Bez wyrazu na wirażu...
Dzień to raczej średni. Dodatkowo moja hipohondryczność mogłaby dzisiaj osiągnąć apogeum. W ramach zajęć szkolnych pojechaliśmy dnia dzisiejszego do arboretum w Kudypach. A, że miejsce to usytuowane jest w lesie i nasza wychowawczyni nieomieszkała nas uraczyć ciekawostką, że obecnie na Warmii i Mazurach obserwuje się wysyp kleszczy - Ala jest pewna, że stała się nosicielem jakiegoś osobnika reprezentującego te stworzenia. Ogląda się i wzdryga ze wszystkich stron i już dni życia swojego liczy, bo przecie od tego diabelstwa dostać zapalenia opon mózgowych można. Zachciało się zajęć w lesie. Owszem, miejsce to urocze niezwykle, ale ja życia swego narażać nie śmiem. I te wszechobecne komary. Sama ich sylwetka napawa mnie odrazą. Po co to było wymyślać takie krwiopijne "cuda"? Jestem zła. Na co? Jeszcze nie wiem...być może i po części na to, że gdy wróciłam do domu ( o godzinie 13, gdy normalnie powinnam wrócić o 15) od razu przywitało mnie pytanie, czy uciekłam z lekcji. Ależ owszem panie ojcze i wchodzę przez otwarte drzwi tarasowe, żeby Ci o tym zakomunikować. Nie muszę chyba dodawać, że było to pytanie retoryczne;) - w tym domu innych pytań się nie zadaje. Poprostu wali się prosto z mostu, byleby było niemiło i w formie pytania (no i kim ty zostaniesz w przyszłości, co?! - odpowiedz w domyśle - sprzątaczką albo rowy bedziesz kopać!). Jakby nie można było inaczej - Dlaczego tak wcześnie wróciłaś? Ano nie można, bo przecież w tym domu każdy ma do każdego pretensje, których nie potrafi wypowiedzieć wprost, tylko odreagowuje przez ciagłe docinki. Wszedzie dobrze, ale w domu najlepiej. Mimo wszystko potwierdzam tą tezę...bo z kim przestajesz, takim się stajesz, a jak wiadomo najlepiej wśród swoich. Więc...czy sa jakieś wnioski z dzisiejszego dnia? Są. Nie macie pojęcia, jaka euforia we mnie wzrasta na myśl, że za miesiąc już nigdy więcej nie bedę słuchać debilnych, autentycznie debilnych wywodów części moich kolegów z klasy na temat fizjonomii koleżanek. Nie będe słyszeć, jak emocjonują się kolejną amerykańską komedią, w której scenariusz przewidywał sceny erotyczne, a wrecz porno, ani nie będę musiała słuchać pytań typu za jakie pieniadze zrobiłabym to a to. Tak, dobrze słyszycie, to moi koledzy z katolickiego gimnazjum. Element bez żadnych ambicji, chcący zaspokoić jedynie swoje pierwotne potrzeby fizjologiczne i seksualne. Jołopy. Niedawno odkryli co to alkohol i teraz na każdą wycieczkę szkolna deklarują, że będąc robić w zaopatrzeniu. Jak zmienicie pieluchy to pogadamy. Masakra. Choć ja tutaj akurat nie powinnam się udzielać, gdy przy pierwszej lepszej okazji sięgam po domowe zasoby. Aj chyba źle to brzmi, chyba brzmi to jakbym się wywyższała, lecz jakaś chwilowa agresja mnie nawiedziła odnośnie tych kilku zawodników. Tylko miesiąc i aż miesiąc. Jednak nie mogę powiedzieć, że zawsze darzę ich taką pogardą. Czasami są zabawni. Czasami lubię z nimi gadać, ale po dzisiejszym dniu, kiedy zostałam uraczona kolejnym pytaniem, z serii fizjonomia kobiety w życiu codziennym - mam dość. Jeszcze jakis czas temu zastanawiałam się zupełnie poważnie, czy oni na prawdę sa na taki niskim poziomie, czy może tak genialnie to udają. Po 9 wspólnie spędzonych latach stwierdzam - oni niestety są taka niziną intelektualną. Właściwie, dlaczego używam takich ostrych sformułowań, nie chcę ich obrażać, bo oni mimo tego, że to robią, czynią to całkiem nieświadomie, czynią to jedynie swoim stylem życia...nie wiem, nie wiem, jestem potworem i snobem w jednym, pogardzam każdą słabszą jednostką...ale to się samo na mnie zemści, więc nie miejcie wzgardy dla mnie, lecz jedynie dla głupoty, która mnie cechuje...