PAPANDREU!
Ale macie ubaw c'nie, chłopaki? Nie żeby mnie to nie bawiło, ale ja się strasznie boję przeterminowanych żartów i myślę, że już warto skończyć z tym rzekomym wyciąganiem mnie na piwo. Wiem, że moje zachowanie, moje infantylne noteczki malują wam w głowach obraz biednego upośledzonego wieloryba, dla którego każdy telefon, to wydarzenie miesiąca, a wizyta w pubie to święto lasu (czy raczej morza), ale... to jakaś straszna pomyłka. Nie mam zamiaru desperacko tego udowadniać, chcę jedynie was poinformować, że zarówno zabawa jak i nasza znajomość skończyła się już jakiś czas temu. Dlatego też nie ma żadnej podstawy by którykolwiek z was do mnie dzwonił, pisał mejle czy zaglądał tutaj. Miłego ćpania i dymania po klubowych toaletach. Pozdrawiam czule, Beata Kozidrak.
Szczęśliwie mój pobyt w Toruniu dobiega powoli końca. Nie oznacza to, że właśnie rzucam studia, o nie, przed kilkoma dniami zarejestrowałam się na filologię rosyjską, więc cokolwiek by się nie działo w czerwcu, na pewno UMK się mnie tak łatwo nie pozbędzie. Będzie się musiało przynajmniej bardziej postarać, bo - uwaga - zaliczyłam koło z konstytucyjnego (to nic, że w poniedziałek kolejne, a ja znowu jestem w polu). Mówiąc jednak o końcu, mam na myśli moje współlokatorstwo, z którym rozstanę się ostatecznie dnia 31 maja roku bieżącego, z racji złożenia wypowiedzenia właścicielowi. Większość zajęć właściwie kończy mi się z początkiem czerwca, więc kalkulując na chłodno, dalsza przyjemność obcowania z karaluchami, myszami, natchnioną artystką i budowlańcem z problemem alkoholowym, po prostu mi się nie opłaca. Z czego niezmiernie się cieszę i czym prędzej wywożę już swoje rzeczy. W przyszłym tygodniu planuję przetransportować pociagiem rower, aczkolwiek nie do końca jestem pewna swoich sił. Pamiętam, że jak go wiozłam do Torunia, to roiło mi się, że może wrócę na kole, ale przy mojej obecnej kondycji zajęłoby mi to tydzień, a strata tygodnia na miesiąc przed sesją, w mojej sytuacji, jest nie do pomyślenia. Marzę sobie natomiast, że w ostatnim tygodniu czerwca pakuję się z nim w pociąg do Kłodzka, z Kłodzka dojeżdżam rowerem do Kudowej Zdrój i na następny dzień dotykam w końcu swych marzeń i robię sobie zdjęcie na polsko - czeskiej granicy. Smutno się robi, gdy w chwilę później okazuje się, że to tylko moja fantazja, ale kto wie, może w tym roku się uda. Po tym jak w zeszłym tygodniu mojemu kubkowi z krecikiem przywiezionemu przed kilkoma laty z Pragi, odpadło ucho (taaa, samo odpadło), moja determinacja zdecydowanie wzrosła. W gruncie rzeczy to nie jest kosztowna operacja. Na pewno trzeba by mieć jakieś 100 złotych na bilety kolejowe i ze 200 na przeżycie. Przy założeniu, że rozbijałabym się gdzieś na dziko z namiotem, koszty noclegu całkiem by się zredukowały, ale nie wiem czy jestem na tyle odważna by stanąć oko w oko z jeleniem albo leśnikiem. Z drugiej strony, jakaż to by była przygoda! Damn, co ja bym dała żeby ktoś się ze mną zabrał! Matko, matko, to chyba ten moment, w którym dostaję gorączki planowania. Ostatni tydzień czerwca uznaję za zaklepany!