Co tam panie w obuwnictwie...
Powiem wam szczerze, dzień bez oceny w 1LO, to dzień szczęśliwy. Tydzień bez jedynki w 1LO, to tydzień błogosławiony. Niestety tydzień szkolny wbrew pozorom nie dobiegł jeszcze końca. Jutro odpracowujemy 2 listopada, w tym celu przez pierwsze 3 godziny będziemy siedzieć na lekcjach, choć warto zauwazyć, że frekwencja niekoniecznie tego dnia będzie wysoka i chyba jedynie naiwni pierwszoklasiści dadzą się nabrac na ten numer, a następnie zagonią nas do kina na "Katyń". Zasadniczo nie mam nic przeciwko, piątek planowo nie jest dniem złym, tym bardziej pierwsze trzy lekcje, czyli godzina wychowawcza, angielski i łacina, ale gdyby w tym czasie ktoś miał przesiadkę w Olsztynie, nie sądzę abym gotowa była się poświęcać dobru mojej edukacji. W sumie trochę mnie szczypie to, że ktoś ingeruje w moją wolną sobotę, ale juz niech im będzie, przynajmniej pójdę na "Katyń". Ostatnio pesymistycznie podchodzę do poziomu polskiej kinematografii - choć to bardziej odnosi sie do komedii - mam dziwne, zapewne niczym niepoparte przeczucie, że to kolejny bubel. Zdecydowanie jednak wolę kinowy fotel, od szkolnego krzesła, więc milknę już i nie wybrzydzam. Mam na głowie sprawy inne. Od kilku dni, zajęta byłam szukaniem dla siebie zimowych butów. To wbrew pozorom sprawa nie jest prosta, gdy ma się nogę w rozmiarze 42 w porywach do 43, obuwie bowiem miało swoim kształtem przypominać coś bardziej wysublimowanego niż obuwie ortopedyczne powszchniej zwane glanami, dostępne w szerokiej gamie rozmiarów. Z glanów ogólnie trzeba było wyrosnąć, gdy zamarzyło mi się latanie za panami studentami. W ich wieku bowiem upodabnianie się do wszelkich kultur jest passe, a właściwie dziecinne, nie mogłam sobie zatem pozwalać na takie zdekamuflowanie, trzeba było zacząć nosić obcasy. A to jest rzeź, jeden z kolejnych wynalazków, obok depilatora, stworzony, do głupich torturowania kobiet. Gdy już nauczyłam się nie stawiać nogi pod kątem 90°, okazało się, że w takich butach przejście odcinka z domu do szkoły oznacza polanie się krwi, w ilosciach większych niż z przyczyny działalnosci samego Rambo. Raz, pierwszy i ostatni wybrałam się dnia pewnego w butach na obcasie, piechotą do mojej ówczesnej szkoły, taką karygodna głupotę, niestety przypłaciłam taką iloscią i intensywnością przetarć, że przez 2 tygodnie nie ćwiczyłam na WF-ie, bo ja ogólnie uparta jestem i zamiast na setnym metrze mojej wędrówki wsiąść do autobusu, to ja zacisnęłam jedynie zęby i szłam dalej, cóż... Wtedy oczywiscie zarzekałam się, że nigdy więcej butów na obcasie nie kupię, zresztą rozmiar mojej nogi skutecznie mi to uniemożliwiał, ale kto szuka, ten znajduje, kto prosi, ten dostaje, kto puka, temu jest otworzone. W sumie tak bardzo zawzieta w tych poszukiwaniach nie byłam, tak sie akurat złożyło, że buty kupowała moja mama, to i mi się zamarzyło, ale najsampierw patrzyłam z dystansem, ogólnie żadne mi do gustu nie przypadały, bo ta moda teraz taka dzika, na pseudooficerki ochoty nie miałam, na kozaki a'la pocachontas również, a to wszystko i tak przy hurraoptymistycznym założeniu, że zmieszczę się w 41. Dobrą alternatywą były kalosze, ale ponoć przy większych mrozach guma pęka, to nie chciałam się porywac na takie prowizoryczne rozwiązania, a importowanie gumofilców z Rosji mogło mnie finansowo przerosnąć. Po obejsciu większość sklepów obuwniczych w Olsztynie, jak to bywa, w zrezygnowaniu kompletnym trafiłam do C.H. Alfa. I to okazało się być decyzją najlepszą tegoż dnia, gdyż tam w końcu odnalazłam swoje przeznaczenie na sezon jesien - zima 07/08 w postaci brązowych kozaków...na obcasie, w rozmiarze 41, ha! Czyli jednak nie jestem skazana na lateksowe kozaczki z allegro, hurra! Ciekawe czy OW idzie jutro do kina :>