To się nazywa face to face...
Take it eeeeeeeasssssssssssy Alice! Nie wiem z powodu jakiego, ale właśnie udziela mi się głupawka. Nastrój mam wręcz wyśmienity. Jutro zapewne mi się odmieni, lecz póki co carpe diem, że tak sobie zaszpanuję. Swoje dzisiejsze wypociny z godzin 9:04-10:32 oceniam dość pozytywnie. Oczywiście do czasu, gdy wyszukam klucz odpowiedzi, ale jak już wspomniałam, na razie na ten temat cicho sza! Ala jest uśmiechnięta i tak ma trzymać, więc proszę jej nie przeszkadzać. Ma nawet czelność myśleć, że cały arkusz wypełniła poprawnie, dlatego też teraz deklaruję, jeśli tak jest w rzeczywistości, jeśli dostanę 49-50 punktów idę pod ratusz śpiewać Bogarodzicę! Ale sza, nie dobrze jest myśleć, że się wszystko dobrze napisało, później przychodzi gorycz porażki i ni zdziwię się, gdybym wylądowała w rejestrach 30-40 pkt, ale sza...Taaa, powiedziałabym nawet, że takie przeczucie nie wróżny nic dobrego, jeśliby to kojarzyć z podobną pewnością, jaką miałam po olimpiadzie z języka polskiego, gdzie po ogłoszeniu wyników najodpowiedniejszym było zapaść się pod ziemię. Bądzmy jednak myśli dobrej. Jak powszechnie wiadomo, jutro społeczność trzecioklasistów pisze egzamin z części matematyczno-fizycznej (czy jak ja tam zwą). Ala właściwie uważała tą część za łatwiejszą, zaopatrzyła się w ściągi i tak trwała w przekonaniu, że jakoś to będzie, lecz co się okazuje dzisiaj? Ano dzisiaj okazuje się, że jej miejsce, czyli ławka, przy której ma pisać egzamin stoi metr od biurka komsji. Trafiłam do pierwszego szeregu, rządu środkowego, czytaj na wprost wzroku szanownej komisji. Co za życie, trzeba się będzie obkuć tych wszystkich wzorów...Ale co tam, pikuś...Jest dobrze. W ogóle wprost nie jestem w stanie zrozumieć tego całego patosu z jaką nam wpajają czym jest ten egzamin. Zresztą, po co to rozumieć, skoro można sobie tym humor poprawić, sytuacja wręcz ocieka śmiesznością (i już Alutka, minus jeden punkcik za bład językowy, czyli tworzenie jakichś niezrozumiałych związków wyrazowych "ociekać śmiesznością", to żeś wymyśliła). Najzwyczajniej w świecie przychodzę dzisiaj na ustaloną godzinę do szkoły, dołączam do grona obradującego nad tym czym jest przydawka i w którym roku był II rozbiór Polski, obracam dłoń i wyjaśniam ich wątpliwości, a oni wielki wytrzeszcz na mnie i od razu formułka "ty chyba głupia jesteś, na egzamin ściągi?!". A co...głupia jestem, ale ściągać umiem ;) Z tychże pomocy szkolnych jednak nie korzystałam, primo, że rozwiązania większości zadań można się było doszukać w tekstach źródłowych, a secundo, że jak już mówiłam, siedziałam ławka w biurko przy komisji. Oj, ale coś czuję, że jeszcze beknę za ta całą pewność siebie, oj już widzę, jak leżę i kwilę...Ale właściwie, co by to dało, że przez tydzień siedziałabym z nosem w książkach i zakuwała terminy? Niet, w przypadku części humanistycznej w większości liczą się umiejętności i inteligencja (no to Alutka leżysz:P), a nie wiedza. A jaki durnowaty temat na rozprawkę dali, no, aż myślałam, że jakiś konwulsji dostanę! "Świat bez ogrodów byłby uboższy", czy jakoś tak, nie potrafię ścierpieć, gdy ktoś mi narzuca zdanie i gdyby nie to, że ten cały nastrój uwagi i mnie się udzielił, to na pewno napisałabym rozprawkę o tych co układają te egzaminy. Właściwie był i taki zamiar, żeby w brudnopisie strzelić jakiś mały poemacik, ale i tak wiadomo, że nikt tego nie czyta, więc co ja się będę wysilać, wolałam wcześniej do domu wrócić...No to co, to idę zakuwać, bo niestety ściąganie w moim wypadku już w grę nie wchodzi. Ktoś tu się nadmiernie o moje sumienie troszczy...