Frywolne ciało.
Nie ułatwiam wam sprawy, prawda (moi szanowni, wyimaginowani czytelnicy!), piszę kolejne niezrozumiałe notki, z których nie idzie wysnuć nic, ponad to, że przeżywam właśnie Wielką Wakacyjną Przygodę o zabarwieniu erotycznym. A przecież tyle mam do opowiedzenia i do pokazania, ale boję się przy tym, że gdy wszystko to upublicznię, odbiorę temu czar i znów porzucę życie na rzecz wirtualnego świata. Zdecydowałam jednak, w strachu przed moją rozwijającą się amnezją, że dziś uchylę rąbką tajemnicy, przedstawię wam M. i streszczę jak pojawił się w moim życiu (choć bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, że streszczę to jak wdarłam się do jego życia), bo wszystko wskazuje na to (NIE ZAPESZAJ!!!!!!!!!!!!!), że zagości w nim na dłużej.
Wszystko ma swój początek w mojej wyprawie na Krym i choć w jednej z poprzednich notek przewija się często imię Radek, to jednak nie on, pomimo moich usilnych zabiegów, zagarnął główną rolę w tym przedstawieniu.
Jadąc do Katowic, nie wiedziałam jeszcze do końca jak będzie wyglądać ta podróż. Miałam w głowie zarys wyprawy jako 2 tygodni spędzonych sam na sam z Radkiem i upatrywałam w tym szansy na niezobowiązujące zbliżenie się z nim. Wiedziałam jednak, że to co sobie wyobrażam, może nieco odbiegać od rzeczywistości, bo jeszcze na etapie wstępnych uzgodnień, Radek wyrażał chęć spotkania się na Krymie z innymi członkami forum autostopik.pl, którzy również mieli w tym czasie tam przebywać. Nie pasowało mi to, zdecydowanie burzyło moją wizję romantycznych wieczorów przy krymskim winie nad brzegiem morza, ale w żaden sposób nie dawałam po sobie poznać, że jest mi to nie na rękę. Chociaż teraz myślę sobie, że tak naprawdę był to strach przed nowymi osobami i tym czy wzajemnie się zaakceptujemy.
Strach zupełnie nieuzasadniony, bo chociaż wszyscy byliśmy sobie całkowicie obcy, nie byliśmy osobami przypadkowymi, które codziennie mija się na ulicy. Poprzez deklarację gotowości do podjęcia takiej wyprawy zostaliśmy poddani nieformalnej selekcji. Wszystkich nas cechowała skłonność do ryzyka, otwartość, chęć zdobywania i szereg innych cech, które sprawiły, że już od pierwszego spotkania byliśmy sobie bliscy. Oczywiście nie pominam tutaj zbawiennego wpływu 1,5 litra wódki, którym pierwszego wieczoru na Krymie przepłukaliśmy sobie przełyki i starannego pielegnowania tej pięknej tradycji przez kolejne wieczory. Obecnie nie jestem pewna czy było to aż tak dobre, bo w ten sposób wyeliminowałam wiele wspomnień, ale jeśli to mnie miało doprowadzić do miejsca, w którym jestem teraz - nie żałuję niczego, ani kropli alkoholu!
Niepotrzebnie jednak zaplątałam się w refleksję. Fakty są takie, że to własnie w miejscu naszego pierwszego noclegu na Krymie, Eupatorii, poznałam Najsłodszego M., który był tam w roli autostopowego partnera Ali R. Śmiesznie się zresztą złożyło, że Ala, nie dość, że nazywała się identycznie jak ja, to jeszcze studiowała to samo co ja, tyle, że rok wyżej i na innym uniwerku. Wracając jednak do M., muszę przyznać, że nie oczarował mnie od pierwszego wejrzenia. Może to wina mroku jaki towarzyszył momentowi poznania, ale wydał mi się wówczas dość tępym osobnikiem o dresiarskich naleciałościach. Jednak już następnego dnia, w blasku słońca i w bólu porannego kaca, musiałam przecierać oczy ze zdumienia nad pochopnością moich sądów, ujrzałam go bowiem bez koszulki. Koszulki i ciemności, które skrywały najpiękniejsze partie jego ciała:klatę, kark, szyję, wszystko to jakby wyjęte spod dłuta Fidiasza i twarz skomponowaną z niewidzianym dotychczas przeze mnie smakiem: smukły, noszący arystokratyczne znamiona nos, gęste, ciemne brwi, zaskakująco trafnie osadzone zielone oczy i mieniący się w słońcu rudawy zarost. To właśnie wtedy poczułam dezorientację. Właśnie dezorientację, nic innego, bo od kilku dni już uskuteczniałam moje zaloty do Radka.
Byłam zupełnie rozerwana, wiedziałam, że nie mogę grać na dwie bramki. I choć ta druga, nowoodkryta wydawała się być spełnieniem moich marzeń, postawiłam na przymioty ducha, które imponowały mi w egzotycznym przybyszu ze Śląska (ah ta ślunska mowa:P). O M., prócz tego, że jego widok zlewa mnie dreszczem, nie byłam w stanie nic powiedzieć. Z każdym kolejnym dniem to się oczywście zmieniało, podobnie jak intensywność moich starań o względy Radka. Wiem, że w obliczu moich wielokrotnych narzekań na nieśmiałość to brzmi co najmniej abstrakcyjnie, ale połączenie wakacje - alkohol - przystojny mężczyzna zawsze oznacza u mnie chuć. I to chuć jaką trudno sobie wyobrazić. Co prawda jeszcze w Bakczysaraju, kolejnym punkcie naszej podróży zaciskałam zęby i uda, ale nawet to nie powstrzymało tej eksplozji pożądania jakiej doświadczyłam w kolejnych dniach.
Na początku łagodnie, niby, że po alkoholu, niby żartem, gdy już spłynęła ostatnia kropla wina, zaczęłam dopominać się od mojego namiotowego współlokatora by dał mi rękę. Radek z żelazną konsekwencją górnika odmawiał, widać było, że nie przywykł do tak agresywnego podrywu i czuł się osaczony. Rzecz powtarzała się jeszcze przez kilka wieczorów, a każdy z nich potęgował we mnie irytację. Za dnia oczywiście przepraszałam, mówiłam, że jest mi głupio i żartowałam, że już nie będę pić. W gruncie rzeczy naprawdę żałowałam tego i czułam, że nękam tego chłopaka, ale wystarczyło jedno piwo bym na nowo zaczęła wodzić za nim wzrokiem myśliwego. Jego brak zainteresowania tłumaczyłam sobie nieśmiałością [jego], a skoro na przeszkodzie - jak dumałam sobie - nie stoi niechęć do mnie, przeszłam do jeszcze bardziej zdecydowanych działań w namiocie, zaczęłam go głaskać po ramieniu czy nawet chwytać za nie. Nie mówił zbyt wiele, jedynie leżał odwrócony na bok, na skraju namiotu i nie dopuszczał żadnej interakcji. Była to chyba jedyna skuteczna metoda na uspokojenie mnie. Szczęśliwie większość noclegów spędzaliśmy śpiąc na plaży w samych śpiworach, więc i możliwość molestowania ulegała ograniczeniu, miałam bowiem pewną barierę (dobre chociaż tyle) przed publicznym skamleniem o męskie ramię.
Był też moment, gdy chcąc wzbudzić w nim zazdrość, rzuciłam się w ramiona pewnego Ukraińca poznanego w Jałcie. Nazywał się Jewżenij i utrzymywał, że pochodzi z Alfa Centauri. Tego wieczoru, przed poznaniem go, znów piliśmy wódkę, tyle że w nieco liczniejszym gronie, bo dzień wcześniej, w Bałakławie, dołączyła do nas jeszcze jedna grupa z forum autostopika (łącznie była nas 9). W stanie alkoholego animuszu ruszyliśmy w miasto zdzierając sobie gardła śpiewem. Tak się złożyło, że moje czujne oko na jednej z ławeczek dostrzegło dwóch młodzieńców, jeden z nich wyraźnie mnie zainteresował. Spostrzegłam, że trzyma w dłoniach harmonijkę, więc zapytałam czy może coś zagrać. On zaś przytaknął i zapytał, co bym chciała usłyszeć. Poprosiłam o Strawberry Fields Forever z repertuaru Beattlesów, ale okazało się to zbyt dużym wyzwaniem. Moi kompani widocznie znudzeni kolejną próbą podrywu, zaczęli się natomiast dopytywać go, gdzie tu się można zabawić. Jako dobry przybysz z Alfa Centauri, Jewżenij po krótkiej naradzie z kolegą stwierdził, że zna jedno takie miejsce i zaproponował, że nas tam zaprowadzi. To nie był jednak typ miłośnika dyskotek, jego wygląd wskazywał raczej na przynależność do antyglobalistów czy czegoś w ten deseń. Dlatego, gdy już dotarliśmy na miejsce, ja widząc, że Żenia nie czuje się zbyt komfortowo w świetle stroboskopów, kolejny raz podczas tego wyjazdu, przystąpiłam do ataku i zaproponowałam, że może zostawimy naszych współtowarzyszy i wyjdziemy na zewnątrz żeby porozmawiać. Nie pamiętam czy jakakolwiek rozmowa się odbyła, ale Jewżenij w pewnym momencie zaproponował, że zabierze mnie na plażę. Przystałam ochoczo i już kilkanaście minut i jedno piwo później siedziałam na kamienistej plaży w objęciach Żeni. Był przystojny, całkiem, miał jasne oczy i ciemne włosy i dziewczynę chyba miał, ale może to tylko błąd w translacji. W każdym razie całował zbyt nieśmiało, by dłużej zagościć w mojej pamięci. Najważniejsze jednak - cel: uwiedzenie na oczach wszystkich cudzoziemca, został osiągnięty. Następnego ranka, na wszystkich ustach widziałam już wykrzywione uśmiechy i było w tym nieco zazdrości.
O ile jednak moje dotychczasowe starania o zainteresowanie Radka, choć pozornie żałosne, dawały z każdym dniem malutki postęp, o tyle ten wybryk całkowicie przekreślił mnie w oczach Ślązaka. Nie pomogło tłumaczenie w żartach, że tej nocy z Jewżenijem jedynie siedzieliśmy na plaży i rozmawialiśmy o muzyce, Ślązak chociaż oficjalnie nie rościł sobie praw do mnie, czuł się zdradzony dokumentnie. Mialam nadzieję, że jeśli przetrzymam go w tym stanie, bez molestowania, dyskretnie wzdychając do Jewżenija, przez jakieś 2 noce, to obudzę w nim potrzebę ponownego zdobycia mnie, ale były to nadzieje płonne, skutki zaś opłakane, bo trzeciej nocy od spotkania Jewżenija, "coś" się we mnie skumulowało i już nie wystarczyło się odwrócić do mnie plecami, tej nocy trzeba mnie było zrzucać z siebie siłą. Doświadczył tego zarówno Radek jak i M., który przyszedł mu z pomocą. Sytuacja była do tego stopnia poważna, że M. użył w odniesieniu do mojego zachowania słowa "żałosne". I trzeba przyznać, że było to słowo - klucz, bo odskoczyłam od niego jak oparzona. Zbyt często słyszałam w zeszłym życiu ten epitet, by móc go zignorować. Następnego dnia jak się można było spodziewać, czułam się fatalnie, chciałam zapaść się pod ziemię, do końca pobytu na Krymie nie wypiłam już ani kropli alkoholu.
Złamałam się dopiero we Lwowie, gdzie miał się odbyć nasz ostatni nocleg. Jak się okazalo, nawet po tak traumatycznych przeżyciach duch walki wcale we mnie nie zmalał, z pewnością moją determinację wzmagał fakt, że w końcu miała być to ostatnia noc. Łudziłam się skrycie, że to może tej nocy Radek da za wygraną, że skoro za kilkanaście godzin rozstaniemy się na zawsze, to może chociaż z litości(!) da mi tą rękę, ale nie. Ku mojemu zdziwieniu jednak, do akcji znów wkroczył M. Słysząc moje skamlenie z sąsiedniego namiotu zaproponował, że to on da mi swoją rękę. Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać i po krótkiej namowie drugiej Ali żeby przeniosła się spać do Radka, leżałam z tym najprzystojniejszym z przystojnych M. Oczywiście na ręce się nie skończyło, ale wtedy jeszcze M. mnie hamował i groził, że jeśli moje ręce jeszcze raz wejdą pod jego koszulkę, to mnie osobiście wykwateruje. Hmm, czy to ten słynny dżentelmen? O poranku, wbrew moim oczekiwaniom, niewiele się zmieniło w naszej relacji, ale znów nadzieja na kolejny flirt nie pozwalała mi pogodzić się z tym, że bilans wyprawy na Krym zawiera tylko jednego mężczyznę.
Sprzymierzeńcem w walce o wstęp do ogrodu ziemskich rozkoszy okazał się mój brak środków na karcie, który objawił się na przejściu w Medyce. Już widzę to przerażenie, gdy wydaje wam się, że zaraz napiszę, że musiałam się oddać za pieniądze. Otóż nie, ale chcąc się dostać z powrotem do Katowic (licząc przy tym, że rodzice uzupełnią mi do tego czasu konto), musiałam łapać stopa. Tak się złożyło, że podobny sposób na powrót do W. miał M., Radek z Alą natomiast od początku deklarowali powrót pociagiem. Oczywiście, że pożyczenie od nich pieniędzy i wspólna podróż pociągiem z Radkiem do Katowic nie stanowiła najmniejszego problemu, ale byłabym chyba chora na umyśle, gdybym przepuściła okazję podróży sam na sam z M. W duchu nawet liczyłam, że to łapanie stopa przeciągnie nam się na dwa dni, więc spędzę z nim noc w namiocie, ale w tym akurat przeszkodziła (lecz pomogła przy tym w czymś innym) pogoda. Od przejścia w Medyce, gdzie po godzinie złapaliśmy tira do Przemyśla, pogoda zmieniła się diametralnie.
W Przemyślu lało i grzmiało. Zupełnie wykluczyło to dalsze łapanie stopa. Podczas, gdy Ala z Radkiem siedzieli już w pociągu i mieli z nas ubaw, my mieliśmy w perspektywie 3 godziny czekania na autobus, którym ja miałam dojechać do Katowic, M. zaś dalej, do W. Owszem, ja osobiście, mogłam się załapać jeszcze na pociąg, ale byłoby to zupełnie wbrew mojej polityce, byłoby to zwyczajnie wywieszenie białej flagi. Propozycja zakupu piwa padła nadzwyczaj szybko, oboje wiedzieliśmy, że bez tego czekają nas 3 godziny spędzone na jakichś drętwych gadkach o dupie Maryni. Po piwie (żeby być dokładnym, dwóch piwach) zaś rozmawialiśmy o dupie Maryni, ale żadnego z nas to nie irytowało.
Nie wiem z czyjej inicjatywy, ale już w autobusie tak się złożyło, że zaczęliśmy trzymać się za ręce. A zwykle bywa tak, że jeśli pozyskam już czyjąś rękę, to nigdy na niej nie przestaję. Najpierw atakuję ramię, później szyję, za chwilę dobieram się do włosów i zwykle kończy się to wszystko na ustach czy bardziej w ustach. M., trzeba przyznać bronił się długo, do tej pory brzmi mi w uszach jego błagalne "Alu, nie chcę Cię krzywdzić", ale mam sposoby na takich stroskanych samców. Proponuję im niezobowiązujące pieszczoty i sama wcale nie oczekuję, że będzie z tego coś więcej. Carpe diem! - tego uczyli nas w szkołach! Że też zawsze byłam takim matołem i śniłam o komunii dusz! Nie miałam pojęcia co mnie omija. Chcąc jak najszybciej odrobić tą zaległą lekcję, postawiłam sprawę jasno, powiedziałam.: słuchaj M., widzimy się ostatni raz w życiu, za kilka godzin wysiadam w Katowicach, nie oczekuję od Ciebie nic ponad to, co możesz mi dać w tym momencie, nie zamierzam pisać do Ciebie listów, ani wyglądać Twojej osoby za oknem, chcę jedynie przyjemności, którą możesz mi dać w tej właśnie chwili. Tu i teraz.
Negocjacje trwały mniej więcej do Tarnowa, lecz gdy się skończyły dostałam więcej niźli było w umowie. Reszta pasażerów była wyraźnie zdegustowana, miejsca wokół nas magicznie opustoszały, lecz wrażenia estetyczne innych były w tym momencie zupełnie poza obrębem naszej uwagi. W pewnym momencie M. zaproponował żebym pojechała z nim do W. To właśnie tego wieczoru dowiedziałam się, że na bilecie do Katowic można dojechać do W., czyli o jakieś kilkaset kilometrów dalej. We W. pozostałam przez 3 dni, tyle właśnie zajęło mi zwiedzenie całego pokoju M., lecz wciąż czuję lekki niepokój, że jakiś jego fragment umknął mojej uwadze.
Tym bardziej po wizycie M. w Olsztynie, która miała miejsce od niedzieli do czwartku (Pozdrawiam Dziadka, który wparował do mieszkania we wtorek, gdy byłam w trakcie zdzierania koszulki z M. Na szczęście Szanowny Emeryt ma dość swobodne podejście do pewnych spraw:>). Ach, Panie, Panowie! Nie podejrzewałam nigdy, że życie może być tak piękne!
Gdyby nie moje poprawki, byłabym pewnie z powrotem w drodze do W. albo jechałabym z M. na Bałkany, ale niestety przez moje nieuctwo wystawiam właśnie to dziwne "coś" pomiędzy mną a M. na próbę. Jesteśmy wstępnie umówieni na drugą połowę września, ale co z tego będzie, kto wie. Miesiąc to ogrom czasu, szczególnie dobrze wiem o tym ja, której w ciągu miesiąca udało się zaryzykować i rozbić bank. Nie boję się wcale tego tajemniczego "krzywdzenia", przed którym M. chciał mnie ustrzec, myślę, że po Grzegorzu i PIIIPM niewiele jest mnie w stanie ruszyć. Mam zresztą wrażenie, że M. mówiąc "nie chcę Cię skrzywdzić" tak naprawdę mówił "nie skrzywdź mnie", a tego nie zrobiłabym nigdy (nigdy - czy to nie prowokowanie losu?), żadnemu mężczyźnie;). Boję się tylko, że ten miesiąc zmieni nas na tyle, że na powrót staniemy się sobie obcy.
Ale od czego jest wino...
Przedmieścia Lwowa. Lubię to zdjęcie, po pierwsze dlatego, że przypomina mi tą pierwszą noc w ramionach M. i po drugie dlatego, że robił je właśnie On.