoma minutami jej koleżanka milczała. Rozjuszyło to Stachurskiegi, który podniesionym niemal do krzyku głosem, wypomniał nam, że takie rzeczy mozna było robic w gimnazjum, a on nie przepusci do nastepnej klasy osoby, która nie wie o czym decyduje współczynnik a. Powiało grozą, Alutka skuliła się na krześle, próbowała udawać, że jej nie ma, lecz było to o tyle nieudolne, że całkiem spora część klasy wyczuwszy wcześniej niebezpieczeństwo na matematykę najprzezorniej nie przyszła. Widac był to jednak mój szczęśliwy dzień, bowiem jako jedna z nielicznych, dzisiaj przy tablicy nie stałam. Zresztą nawet gdybym stała, to powiem szczerze, że byłabym na to starcie wyjatkowo przygotowana...