O 2:04 piszę...
Wróciłam do Olsztyna. Mało kiedy tęskniłam za nim tak jak przez ostatnie 3 tygodnie. Tęskniłam za Olsztynem jako miejscem mojej beztroski. Teraz, gdy wróciłam ze wzruszenia i ekscytacji nie mogę spać. Wszystko zdaje się takie pachnące, smaczne, miłe. Nie mogę się doczekać jutra - zakupów wizyty u babć i wszystkiego co czeka mnie po tym. Dziwnie się czuję, choć mam wrażenie, że to nie jest żaden z tych moich odlotów typu "jutro zawładnę nad światem, od jutra będę żyć". Aczkolwiek niewykluczone, że to jakaś odmiana jednego z tych stanów nadmiernego podniecenia wywołanego zazwyczaj kubkiem kawy albo nadmierną ilością spożytego cukru. A może to po prostu nawyk kładzenia się o świcie. W każdym razie obecnie turlam się po całej powierzchni łóżka nie mogąc znaleźć czułych ramion Morfeusza, który dziś mógłby przybrać twarz wysokiego bruneta napotkanego w pociągu. Ot, nic szczególnego, we włosy miał wtarty żel a'la włoski amant, w ręku dzierżył portret tybetańskiego mnicha(nie pytajcie mnie dlaczego, po prostu miał ze sobą portret tybetańskiego mnicha), lecz myślę (uwaga, zaczynam fantazjować) że odrobina mojej perswazji mogłaby sprowadzić tego chłopaka na właściwą drogę. Tym bardziej, że podstawy dobrego wychowania miał już wpojone, gdyż widząc jak nerwowo spoglądam na moją ciężką walizę umieszczoną na przedzialowej półce, zaproponował pomoc. Koniec historii, choć z tego co wiem (widziałam), studiuje na moim wydziale, więc może jeszcze kiedyś nasze drogi się zejdą.
Moją uwagę dzisiejszej nocy zajmuje też kwestia kłamstwa. Jak wiadomo zwykłam dużo myśleć o sobie i w ramach jednego z takich seansów myśli, zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem kłamstwo nie pozwoliłoby mi się ponownie odnaleźć. W końcu w tych zeszłych czasach, które tak gloryfikuję, kłamałam jak najęta, głównie rodzicom... no i studentom co do wieku:> Zastanawiam się czy kłamstwo nie pomogłoby mi w odzyskaniu pewnego komfortu psychicznego. Jaśniej, gdybym przykładowo mówiła rodzicom, że na uczelni wszystko mam pozaliczane, że uczę się dzień i noc, być może nie dostawałabym ataków empatii, kiedy to czuję się jeszcze bardziej beznadziejnie, bo wiem, że przez swoje zachowanie martwię rodziców, trwonię ich pieniądze, obniżam standard życia itd. Tak żeby mój postęp był wyłącznie moją sprawą. Wyjątkowo głupia teoria, wiem, ale już zaczęłam ją wcielać w życie, mówiąc tacie, że zaliczyłam koło z konstytucyjnego. Mój Boże, to wszystko jest nie na moje nerwy. Przecież ja widzę, ile oni tyle wysiłku wkładają w to żebym ja wyszła na ludzi, a jestem tak zupełnym zerem, że nawet dzielić przeze mnie nie można. Eheu... smutno się zrobiło ;_;
Coś jeszcze miałam napisać, ale umknęło to mojej pamięci. Aha przypomniałam sobie. Jeszcze większa bzdura niż z tym kłamstwem. Doszłam bowiem do wniosku, że mam problem z tłumieniem emocji i że formą terapii moglaby być dla mnie wulgaryzacja języka. To znaczy między niektóre słowa w notkach wplatałabym jakieś "o kur**", "ja pier****" albo "ja je***". Rzucanie mięsem nie jest mi obce, w moich myślach to refleksja nadzwyczaj częsta, aczkolwiek w obecności innych osób mam blokadę przed używaniem takich zwrotów, więc może jest to jakiś trop... Z drugiej strony wzdryga mnie jak słyszę, że jakaś białogłowa bezwstydnie kala swoj język podobnymi określeniami i mam wrażenie, że porządne samce też nie przepadają za takim aparatem pojęciowym u samic. Z trzeciej strony, jak sobie rzucę przekleństwem, to takie pewniej na nogach czuję...
W niedzielę jadę z olsztyńskim kołem Gazety Polskiej (i mamą) do Warszawy, będę brała udział w obchodach rocznicy katastrofy (zamachu?) smoleńskiej.