Skrajne emocje dzisiaj mną targają. Z samego rana chcialam uciekac z domu, ale później okazało się, że ostatnia osoba, której próponowałam wyjazd, zrezygnowała. Zaliczam zatem teraz zjazd. Tym bardziej stromy, że pojutrze mam zaliczenie z historii, a pomimo dwukrotnej lektury i tysiąca stron notatek, wciąż jestem pustą tablicą.
Ojciec o mojej wyprawi dowiedział się w poniedziałek późnym wieczorem. Wiem, bo ze snu wybudziło mnie donośne, dochodzące zza ściany "do Czech?!". Dzisiaj natomiast z samego rana, sprawdził wpierw czy niczego nie brakuje w garażu, gdzie zwykłam trzymać rower, po czym usiadł w salonie. Nie ma tego w zwyczaju, więc przebywając akurat w sąsiadujacej z salonem łazience już wiedzialam, że to jest pułapka. Jak tylko mogłam przewlekałam mój pobyt nadzwyczaj dokładnie myjąc zęby, lecz dźwięk nerwowo przerzucanych stron gazety zwiastywał to co nieuchronne. Gdy tylko otworzyłam drzwi łazienki, automatycznie dobiegł mnie głos ojca. - Ala. - zabrzmiało wyraźne, lecz już słychać było naznaczenie pretensją. Odpowiedziałam - co? Usłyszałam - gdzie ty się wybierasz? - Do Czech. - Nie zgadzam się. Nie życzę sobie tego. - Tutaj popłynął mój jęk dezaprobaty połączony z lekkim przytupem, lecz ojciec stwierdził jedynie, że wszyscy spośród osób z jakimi rozmawiał uważają, że to idiotyczny pomysł (oh wow, jest 8 rano, on sam dowiedział się o tym o 23 dnia poprzedniego, ciekawe kim są ci wszyscy?). Na tym zakończyła się rozmowa. Zapewne ojcu wydaje się, że Rzym się wypowiedział, sprawa jest zakończona i w sumie jest w tym trochę racji. Zapoznałam się ze stanowiskiem ojca, przyjmuje je do wiadomości i 4 lipca jadę do Czech. Wiem, że teraz będę baczniej pilnowana, więc muszę obmyślić dokładny plan tej ucieczki z domu w wieku 20 lat. Przede wszystkim muszę gdzieś schować rower i sakwy, które obecnie (zapakowane) stoją w garażu, bo ich konfiskata byłaby skuteczną forma prewencji. Trochę mnie bulwersuje, że w tak późnym wieku staropanieństwa, nadal nie mogę swobonie poróżować. Długo się powstrzymywałam i rozumiem jak ryzykowne jest to czego podjąć się zamierzam, ale kiedyś chyba trzeba odciąć tą pępowinę. Zobaczymy co będę mówić o pępowinie jak po powrocie zastanę zmienione zamki :> Ja rozumiem, że w stanowisku ojca nie ma nic ze złośliwości, że to wydestylowana wręcz troska, ale no, tak już na świecie jest, że ludzie mogą się z sobą nie zgadzać, mogą robić rzeczy wbrew sobie nawzajem, bo stanowią odrębne istnienia. Tak więc tate, mame, w tym roku wyjeżdżam z namiotem poza obręb naszego ogórdka. Dosyć marudzenia.