Tytuł, tytuł, tytuł...
Niestety, przykra prawda, ale za ileś tam, bliskich dni już do szkoły trzeba bedzie maszerować. Na samą myśl o tym, czyją twarz będę musiała oglądać, kogo słuchać przez kolejne 10 miesięcy mojego życia chce mi się womitować. Jestem jednak dobrej myśli, w którymś momencie wakacji miałam nawet ochotę iść do szkoły, ale na szczęście zdołałam stłamsić ten dziwny odruch. Mam nadzieję, że w drugiej klasie - pomimo wszystkich głosów, jakie do mnie docierają i twierdzą inaczej - będzie mi dobrze. Rzeczą, która mnie absolutnie zachwyca to ilość godzin przedmiotów ścisłych (wyłączając niestety matematykę), dokładnie JEDNA tygodniowo. Wyobrażacie sobie jakaż to dla mnie ulga, ileż mniej okazji do kartkówek? Ileż mniej tego irytującego pytania: "no moje laleczki, jak tam wasz stan wiedzy na dziś?" regularnie, na każdej lekcji zadawanego przez panią od biologii. Co prawda w zamian za to dojdzie mi kilka takich przedmiotów jak WOS czy filozofia, ale pod warunkiem, że uczyć tego nie będzie jakaś głupia baba, może być to całkiem przyjemnie spędzony czas. Z moich pobieżnych wyliczeń wynika, że przede mną 168 dni roboczych, odliczając weekendy i wszystkie inne dni ustawowo wolne. Nie wygląda groźnie, prawda a trzeba zauważyć, że ta liczba nie zawiera imprez szkolnych. Hmm... Imprezy szkolne, to też całkiem istotny rozdział moich dotychczasowych rozmyślań. Dokładniej tzw. "półmetek" czyli dansing dla drugoklasistów. Myślę, że wolę mieć tego dnia wolne popołudnie. Bo spójrzmy na to z mojej perspektywy. Jestem dzikim zwierzątkiem, co prawda nie mam z klasą otwartych konfliktów, ale cała moja znajomość tych ludzi ogranicza się do spłoszonego "cześć" i to nie zawsze wobec wszystkich. I co, miałabym tam przyjść i udawać, że się dobrze bawię? Bez sensu. Nie piszę jednak tego z rozgoryczeniem, właściwie jest mi to obojętne. Bal maturalny również stoi pod znakiem zapytania. Może gdzieś tam jeszcze w latach wcześniejszych marzyło mi się tańczyć tego poloneza, ale teraz robi mi się to jakby... obojetne. Wam się pewnie wydaje to strasznie ponure, że ja się tak izoluję. Może odrobinę, lecz bardziej jest mi to obojętne. Z drugiej strony chyba głupio byłoby się pozbawić takiego wspomnienia. Sama nie wiem, pożyjemy zobaczymy. Wspominałam już, że moje "noworoczne" postanowienie głosi, że nie bedę wagarować? To się oczywiście okaże, ale chcę spróbować. Wyszalałam się już, poudawałam zbuntowane dziecko, wiec pora chyba stawić czoła nowemu wyzwaniu. Ahoj przygodo! Tymczasem pakuję się i jadę do Naglad, samochodem. Będę tam czytać książki, jeść kotlety babci Krysi i oglądać filmy po 23(dlaczego akurat pomyśleliscie o takich filmach? Przecież na dwójce całkiem porządne rzeczy można obejrzeć w ramach "Kocham kino"), tak! Jednak za tydzień... za tydzień może porzucę już los piechura, bo są całkiem ciekawe wyprzedaże w salonach a w międzyczasie może uda mi się gdzieś wybrać. W piątek dla przykładu jadę do Ostródy. Chętni? 11:04 stacja Unieszewo, 11:24 przystanek Ostróda. W programie topienie się z żalu wielkiego w jeziorze Drwęckim. Zapraszam.
Zaskoczcie mnie...