Z podróży na obczyznę...
Ahoj! Dobry den! Knedlicky! :P No to wróciłam, w końcu trzeba było, gdy pieniądze sprzeniewierzyłam na wszelkie krecikopodobne pamiatki, gadżety z obrazkami Muchy i podobiznami Franza Kafki, o alkoholach cicho sza :P, lecz po kolei. Pierwszego dnia przez 12 godzin siedziałam w autobusie, nastrój miałam dość dziwny, zresztą tak jak wspomniałam w notce poprzedniej. Nie wiem, czy ktoś mi coś dosypał do wody, czy to zegar biologiczny:P, ale fakt faktem byłam niebezpieczna dla otoczenia i otoczenie inne niż przyparafialno-oazowe było niebezpieczne dla mnie. Na szczęście w Kudowej Słone, gdzie tego wieczoru się zatrzymaliśmy, nie było potencjalnych obiektów westchnień, ogólnie była to wieś dość wyludniona - gdyby iść na prawo trafi się do Czech, gdyby iść na lewo i przejść kilka kilometrów trafi się do jakiegoś większego ośrodka wiejskiego, gdyby iść przed siebie trafi się do lasu - kompletny brak rozrywek. Pocieszające, nawet bardzo, było to, że znalazłam tą kafejkę internetową, lecz tam również ludzi można by policzyć na palcach jednej ręki, a dokładniej jednym palcu, bo oprócz mnie, w owym miejscu koczował jedynie sam właściciel, lecz i tak nie zwracał na mnie uwagi, to co ja się będę. Gdzieś tak w okolicy 22:00 do kafejki wkroczyło dwóch tamtejszych dresiarzy, coś tam kozaczyli z właścicielem, później nawet zwrócili się do mnie, lecz wolałam udawać, że jestem pochłonięta innym zajęciem. Zresztą niedługo po tym musiałam się zbierać, bo nie chciałam siedzieć temu biedakowi na głowie, choć na drzwiach było napisane, że dolna granica otwarcia kawiarenki jest nieokreślona, więc mogłabym i tam siedzieć do 5:00, lecz, że jak już wspominałam Alutka serduszko ma dobre:P, a krzesła były wyjątkowo niewygodne to w niedługim czasie znów trafiłam do hotelowego pokoju. Dość szybko zasnęłam. Następnego dnia, z samego rana wycieczka, w tym Ala, miała przekraczać pobliską granicę. Niby fakt nadzwyczajny, ale...gdy się ma paszport z czasu, pierwszej klasy podstawówki, ze zdjęciem, na którym posiadacz ma grzywkę, nadęte policzki i wytrzeszczone oczy - może to dostarczyć pewnych wątpliwości, czy odprawa będzie szybka i sprawna. Choć szczerze, tego dnia jeszcze pozostały mi resztki nastroju dnia poprzedniego, tak, że jakieś wyjaśnienia sam na sam z celnikiem, który w swoim zielonym mundurze był wyjątkowo przystojny, byłyby delikatnie mówiąc całkiem pożądane:P. Do niczego takiego jednak nie doszło, celnik, ledwo co spojrzał na paszport, na mnie w ogóle...co za życie. W każdym razie, po tej oto udanej próbie przekroczenia granicy czekało nas kolejne 2 godziny jazdy, w czasie których mieliśmy trafić do skalnego miasta Adrsprach. Trafiliśmy, zobaczyliśmy i poszliśmy do toalety, gdzie wejście kosztowało 5 koron, a obsługa nie przyjmowała nominałów większych niż wspomnianą wyżej sumę, lecz każdy kto takiej ilości koron nie miał i tak próbował wcisnąć nominał większy. W pewnym momencie pan przepuszczajacy się wkurzył i kazał jednej pani przykleić sobie "ten banknot" 200 koronowy do czoła :P Zabawni ludzie:P W dalszej części czasu wolnego wraz z mamą postanowiłam spróbować naleśników z pobliskiej budki. Podeszłyśmy do okienka i konstatowałyśmy. Ja - co by zaszpanować, czy też obeznać się trochę z językiem - niezręcznie zaczęłam literować "naleśniki" po czesku, nie za bardzo mi to wychodziło, lecz z pomocą za chwilę przyszła pani z budki, która najzwyczajniej w świecie, z poprawnym akcentem, zapytała się po polsku czy chodzi mi o naleśniki. No dajcież wy spokój! Ja tam pojechałam nauczyć się choć bardzo zdawkowo języka, liznąć trochę kultury, a ta mi wyskakuje z tymi naleśnikami! Taka globalizacja mnie wkurza. Zewsząd słychać było niemiecki, angielski i włoski, czeski stanowił zdecydowaną mniejszość, zresztą i tak była to mniejszość większa w porównaniu do tej, którą słyszało się w samej Pradze. Takie zwiedzanie stolic, to zdecydowanie nie dla mnie - mieszkanki małej wsi Olsztyn. Tylko sobie kompleksy pogłębiłam widząc drobniutkie Japonki, eleganckie Włoszki i Niemców z białymi sweterkami na ramionach, zresztą najgorzej było się przejść ulicą Paryską, gdzie po każdej stronie witały mnie szyldy takich sklepów jak Dior, czy Escada. Sen Kopciuszka. Praga to rzeczywiście piękne miasto, niezwykła architektura kamieniczek wciąż wprawiała mnie w zachwyt, lecz te tłumy cudzoziemców, ten kulturowy koktajl zdecydowanie nie wprawiał mnie w zachwyt. Praga za dnia, to "3 x Z": Za tłoczno, za głośno, za drogo. I tak na prawdę nie da się poznać żadnego kraju, dopóki nie przejedzie się komunikacją miejską czy też trafi do jakiejś pipidówy. Niestety nie miałam okazji skorzystać ani z komunikacji, ani trafić do jakiejś czeskiej wsi. Pierwszego dnia w Pradze miałam mieszane uczcucia, miasto urzekało swoją urodą, ale odstraszało hałasem. Następnego dnia również zwiedzaliśmy zabytki, było gorąco i szybko, choć udało się nam obejrzeć dużą część zabudowy, tak naprawdę niewiele z tego pamiętam. Wiem jedynie, że nigdy więcej nie chcę już jechać gdziekolwiek z taką zorganizowaną wycieczką, w moim wypadku grozi to zbiorową masakrą. Drugiego dnia miałam dosyć tych wszytskich ludzi do tego stopnia, że w chwilach wolnych nie robiłam nic innego poza myśleniem jak można ich zabić, żeby było cicho i czysto:P Zartuju, ale zła byłam bardzo, po części na to, że ktoś mi mówił, że w tej, a tej godzinie zwiedzamy katedrę, później mamy 15 minut wolnego i a piać w kółko to samo. Nie było czasu na przystojnych Czechów, których zresztą w samej Pradze ze świecą szukać. Urzekła mnie natomiast atmosfera, która panowała w pewnej słynnej ponoć na całe Czechy piwowarni "U Fleka", która to rzekomo istnieje od XV wieku. I choć mi samej niedane było zakosztować złocistego trunku, to upiłam się atmosferą! Genialnie! I kelnerzy przystojni:P! Ogólnie, gdy wracaliśmy już stamtąd panował cudny klimat, była okolica godziny 21:00. Ulice były puste, ulice były ciche, czasami mijaliśmy Czechów - było tak jak bym sobie tego życzyła. Trzeci - ostani dzień w Pradze był jedną wielką gonitwą, która zdecydowanie mi do gustu nie przypadła. Mimo uroku wieczoru poprzedniego, nadal chciałam zabić pół wycieczki łącznie z przewodniczką, lecz czasu nie miałam. Ogólnie jakoś przeciekał mi on przez palce, zanim się obejrzałam, była w drodze do Szklarskiej Poręby, gdzie miliśmy spędzić następną noc. Gdy dotarliśmy była 19 z minutami, w planie wycieczki był tzw. "czas wolny". Jako, że mama postanowiła go spędzić bez mojego towarzystwa, ku mojej uciesze mogłam iść na miasto wyrywać niewinnych turystów:P Wszystko sobie ładnie rozplanowałam. Na początku szybki prysznic, później przebrałam się, wymalowałam i wyparfumowałam. Puściłam oczko do lustra i rzekłam - nikt Ci się nie oprze:P Podwędziłam z walizki butelkę czeskiego "Kozla"(jej brak był właściwie niewykrywalny z powodu ilości innych butelek:P)zapakowałam do torby i ruszyłam. Plan był taki: obalić Kozła w parku na odwagę i pójść do jakiegoś pubu, na sok, albo coś mocniejszego. W rzeczywistości akcja jednak rozegrała się następująco. Przez godzinę chodziłam w tę i nazad w poszukiwaniu jakiegoś przytulnego pubu z Kozlem w torbie, w rezultacie wylądowałam na ławce w parku, gdzie łudziłam się, że może ktoś zechce się ze mną zapoznać:P Kozel ciągle leżał w torbie. W końcu zrezygnowana, lekko wkurzona szczególnie na siebie usiadłam na ławce wis a vis posterunku policji. Postanowiłam wypić Kozła. Tak, dobrze czytacie, na ławce, 20 metrów od komisariatu. Z początku miałam mały problem z kapslem, nadal nie noszę przy sobie otwieracza do piwa, więc najsampierw próbowałam otwierać o drewnianą ławkę, czyli trochę pochuliganiłam, bo na ławce pojawił się mały wyryty wzorek, w końcu jednak poszłam po rozum do głowy i otworzyłam nielegalny trunek o murek. Na szczęście nic się nie wylało, ja spokojnie usiadłam na ławce i zakrywając torbą butelkę, sączyłam napój, który miał wprowadzić uśmiech na moją zmęczoną facjatę. Niestety minęły bezpowrotnie czasy, gdy jedno piwo potrafiło sprawić, że rozmawiało się z gołębiami. Ala zrezygnowana postanowiła wrócić do hotelu, przezornie żując gumę. Okazało się jednak, że nie pamięta drogi. Wiedziała jedynie, że musi iść pod górę. Byłby to ważny trop, gdyby właśnie nie znajdowała się w Szklarskiej Porębie. Błąkała się tak dobrą godzinę, w międzyczasie wpadła nawet na pomysł by pójść do pobliskiego posterunku, lecz jakoś jej odwagi zbrakło, w końcu, gdy po raz trzeci spytała się przypadkowych spacerowiczów, trafiła na właściwą drogę. Że jednak czasu jeszcze miała wiele, a przy jej hotelu stał kościół i zwykle po spożyciu alkoholu zawsze dostępowała jakiejś dziwnej refleksji nad swoim żywotem, to i usiadła przed ołtarzem Maryji i myślała. O czym - już nie pamięta. Może czekała na jakieś objawienie, cudowne nawrócenie, to jednak nie nadeszło. Naszła ją natomiast myśl, by napisać list. Nie wiadmo do kogo, nie wiadomo w jakim celu. Zabazgrała całą kartkę użalaniem nad swoim grzechem. Taki to pijacki nastrój. Kartkę zostawiłam pod wazonem, wróciłam do pokoju i poszłam spać. Nie wyspałam się tej nocy, znów byłam zła i znów było mi zimno, a czekało mnie tego dnia jeszcze zwiedzanie Wrocławia. Zawsze chciałam zwiedzić to miasto, lecz tego dnia, miałam ochotę jedynie spać, to też niewiele starałam się zapamiętać. Natomiast Panorama Racławicka to cudo! Naprawdę robi wrażenie. No, ale wkrótce trzeba się było zbierać, przede mną była 10 godzinna jazda autobusem. Właściwie nie dłużył mi sie ten czas, na zmianę "spałam" zwinięta w kłębek, oglądałam idiotyczne filmy puszcane przez pania przewodnik i czytałam jakieś romansidło wypożyczone przez moją mamę (strona 204 najlepsze momenty;)). W końcu dotarłam do Olsztyna, nie zdążyłam nawet się wykąpać, wykończona padłam na łóżko.
Obserwacje:
Jak poznać Polaka za granicą?
- Po kiczowatych jeansowych koszulach i kurtkach.
Jak poznać Polaka w czeskim Tesco?
-Po koszyku pełnym alkoholu.
Jak poznać Polaka przy stole szwedzkim?
-Robi sobie kanapki "na drogę".
No to gratuluję wszystkim tym, którzy dotarli aż tutaj.