Spotkań studenckich ciąg dalszy...
Hej kochanie, mam Ciebie dzisiaj w planie uło ło ło ło je. Ponoć disco polo na polskim rynku fonograficznym znów przeżywa swój renesans, tak przynajmniej obwieściła mądra pani z telewizji. Ala zawsze lubi być na czasie, to i podpasowuje swój nastrój do poszczególnych fraz utworów tego nurtu. Ah ileż to wspomnień. Disco polo to właściwie muzyka jej młodości. Pamięta dobrze, gdy w wieku 6 lat, każdej niedzieli, wstawała wczesnym rankiem, by włączyć teleekran, gdzie witały ją radosne i nieskomplikowane, a o jakże ważnych sprawach traktujące piosenki z programu Disco relax. I kto by pomyślał, że na takich fundamentach wyrośnie z niej coś takiego. Coś takiego, bo autorka nawet nie wie, do czego mogłaby się porównać. Ala osiągnęła swój cel, jest nieporównywalna. Chooooolera!(za przeproszeniem, swoją drogą, jeszcze w roku 2006 używałam tego słowa dość namiętnie, nie widząc zupełnie nic złego, jednak w końcu ktoś wziął mnie na stronę i srogim palcem pokiwał "nu, nu, gdzież to tak, żeby panna takim słownictwem szarżowała!" Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć, o co tym ludziom chodzi, bo słowo to moim zdaniem, jest urocze niezwykle) Nie o tym miało być dzisiaj i wy jesteście świadomi o czym. Szymon, tak. 21 lat. Oh pozwólcie mi wyrazić swoje prymitywne odruchy skromną onomatopeją. Mrrrr! mrrrrr! mrrrrrr! W sumie nie wiem, co tak mnie w nim pociagnęło, ale przyznam się bez bicia, bezczelnie i prostacko: chciałam zbadać jego jamę ustną. Lecz chyba nie spodziewcie się, aby do czegoś doszło? Nie, tym razem was niczym nie zaskoczę, ale po kolei. Umówiliśmy się na godzinę 13:30 pod Wysoką Bramą. Mamie powiedziałam, że idę na starówkę pochodzić po sklepach, w co oczywiście nie uwierzyła, lecz nie miała powodów, by mnie zatrzymywać, tata po prostu przyjął do wiadomości, że wychodzę, spytał się jedynie, o której wracam. Godzinę powrotu określiłam, jako "okolice 16" i zalana patologicznymi ilościami wszelkich pachnideł wyszłam z domu. 10 minut później byłam na przystanku, uciekła mi 15, lecz czasu miałam sporo, toteż zbytnio mnie nie zmartwiło, że nastęony autobus jest za kolejnych minut 10. W międzyczasie, gdy tak stałam między wiatą przystanku, a rozkładem jazdy, podjechał do mnie na rowerze jakiś szalenie miły staruszek z zapytaniem, czy gdzieś w okolicy jest "Biedronka". Co miałam panu nie pomóc, grzecznie wytłumaczyłam, że trzeba jechać na wprost i ku mojemu zaskoczeniu zostałam wręcz pobłogosławiona m.in. słowami "życzę szczęścia, gdyby wieczorem się pani wybierała na jakąś randkę". Sobie myślę, co jest? Czy mam coś na czole wypisane, czy też tak się skropiłam tymi perfumami, że zdradzam całe swoje zdesperowanie? Pogrążona w takiej zadumie wsiadłam do 15 i jechałam bez większych przygód. Pięć minut przed czasem, pięć kroków od wysokiej bramy, wysiadłam z autobusu. Za kioskiem wniosłam ostatnie poprawki i śmiałym krokiem, ruszyłam w stronę chłopaka stojącego w umówionym miejscu. Taki jakiś chuchrowaty był, na zdjęciach wydawał się być tęższy, ale, że zdjęciom ufać nie należy już się nauczyłam. Podeszłam, powiedziałam "A na kogóż to klawy Szymon czeka?". Wiem, wiem, trochę tragikomiczne, ale nic mi innego do głowy nie przychodziło. Szymon zareagował entuzjastycznym "A, cześć" i zaczął się spacer połączony z dialogiem. Sczerze, spodziewałam się rozmowy, która poruszała by jakieś ważniejsze aspekty życia niżli libacje alkohlowe, nie wiem, może coś o dziurze ozonowej:P Fakt, temat ten jest dość łatwy i zabawny, ba! Z językowym kunsztem Szymona nawet intrygujący, lecz...lecz to nie to. Doszliśmy do parkowej ławki, ja siadam on stoi. Myślę sobie "co jest kolo, masz jakiż kompleks wyższości?". Nie skomentowałam tego jednak, a przynajmniej nie tak bezpośrednio, jak tego, gdy wyciągnął papierosa. Niemal go opieprzyłam, ale co tam, jakoś trzeba wywiązać rozmowę:P I tak zostało na jego i stał nade mną zionąc tą tytoniową zarazą. W końcu udało mi się go nawet namówić, aby usiadł, bo wpatrywanie się w jego facjatę, za którą raziło mnie słońce nie było przyjemnością, a ja uwielbiam obserwować mimikę, więc trochę mijało się to z celem. Zresztą, w rezultacie wyladowaliśmy w jakieś knajpie na starym mieście. On pił piwo, ja dostałam cole, zresztą nawet nie protestowałam. Opowiadał, opowiadal, opowiadał, ja słuchałam czasami wtrącając "no coś ty?!", "żartujesz?!", albo też dla urozmaicenia "jak to?!". Nawet ciekawy eksperyment, który po raz kolejny utwierdził mnie w przekonaniu, że nie trzeba mieć jakiś ekstremalnych historii ze swojego życia, trzeba po prostu słuchać swojego rozmówcy. W każdym tkwi egocentryk i tak na prawdę każdy uważa, że jego opowieści są najbardziej frapujące i mrożące krew w żyłach, wiec po co wyprowadzać go z tej błogiej nieświadomości? W każdym bądź razie, a właśnie! Ze spotkania wyniosłam również pożyteczną naukę, że sformułownie zawrte w zdaniu poprzednim jest błedne. Mówi się "w każdym razie". Tylko mi to jakoś nie brzmi, no, ale skoro chcemy być "mondrzy", to kulturę języka kształcić trzeba. Dobra, po knajpie, trzeba było odprowadzić naszego towarzysza na pociąg, gdyż w Olsztynie jedynie studiuje. To też uczyniłam, pożegnałam się i poszłam rozkoszować się wiosenną aurą w pobliskim parku, w ręku dzierżąc "Pigmaliona". Wnioski ze spotkania. 1)Straszliwie kreci mnie, gdy mężczyzna jest stanowczy. 2)Straszliwie kręcił mnie widok Szymona z papierosem. 3)Zostałam zaproszona na imprezę. Ad.3. Impreza odbywa się w domu Szymona, zaproszone jest szerokopojęte grono studenckie. Impreza jest całonocna. Schlani studenci i schlana Alutka, to nie jest dobre połączenie. Oczywiście (lecz z każdą chwilą coraz mniej oczywiste) się nie wybieram. Fakt, mogłabym wymyślić jakiś wkręt, że koncert czy coś, ale pozostały mi resztki rozsądku i zdewociałego podejścia do pewnych spraw. Nie wybieram się i mam nadzieję, że nic mi w tej sparwie już do głowy nie przyjdzie.