Aluś nie filozuj...
No tak, dostałam prztyczka w nos. Między innymi za te komentarze przy rozmowie, ale trochę źle zostałam zrozumiana ;) Były one ironiczne, miały kpić zarówno z niego, jak i z mojej takiej pozornej "pyskówki". To tak tytułem wstępu, chociaż nie, odniosę się jeszcze trochę do komentarza pewnego pana, trochę tam namazał, więc powiedzmy, że mu się należy. Rzeczywiście ma pan rację, przesadzam i traktuję Grzegorza jak ojca, to się specjalistycznie bodajże nazywa "kompleks Elektry". I tak sobie dzisiaj przemyślałam swoje zachowanie, przeczytałam nasze rozmowy kiedy jeszcze wszystki słowa "miodem opływały" i kiedy już miodu zabrakło. Niestety wychodzi na to, że na dobrą sprawę, to ja byłam katem! Paradoksalnie, ale naprawdę dochodzę do tego wniosku. Bo w sumie ile razy można pisać, że się kogoś kocha, że się za nim tęskni i otrzymywać jedynie jakieś lakoniczne smsy w stylu "ja też". Eh, jestem beznadziejna...nie, nie pocieszajcie mnie, muszę coś zrobić z tą swoją sztucznością. Muszę nauczyć się okazywać uczucia. Tu potrzeba superniani(żart, wszyscy się śmieją). Sama się nie nauczę, a jak tylko wspominam o psychologu mama się w głowę puka i poleca panią szkolną pedagog. Jak ja się ludzi boję i dać jej zwolnienie to już jest dla mnie sztuka, a co dopiero otwierać się przed nią, jeszcze to wykorzysta:P...Zresztą mamie się nawet nie dziwię, o psychologach i ich zdolnościach mam w sumie zdanie podobne...rozwiązaniem tu albo psychiatra, albo przyjaciółka (tylko co ja poradzę, że kobiet nie cierpię?)...Albo egzorcyzmy. Właśnie, ostatnio, może śmiesznie to brzmi, ale dochodzę do wniosku, że jestem opętana...No dobra, przesadzam, ale powinnam iść do spowiedzi...Tyle, że ja już zapomniałam właściwie jak to się robi i co gorsza nie wiem czy wszystkiego żałuję...No i sprawa podstawowa ja się boję ludzi! Czy wy sobie wyobrażacie jak wielkim stresem jest dla mnie podejść do konfesjonału i się wyspowiadać? Jeszcze, gdy ksiądz jest przygłuchy i muszę powtarzać wszystko po trzy razy, to już kompletnie mnie ten teges...Eh...kiedy to ja ostatni raz byłam przy spowiedzi? Nie jest źle, palce jednej reki jeszcze mi wystarczają, aby to zliczyć, ale...co to była za spowiedź, gdy główne grzechy to było mężczenie zwierzątek i przezywanie kolegów...teraz...nie wyszłabym z konfesjonału przez dobrych kilka godzin...ciekawe czy bym w ogóle rozgrzeszenie dostała...Inna sprawa, jeśli spowiednik byłby młody, to pewnie spowiadając się zgrzeszyłabym myslą prędzej niż dostała rozgrzeszenie...Tak, tak moi drodzy ja jestem złą kobietą...Podstawową jednak przeszkodą jest to, że ja chyba już nie wierzę w Boga...Znaczy się wyznaję wszystkie zasady moralne stawiane przez Kościół, ale w dobrotliwego pana z brodą uwierzyć w stanie już nie jestem...szkoda, bo brak wiary mnie niszczy...Tylko czy ja kiedykolwiek wierzyłam w Boga? Wątpliwe, chadzanie pod przymusem do kościoła, nie bardzo budziło moją miłość do Niego...później przyszedł bunt, na początku chciałam być satanistką, nawet kupiłam sobie taki ładny pierścionek z kiosku Ruchu przedstawiający jakiś twór kozłopodobny i twardo chadzałam ubrana na czarno w zeszycie oczywiście pentagramy, ale jakoś nie czułam więzi z tymi pożeraczami kotów. Przeszłam więc, inspirując się Matriksem,(ha, żebyście wiedzieli jakiego ja miałam bzika na punkcie tego filmu! Słowo daję, scenariusz znałam na pamięć, każdą kwestię) i moim nowym narzeczonym, Keanu Reeves'em na buddyzm. Potrafiłam godzinami siedzieć w pozycji "kwiat lotosu" wyczekując nirvany, ta jednak nie przychodziła, to dałam sobie spokój. Wróciłam na katolicyzm, przez pewien czas bawiłam się w dewotkę, oczekiwałam nawiedzenia, ale i to nie przyszło, a co gorsza zaczęłam filozofować nad doktrynami Kościoła tym sposobem stając się heretykiem. Teraz czekam aż ktoś weźmie mnie za łapkę (niestety tylko dosłownie, wszelkie namowy nie działają) wykąpie w chrzcielnicy i zaprowadzi do konfesjonału. Inaczej ciągle będę trwała w tej swojej pseudoelokwencji i myślała, że oto religia to opium dla mas(Lenin tfu!). Bo właśnie tak rolą zakończenia, dlaczego do kościoła uczęszcza tak wiele kobiet? Dlaczego jest tak mało mężczyzn? Drogą mojego rozumowania wychodzi, że mężczyźni po prostu nie dają się "nabrać" na to wszystko...