I cóż ja mogę powiedzieć, tak przeczytałam ostatnie trzy notki, przeczytałam swój debiut w Merkuriuszu (gazetka szkolna) i musiałam dojść do jakże niemiłego wniosku, że z moim piórem najlepiej nie jest. Aj, lubię sie powtarzać, a w dodatku ze spójnością myśli u mnie ciężko. Już pomijam fakt, że tematy do Merkuriusza wybitnie mi nie pasowały, bo złej baletnicy wiadomo, co przeszkadza. A wniosek jest jeden, coś tu śmierdzi, butów nie zdejmowałam, więc zapach ten roznosić musi moje lenistwo. Rzecz straszna, lecz przede wszystkim podstępna. Bo moje lenistwo ma to do siebie, że gdy się nim zajmuję, to jednak myślę i co gorsza te myśli sa ambitne, bo ja myślę, co mogłabym zrobić pozytecznego, tyle, że zanim myśleć skończę, to zwykle kończy się i czas. Dajmy na to przykład z dnia wczorajszego. Na wtorek zapowiedziana była z odpowiednim wyprzedzeniem praca klasowa, oczywiscie najsampierw z odpowiednim wyprzedzeniem założyłam, że będę się systematycznie (dajmy na to jeden temat na jeden dzień) uczyć, ale później pomyślałam sobie, że lepiej bedzie wszystko przerobić w weekend, ale weekendy mają to do siebie, że zajęcia odłożone na ten czas zwykle się kumulują i niestety musiałam dojść do wniosku, że z historią niekoniecznie się wyrobię, z czystej wygody, zatem naukę ostatecznie i nieodwołalnie przełożyłam na dzień przed klasówką, czyli poniedziałek. I tak, jedno z moich kolejnych coraz mniej, aczkolwiek ciągle ambitnych założęń zakładało, że gdy tylko wrócę ze szkoły, to szybciutko nos w książki, żaden obiad, żaden serial, żadne GG mnie nie powstrzyma, niestety. Założenia mają to do siebie, że lubią być weryfikowane przez życie. Nie wyszło, oczy mi się kleiły, bo ostatniej nocy Morfeusz w swych objęciach nazbyt chetnie mnie trzymac nie chciał, a wiadomo, gdy się nie wyśpię, to próbuję tego dokonac bezwzględu na okolicznosci w ciągu dnia. Sen zwykle jest dla mnie priorytetem, szczególnie, gdy za oknem ciemno, a wychodzę z przekonania, że w poprzednim wcieleniu byłam niedźwiedziem, albo karpiem, ze względu na inteligencję bardziej skłaniałabym się do karpia i mimo wszystko w porze jesienno-zimowej powinnam spać. No, musiałam sobie jednak w wyniku takiego biegu zdarzeń sformułować kolejny plan, czyli: spać pójdę o 19, ale za to wstanę o 3 i będę kuć. Rzeczywiście, równo punkt 19:00 oparłam swoją głowę o poduszkę, jednak jak się domyślić można, nie było to równoznaczne z zaśnięciem. Zasnięcie było tym bardziej utrudnione, że mama najwyraźniej urządziła sobie w kuchni jakiś jam session na garnkach i waliła szafkami, garnkami tłukła, myślałam, że oszaleję, ale jeszcze w tamtej chwili tłumiłam to w sobie. Tłumiłam do czasu, gdy do domu wtargnęli moi bracia, jeszcze jednego bym przeżyła, ale we dwóch...i głosno grający telewizor. Z całym impetem walnęłam pięścią w ścianę, taki odruch bezwarunkowy, impuls. Wczuwałam się w tamtej chwili w osobę zabijającą w afekcie. No bolało, w dodatku nic to nie dało, bo "impreza" miała miejsce na dole. Oczywiście, mogłam zejść, mogłam wyjaśnić sytuację, ale niestety zdawałam sobie sprawę, że zrozumienia w tym gronie nie znajdę. Byłam bezsilna z jednym stoperem w uchu nie mogłam zdziałać nic. Mój plan powoli zdawał się sypać. Fakt, dzisiaj obudziłam się o 4:00, jednak byłam niewyspana gorzej niż gdybym położyła się spać o godzinie północnej, właściwie nie zdziwiłabym się, gdybym wczoraj rzeczywiście o tej godzinie zasnęła. Obudziłam się zatem niewyspana, nienauczona i bez ambicji skierowanych na dalszą naukę. Tego dnia mogłam wstać jedynie lewą nogą, tak się jednak złożyło, że z łóżka spadłam. Nie pytajcie mnie jak, poprostu niektórzy takie zdolności mają. Być może to uratowało mnie przed kompletnym nagburzeniem. Zresztą wystarczyło mi jedno spojrzenie w lustro, które to tyle uciechy mi przynosi, szczególnie, gdy o poranku na mojej twarzy dopatruję się nowego przybysza, że powinnam sobie je zamontować przed oczami;) Z humorem ustalmy średnim, z bardzo nieprzyjemną świadomoscią niewiedzy, trafiłam w końcu do szkoły. Tak się akurat złożyło, że czasu miałam wiele, zajęcia zaczynały się o godzinie 9:45, dodatkowo okazało się, że jestem zwolniona z pierwszej lekcji - biologii, no to znów musiała pojawić się jakaś wola walki. Zaczęłam udawać, że czytam. Powiem jedynie, że długo to nie trwało, atmosfera bufetowa nie wytwarzała odpowiedniej aury, a o reszcie pomieszczeń można było powiedzieć to samo. Wychodziłoby na to, że najlepszą aurę wytwarzała kabina w łazience, ale tam z kolei nieodpowiadało mi naświetlenie. Ciężkie to zycie w LO1. W końcu postawiłam na ostateczność, czyli haniebne ściągi. Cóż, jedyna rzecz, obok wagarów w edukacji, w której mam rzeczywistą wprawę... To jednak zasadniczo konieczne nie było, niebawem okazało się bowiem, że klasówki u pani Jastrzębskiej nie należą do rzeczy nazbyt trudnych. Mimo wszystko będę naprawdę szczęśliwa jeśli przy tym wkłądzie w naukę dostanę chociaż dumne dst. Aaaa dzisiaj pochwalić się również muszę, że z owej kartkówki z przedmiotu religia, dostałam 5, co więcej nie musiałam rozwiewać wątpliwości księdza, uff...choć przyznam, że liczyłam na małą debatę:P